Myśli o niej w domu i na wakacjach, ukradkowo wysyła SMS-y w kinie, zmienia dla niej wasze plany i denerwuje się, gdy każesz mu wybierać:
ty albo ona… Czy nadmierne zaangażowanie partnera (lub partnerki) w pracę to oznaka kryzysu w związku – pytamy psychoterapeutkę Katarzynę Miller.
Można być zazdrosnym – nie o innego mężczyznę czy inną kobietę, ale o pracę?
Można, zwłaszcza kobiety są bardzo często zazdrosne o pracę. I zwłaszcza kiedy ta praca jest dla ich mężczyzn pasją i misją – one mają wtedy poczucie, że przegrywają. Na przykład taki lekarz, który ciągle jest na jakimś dyżurze, czy to świt, czy środek nocy. Cokolwiek razem zaplanują, on to rzuci na jedno wezwanie. Są takie zawody. I są takie żony i takie dzieci, które z jednej strony mają w domu świętego człowieka, ale z drugiej poczucie, że chyba trzeba zachorować, by mąż czy tatuś poświęcił im uwagę.
Taka zazdrość jest zrozumiała, chcemy być istotne dla naszych partnerów.
Tylko możemy być w tej zazdrości destrukcyjne, a możemy po prostu powiedzieć: „Tęsknię za tobą”, ale też ucieszyć się, kiedy on wraca. Zazdrość ma bardzo wiele różnych odcieni i znaczeń. Czasem pokazuje, czego nam brak, a czasem przybiera postać złośliwej zawiści, która niszczy, na zasadzie „ja nie mam, to tobie też zepsuję”.
Siedzę w domu i się nudzę, więc wolałabym, żebyś siedział tu i też się nudził, niż tam się bawił beze mnie…
Jeśli ktoś się sam nie bawi, to miewa za złe drugiej osobie, że ona się bawić może i potrafi. Jest to w jakimś stopniu zrozumiałe, ale też może być zalążkiem problemu w związku. Gdy para spędza ze sobą coraz mniej czasu, to zawsze jest oznaka kryzysu. Ale po drugiej stronie też może być niezrozumienie. Chłop, który zostawia wychowanie dzieci żonie, chce mieć święty spokój i nie słyszeć o problemach z Frankiem. Żona czuje się zlekceważona, a on nie rozumie, czym są jakieś problemy wychowawcze w porównaniu z transakcjami za grube pieniądze, które on przeprowadza. Poza tym on może mieć w pracy koleżankę, która razem z nim te transakcje dopina i razem się nimi przejmują. Ludzi wiąże to, co razem robią, więc jeśli nas w domu nic nie wiąże, a w pracy owszem, do tego nas się tam docenia i wysłuchuje – to nie ma wątpliwości, gdzie nam będzie lepiej.
Czyli to może być równie dobrze praca z pasją, jak i pasja typu taternictwo czy skakanie ze spadochronem…
Wszystko, co wywołuje emocje i co scala ze sobą tych, co razem je przeżywają. Kiedy ludzie mają na coś świra, to albo dzielą go ze swoją drugą połową, albo z innymi. Mnie się bardzo podobała taka para: Andrzej Kondratiuk i Iga Cembrzyńska, którzy robili razem filmy, zresztą bardzo dobre. Pasja wspólnie przeżywana zespala, możecie gadać o niej w kółko i nie macie poczucia, że jedno mówi o czymś, o czym drugie nie ma pojęcia. Często jednak bywa inaczej, żona prosi: „Opowiedz mi, co dziś robiłeś w pracy”, a mąż odpowiada: „A co ja ci będę opowiadał, ty się na tym nie znasz”. Albo ona jest malarką, znika w swojej pracowni na dnie i noce i cóż zrobisz – ma wenę, to znika, a on nie ma do jej świata dostępu.
Kiedyś powiedziałaś, że ludzie bardzo często uciekają w pracę, na przykład od problemów w związku.
