1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Szczypta humoru, garść pokory – przepis na pogodę ducha Katarzyny Miller

Na pogodę ducha składa się m.in. poczucie humoru, czyli umiejętność widzenia świata na sposób czuło-śmieszny. (Fot. iStock)
Na pogodę ducha składa się m.in. poczucie humoru, czyli umiejętność widzenia świata na sposób czuło-śmieszny. (Fot. iStock)
Są takie dni, że nie dość, że człowiek zabiegany, to jeszcze deszcz, pociąg się spóźnił, a kawa skończyła… Brakuje tylko czarnego kota na drodze, by dopełnić nieszczęścia. „Wtedy tym bardziej trzeba szukać pozytywów” – mówi psychoterapeutka Katarzyna Miller. 

Kiedyś przeczytałam takie zdanie: „W radiu mówią, że dziś nie będzie pogody”. Ale co to znaczy? Że nic nie będzie?! Przecież pogoda jest zawsze: i kiedy świeci słońce, i kiedy leje i jest szaro. Podobnie z pogodą ducha: ona jest zawsze, niezależna od tego, co nas spotyka, i od pogody na zewnątrz. Oczywiście każdy, także bardzo pogodny człowiek, woli, żeby świeciło słońce. Ale tym, co go różni od reszty, jest to, że nawet jeśli na zewnątrz jest szaroburo i chłodno, on się cieszy. Bo kiedy wróci do domu, rozgrzeje się herbatką, kąpielą i rozmową. Taki człowiek myśli: „Jak dobrze, że pada, pod kocykiem będzie mi jeszcze cieplej niż zwykle”.

Szukaj pozytywów

Moja niania, którą życie niesłychanie ukrzywdziło, była jednocześnie najbardziej pogodną osobą, jaką znałam. Jako sierota najpierw trafiła do domu dziecka, do sióstr zakonnych, które strasznie ją gnębiły. Potem – podczas okupacji – do bauera, czyli rodziny niemieckiego chłopa, do pracy. I oni wreszcie potraktowali ją jak człowieka. Poznała tam dwie inne kobiety, z którymi się przyjaźniła, a niemiecka rodzina tak ją polubiła, że po wojnie nadal do niej pisali i zapraszali do siebie.

Niania była bardzo czułym i prostolinijnym człowiekiem. Umiała znaleźć dobre strony każdej sytuacji i zawsze zajmowała się chorymi i połamanymi zwierzątkami – zresztą nic w tym dziwnego, skoro sama była chorym i połamanych dzieckiem. Skąd miała w sobie taką słodką dobroć i spokój? Nie wiem. Może nauczyła się ich od kogoś innego, tak jak ja nauczyłam się swojej pogody ducha od niej. Niania okazywała wszystko w sposób totalnie bezpośredni, bez cudzysłowów, gier czy strategii. Była autentyczna, czytelna i przejrzysta. Uwielbiała śpiewać i zawsze coś nuciła, choć muszę przyznać, że sporo moich neuroz brało się właśnie z piosenek, których mnie uczyła. Bo ta cudowna kobieta miała wielce stęsknioną miłości duszę. „Ty pójdziesz górą, a ja doliną, ty zakwitniesz różą, a ja kaliną, ty będziesz panią na jasnym dworze, ja będę księdzem w ciemnym klasztorze”. Albo: „Za rok, za dzień, za chwilę razem nie będzie nas”. Słuchałam i płakałam rzewnymi łzami – aż zauważyłam, że śpiewam to już z pewnym dystansem, ze swobodą zamiast rzewności – i wtedy zrozumiałam, że się wyleczyłam z miłosnego neurotyzmu. Jak widać, można pomieścić w sobie i neurotyzm, i pogodę ducha… ale to ta druga zawsze zwycięża.

Szczypta humoru, garść pokory przepis na pogodę ducha

Pogoda ducha przydaje się w każdej sytuacji, ale najbardziej w momentach trudnych czy kryzysowych. Pozwala nie załamać się, nie zdołować, nie zgnębić. Niektórzy podchodzą wtedy do sprawy siłowo, czyli „biorą siebie samych za mordę”, zaciskają zęby i obiecują sobie i innym, że im jeszcze pokażą. Pogodny człowiek robi to samo, ale na miękko, z szacunkiem do siebie i świata. Mówi: „Poczekajmy, jeszcze nic takiego strasznego się nie stało. Kiedy się stanie, to wtedy będziemy się martwić. Póki jesteśmy razem, póki mamy dach nad głową, to nie jest tak źle”. Pogodny człowiek nie tylko jako pierwszy widzi światełko w tunelu, ale też potrafi podnosić się po upadkach z wdziękiem baletnicy. I właśnie tę właściwość lubię w sobie najbardziej. Nawet jeśli jest mi strasznie źle czy bardzo mnie coś boli, to wystarczy, że kwiatek zakwitnie w doniczce albo że trawa się zazieleni – potrafię się wydostać z mojego dołka i zachwycić. Nauczyłam się też nie definiować siebie negatywnie, czyli poprzez to, co mi się nie udało, przez błędy czy porażki. One mi się zdarzyły, co akceptuję, ale nie stanowią o tym, kim jestem i jaka jestem.

Na pogodę ducha składa się też poczucie humoru, czyli umiejętność widzenia świata na sposób czuło-śmieszny. Nie chodzi o sarkazm, ironię czy złośliwość, które z pogodą ducha nie mają nic wspólnego – tylko o życzliwy uśmiech i umiejętność dostrzegania, że w tym wszystkim, co nas spotyka, zawsze są różne kolory. Nie może być przecież wiecznie dobrze. Niektóre rzeczy są dla nas przykre, bolesne, inne się nie udają – pogoda ducha to akceptacja i brak bezczelności, która każe uważać, że wszystko ma być tak, jak ja chcę. A sporo ludzi się na tym fiksuje: i ci skrzywdzeni, i ci, którzy mają dużo zdolności i talentów. Pogoda ducha to także skromność, która z kolei polega na takiej postawie: „Moje podejście jest dobre, bo jest moje, ale twoje też jest dobre, bo jest twoje. Naprawdę ciekawie robi się, kiedy moje spotyka się z twoim i z wieloma innymi – bo wtedy możemy dojść do nowych wniosków”. Pogoda bierze się też z pokory, która jest zgodą na to, co jest. Jest w niej dużo spokoju i kompletny brak roszczeniowości, obrażania się na innych czy na świat.

Niektórzy mówią, że pogodzie ducha sprzyja krótka pamięć. Jak w tej piosence Starszych Panów: „Suchutki już dzisiaj wstał z łóżka, bo pamięć, bo pamięć nie ta”. Zgadzam się z tym i twierdzę, że tym większe szanse, by pojawiła się u nas z wiekiem. Choć do niektórych i z wiekiem za cholerę nie chce przyjść. Są takie uporczywe jednostki, co się robią coraz gorsze na starość, i są takie, które z wiekiem miękną, odpuszczają. Zaczyna do nich docierać, że nie ma sensu się tak złościć i szarpać, bo jeśli ma się coś stać, to się stanie. Jeśli masz spotkać kogoś, kto cię pokocha, to go spotkasz – może nie na randce, tylko w aptece albo w przychodni – i poopowiadacie sobie, co wam dolega.

Na pogodę ducha pomagają słońce, ciepło i przytulanie

Niezależnie od tego, ile mamy lat, trzeba się cieszyć, że jesteśmy w tym momencie życia, w którym jesteśmy. Nie myśleć, że jak za 10 lat będziesz bogata, to wtedy się ucieszysz. Albo że skoro już nie jesteś taka zgrabna jak kiedyś, to nie pójdziesz na plażę. Ktoś się zgorszy, że taka stara i w kostiumie – a co cię to obchodzi?! Ważne, że słoneczko cię kocha – tak samo jak tę dwudziestoparolatkę w bikini. A słońce i ciepło bardzo pomagają na pogodę ducha.

Co jeszcze pomaga? Dobre jedzenie, dobry sen, ale też kontakt z wodą, zanurzanie się w niej, niekoniecznie w morzu czy jeziorze (choć kiedy możemy, to korzystajmy), a na przykład we własnej łazience. Źle ci – wejdź pod prysznic. Niech wraz z wodą spłynie w dół, aż do odpływu, wszystko, co cię gnębi. I popłacz sobie, proszę bardzo, woda zmyje też twoje łzy. A potem osusz się mięciutkim ręcznikiem i posmaruj z czułością jakimś ładnym, pachnącym balsamem. Połóż się pod świeżą kołderką, na miękkiej poduszce. Miękkie i ciepłe łóżeczko bardzo wzmacnia pogodę ducha. Dobra muzyka, film, książka, wiersz czy piosenka – też.

Zadzwoń do kogoś, kogo lubisz, i spytaj jak dziecko: „Lubisz mnie?”. „Pewnie, że cię lubię, ja nawet cię kocham”. „Ja też cię kocham” – odpowiedz. Od razu zrobi wam się obojgu lepiej na duszy. Poza tym, jak zwierzęta i małe dzieci się do ciebie przytulają, dają buziaka – ciepło rozchodzi się po całym ciele. Zwłaszcza domowe, ukochane zwierzęta – kiedy jest nam źle i smutno, potrafią pocieszyć jak nikt. Dzięki nim czujemy się mniej samotni, mniej osobni. No i drzewa – są mi niesamowicie bliskie już od dziecka. Mają prawdziwą moc, przytulam je regularnie, a w kilku nawet się szczerze kochałam. Mam wiele wspomnień związanych ze zwierzętami i drzewami, także z wodospadami, których widok zapierał mi dech w piersiach. Pamiętam nocne pływanie nago w jeziorze albo patrzenie na księżyc odbijający się wieczorem w tafli wody, gdy cichutko płyniesz po niej łódką. Albo moje pierwsze spotkanie z morzem – kiedy je zobaczyłam, zaczęłam piszczeć ze szczęścia i popędziłam prosto w fale.

Gromadźmy takie wspomnienia, wrzucajmy je do koszyczka codzienności, a potem z tych zapasów róbmy swoje skarbczyki. Jak? Ano wysypujemy z takiego koszyczka – najlepiej wieczorem – różne cudowne wspomnienia, cieszymy się nimi znowu i wrzucamy sobie do skarbczyków: tu do przeżyć zapachowych, tu do dźwiękowych, tu do zachwytów nad chłopcami, tu nad dziewczynkami, tu nad książkami, a tu nad filmami… Gdy przypadkiem trafiłam niedawno na dokument o Barbrze Streisand, którą uwielbiam, to tak się ucieszyłam, jakby ktoś mi podarował prezent. Bo przecież podarował! Bądźmy takim wiecznym dzieckiem, co to z otwartą buzią patrzy na cuda świata. Dzieckiem, które co prawda nie zawsze jest dobrze traktowane przez los czy innych ludzi, ale które umie to sobie wynagrodzić.

Kiedy byłam dzieckiem i mi było źle w domu, to wychodziłam za próg mieszkania i zamykałam drzwi. Stojąc na wycieraczce, już czułam się lepiej. A kiedy zbiegłam po schodach i wyszłam za bramę, to czułam się cudownie, bo byłam posiadaczką całego świata – mogłam pójść sobie w prawo, w lewo albo prosto i wszędzie czekało mnie coś ciekawego, wszędzie była jakaś przygoda życia.

Jak uczyć się pogody ducha? Jak ją w sobie pielęgnować?

Na przykład w pięciu prostych krokach, których uczę wszystkie swoje pacjentki:

  1. Najpierw, kochana, zauważ, kiedy sobie dopieprzasz. Złap moment, kiedy mówisz sobie samej coś niedobrego, na przykład: „Znowu to zepsułaś”, „Jesteś do niczego”. Tak dowala ci twój wewnętrzny rodzic, najczęściej słowami twoich rodziców lub innych ważnych osób.
  2. Złap się na tym, ale się nie gań, tylko pochwal za to, że się na tym złapałaś.
  3. Zdaj sobie sprawę z tego, co czujesz, czyli co czuje twoje wewnętrzne dziecko, kiedy jego wewnętrzny rodzic mu dopieprza. Czy to jest smutek, złość, żal, bezradność, wstyd czy strach? Czy to jest może pomieszane?
  4. Przeproś się za to. Powiedz sobie: „Kochanie, przepraszam, że ci to mówię i ci to robię. Przepraszam za to, że ci dokładam, pomimo że jest ci źle”. I poczuj, czy te przeprosiny zostały przyjęte. Bo przeprasza twój wewnętrzny rodzic, a wewnętrzne dziecko ma to usłyszeć i to przyjąć. Ono może nie zrobić tego od razu, może w te przeprosiny nie uwierzyć, bo tyle razy było już ranione. Ale stopniowo będzie mu to coraz łatwiej przychodziło. Nauczy się wierzyć, że wewnętrzny rodzic naprawdę się zmienia.
  5. A teraz zamień tę jedną złą myśl na pięć dobrych, czyli na pięć afirmacji na temat siebie. Wiem, to jest spory kawałek pracy. I to bardzo ważne, by powiedzieć nie jedną rzecz, tylko pięć. Dlatego że przy tylu ta jedna przestaje być zupełnie ważna, a poza tym przy pięciu próbach twój umysł zaczyna się uczyć tworzenia afirmacji. Czyli uczy się pogody ducha. Jaka jest najlepsza afirmacja? „Lubię siebie za wszystko. Także za swoje błędy i niedoskonałości. Za wszystko”. „Ale jak to za wszystko…” – zacznie się dziwić twoje wewnętrzne dziecko. „Za wszystko” – odpowiedz mu spokojnie. I pocałuj się za to w łapkę – zawsze tego uczę moje dziewczyny. Całuj się w łapkę za wszystko, co udało ci się zrobić.

Spisała Joanna Olekszyk, redaktor naczelna magazynu „Sens”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze