1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Menopauza – mądrość, dojrzałość i gotowość na radykalną zmianę życia

Zgoda na bylejakość i podporządkowywanie się innym pozbawia kobietę przede wszystkim energii, radości i potrzeby kreacji. (Fot. iStock)
Zgoda na bylejakość i podporządkowywanie się innym pozbawia kobietę przede wszystkim energii, radości i potrzeby kreacji. (Fot. iStock)
Kobiety dojrzałe wiedzą, co jest ważne w życiu i nie wahają się urządzić w nim rewolucji. Po menopauzie potrafią powiedzieć: „Stop, więcej nie będę!”. Złożyć pozew o rozwód, założyć firmę, zrobić sobie tatuaż... Skąd w nich ta siła i zdecydowanie? Tłumaczy terapeutka Ewa Klepacka-Gryz.

– Mąż poprosił mnie o rękę, bo dziewczyna, o którą zabiegał przez całą szkołę średnią, wyszła za innego – opowiada Agnieszka. – A ja byłam pod ręką. I tak było przez całe wspólne życie: jego kochanki i moje czekanie, że kiedyś mnie pokocha. Łudziłam się, bo zawsze wracał. Kiedyś w kłótni zapytałam go, dlaczego ma ze mną dzieci. Odpowiedział, że „byłam pod ręką”. Pod ręką, a dokładnie pod lewą pachą, kilka lat temu wyrósł mi guz. Okazało się, że nie jest złośliwy. Usunęli go, ale znów odrósł, po kolejnej zdradzie męża.

Agnieszka przyszła do mnie, bo dzień po swoich 60. urodzinach poczuła, że dość ma tego całego małżeństwa. Przez pół roku przygotowywałyśmy się na sesjach do rozwodu. Była z tym sama – i syn, i córka stanęli po stronie ojca, uważając, że matka oszalała na stare lata. A ona uparcie powtarzała: „Dość już, umrę, jeśli nie pogonię tego dziada”.

Czasami na sesjach proponowałam jej, żeby się zrelaksowała, miałyśmy nawet sesję łączoną z osteopatą, który próbował rozluźnić jej napięte mięśnie, ale ona uparcie powtarzała: „Potem się odprężę, teraz muszę zebrać całą swoją siłę, napiąć ciało, żeby to zakończyć”. Dziś jest już po rozwodzie, niedawno odeszła na emeryturę, zmieniła mieszkanie, podróżuje po świecie. Ostatnio napisała mi w SMS-ie, że jest bardzo szczęśliwa.

Ten etap uważam za zamknięty

Silne postanowienie: „chcę rozwodu” coraz częściej pojawia się u kobiet w tzw. wieku średnim, na samym początku, a właściwie na granicy pomiędzy rozdziałem życia w służbie dla innych a etapem powolnego schodzenia ze sceny. Nadal 50., 60. urodziny przez świat uznawane są za początek rezygnacji, problemów ze zdrowiem czy konieczności zdania się na opiekę bliskich. Dla samych kobiet najczęściej oznaczają wewnętrzny przymus rozliczenia się z przeszłością. Ów bilans zwykle kończy się obnażaniem bolesnej prawdy, że żyły nie swoim życiem, że dbały o cały świat oprócz siebie. Stąd potrzeba rozstania się ze wszystkim, co im już nie służy. Tylko że świat, najczęściej reprezentowany przez najbliższych, ma pomysł na ich dalsze życie.

Dorosłe dzieci Danki mają dla niej ofertę nie do odrzucenia: „Sprzeda mama swoje mieszkanie, my swoje też sprzedamy i wspólnie kupimy coś większego. Przy okazji zajmie się mama Marcysiem, bo on ciągle choruje w tym żłobku – powtarza syn. – Mam ochotę przestać odbierać od niego telefony – opowiada mi przez łzy. – Zrób to! – nie mam żadnych wątpliwości, że Danka i my, wszystkie matki, żony i kochanki, mamy prawo do własnego życia.

Ela przez 10 lat zajmowała się ciężko chorym mężem. Od jego śmierci minął rok i kobieta zaczęła umawiać się na randki. – Nawet nie wiesz, jaka to przyjemność dać się zaprosić na kawę, pójść z kimś na spacer albo... (wzrusza mnie dziewczęcy rumieniec na jej dojrzałej twarzy) zasnąć wtulona w ramię mężczyzny – mówi. – Ale cała moja rodzina jest przeciwko mnie i uważa, że zwariowałam, a na dodatek na pewno roztrwonię majątek po mężu. – Masz do tego prawo, to przecież twoje pieniądze – mówię. – Nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebowałam tych słów.

Wiem, bo bardzo dobrze znam ten bunt przeciwko całemu światu, który mówi: „Bye, bye, twój czas dobiega końca, ustąp młodszym, miałaś swoje pięć minut”, a ty czujesz autentyczną złość, która odrywa cię z kanapy, stawia na nogi, porusza ogień w biodrach, otwiera gardło do krzyku: „Teraz ja, teraz mój czas. Jeszcze żyję... Co ja mówię, dopiero teraz żyję. Pocałujcie mnie wszyscy w dupę”.

Jak mogłam sobie to zrobić?

Przez całe życie ilekroć kobieta ma gorszy nastrój, czyli niechęć do zajmowania się wszystkim i wszystkimi, inni stwierdzają: „To przez okres” – wiadomo, kobieta to urządzenie sterowane hormonami i nie należy się nią specjalnie przejmować, a tym bardziej zajmować. Przejdzie jej i wróci do swoich obowiązków. Po 50. lub 60. roku życia jest tak samo, z tym że teraz wszyscy pytają, czy ma już uderzenia gorąca.

Po pięćdziesiątce Marysia rozpoczęła romans z mężczyzną w jej wieku. Jak mówi, łudziła się, że ludzie dojrzali, dyskretni, niepragnący wcale układać sobie życia na nowo, mają szansę na cudowną intymność, która będzie odskocznią od codziennego życia. Niestety, jej kochanek stchórzył, nie porzucił jej, tylko zaproponował przyjaźń bez seksu. A właściwie rolę żony numer dwa. „W naszym wieku te sprawy już nie są najważniejsze, będziemy się wspierać, pomagać sobie, nadal cię kocham, ale nie jak kobietę, tylko jak przyjaciółkę” – powiedział. Zalała ją fala gorąca rozchodząca się w górę i w dół od brzucha. Zrozumiała, że wiek może i nie gra roli, ale płeć – jak najbardziej. Facet ma prawo do skoku w bok – to normalne i naturalne, póki ochota i możliwości istnieją. A kobieta? Powinna skakać z radości i wdzięczności, że ktoś ją jeszcze zechciał. I nie ma znaczenia, że to ona pokazała mu seks, o jakim mu się nawet nie śniło, że zachwycała się jego męską siłą, cierpliwie wysłuchiwała, że „żona go nie rozumie”.

Kiedy zapytałam ją, co wtedy czuła, odpowiedziała, że na pewno wstyd, poczucie winy i zażenowanie. Jako żona numer dwa miałaby być jego wierną powierniczką – tak zadecydował, nie pytając jej o zdanie. Odtąd zamiast namiętnego seksu dzielił z nią problemy z pracy, czego z żoną numer jeden nie mógł robić, bo nie chciał jej denerwować. Za to mógł „oficjalnie” rozmawiać z nią przez telefon, kiedy był w domu. Często w tle słyszała żonę numer jeden stukająca garnkami. Co wtedy czuła? Twierdzi, że w zasadzie cieszyła się, że to tamta, a nie ona musi prać mu gacie, gotować zupę i znosić jego chrapanie (nigdy nie spędzili wspólnie nocy, więc nawet nie wie, czy byłaby w stanie je znosić). Ale też to tamta potrafiła w połowie zdania przerwać ich rozmowę, bo miała mu coś ważnego do powiedzenia. Najgorsze były jednak uderzenia gorąca, których nie miała do tej pory, a teraz pojawiały się, ilekroć o nim pomyślała.

Kiedy opowiedziała mi o tym, spytałam: – Czy on kiedykolwiek podziękował ci za to, że oddałaś mu siebie, swoją intymność, uważność? – Nigdy nie dostałam od niego nawet złamanego kwiatka. Jak mogłam przez pięć lat znosić taką bylejakość? Jak mogłam to sobie zrobić? – powiedziała ze smutkiem. Znów poczuła uderzenie gorąca, ale była w tym jakaś nadzieja, że przynajmniej wie już, czego nie chce. – Może ogień, który nas zalewa w okresie menopauzy, to rzeczywiście proces spalania zaszłości z przeszłości? – spytała. – Reakcja na przekraczanie naszych granic, budzenie się wewnętrznej mocy – dodałam. Znów powtórzyła: „Jak mogłam to sobie zrobić?” i poczułam, że jestem o nią spokojna, bo nie szuka już winnego, tylko bierze swój los w swoje ręce. Na tym polega moc kobiety dojrzałej.

Kobieta w znaku ognia

Edyta odeszła na wcześniejszą emeryturę, by wreszcie miała czas dla siebie. Wyciszyły się jej problemy z żołądkiem, przestał boleć kręgosłup. Coraz częściej zaczęła wracać w myślach do marzeń, żeby otworzyć coś swojego. Wtedy na emeryturę przeszedł też jej mąż. No i zaczęło się: o 8.00 rano budził ją, żeby zjedli razem śniadanie, potem – bez pytania – planował cały dzień. Kiedy ona uwijała się w kuchni, on odpoczywał na tarasie, zdarzało mu się zdrzemnąć, przy stole wybrzydzał, że zupa za słona i nie ma kompotu. Edyta czuła, jak jej wypracowany przez trzy lata spokój na emeryturze diabli biorą. Kiedy powiedziała mężowi o swoim pomyśle na firmę, popatrzył na nią pogardliwym wzrokiem i powiedział: „Stara baba jesteś, a w głowie ci się poprzewracało jak nastolatce”. I wtedy nie wytrzymała. „Sam jesteś stary dziad” - wypaliła. Następnego dnia złożyła papiery potrzebne do zarejestrowania firmy – drogą elektroniczną, jak nowoczesna kobieta biznesu. I wyniosła się z małżeńskiej sypialni. Od dawna o tym marzyła, ale teraz miała pretekst – uderzenia gorąca budzą ją w nocy, dlatego musi mieć chłodno, a on lubi, kiedy są ponad 23 stopnie. Urządziła sobie przytulne gniazdko w dawnym pokoju syna, a jego kolekcje żołnierzyków, pomimo protestów obydwu panów, kazała wynieść na strych.

Miłość, spokój i służenie innym

To podobno triada wieku średniego. Moim zdaniem miłość – tak, ale przede wszystkim do samej siebie; spokój – jak najbardziej, takie cudowne poczucie, że już nic nie musisz, a wciąż tak wiele możesz; służba innym – może bardziej realizacja jakiejś ważnej dla ciebie misji. Ale wróćmy na chwilę do hormonów.

Louann Brizendine, neuropsychiatra, w swojej książce „Mózg kobiety” pisze, że gdybyśmy podłączyli skaner MRI do mózgu kobiety w wieku 50+, zauważylibyśmy, że miejsce dawnych nieustannych przypływów i odpływów estrogenu i progesteronu, związanych z cyklem menstruacyjnym, zajął układ stosunkowo stałych impulsów przepływających przez obwody w głowie. Po tej zmianie mózg kobiety funkcjonuje jak stabilna i dobrze naoliwiona maszyna. Nie ma już jeżących włos na głowie sygnałów z jąder migdałowatych, które tuż przed miesiączką demolowały całą rzeczywistość kobiety, sprawiając, że raptem cały świat stawał się ponury i bez sensu albo że czuła się zraniona do żywego. W okresie menopauzy jajniki przestają produkować hormony, które wcześniej przez lata pobudzały w mózgu kobiety instynkt opiekuńczy i potrzebę unikania konfliktów...

Kiedy o tym przeczytałam, poczułam, że nie mam zamiaru tłumaczyć nawet sobie tego wszystkiego, co nie działa albo działa inaczej, kiedy wchodzimy w tzw. wiek średni, bo to trochę tak, jakbym próbowała usprawiedliwić naszą potrzebę zmiany. Coś w stylu: „Bądźcie dla nas łaskawi, bo spadła nam oksytocyna, za to wzrósł testosteron – jednym słowem popsułyśmy się i nie będziemy już takie ugodowe i spolegliwe jak dawniej”. Czuję, jak mój brzuch bucha ogniem, nawet lubię te gorące kąpiele, które funduje mi moje ciało. To symbol wewnętrznego protestu, który pojawia się ilekroć, choćby na chwilę, wchodzę w rolę kobiety z przeszłości, która dbała o wszystkich poza sobą. Koniec z bylejakością. Ta niezgoda na życie wedle nieswojego scenariusza, i to w każdej sferze, toruje nam drogę do autentyczności. Podczas gdy zgoda na bylejakość pozbawia kobietę przede wszystkim energii, radości i potrzeby kreacji. I nie chodzi wcale o agresywną walkę o swoje prawa czy choćby o to, by świat zaakceptował nas w swojej nowej wersji, tylko o świadomy sprzeciw i odważne przedstawianie mu nowych potrzeb i oczekiwań.

Ewa Klepacka-Gryz, psycholożka, terapeutka, autorka poradników psychologicznych, trenerka warsztatów rozwojowych dla kobiet

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze