1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Dobrze zarządzany konflikt to rozwój

Kłótnie w związku są mniejszym zagrożeniem niż zastój i monotonia. Dają szansę na rozwój. Trzeba tylko umieć je dobrze wykorzystać. (Fot. iStock)
Kłótnie w związku są mniejszym zagrożeniem niż zastój i monotonia. Dają szansę na rozwój. Trzeba tylko umieć je dobrze wykorzystać. (Fot. iStock)
Gdyby między partnerami była pełna symbioza, związek musiałby zacząć zamierać. Zniknęłyby pasja, zaciekawienie. Brak konfliktu to stagnacja, a stagnacja to śmierć dla relacji – mówi psychoterapeutka Iza Falkowska-Tyliszczak. Bo nie sam konflikt, ale to, jak go rozwiązujemy, może być zagrożeniem dla związku.

Czasem słyszymy, kiedy ktoś mówi: „Mam świetny związek, jesteśmy ze sobą trzy lata i ani razu nie było między nami poważnej kłótni”. Tylko zazdrościć?
Raczej bym się martwiła, niż chciała naśladować… Po pierwsze, konflikt jest nieunikniony, po drugie, jeśli się z nim dobrze obchodzimy, staje się on źródłem rozwoju – i dla jednostki, i dla relacji.

Mówisz, że konflikt jest nieunikniony, ale są ludzie o łagodnym usposobieniu, którzy z zasady nie wchodzą w konflikty.
Niewchodzenie w konflikt jest jedną ze strategii radzenia sobie z konfliktem! Wszędzie, gdzie jest jakakolwiek interakcja, jest konflikt. Zawsze. Bo ludzie się od siebie różnią – to wystarczający powód i gwarant starcia. Więc każdy z nas go doświadcza, tylko różnie się z nim obchodzimy.

Dużo mamy tych strategii?
Przynajmniej cztery. Konfliktowi można zaprzeczać, czyli długo uznawać, że nie ma żadnego problemu. Innym sposobem jest oddawanie pola, to znaczy zrezygnowanie ze swoich potrzeb i podporządkowanie się drugiej osobie. I może gdyby ta strategia nic nie kosztowała, byłaby niegłupia.

Przeczytałam zdanie, które wydało mi się ciekawe: Jeżeli sposobem na konflikt jest wycofanie, to ceną, którą trzeba za to zapłacić, jest samotność. I pomyślałam, że może wcale nie sam konflikt, czyli to, o co poszło, jest największym niebezpieczeństwem dla związku, ale jest nim to, w jaki sposób z konfliktem ludzie sobie radzą. Może to strategia rozwiązywania konfliktów jest dla relacji najbardziej zagrażająca?
Jest w tym wiele prawdy. I właśnie tym kosztem w przypadku oddania pola może być poczucie samotności, o którym mówisz. Mogą nim być też wrzody żołądka! Albo inna forma ataku na siebie samego. Może to być także atak na otoczenie w postaci biernej agresji. Bo owszem, po naszych zwierzęcych przodkach dziedziczymy skłonność do tego, by być istotą społeczną, integrować się, ale z drugiej strony – dziedziczymy także skłonność do konfrontacji i rywalizacji. Nasze uczucia nie parują, nie da się ich przetrawić w taki sposób, by bezboleśnie pozbyć się toksyn. Kolejną strategią radzenia sobie z konfliktem jest narzucanie komuś swojego zdania, strategia zwycięzcy – to zawsze ja jestem górą. I ta droga jest dobra, kiedy mowa o czymś, co jest jednorazowe. Na przykład konflikt interesów pomiędzy sprzedającym a kupującym samochód, czyli wiadomo – kupujący chce kupić jak najtaniej jak najlepszy produkt, a sprzedający chce jak najdrożej sprzedać coś, w co nie chce już w żaden sposób inwestować. Wtedy może mieć sens, pomijam tu wątek moralności oczywiście, by odpicować z wierzchu auto i tak o nim opowiedzieć, żeby wziąć za nie sporą sumę.

