„Świat się zmienia, a młode kobiety nadal czują się niepewnie. Z powodu wyglądu, miejsca w życiu i pracy. Dlaczego? Bo mają dzisiaj wiele możliwości, spośród których muszą wybierać, a to rodzi stres” – mówi psychoterapeutka Ewa Woydyłło.
Większość młodych dziewczyn jest bardzo niepewna siebie. Dlaczego? Przecież młodość to cudowny wiek.
Myślę, że każdy jakoś tam lubi siebie, tylko bardzo często to jest lubienie z zastrzeżeniem. To prawdopodobnie skutek błędu wychowawczego – bardziej zwracamy dzieciom uwagę na to, czego im brak, niż na to, co mają.
Helen Mirren mówi, że jako młoda dziewczyna była nieszczęśliwa. Co takiego jest w młodości, że może stać się piekłem?
Młodość to czas odkrywania, poszukiwań. Człowiek rozgląda się wokół siebie, zaczyna kreować swoją tożsamość. I nie robi tego sam, zawsze dzieje się to pod czyimiś skrzydłami. Może Helen Mirren wychowała się w środowisku, w którym słyszała: „Jak ty wyglądasz, jesteś za gruba, za chuda”.
No ale nawet jak w domu podkreśla się walory ducha i rozumu, to jednak młode kobiety konfrontują się ze światem. A ten skupia się na wyglądzie.
Najważniejszy jest jednak bezpieczny rozwojowo klimat domu, oparty na wartościach, które mają charakter trwały. Bo uroda nie ma wartości trwałej, więc po co przywiązywać do niej wagę, skoro przemija. Nie podoba mi się, że cały czas powielamy myślenie, że coś z nami jest nie tak.
Jednak młode kobiety często tak o sobie myślą.
Ja miałam zupełnie inne doświadczenie. Wynikało pewnie z okoliczności, w jakich się znalazłam. Było to po wojnie, chodziłam do żeńskiej szkoły, miałam tylko mamę i tylko koleżanki. Pierwszego mężczyznę tak naprawdę poznałam na studiach. Nie znaczy, że zalecam dorastanie w świecie pozbawionym mężczyzn. Ale ten fakt bardzo niezwykle i w trwały sposób na mnie wpłynął.
Bo nie musiała Pani przeglądać się w męskich oczach?
Nikt mnie nie krytykował za to, że nie jestem wystarczająco piękna. Miałam też wspaniałe koleżanki, stanowiłyśmy grupę wsparcia. Owszem, miałyśmy kompleksy, jedna z powodu nóg, inna oczu, to było jednak takie urealnianie siebie, bezpieczne oswajanie swoich słabych stron, które przecież każdy ma.
Chodzi o dystans do siebie?
Chodzi o stworzenie atmosfery, w jakiej dziecko dorasta. Bo jak dziewczyna przesiaduje w galerii handlowej, przymierza naręcza bielizny i o niczym innym nie marzy, to ją to deprawuje. W tym wieku nie ma znaczenia, w jakiej bieliźnie chodzisz. Byłam ostatnio na przyjęciu i jedna koleżanka mówi: „Popatrz, co mam w torebce, dała to mojej Marysi (11-letniej) babcia, czyli moja mama”. I wyciąga koronkowe majteczki. Coś takiego wnuczce robi babcia! Mamy poprzewracane w głowach pod wieloma względami, rodziny same robią takie rzeczy dzieciom. To potem nie dziwmy się, że młode kobiety są nieszczęśliwe.
Niepewność siebie, krytycyzm to chyba immanentne cechy młodości, którą się ma bez względu na miłość rodziców.
Tak, bo człowiek jeszcze nie wie, co jest ważne, kim jest. Ale cały czas się tego uczy i ta nauka przypomina naukę mowy. Dlaczego mówimy po polsku, a nie po francusku? Bo nikt nas francuskiego nie nauczył. Nauczyliśmy się polskiego nie z książki, tylko od innych. Jeżeli więc młoda kobieta jest bardzo krytyczna wobec siebie, to znaczy, że otoczenie było wobec niej krytyczne. Rodzice mogli mówić: „Ja cię kocham”, ale niewerbalnie pokazywali co innego. Miałam pacjentki uzależnione i jedna z nich opowiadała, że gdy była małą dziewczynką, jej tatuś, poproszony przez kolegę o przedstawienie go swoim dzieciom, powiedział: „E tam, ja mam same córki”. Od tej pory ta dziewczyna chciała udowodnić tacie, że jest coś warta. I chodziła po drzewach, na mecze piłkarskie. W końcu się rozpiła, bo zrozumiała, że tata chciał mieć syna. To przekreśliło jej tożsamość. Można nic nie mówić i dziecko będzie wiedziało, że jest kochane.
W jaki sposób się to dzieje?
Załóżmy, że dziewczynka wchodzi do pokoju, w którym są mama, tata, babcia, dziadek, nauczyciel, i widzi, że oni się uśmiechają. Bo jak mają marsowe miny, to wrażliwe dziecko czyta: „O, wcale się nie cieszą, chyba coś jest ze mną nie tak”. Cieszymy się na widok niemowlaka, a i to nie zawsze. On rośnie, a nasz podziw ginie. Dziecko nie ma samokrytycyzmu, to nie jest cecha rozwojowa. Dla niego wszystko jest nowe, a dorośli są lustrem, w którym widzi siebie.
Czyli wszystko zaczyna się w dzieciństwie.
Dzieciństwo to jedno, a przyzwyczajenia to drugie. Zajmuję się uzależnieniami, które są patologicznym wariantem przyzwyczajenia. Otóż można przyzwyczaić się do narzekania, do negatywnego przekonania o sobie. Przychodzi do mnie kobieta i mówi: „Taka jestem – i już”. Wtedy proszę, żeby wyjęła dowód i przypomniała sobie, ile ma lat. Ona na to, że nie może się zmienić. Wtedy pytam, czy zna języki obce. Oczywiście, zna, nawet kilka. Skąd, pytam. Ze szkoły. No widzi pani, mówię, język obcy jest wbrew naturze, a jednak pani się nauczyła. Człowiek może nauczyć się wszystkiego, czego zechce, także pozytywnego myślenia o sobie. Czasem trzeba tylko odseparować się od tych, którzy mają na nas zły wpływ. Człowiek może zmienić wszystko, taką ma moc. Wynika to z faktu, że nasze mózgi są tak rozwinięte, że pozwalają nam się uczyć do późnego wieku. Także tego, co pomaga nam lepiej żyć.
Młoda Polka nadal cierpi z powodu wyglądu. Co by jej Pani powiedziała?
Zadałabym jej pytanie, ile książek przeczytała. Bo jak się czyta, to się myśli o bohaterach, ich świecie, podziwia kunszt pisarski. Dobra duchowe – teatr, film, muzyka – są doskonałym antidotum na wszystkie problemy. Porównuję człowieka do takiej kuli – jeden jest większą, inny mniejszą, ja troszkę inną, Pani inną, ale to zamknięta przestrzeń, którą wypełnia się przeżyciami. I jeżeli te przeżycia są głównie związane z własnym wyglądem, codziennymi sprawami, wtedy tam się już nic nie zmieści. Trzeba więc wziąć miotłę i raz na jakiś czas wymieść te śmieci. I wpuścić tam trochę sportu, literatury, muzyki, przyjaźni, działania na rzecz czegoś ważnego, pracy. Ile wtedy zostanie na myślenie, że mam krzywe nogi czy zmarszczki?
Wiele artystek mówiło mi w wywiadach, że nie chciałyby drugi raz przeżywać młodości, bo były wtedy strasznie zagubione. Tak musi być?
Rozwojowo tak być musi, bo młody człowiek dopiero szuka swojego miejsca. Młodość jest czasem eksperymentów, zbierania do koszyka, magazynowania wiedzy o świecie, o sobie, pierwszych rozczarowań, oczarowań. Młoda kobieta nie wie, co chce robić w przyszłości, kim być. I jeżeli w dodatku ludzie z jej otoczenia – rodzice, bliscy – mają poczucie zagrożenia, niepokoju albo kierują się jakimiś chorobliwymi ambicjami, to ona z nimi rezonuje. Czasami, niestety, w tych krytycznych sytuacjach młoda kobieta (mężczyzna również) ponosi bardzo dużo strat: podejmuje głupie decyzje, ryzykownie się zachowuje, wchodzi w niedobre związki, rezygnuje z edukacji. Żadna młoda osoba nie mówi jednak z premedytacją: „Zaszkodzę sobie”. Popełnia błędy, bo to przywilej młodości. Znam trochę takich kobiet, które zapłaciły za błędy młodości ogromną cenę – nieudanymi związkami, depresją, nałogami.
Jak je przed tym uchronić?
Od tego jest rodzina, żeby czujnie, delikatnie roztoczyć nad nimi opiekę, nie pozwolić im się zagubić. Sama miłość i troska bliskich czasem jednak nie wystarczą, potrzebny jest dobry system wsparcia: policja, prokurator, sędzia, psycholog. Pewien mój przyjaciel, ukraiński wybitny psychiatra Siergiej Dwarak, mawiał: „Każdy człowiek żyje tak, jakby był pierwszym człowiekiem na kuli ziemskiej, nic nie przyswaja od innych. A przecież żyje w środowisku, które powinno być takim kokonem jak u jedwabników. Gdy kokon się uszkodzi, to motyl nie wyrośnie. Bardzo często kokon otaczający młode kobiety jest toksyczny, niestety. Duża część ich kompleksów wynika ze straszliwego klimatu wokół nich: stereotypów, grubiańskich zachowań”.
Młoda kobieta, wchodząc w dorosłość, przeżywa rozterki, bo chce być niezależna, robić karierę, a jednocześnie spełniać się jako żona i matka.
Te rozterki to coś nowego, towarzyszą nam co najwyżej sto lat. Wcześniej młoda kobieta nie miała wyboru. Wychodziła za mąż, a jeżeli nikt jej nie chciał, to szła do klasztoru albo na posługę. Teraz nowoczesne życie polega na tym, że może wybierać, co chce robić.
Nie wszystkie kobiety mogą.
No tak, część nadal żyje pod naciskiem małego miasta, wioski, rygorów rodzinnych. Ale są dziewczyny, które mówią: „Nie chcę wychodzić za mąż, mieć dziecka”. I tak żyją.
Kobiety powinny być z tego powodu szczęśliwe, a wiele z nich nie jest. Dlaczego?
Bo wybory celów życiowych – zawodu, pracy, miejsca zamieszkania, stylu życia – są obciążone olbrzymim stresem. Nie dlatego, że kobiety są słabe czy nieporadne, tylko dlatego, że sam wybór powoduje stres, jak w tym wierszu o osiołku, który nie mógł się zdecydować: owies czy siano. Świat otworzył przed młodymi kobietami dużo możliwości, różne ekstrawagancje życiowe są dostępne od zaraz. To wszystko generuje mnóstwo stresu. A które kobiety ponoszą największe koszty? Te, których wybory nie są wspierane przez rodzinę. Bo strasznie trudno iść pod prąd, jak bliscy chcą, żebyś wyszła za mąż, a ty marzysz o wyjeździe. Ja nie musiałam nikogo o nic pytać, studiowałam to, co chciałam, grałam w teatrze, bo chciałam, rozwodziłam się, wchodziłam w nowe związki.
Jako młoda kobieta nie czuła się Pani niepewnie?
Każdy w tym wieku czuje się trochę niepewnie, nie wie, co studiować, potem gdzie iść do pracy. Ale ja zawsze czułam wsparcie mojej mamy. Pamiętam, jak mówiła: „Wszystko jedno, jakie studia wybierzesz, jak ci się nie spodobają, to je zmienisz, ale musisz pójść na najłatwiejsze, bo lubisz się bawić”. Dom to podstawa. Jestem zapraszana do więzień, gdzie kobiety odsiadują wyroki za ciężkie przestępstwa. Siedzimy sobie, rozmawiamy, pytam, co się stało, że tu się znalazły. I kiedy słucham takiej kobiety, to zawsze sobie myślę, że to czysty przypadek, że ja siedzę po tej stronie, a ona po tamtej. Bo gdyby ona urodziła się w moim domu, gdzie całe ściany były wypełnione książkami, i gdyby miała moją matkę, chodziła do mojej szkoły, miała moje nauczycielki, moje koleżanki i matki moich koleżanek, toby tu nie trafiła. A gdybym ja urodziła się na jej ulicy, gdzie każde mieszkanie było meliną, a do matki codziennie przychodził inny mężczyzna, który ją zniewalał, to też mogłabym skończyć w więzieniu. Dom naprawdę może wyposażyć we wszystko: w poczucie wartości i niepewności, odwagę i lęk, siłę i poczucie bezradności.
Kobiety od wieków były uzależnione finansowo od mężczyzn. Virginia Woolf apelowała 90 lat temu do młodych pisarek, żeby zadbały o własny pokój i własne pieniądze. Czy ten apel wciąż jest aktualny?
Mniej niż w latach powojennych. Dzisiaj młode kobiety dbają o swoją niezależność finansową, rozbijają szklane sufity i bardzo dobrze. Byt trzeba mieć zapewniony, bo jeżeli tego zabraknie, to kobiety pozwalają się krzywdzić, ograniczać i nie wychylą się, choćby miały potencjał, no bo nie mają się gdzie podziać, nie są samodzielne. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale też o życie w paradygmacie „nie wypada” – u nas to się nazywa tradycja. Na jednym z moich wieczorów autorskich prowadząca spotkanie Kazimiera Szczuka zwróciła się do mnie z prowokacyjną zaczepką: „Dlaczego nie powiesz kobietom, żeby wyszły na ulice, zawalczyły o swoje prawa?”. Odpowiedziałam: „Kobieta najpierw musi poczuć się dobrze sama ze sobą, musi przestać się bać, że jest kimś nie takim, jak powinna. Dopiero tak wzmocniona może walczyć o innych”.
Wiele dojrzałych kobiet mówi, że gdyby posiadały w młodości taką wiedzę o życiu, jaką mają teraz, to byłoby wspaniale. Mądrość życiowa w młodości jest możliwa?
No skąd! Każdy wolałby mieć 35 lat i dzisiejszy stosunek do życia, ale to jałowe rozważania. Obalam takie wynurzenia pytaniem: „Jak by to było, gdybyś urodziła się jako Eskimoska?”. Kierowanie uwagi na coś, co jest niemożliwe, to nasza, Polaków, specjalność. Znajoma Amerykanka zauważyła, że różnica między Amerykanami a Polakami polega na tym, że my zajmujemy się problemem, a oni jego rozwiązaniem. Jak mamy do wyboru wszystko, co możliwe, to i tak znajdziemy coś, czego nie ma. Współczesny świat już zupełnie się z tego wyzwolił, ludzie już rozumieją, że żałowanie czegoś, czego się nie ma albo co jest niemożliwe, to defetyzm i nie należy tego robić. No bo jak się człowiek wtedy czuje? Ma złe samopoczucie. A ono jest jednym z najważniejszych czynników w tym najbardziej elementarnym aspekcie życia, świadczy o jego jakości. Jak masz złe samopoczucie, to choćbyś miała 80 zer na koncie i królewicza czekającego z szampanem, i cudowne warunki, odpowiesz, że życie jest beznadziejnie.
Sugeruje Pani młodej kobiecie, żeby przekierowała uwagę z tego, czego nie ma, na to, co ma. To nie takie proste.
Ale możliwe. Jak masz skłonność do użalania się nad sobą, to poproś bliskiego, żeby zwrócił ci uwagę, gdy zaczniesz narzekać. Zajmij się tym, co możesz zrobić, żeby zdobyć to, czego potrzebujesz, a nie narzekaniem, że tego nie masz. Skup się na tym, co uważasz za najważniejsze. Czyli ułóż sobie swoją hierarchię ważności spraw i nią się kieruj. Możesz siebie zbudować według swoich kryteriów.
Młodość się kończy, ale to nie dramat?
Nie, młodość się nie kończy. Niektóre dziewczyny mają po 25 lat, ale są zgrzybiałe, a inne skończyły siedemdziesiątkę, a są energiczne, aktywne, ciekawe świata. Od ciebie zależy, jak długo będziesz młoda.
Ewa Woydyłło, doktor psychologii, terapeutka uzależnień. Autorka książek, m.in.: „Zaproszenie do życia”, „Podnieś głowę”, „Buty szczęścia”, „Sekrety kobiet”.