Pary uciekają przed problemami w związku, a single przed samotnością. Praca jest naszym błogosławieństwem i przekleństwem. Ludzie pracę przeklinają, gdy jej nie lubią, gdy wykonują w niej jakieś bezmyślne i bezsensowne rzeczy albo gdy mają w niej do czynienia z ludźmi, którzy ich nie szanują, nie doceniają bądź celowo krzywdzą. Natomiast jeśli mają pracę, która im daje jakiś prestiż, dzięki której mogą się nazwać profesjonalistami, w której robią to, co lubią, i robią to dobrze, która daje im poczucie własnej wartości i sprawczości, przydatności do czegoś – to są z niej dumni. W takiej pracy mogą się bardzo głęboko zanurzyć. I im mniej mają poza nią bogatego ekwiwalentu własnego szczęścia, zadowolenia i przyjemności, to tym bardziej ta praca ich leczy i chowa. Jeden pan może znikać w pracy przed żoneczką, która go pomniejsza, powtarzając: „Co z ciebie za facet?!”, a inna pani może uciekać do pracy z domu, w którym mąż powtarza: „Jak ty wyglądasz?! Zapuściłaś się jak świnia” albo w ogóle się nią nie interesuje i siedzi tylko w swojej gazecie czy transmisjach meczów. A ona ma za to w pracy i pogaduszki, i kawkę, i życzliwość, i uznanie. Zobacz, ile ta praca w sobie niesie… I jeszcze ci organizują wyjazdy integracyjne bez partnerów, więc do tej puli dochodzi seks pozamałżeński, choć nie wszyscy z tej opcji korzystają…
Ale czy to może być też ucieczka dla samej ucieczki? Ciągle znajdujesz sobie coś do zrobienia, bo wolisz to, niż wrócić do domu i zmierzyć się z jakimś problemem.
Oczywiście, takie wypadki się zdarzają. Słyszałam o panu, który wprawdzie nie znikał w pracy, tylko brał książkę lub gazetę, szedł do parku i w spokoju czytał. Znam też męża, który robił wszystko w domu, byle nie słuchać marudzenia żony. Kiedy zaczynała o coś suszyć mu głowę, to mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że nie może jej poświęcić teraz czasu, bo naprawia drzwi. Czyli też uciekał w pracę, która dawała mu poczucie zajętości i sprawczości. Choć ona i tego, że on te drzwi naprawił, nie potrafiła docenić, wiecznie chciała czegoś innego, a najbardziej, żeby się zmienił.
Czyli praca może być odskocznią potrzebną, by zachować zdrowie psychiczne…
Może.
Może być także ucieczką przed życiem.
Może. Ale ta ucieczka też nas przed czymś ratuje. Ja zawsze powtarzam moim pacjentom: „Szanuj swoje dziecięce strategie, bo to, że one ci teraz przestały wystarczać, jest zrozumiałe, w końcu nie żyjesz już w domu rodzinnym, tylko w szerokim świecie, ale one cię wtedy uratowały – bez nich może byś sfiział lub umarł. Mało tego, nie martw się, że pracując nad zmianą siebie, je stracisz – one nigdy cię nie opuszczą, bo są w tobie mocno zakodowane”. Poza tym jeśli się człowiekowi w życiu zapętli, to zawsze włączają mu się te pierwsze strategie – i albo ucieknie w pracę, albo zachoruje, albo się wścieknie na wszystkich i zrobi taką aferę, że będzie większa od jego problemów.
Ale pewnie ucieczkę kiedyś trzeba będzie zakończyć…
Jak wszystko, co przestaje działać i wystarczać. Ale można sobie starą strategię zachować, „mieć na podorędziu”, a do tego wypracować nowe, bardziej wspomagające.
Nie sądzisz, że współczesne udogodnienia, jakie mamy w pracy, ułatwiają nie tylko spędzanie w niej całych dni, lecz także prowadzenie podwójnego życia?
Jeżeli masz rodzinę, ułatwia ci to prowadzenie swojego indywidualnego życia. Jeżeli jesteś singlem, który nie ma przyjaciół, to możesz żyć całkowicie swoją pracą. Moja przyjaciółka została właśnie zwolniona przez szefową, która nie ma osobistego życia, siedzi całymi dniami w biurze i tego samego oczekuje od pracowników. I tu dochodzimy do jednego z najgorszych do wyleczenia uzależnień, czyli pracoholizmu. Dlaczego jest tak trudny do wyleczenia? Bo jest bardzo premiowany przez naszą kulturę. No i trudno odstawić pracę. Ale też jakby człowiek nie miał pracy, musiałby mieć coś innego, jakąś działalność. Gdy się czyta o arystokracji, to choć do pracy nie chodziła, to zajmowała się charytatywnością, polityką, mecenatem albo przynajmniej pracowała w ogrodzie. Inaczej zdechłaby z nudów. Praca jest nam potrzebna, a raczej celowe działanie, czyli takie, które ma efekty, w dodatku takie, które można zobaczyć. Strasznym pomysłem na pracę stała się taka praca przy taśmie, w fabryce, gdzie jesteś tylko trybikiem w wielkiej machinie, oddzielony od końcowego etapu produkcji. Jednak w każdej pracy można odnaleźć sens, jeśli ma się go w sobie. Ale też praca może nadać ci sens, jeśli go nie masz.
Czy my w pracy i my poza pracą to jesteśmy ci sami my? Czy raczej są to dwie wersje tej samej osoby?
To jest nasza inna, w gruncie rzeczy lepsza, wersja. Bardziej sprawcza, zadaniowa. Ludzie są w ogóle szalenie zadaniowi, dlatego że rodzice wzmacniają w nas tę cechę. Mają wtedy dzieci z głowy. No i kiedy z takim nastawieniem na zadaniowość, na osiąganie i na rywalizację idziemy do pracy i odnosimy pierwsze sukcesy, dostajemy masę dobrego feedbacku. „Ach, jaka ty jesteś szybka”, „Jak dobrze, że jesteś w naszej grupie, bez ciebie byśmy tego nie rozwiązali”. I człowiek wie, że jest dobry interpersonalnie albo że jest dobry merytorycznie. Ktoś przychodzi się go w czymś poradzić, ktoś się chce od niego uczyć – to są ogromne nagrody wewnętrzne. Człowiek wie wtedy, po co żyje. W Polsce bardzo często się podkreśla, że sens życiu nadaje rodzina, ale rodzina jest dużo trudniejsza do tego niż praca. Na przykład rodzi ci się dziecko, sama jesteś łagodna i powolna, a tu dziecko szalone, nie nadążasz za nim, nie rozumiesz, trudno je wsadzić do klatki, choć chętnie byś to zrobiła. W pracy też zdarzają się takie sytuacje, ale wtedy, jeśli jedna osoba nie pasuje do reszty zespołu, to albo się z nią nad tym pracuje, albo zwyczajnie – dla dobra zespołu – przenosi na inne stanowisko lub do innego działu.
Ale znasz pewnie też takie przypadki, że ktoś w pracy staje się kimś zupełnie innym. Dom nie pozwala mu na bycie prawdziwym sobą?
A może w pracy jest mu po prostu łatwiej, a pewne wartości domowe są dla niego nieosiągalne, za trudne. Na przykład facet nie radzi sobie w domu z odpowiedzialnością, a za to w pracy jest firmowym błaznem, wszyscy go uwielbiają i śmieją się z jego dowcipów.
Nie dałoby się tych dwóch światów zintegrować? Przenieść coś z życia zawodowego do prywatnego?
Bardzo trudno to zrobić, ludzie zwyczajnie sami tego nie potrafią. Znam wiele kobiet, które w pracy są świetnymi negocjatorkami, siedzą z wielkimi kontrahentami przy stole i potrafią owinąć ich wokół małego palca, a tu guzik odepną, tam nogę na drugą założą – i wygrywają. A potem idą na randkę i nic. Nie wiedzą, co zrobić, nie wiedzą, jak rozmawiać, jak flirtować. One w pracy się tego nauczyły, prywatnie nie – i nie potrafią tego połączyć. Do tego jest potrzebny terapeuta. Ludzie nawet nie wiedzą, że mają w sobie dwie strony: jedna – ta, która objawia się w pracy – jest zadaniowa i przynosi ogromną satysfakcję, zwykle gardzi tą drugą stroną, która nie radzi sobie w miłości, w wychowaniu dzieci czy w byciu kobietą. I to jest pierwszy krok do pracoholizmu, w który można wpaść nawet w pracy dalekiej od pasji, ale za to dającej nam inne profity.
Jak odróżnić, czy zostawanie po godzinach i zabieranie pracy do domu to już pracoholizm czy jeszcze ucieczka?
Pracoholizm jest ucieczką. Człowiek w niego wpada, często samemu o tym nie wiedząc. Jak w każde uzależnienie. Na początku sprawia mu tylko przyjemność, potem nie może już tego odstawić. Każde uzależnienie zaczyna się od poczucia braku, jakiejś pustki wewnętrznej. I nagle okazuje się, że pewna substancja czy określony rodzaj działania tę pustkę wypełniają. Czynią ten stan znośnym lub nawet fajnym. Wtedy ma się poczucie, że się znalazło ratunek i tego ratunku zaczyna się używać i używać, aż wszystko inne zostaje tym wręcz zakryte, a w dodatku ta rzecz czy to działanie przestają być przyjemne. Pracoholik już nie może się skupić na czymś innym. Siedząc z żoną w domu przed telewizorem, myśli o pracy, leżąc nad basenem, jednocześnie siedzi za biurkiem. I nie tylko swoją żonę zdradza z pracą – on zdradza wtedy samego siebie.