I następnie zniknąć!
Na tarczy! Natomiast, jeśli mowa o kimś, z kim mamy do czynienia częściej, a nawet na co dzień, jak w przypadku związku, to ta strategia nie ma żadnego sensu. Bo druga strona zawsze będzie szukała sposobu, mniej lub bardziej bezpośredniego, żeby nam za taki rodzaj wykorzystania oddać. Aż w końcu ostatnia strategia, optymalna, kiedy szukamy rozwiązania: wygrany – wygrany.

Teoretycznie doskonała, ale czy możliwa w praktyce?
To zależy od tego, jak podejdziemy do rozwiązania konfliktu. Przede wszystkim chodzi o to, czy obie strony okopią się przy swoich zdaniach, czy też zdołają dojść do tego, jakie potrzeby stoją za dwoma różnymi stanowiskami. Posłużę się prostym, ale obrazowym przykładem: jedna osoba w czytelni chce, by okno było zamknięte, druga, by koniecznie było otwarte. I kiedy obie strony uparcie zostają przy swoim – „otwarte”, „zamknięte” – jest pat. A może wystarczy zapytać, dlaczego jedna z tych osób chce otwartego okna, a druga zamkniętego? Bo może się okazać, że jednej jest za gorąco, ale drugiej wcale, jak można by sądzić, nie jest za zimno. Jej po prostu przeszkadza, że wiatr przewraca kartki w książce. Wobec tego wystarczy otworzyć inne okno w tej sali i to pozwoli, by każdy wyszedł z tego konfliktu wygrany… Kiedy kobieta chce spędzić urlop nad morzem, a jej partner w górach, można w analogiczny sposób szukać rozwiązania. Być może, jeśli obie strony opowiedzą sobie wzajemnie o swoich potrzebach, a nie będą okopywać się na swoich stanowiskach, uda się znaleźć rozwiązanie, które zaspokoi pragnienia obojga. Jeżeli tego nie zrobią, prawdopodobnie wylądują na Mazurach i nikt nie będzie zadowolony. To jest zgniły kompromis. Każdy ustępuje i nikt nie dostaje tego, czego potrzebuje.

Czym różni się zatem zgniły kompromis od kompromisu niezgniłego, bo mam wrażenie, że w kompromis niejako wpisany jest ten posmak zgnilizny…
Czasem rzeczywiście musisz odrobinę ustąpić, czyli na przykład można w tej sytuacji wybrać Chorwację – tam są i góry, i morze – tyle tylko, że każda ze stron będzie musiała dojeżdżać kawałek do swojej atrakcji, do swojego celu. Czyli niezgniły kompromis to taki, w którym ponosisz jakiś koszt, ale dostajesz to, na czym ci zależy. To jest rodzaj wysiłku czy ustępstwa, które nie wykluczają ostatecznie zaspokojenia potrzeby.

No tak, ale w życiu nie zawsze da się znaleźć „Chorwację”, czasem po prostu jedna strona musi zdecydowanie ustąpić.
Ale zawsze warto tej „Chorwacji” szukać; i to jest właśnie to, o czym wcześniej powiedziałaś – że to dobór strategii rozwiązywania konfliktu jest niebezpieczeństwem. Podstawową kwestią, zawsze trzeba to powtarzać, jest słuchanie drugiej strony. Takie słuchanie, że kiedy słuchasz, jesteś skupiona na tym, co ktoś do ciebie mówi, a nie na tym, co masz mu za chwilę odpowiedzieć. A to jest bardzo trudna sztuka. Bo to oznacza, że musisz sobie radzić z tym, co wywołują w tobie słowa tej drugiej osoby. Musisz to „wytrzymać”, nie szykując się w tym momencie do odwetu, ataku. To nie znaczy, że musisz się z kimś zgodzić, ale naprawdę, uczciwie dajesz mu przestrzeń. Czasem rzeczywiście mimo dobrej woli i prawdziwego wysłuchania nie da się znaleźć rozwiązanie równie satysfakcjonującego obie strony. Co wtedy? To, co można zrobić, to „zamieniać się” w tym, kto komu ustępuje, po to, by nie tworzyć stałego schematu, kto wygrywa, a kto przegrywa.

Jak rozumiem, dobrze byłoby, gdyby tej zmienności pilnowały obie strony, by nikt nie musiał czuć się strażnikiem sprawiedliwości.
To bardzo ważne, bo strażnik poczuje frustrację porównywalną z frustracją tego wciąż przegrywającego w konflikcie.

Powiedziałaś, że dobrze zarządzany konflikt to rozwój. Co to właściwie znaczy?
Odpowiem tak: żebyś nie wiem jak bardzo starała się zaspokoić potrzeby swojej kilkuletniej córki, i tak nigdy nie uda ci się to w stu procentach. I tak ma być! Bo gdybyś zdołała to zrobić, to ona nie znalazłaby powodu, by nauczyć się chodzić… Jeśli wszystkie nasze potrzeby są zaspokojone, nie mamy żadnej motywacji, żeby podejmować wysiłek. Także gdyby między partnerami była pełna symbioza, ten związek musiałby zacząć zamierać. Zniknęłyby pasja, zaciekawienie. Brak konfliktu to stagnacja, stagnacja to śmierć dla relacji. Ale, na szczęście, brak konfliktu na dłuższą metę jest niemożliwy. Bo ludzie bardzo się różnią. Mogą jedynie przez jakiś czas udawać, że nie różnią się wcale – czyli strategią rozwiązywania konfliktu jest tu zaprzeczenie.

Zaryzykowałabyś stwierdzenie, że to kobiety znacznie częściej wybierają właśnie taką strategię radzenia sobie z konfliktem?
Zaryzykowałabym na pewno stwierdzenie, że przez wieki byłyśmy w tym ćwiczone, przeszłyśmy solidny trening submisywności, podporządkowania. Także sytuacja ekonomiczna kobiet przez wieki uczyła nas umiejętności rezygnowania na zawołanie ze swoich potrzeb.

Choć czasy się zmieniły, nadal widać efekty tego treningu?
Wydaje się, że tak. Nawet wśród przedstawicielek młodego pokolenia. Podam przykład, który pokazuje pewne subtelności i moim zdaniem dokładnie to pokłosie obrazuje. 30-letnia córka mojej znajomej od blisko roku spotyka się z mężczyzną, który mieszka w innym mieście. Odwiedzają się w swoich domach. Dość szybko stało się tak, że kiedy ten pan przyjeżdża do dziewczyny, bez żadnego pytania bierze sobie jej laptop i z niego korzysta. Jej nie przeszło nawet przez myśl, że w jego domu mogłaby zrobić to samo. Czyli jest jakaś naturalna męska skłonność do zagarniania przestrzeni. Niedawno przeczytałam wyniki pewnych badań: jest ogłoszenie o pracę, jeśli w 25 procentach zgadzają się wymagania wobec tego, czym dysponuje mężczyzna, to on się zgłosi. Jeśli chodzi o kobiety, proporcje są prawie dokładnie odwrotne – musi spełniać 80 procent warunków, by odpowiedziała na to ogłoszenie.

Rozumiem, że to wszystko przekłada się na naszą kobiecą postawę w konflikcie.
Zdecydowanie tak, mamy takie wręcz wdrukowane przekonanie o tym, że musimy ustąpić. Więc wciąż powinnyśmy siebie pilnować, monitorować. Dokonywać wysiłku, by nie wchodzić w rolę tej, która podczas konfliktu oddaje pole. Oczywiście, jak powiedziałyśmy wcześniej, ważne jest, by jedna strona nie była strażnikiem sprawiedliwości w relacji, ale równie ważne, by dbać z przekonaniem o swój komfort, o swoje interesy, by nie powstrzymywać się od powiedzenia: „Halo, teraz ja!”.

Czy konflikt jest dla relacji ważny także dlatego, że to taki moment, kiedy mamy okazję być najbardziej sobą, bo emocje puszczają i mówimy to, co naprawdę czujemy, myślimy?
Myślę, że tak. Sytuacja braku otwartego konfliktu związana jest z jakąś sztucznością. Konflikt zawsze podnosi poziom adrenaliny, to nieuchronne, ale już podczas jego rozwiązywania warto trzymać jednak emocje na wodzy. To znaczy potrzebny jest jakiś rodzaj energii, by się z konfliktem zmierzyć, ale to musi być kontrolowane, bo inaczej może stać się nie rozwojowe, ale niszczące dla relacji. Można zadać sobie rany, które nigdy się nie zagoją. To też jest podczas konfliktu, niestety, możliwe. Jest taki rysunek: trzy stworki – para i jeden solo. Na brzuchach mają drzwiczki. Para mówi do tego jednego: „Otwórz się”, on odpowiada: „Nie, raczej nie”. Oni ponawiają prośbę. W końcu stworek się otwiera i z tych drzwiczek wylewa się chlust pomyj. Z byciem prawdziwym trzeba więc też uważać. Bo być może alkoholik, który podnosi rękę na partnerkę, w jakimś wariancie jest prawdziwy, tylko to nie o tę prawdziwość nam chodzi… Gdzieś jest granica pomiędzy byciem sobą a uważnością i wrażliwością na drugiego człowieka. I podczas rozwiązywania konfliktu trzeba tej granicy pilnować. Jeśli z natury nosimy w sobie jakąś porcję agresji, to trzeba z nią coś zrobić. „Jestem, jaki jestem” – to nie najlepsza strategia.

A jak wyczuć, znaleźć tę swoją granicę pomiędzy niezbędną do rozwiązania konfliktu energią a trzymaniem swoich emocji pod kontrolą?
Tylko trening i poznanie siebie mogą się tu sprawdzić. Dobrze funkcjonująca para potrafi też na szczęście reperować niektóre szkody, ciosy, które padają podczas rozwiązywania konfliktu. Choć trzeba pamiętać, że ciosy, które powtarzają się zbyt często, mogą przekształcić się w pewnym momencie w ranę, która się nie zabliźni. Jeśli wyobrazimy sobie związek jako kawałek tkaniny, to możesz ją przerwać i zacerować, przerwać i zacerować. Tyle że liczba tych operacji jest ograniczona, bo jeśli partner po raz kolejny atakuje cię podczas kłótni w bolesny sposób, w końcu pękniesz. Materiał jest na tyle osłabiony, że rozchodzi się w palcach.

Czy fakt, że ludzie dobrze się wzajemnie znają, pomaga rozwiązywać konflikty, czy może wręcz przeciwnie, bo bogaci w wiedzę, gdzie uderzyć, by bolało, nie potrafią czasem powstrzymać się przed wyciągnięciem tej ciężkiej broni…
To zależy od tego, co robisz z wiedzą o drugim człowieku, jak jej używasz. Bo ta wiedza może być bardzo pomocna w szukaniu optymalnego rozwiązania dla obu stron, ale nadużywana (w sytuacji, kiedy mamy w sobie wielką chęć wygranej) może okazać się destrukcyjna dla relacji. Czyli kluczowe są intencje. W konfliktach bardzo ważne jest też używanie komunikatu „Ja…”. Więc nie mówimy: „Ty się zawsze spóźniasz”, tylko: „Ja się denerwuję, kiedy cię tak długo nie ma”.

Czy to nie jest już trochę przereklamowane? Psychologowie mówią o tym od tak dawna…
Nie jest przereklamowane, mówi się o tym długo, bo ludzie wciąż tego nie stosują.

Właściwie dlaczego nie wolno mi wykrzyczeć, że ktoś ciągle się spóźnia, skoro to robi?!
Możesz to wykrzyczeć, oczywiście. Tylko jest duże prawdopodobieństwo, że zupełnie nic z tego nie wyniknie. Człowiek oskarżany, atakowany zawsze będzie się bronił. To po prostu schemat działania, który z założenia oddala od porozumienia. Są też takie słowa, których zdecydowanie warto unikać podczas rozwiązywania konfliktów: „zawsze”, „na pewno”, „nigdy”. Słownik konfliktu nie powinien ich zawierać. Ta prosta wiedza bardzo ułatwia komunikację podczas starcia.

Co decyduje o tym, jaką strategię rozwiązywania konfliktu wybieramy?
No niestety nasza historia, nasza przeszłość. Dom i uwarunkowania kulturowo-społeczne, w których wyrastaliśmy. Jak przez wieki wpaja się, że kobieta stworzona jest do uległości, a nie do walki, to ona w tej uległości czuje się bezpieczna.

Bardzo silnie jesteśmy zrośnięci z tym naszym sposobem rozwiązywania konfliktów?
Silnie, bo silnie zrośnięci jesteśmy ze wszystkim, co nam wpajano. Odwołując się do przykładu z laptopem – oczywiście, ta dziewczyna może przymusić się do używania komputera partnera. Właśnie słowo „przymusić” jest tu na miejscu. Ona po prostu nie ma w sobie tej naturalnej potrzeby zagarnięcia czyjegoś terytorium. Pewnie, że inteligencja, myślenie są wehikułem zmiany, więc możemy jakoś sami na siebie wpływać. Może wpływać na nas także to, co powie drugi człowiek – ludzie w życzliwych związkach uczą się od siebie radzenia sobie z konfliktem. Przyjaciel może tu także odegrać dużą rolę. Warto zastanowić się chociaż, kiedy przyjaciółka szepnie: „On wszedł ci na głowę”.

Czy używamy konfliktu także do tego, by zmienić drugiego człowieka? To znaczy, czy konflikt bywa narzędziem do ulepienia kogoś na własną modłę?
Kiedyś, dawno, dawno temu, nie pamiętam, czy dotyczyło to Aten, czy może Rzymu sprzed wieków, był taki zwyczaj, że konflikt wygrywał ten, kto głośniej krzyczał. Na pozór to wydaje się niedorzeczne, ale jak przyjrzeć się bliżej, to tak totalnie bez sensu nie jest. Bo może ten, kto głośniej krzyczy, to ten, któremu bardziej zależy? Może kiedy na kogoś „krzyczymy”, wciąż do jakiegoś tematu wracamy, to nie zawsze mamy do czynienia z przemocą werbalną? Może potrzeba, która stoi za tym „krzykiem”, jest na tyle paląca, że zagraża relacji? Czyli może konflikt jest narzędziem do tego, by komuś – nawet odrobinę nieporadnie – otworzyć na coś ważnego oczy? Może to nie próba wymuszenia, ale efekt troski o związek? Konflikt, mądry konflikt, jest bardzo ważny dla związku. Jest taka prawda dotycząca relacji: jeśli nie umiesz powiedzieć „nie” (czyli wejść w starcie z drugim człowiekiem), to nie umiesz także powiedzieć „tak”. Wtedy wszystko się rozmazuje, rozlewa, pozostajesz w pozycji niewolniczej. A bycie z kimś, kto jest niewolnikiem, nie przynosi tej samej satysfakcji co relacja z człowiekiem, który jest od ciebie niezależny. I to, co ci daje, daje ci ze swojej woli, a nie dlatego, że czuje się przymuszony, czymś zaszantażowany. Nie trzeba oddawać pola, nie trzeba go zagarniać, warto stosować strategię wygrany – wygrany. Warto szukać „Chorwacji”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze