1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Jeśli nie zawalczę o siebie teraz, to potem będzie trudniej. Katarzyna Miller tłumaczy, czym jest osobista niepodległość

Jeśli nie zawalczę o siebie teraz, to potem będzie trudniej. Katarzyna Miller tłumaczy, czym jest osobista niepodległość

(Fot. iStock)
(Fot. iStock)
Aby ogłosić swoją konstytucję, trzeba sobie najpierw przyznać do tego prawo. Tymczasem jesteśmy niewolnikami schematów, które każą się spodziewać, że jeśli my o kogoś zadbamy, to ten ktoś zaopiekuje się nami, doceni nas. Nic z tego! – mówi psychoterapeutka Katarzyna Miller i wyjaśnia, że walkę o swoją niepodległość warto zacząć od strajku. Albo nawet powstania...

Czym właściwie jest osobista niepodległość? Jak ją zachować lub odzyskać, jeśli się straciło?
Pewien amerykański film klasy B, nie pamiętam już tytułu, zaczyna się tak: typowa żona i mama wstaje przed wszystkimi i zaczyna im przygotowywać śniadanie, prasować koszule mężowi... Potem dzieci się budzą, wstaje mąż i się zaczyna… „Mamaaa, a bo on mi zabrał sweter”, „Mamaaa, a gdzie są moje kapcie?”, „Nie mogłaś mi położyć tych spinek do mankietów gdzieś w widocznym miejscu? Przecież wiesz, że się śpieszę”… Nikt nie powiedział „dzień dobry”, nikt nie powiedział „dziękuję” ani „poproszę”. Wszyscy wylecieli z domu, zostawiając za sobą brud i bałagan. Co oznaczało, że tak u nich jest codziennie, czyli ona ich obsługuje, a oni uważają to za oczywistość.

Tego dnia to do niej wreszcie dotarło. Może dlatego, że to trwało za długo. Może dlatego, że była zmęczona. I zrobiła rzecz następującą: zostawiła ten cały burdel, wzięła kij od szczotki, przykleiła na nim tekturę, na której napisała „Mama strajk”. Zrobiła sobie coś do jedzonka, termosik z kawką i zaczęła chodzić wzdłuż trawnika z transparentem. Rodzina wraca, ona strajkuje. W domu niesprzątnięte i nie ma obiadu. Wściekli się domownicy i pojechali na pizzę. Z nadzieją, że następnego dnia wszystko wróci do normy. Ale rano mama najpierw przywitała się z nimi uprzejmie, a potem powiedziała, że już nie będzie robić tego, co do tej pory robiła. Bo ma dosyć. I konsekwentnie strajkowała przez kilka dni. Oni oczywiście starali się wywrzeć siłą jakąś zmianę na niej – bez skutku. W końcu zorganizowali zebranie, na którym powiedzieli sobie, że mama ewidentnie nie zamierza wrócić na łono rodziny. Podzielili się sprzątaniem, zakupami i szykowaniem jedzenia. Po kilku dniach, dumni z siebie, że tak się postarali, spytali: „A może byś wróciła?”. Ona na to: „Mama strajk”. Zorganizowali kolejne zebranie i doszli do wniosku, że właściwie nigdy nie podziękowali jej za to, co robiła, a teraz widzą, ile to kosztuje pracy. Zrobili więc kolację, wysprzątali całe mieszkanie na błysk. Napisali transparent: „Dziękujemy ci, mamo, za wszystko. Wróć do nas”. Mama bardzo się ucieszyła, zjadła, wypiła, podziękowała, a kiedy spytali: „A to wrócisz do nas jutro?”, odpowiedziała: „Jutro zaczynam studia“.

I tak się kończy film?
Tak (śmiech). Czyż nie cudownie?! Trafiłam na niego przypadkiem w telewizji i się zachwyciłam. Opowiadam o nim wszystkim babkom. Bo co jest kobiecie potrzebne, by się wybić na niepodległość? Musi zdać sobie sprawę z tego, że ma już dosyć. Że nie dostaje za swój wkład takiego ekwiwalentu, na jakim jej zależy – nie dostaje troski, wdzięczności, podziwu i szacunku. Co więcej, oczekiwania innych rosną i wszyscy stają się wobec niej psychopatyczni, czyli uważają, że „nam się należy”. Oczywiście są kobiety, które z takiego stanu rzeczy czerpią satysfakcję, bo wydaje im się, że są niezastąpione. Choć prawda jest taka, że zastąpiłaby je pierwsza lepsza służąca. Dlatego kobieta musi najpierw się zeźlić srodze i zadać sobie pytanie, czy jej się to opłaca i czy dalej chce tak żyć.

Chcesz powiedzieć, że jeśli zadajemy sobie pytanie: „Czy jestem niepodległa?”, to znaczy, że jest z tą niepodległością jakiś problem?
Aby wybić się na niepodległość, trzeba najpierw zdiagnozować swoją podległość. I zrozumieć, że jeśli nie zawalczę o siebie teraz, to potem będzie trudniej. Mało tego, dzieci wyjdą z domu, a mąż znudzi się taką żoną i jeszcze jej wygarnie, że on się nie prosił. Bo rzeczywiście się nie prosił, sama mu to dawała. Przyszła do mnie kiedyś 70-letnia dama ze skargą: „Mąż mnie rzucił po 40 latach małżeństwa. Wszystko dla niego robiłam. Dzieci mu urodziłam i wychowałam, dom mu urządziłam i prowadziłam. Kiedy zapraszał gości, to byłam zawsze zadbana i gotowa zrobić kolację w kilka minut, chociaż nie zawsze mnie uprzedzał. I teraz, po tylu latach, znalazł sobie dziewczynę, z którą jeździ po świecie i tylko się bawią. A ja przez tyle lat na to czekałam”. Ja na to: „Wie pani co, ja bym panią rzuciła już po trzech latach”. „Czy pani chce mnie obrazić?”, „Nie, to pani sama siebie obraziła w życiu. Czy pani kiedykolwiek żądała od niego, by pani podziękował i panią docenił?”, „Jak to? Dlaczego miał mi dziękować?”, „No za to wszystko, co od pani dostawał”, „Nie, nigdy nie prosiłam o to”, „A czy pani uważała, że to, co pani robi, to jest bardzo dużo?”, „No nie, to wszystko przecież powinna robić żona”, „Czyli ktoś panią oszukał. Może mama, może rodzice, może pani usłyszała taki przekaz w swoim najbliższym otoczeniu. Nie każdy uważa, że tak trzeba. Na przykład kobieta, dla której mąż panią zostawił, tak nie uważa. Ona dba o siebie i dlatego mu się podoba”. „A dlaczego by mnie pani rzuciła?” – ona na to. „Bo pani jest nudna” – odpowiedziałam.

Ty, Kasiu, jak czasem z grubej rury…
Kochana, ja muszę być okrutna. Muszę, bo chcę być uczciwa. Ludzie mi płacą za to, by się dowiedzieć, o co chodzi, co u nich nie działa. A u niej o to właśnie chodziło. Powiedziałam jej: „Pani MU wszystko robiła. A SOBIE nic. Oczywiście ja rozumiem, że pani to robiła po to, by mieć do końca życia zagwarantowane takie życie. Ale to daje tylko gwarancję na to, że kiedy pani przestanie być młoda oraz sprawna i może należałoby się panią zaopiekować i pani pomóc, to pani mąż nie będzie miał nie tylko inicjatywy, ale nawet ochoty. On nawet się nie domyśli, że należałoby”.

Ta kobieta nie urządziła strajku albo nawet powstania wtedy, kiedy był na to czas?
Właśnie, a tamta była mądra i urządziła. Aby więc wybić się na niepodległość, trzeba jeszcze skądś wziąć sobie do tego prawo. Na przykład wspomniany film może kobietę zainspirować. Amerykanie potrafią robić takie filmy. A my co robimy? Głównie filmy, w których nie ma ani jednego jasnego punktu, tylko się pochlastać. Nie cierpię takiej polskiej kinematografii, gdzie tylko się nakręcamy cierpiętnictwem i fatalizmem. Jest źle i na dodatek nic nie możesz z tym zrobić.

Ale my nie chcemy dołować, tylko inspirować kobiety – i mężczyzn – do wybijania się na własną niepodległość. Choć nie jest to łatwe. W słowniku „niepodległość“ definiowana jest jako nieuleganie wpływom innych. Czy to jest możliwe?
Pod wpływem innych jesteśmy stale i będziemy. Ale tu chodzi o to, by tego wpływu nie odbierać jak objawienia. Tylko przepuszczać go przez siebie i decydować, czy mi się podoba, czy nie. Tak jak dziecko, które widzi, że jego tata coś robi, może powiedzieć: „Ale fajnie, też tak chcę”. Ale może też powiedzieć: „Nie, tego nie chcę”. I tu wrzucam kolejny kamyczek do ogródka „czego nie należy robić dzieciom”. Otóż nigdy nie należy im mówić: „To, że to umiesz, się nie liczy, bo to ci łatwo przychodzi. Masz się nauczyć tego, co przychodzi ci trudno, bo to ma wartość”. W ten sposób przestawia się dziecko z tego, co daje mu satysfakcję i buduje jego zaufanie do siebie, na coś, w czym ono nigdy nie będzie dobre. Owszem, paru rzeczy trzeba się w życiu nauczyć, by dać sobie jako tako radę. Ale wcale nie trzeba umieć gotować, sprzątać lub znać się na matematyce. Ja w żadnej z tych dziedzin nie jestem mistrzynią i dobrze mi z tym. Trzeba robić to, co człowieka rajcuje. I to trzeba mówić córkom: „Bądź z facetem, z którym się będziesz świetnie czuła, a nie z takim, który ci coś zapewni”. Nikt niczego nam nie zapewni na zawsze.

