Choć teoretycznie dobrze wiemy, na czym polega opresja, to czasem nie potrafimy jej rozpoznać. Dlaczego tkwiąc w złych związkach, szukamy winy w sobie, a nie w zachowaniu partnera, który stosuje przemoc tak sprytnie, że trudno mu coś zarzucić? – zastanawia się psycholożka Hanna Samson.
Karolina ma dwie córki i wspaniałego męża, który – jej zdaniem – jakimś cudem z nią wytrzymuje. – Całe szczęście, że to on jest moim mężem, jest taki spokojny, gdyby był inny, pewnie byśmy się pozabijali. Mam problem ze złością. Wstydzę się tego, ale często wybucham. Wrzeszczę wtedy na męża, na dzieci, robię awantury bez powodu, potem mam straszne poczucie winy, wszystkich przepraszam, a po kilku dniach znów wybucham. Na szczęście męża nic nie wyprowadza z równowagi, czasem się obraża, ale w końcu daje się przebłagać i znowu jest dobrze. Bylibyśmy taką udaną rodziną, gdybym umiała sobie radzić ze złością! – opowiada.
Karolina wie, skąd się bierze jej złość. Rodzice pili, często się awanturowali, taki wzorzec wyniosła z domu. Przeszła już terapię DDA, cały czas pracuje nad sobą, ale ze złością nie umie sobie poradzić. – A w pracy też się pani złości? – pytam, bo Karolina zajmuje wysokie stanowisko w korporacji i zarządza dużą grupą ludzi, więc zapewne jest tam wiele stresujących sytuacji. – Nie. Oczywiście, często jestem napięta, robię wszystko, żeby było dobrze, ale czasem nie wychodzi, ktoś zrobi błąd albo o czymś zapomni. Bywam ostra i zdecydowana, ale nie wybucham. Ludzie uważają, że jestem świetną szefową, tylko mąż nie może w to uwierzyć – dodaje ze śmiechem. – A na ulicy zdarza się pani rozzłościć? Albo w sklepie? – Nie, jestem raczej miłą osobą, staram się dobrze traktować ludzi, jedynie w domu mi nie wychodzi. Mam cudowną rodzinę i tylko ja jestem problemem.
Być może Karolina przynosi wszystkie frustracje ze świata zewnętrznego i rozładowuje je w domu, bo to najmniej ryzykowne. Daje sobie prawo do wyżywania się na mężu i dzieciach, choć w innych miejscach potrafi swojej złości nie ujawniać. Uświadamiam jej, że nie ma takiego prawa, więc nie może z niego korzystać. Zamiast awantur proponuję, żeby opisywała sytuacje, które budzą jej złość, nim dojdzie do wybuchu.
Na następne spotkanie Karolina przychodzi z zeszytem, zapisała kilkanaście stron. – Ani razu nie wybuchłam – obwieszcza z dumą. – Wiem, że nie mam prawa wyżywać się na dzieciach i mężu. Gdy tylko czułam złość, wychodziłam z pokoju albo kuchni i pisałam.
Czyta mi swoje notatki. Mąż ogląda jakiś film w telewizji, dzieci razem z nim, a Karolina próbuje położyć je spać, to znaczy najpierw dać kolację, potem wykąpać i zapędzić do łóżek. Niestety, jej wołanie do stołu nie pomaga: dzieci ani drgną, mąż też – dalej spokojnie oglądają. Karolina przychodzi do nich i zaprasza na kolację, słyszy: „Zaraz” i nic się nie zmienia, nadal wszyscy oglądają telewizję. Karolina chciałaby mieć trochę czasu dla siebie – kiedy tylko położy dzieci, może jej też uda się coś obejrzeć, ale dzieci nadal siedzą z tatą i patrzą w telewizor. Karolina bierze młodszą córkę za rękę i próbuje ściągnąć z sofy, córka chwyta ojca drugą ręką i się go trzyma, a mamę kopie. „Czy ty zawsze musisz stosować przemoc?” – pyta mąż Karolinę, nie przestając oglądać filmu. A ponieważ córka krzyczy, podgłaśnia dźwięk w telewizorze.
– No i wtedy wyszłam do sypialni i opisałam sytuację, zamiast wrzeszczeć – kończy. – I jak to się potoczyło? – Po godzinie skończył się film i mąż poszedł do kuchni coś zjeść, córki za nim. Potem udało mi się je wykąpać, było już po dziesiątej, wiedziałam, że się nie wyśpią i rano będą problemy. I oczywiście były.
Karolina czyta zapiski z kolejnych sytuacji, w których nietrudno dostrzec wspólny mianownik. Ona próbuje ogarniać życie domowe, dzieci jej nie słuchają, a mąż się nie włącza. – Mąż chyba nie wspiera pani w wychowaniu dzieci? – On uważa, że sama mam sobie radzić, bo jestem dorosła i powinnam być samodzielna. „A w pracy co? Też cały czas ktoś ci musi pomagać?” – komentuje. Dziwi się, że mnie jeszcze nie wyrzucili. On mnie nie prosi o pomoc. Ale niby w czym miałabym mu pomagać? To ja muszę wszystko ogarniać, on niewiele od dzieci wymaga, siedzi sobie spokojnie i komentuje, czym doprowadza mnie do szału.
– A kiedy pani wybucha złością, to jak mąż reaguje? – Mówi mi, że powinnam się leczyć. Albo mówi córkom, że mama znowu ma atak szału. Albo mówi, żebym spojrzała w lustro, bo wyglądam jak własna matka. Tego najbardziej się boję, że jestem taka jak ona – Karolina płacze. – W dzieciństwie bardzo bałam się jej wybuchów, miała takie złe oczy, jakby chciała zabić. Boję się, że mam takie same. Nigdy nie chciałam być taka jak ona. Mąż często mówi, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, i chyba ma rację.
No i co na to powiecie? Wspaniały mąż, który cudem wytrzymuje z Karoliną? Karolina naprawdę tak myśli. Jest wdzięczna mężowi, że jest taki spokojny i nic go nie wytrąca z równowagi. Ma poczucie winy, że jest nerwowa i agresywna, a on świetnie dba o to, żeby je miała.
Właśnie ukazała się książka Avery Neal „Dlaczego czuję się nieszczęśliwa, skoro on jest taki wspaniały? Subtelne formy przemocy w związku”. Autorka opisuje wiele historii, w których subtelna przemoc – choć zwykle nasilająca się z czasem – pozwala sprawcy przejąć władzę i kontrolę w związku, a druga strona nie jest tego świadoma. Karolina mogłaby być jedną z jej bohaterek. Nie rozpoznaje przemocy stosowanej przez męża, bierze na siebie całą odpowiedzialność za sytuacje, które on tworzy, obwinia się i wstydzi. Często w rozmowach z nim czuje się zdezorientowana, wydaje jej się, że ma prawo prosić go o pomoc, ale on tego nie przyjmuje, oskarża ją o brak samodzielności, o „rodzinną” skłonność do złości. Spokojnie mierzy i trafia w czuły punkt. Ustawia narrację w taki sposób, że jedynym problemem jest zachowanie Karoliny, a nie jego brak współpracy i zaangażowania w domowe sprawy.
„Oprawca to tyran, który chce cię poniżyć, żeby samemu móc się wywyższyć” – pisze Avery Neal, psychoterapeutka, która sama doświadczyła przemocy, choć długo tego tak nie nazywała. Dopiero po odejściu od partnera zdała sobie sprawę, jak bardzo była zastraszana, manipulowana, kontrolowana, jak dalece zatraciła siebie. Dzięki jej książce łatwiej nam będzie rozpoznać, co się dzieje w związku, zanim nasze poczucie własnej wartości spadnie do zera i zatracimy własną tożsamość. I łatwiej będzie odejść od niszczącego partnera.
Prowadzę właśnie grupę dla kobiet, które doświadczyły różnych form przemocy. Na jednym z ostatnich spotkań jedna z uczestniczek, Elżbieta, pracowała nad poczuciem winy wobec syna, którego nie potrafiła obronić przed „metodami wychowawczymi” męża. Mąż ciągle go karał, zabierał mu telefon i komputer, popychał, zamykał w pokoju, syn się buntował, więc karał go jeszcze bardziej. Gdy próbowała z nim o tym rozmawiać, mąż ją wyśmiewał, zbijał jej argumenty, wykazywał nieudolność, w końcu wybuchał i oskarżał ją o to, że go atakuje, a sama nie potrafi wychować syna. A potem się obrażał, karał ją milczeniem, dopiero gdy go przeprosiła i obiecała poprawę, zaczynał się do niej odzywać.
– Ciągle mu wybaczałam, usprawiedliwiałam go przed sobą i przed synem, bo wiedziałam, ile w życiu przeszedł. Miał bardzo trudne dzieciństwo, ojca alkoholika, tysiące kompleksów, nie radził sobie z emocjami. Starałam się go nie krytykować, myślałam, że wyleczę go swoją akceptacją i miłością. Czasem chciałam odejść, ale bałam się, że on się zabije – tym mnie szantażował, mówił, że nie umie beze mnie żyć – opowiada.
„Nie dawaj się wciągnąć w kompleksy partnera i niech ci się nie wydaje, że możesz je zaleczyć. Wiele kobiet całe życie skupia się na »cierpieniu« partnera, gdy tymczasem to one są ofiarami przemocy z jego strony” – przestrzega Avery Neal.
Historia Elżbiety poruszyła grupę. Niemal wszystkie uczestniczki odnalazły się w jej opowieści. Albo miały za sobą taki związek, w którym „trudne dzieciństwo” partnera usprawiedliwiało jego najbardziej niegodne czyny, albo nadal w nim trwały. Te związki bardzo je męczyły, odbierały poczucie własnej wartości i radość życia.
„Związki nie mają być aż tak trudne” – czytam u Neal. – „Nie powinnaś czuć się nieustannie wykończona, jakbyś wciąż płynęła pod prąd. Powinnaś czuć, że twój partner będzie próbował cię zrozumieć, a nie atakować. Zasługujesz na to, żeby czuć, że twój partner jest naprawdę partnerem – kimś, z kim idzie się przez życie, a nie kimś przeciwko komu się walczy”.
Trzy lata temu Elżbieta rozwiodła się z mężem, który to przeżył i ma się dobrze – już założył nową rodzinę. Pewnie nie podjęłaby takiej decyzji, gdyby nie jedno zdanie wypowiedziane przez jej przyjaciółkę. To zdanie pracowało w Elżbiecie przez rok, sprawiło, że w końcu przestała się nad mężem litować, usprawiedliwiać wszystko daleką przeszłością, bać się o to, jak on sobie bez niej poradzi. To zdanie warto zapamiętać i sprawdzać co jakiś czas, czy nie odnosi się do naszej sytuacji. Jest proste i oczywiste: „On nie może zmarnować ci życia, dlatego że miał trudne dzieciństwo”.