Poszperałam w słowniku i to, o czym mówisz, to „samowystarczalność“, jeden z synonimów słowa „niepodległość”.
Tak jest, niepodległość to jest samowystarczalność. Tylko wielu dziewczynom to się miesza i pytają: „Jak to? To ja mam być bez faceta?”. Ale bądź sobie z facetem, a nawet z dwoma, jeśli chcesz. Chodzi o to, byś nie była od żadnego z nich uzależniona, do żadnego z nich uwiązana. Wiele kobiet, które potrafią gotować, mówi tak: „Wyjechali, nie ma dla kogo gotować”. A ty to nikt? Ja mam zupełnie na odwrotkę. Chodzi na przykład za mną od kilku dni żurek. I mówię Edkowi: „Zrobię żurek”. On na to: „Nie lubię twojego żurku”. „Ale czy ja mówię, że ja tobie go zrobię?”.

Samowystarczalność to jest też to, o czym mówiłyśmy często w naszych rozmowach: mieć swoje pieniądze, swój kąt, ale też mieć od kogo te pieniądze pożyczyć…
To znaczy wiedzieć, że jeśli coś się zdarzy – choroba, bankructwo, rozstanie – cokolwiek, to mam swoje zaplecze. Mam u kogo przenocować, mam za co żyć przez dwa miesiące, mam u kogo zjeść obiad, jeśli nie będzie mnie stać. Mam u kogo dzieci zostawić, mam od kogo pożyczyć. Jestem obstawiona w życiu przez przyjemne bardzo narzędzia i znajomości.

Nie chodzi o to, by samemu dźwigać swoje życie.
Chodzi o to, by być ogarniętym życiowo. Mieć pozapisywanych w notesie fajnych lekarzy, krawcową, znajomego szewca, pana złotą rączkę... Oczywiście na wiele rzeczy nie mamy wpływu, mogą mi zamknąć ulubiony sklep, mogą mi zbudować przed domem gmaszysko zasłaniające widok – ale jakiś wpływ zawsze mam, mogę kupować w innym sklepie, mogę poszukać nowego mieszkania. Najważniejsze, by uznać, że liczą się moje priorytety. Tylko jeśli jest się w związku, to trzeba też brać pod uwagę priorytety partnera, ale nie na zasadzie przedkładania ich nad swoje. Gdy z moim pierwszym mężem urządzaliśmy mieszkanie, to się umówiliśmy następująco: jeśli tobie się coś podoba, a mnie nie – nie kupujemy. Jeśli mnie się podoba, a tobie nie – nie kupujemy. Kupujemy tylko wtedy, kiedy tobie i mnie się podoba. I już! Oczywiście, jeśli są dzieci, to też trzeba uznać ich za członków rodziny i pytać o zdanie.

A jak dziecko uczyć niepodległości?
Dać mu wolność w pewnych sferach, do których jako rodzice nie będziemy się wtrącać. Jeśli chodzi o wychowanie, to tylko parę rzeczy powinno być na mur-beton ustalonych: że nikomu w domu się nie robi krzywdy – psychicznej ani fizycznej; że komunikujemy się na bieżąco; że szanujemy siebie nawzajem, nawet jak nas coś w sobie wkurza, mówimy wtedy: „Jestem na ciebie zła, bo...”; że szanujemy cudzą własność i cudze terytorium; że ustalamy wspólnie zasady, np. możesz chodzić do różnych kolegów, ale mamy wiedzieć, gdzie jesteś, a wraz ze zmianą twojego wieku, zmienia się godzina, o której musisz wrócić, i wysokość kieszonkowego. Taka domowa konstytucja. To są prawa, ale są jeszcze obowiązki. Zastanawiamy się więc, czego kto nie cierpi robić, co zniesie, a co lubi. Najfajniej jest, by każdy robił to, co lubi. Ja na przykład lubię zmywać, a nienawidzę prasować. I nie chcę prasować, tym bardziej że w dzisiejszych czasach wielu materiałów prasować nie trzeba. Ale na pewno znajdą się rzeczy, których nikt nie będzie chciał robić, i wtedy trzeba się umówić, by na rzecz wspólnej ojczyzny, jaką jest nasza rodzina, każdy robił odrobinę tego, czego wszyscy nie lubią.

Inny synonim „niepodległości” to „swoboda”.
Swoboda jest niesamowicie ważna. Są dwie genialne książki, które już dawno powinny być wznowione: „Żyć w rodzinie i przetrwać” oraz „Żyć w tym świecie i przetrwać”, napisane przez Robina Skynnera i Johna Cleese, cudownego psychoterapeutę oraz świetnego komika i aktora. Poruszają bardzo wiele zagadnień. Między innymi piszą o badaniach na temat szczęśliwych rodzin. Okazuje się, że najważniejszą rzeczą w szczęśliwej rodzinie jest to, że nikt nikogo na siłę w niej nie trzyma. Każdy ma swobodę. Mam nawet ukochany przykład, a raczej bohaterkę, która uczy, jak taką swobodę dawać dzieciom. Mama Muminka. Co mówiła Mama Muminka: „Dzieci, a dokąd idziecie?”, „Idziemy na wyprawę”, „A kiedy wrócicie?”, „Nie wiemy”, „No to bawcie się dobrze. Macie tu sok z malin i naleśniki”. A potem dzieci wracały i mówiły „Mamo, spotkaliśmy potwora”, „I daliście sobie radę, brawo!”, bo widzi, że są cali i zdrowi i nie trzeba się denerwować, tylko ich pochwalić. Polska mama powiedziałaby: „Więcej was nie wypuszczę, bo on was ugryzie”. Ale, kurde, nie ugryzł! Wrócili dumni i stęsknieni. To dzieci, ale ważna jest też swoboda w parze. Ile razy słyszę: „Jak to?! Puściłaś go?! A wiesz, kogo on tam może poznać?”. Kochane panie, poznać to on może sprzedawczynię w sklepie pod blokiem i zdradzać was między 6.00 a 6.45 rano na tyłach spożywczego, jeśli będzie chciał. Odczepcie się od tych facetów, niech sobie latają na paralotni i chodzą na mecze z kolegami – bo oni mają być szczęśliwi i wiedzieć, że ich żona jest najmądrzejsza i najukochańsza na świecie.

Kolejny synonim: „nieskrępowanie”.
To też jest swoboda, ale bardziej w znaczeniu luziku, przyjemności bytu, lekkości. Na zasadzie: wszystko jest proste, nie ma się czym przejmować, jakoś to będzie. Lepsi są w tym mężczyźni. Niekrępowanie bliskich i siebie to pozwalanie im i sobie na bycie takimi, jakimi jesteśmy. Aż się prosi, by tu przytoczyć opowieść o mojej pewnej kompletnie nieudanej psychoterapii. Przyszła do mnie najpiękniejsza, w sensie: najbardziej zadbana, kobieta, jaką miałam wśród pacjentek. Patrzyłam na te jej niebotycznie długie włosy, gładką buzię i gustowne ubranie i spytałam: „A pani tu po co? Przecież tu niczego nie brakuje” (śmiech). „A bo mój partner ogląda się za innymi kobietami na ulicy”.

A czemu była to nieudana psychoterapia?
Bo żadne argumenty do niej nie trafiały. Ona sobie nie życzyła, by on się oglądał, bo ona sama się nie ogląda. „A poszedł kiedyś za jakąś inną?”, „Nie poszedł”, „Jest z panią nadal?”, „No jest”, „Proszę pani, gdyby się nie oglądał, byłby nienormalny. Chodzą przecież po świecie piękne kobiety, co prawda nie tak piękne jak pani. W tej kategorii nikt pani nie przebije”. Nie uwierzyła. „No cóż, pozostaje go skrępować i przywiązać do kaloryfera, żeby nigdzie nie wychodził” – powiedziałam. „Pani mnie chce obrazić”, „Nie, to pani mnie obraża, bo w ogóle mnie nie słucha”. No nie dało się z nią rozmawiać. Nie tylko sama była niewolnicą swojego wyglądu, ale także chciała nim „skrępować” partnera.

I jeszcze jeden synonim „niepodległości” – „wolność”. Wielkie słowo i wielkie ryzyko nadinterpretacji.
Istnieje wolność „od” i wolność „ku”. Mądrzejsza jest oczywiście wolność ku czemuś, bo nie można być wolnym od wszystkiego, musimy liczyć się z ograniczeniami. Inaczej to anarchia i dziecinna próba udawania, że taka postawa jest nie tylko słuszna, ale i możliwa. Oczywiście ważna jest wolność sądów, myśli, słów, czynów i tożsamości. Dawanie sobie prawa do bycia wyjątkowym i niezastępowalnym, ale też dawanie tego prawa innym i nieograniczanie im ich wolności. To największe wyzwanie, jakie wiąże się z wolnością. Generalnie, podsumowując, można powiedzieć: żyjmy swoim życiem, a będziemy niepodlegli.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
To Twoje życie
Autopromocja
To Twoje życie Katarzyna Miller; Joanna Olekszyk Zobacz ofertę promocyjną
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze