1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Wiem, że dam radę. Jak uwierzyć w siebie i swoje możliwości?

Wiara w siebie to siła,  takie wewnętrzne przekonanie, że cokolwiek by się działo, przetrwam. (Fot. iStock)
Wiara w siebie to siła, takie wewnętrzne przekonanie, że cokolwiek by się działo, przetrwam. (Fot. iStock)
Wiara w ludzi, w świat i w siebie daje nam największą moc. To jest takie wewnętrzne źródełko nadziei i energii – mówi psychoterapeutka Ewa Chalimoniuk. Skąd brać wiarę we własne siły i jak ją w sobie wzmacniać, by nie załamywały nas osobiste i światowe kryzysy?

Pracuje pani z osobami po rozmaitych życiowych stratach oraz traumach. Skąd one biorą siłę? Skąd możemy my wszyscy ją czerpać? Jak odzyskać wiarę w siebie?
Największą, naturalną siłę, która jest ściśle związana z wysokim poczuciem własnej wartości, a przede wszystkim sprawczości, dostajemy niejako z mlekiem matki. Dzieje się tak wtedy, gdy nasze dzieciństwo i pierwsze kształtowanie się psychiki były na tyle dobre, że mamy ufność w sobie, że nawet w trudnych chwilach sobie poradzimy. Wiara w ludzi, w świat i w siebie daje nam największą moc. To jest takie wewnętrzne źródełko nadziei i energii. Kiedy czuję, że mam wpływ na to, co się dzieje – mniejszy, większy, ale mam – mam chęć do działania, do życia.

Czyli siła to takie wewnętrzne przekonanie, że cokolwiek by się działo, przetrwam?
Dokładnie tak, to zaufanie do świata i do siebie. Jeśli mieliśmy szczęśliwy, dobry dom, to taki zasób mamy w sobie właściwie od urodzenia. Ale nawet jeśli mieliśmy trudny start, to też możemy czuć się silni. Mają tak często osoby, które mimo różnych traum, perturbacji i mimo braku wyposażenia w ten naturalny zasób, jednak dały sobie radę, wykształcając mniej lub bardziej konstruktywne mechanizmy obronne. Zasób w ten sposób wypracowany nazwałabym omnipotencją, takim „liczę tylko na siebie”. Cechuje on osoby, które bardzo dbają o poczucie kontroli i wpływu. Dopóki mają zdrowie, pracę, pieniądze i poczucie sprawstwa, dopóty czują się silne. Jednocześnie całkowicie odcinają się od swojej słabości, nie przyjmują jej często do świadomości. Zaprzeczają, że czują lęk. Lekceważą zagrożenie. W ekstremalnych sytuacjach są w stanie działać z zimną krwią. Ale to pozorna siła.

Omnipotentne przekonanie, że to ode mnie wszystko zależy, na dłuższą metę może być bowiem nie do udźwignięcia, prowadzi do pracoholizmu, ekstremalnego uprawiania sportu, odsuwania od siebie ludzi, trudności w bliskich, intymnych związkach czy masy innych uzależnień. Nie jest to jednak całkowicie zły zasób. Pozwalał nam przetrwać, kiedy w dzieciństwie nie mogliśmy liczyć na bliskich. I teraz też nas ratuje. Ludzie po dużej traumie, którzy poradzili sobie z zagrożeniem, uratowali się, nie załamali, mogą być dumni z tego – choć brzmi to strasznie – że to, co ich nie zabiło, zahartowało ich. Buduje to w nich poczucie zaufania do siebie. Z drugiej strony nie potrafią zaufać innym, pozwolić sobie na słabość i bezradność, prosić innych o pomoc. To cena, jaką za to się płaci. Do tego często dochodzą choroby o podłożu somatycznym, tendencja do nadużywania się w pracy czy trudności interpersonalne spowodowane nadmierną chęcią sprawowania kontroli. Ale trzeba przyznać, że takie osoby zawsze mają w sobie chęć walki. Ja nazywam je „dzielnymi”.

Taka siła staje się pułapką. Jak z niej uciec?
Najlepszym lekarstwem jest drugi człowiek albo nawet grupa osób, które pomogą przetrwać chwile trwogi. Wzajemne wsparcie, śmiech, zabawa, wspólne szukanie rozwiązań. Ale także uchwycenie się takich zajęć, które są konstruktywne. Jak pomaganie innym czy sport. Choć sport też może być pułapką, bo daje poczucie siły fizycznej oraz niesamowitej wytrzymałości.

Dla osób „dzielnych” może stać się uzależnieniem.
Czasami dziwimy się, że osoby, które były uzależnione od narkotyków, biegają maratony lub ekstremalnie się wspinają, ale można powiedzieć, że – póki nie poddadzą się terapii i nie nauczą innych psychologicznych mechanizmów – czują, że mają jakiś wpływ dopiero wtedy, gdy są na granicy życia i śmierci. To daje im niesamowity power. Choć nadal jest to ucieczka od zbyt trudnych emocji i własnej słabości poprzez zastąpienie ich silnym kontaktem z ciałem. Dlatego radziłabym takim osobom, by, owszem, były bliżej swojego ciała, ale uprawiając spokojny sport, typu joga czy pilates, by medytowały i utrzymywały bliskie relacje z ludźmi, a przynajmniej z jedną osobą, której ufają.

Bo bliscy to kolejne ważne źródło naszej siły. Świadomość, że się o nich troszczysz, że masz w nich oparcie, że jesteś dla nich ważny – daje bardzo dużo. Źródłem siły może być też pasja, idea czy religia. Czyli wartości, które dają poczucie wpływu i sensu. Nawet ludzie terminalnie chorzy, póki czują, że ich walka ma jakiś sens, póty działają, póki mogą robić choć jedną rzecz, która jest dla nich ważna, póty trzymają się życia. Myśl „dotrwam do szczepionki”, „dotrwam do operacji”, „do końca chcę żyć godnie” – daje mnóstwo siły, jeśli oczywiście nie jest samooszukiwaniem się.

Pozorne poczucie siły dają też używki.
Po używki sięga się często po to, by zapanować nad swoim lękiem i bezradnością, obniżyć napięcia nie do pomieszczenia w psychice. To wprawdzie ratuje przed psychicznym rozpadem i stanem emocjonalnym nie do wytrzymania, ale znów – na dłuższą metę destruuje życie, bo skutki uzależnień są powszechnie znane. Po tę strategię sięgają zwykle osoby, które nie poradziły sobie z wewnętrzną pustką, nicością i powracającą obawą, że się rozpadną, że nie ogarną emocji, jakie je zalewają, w tym lęku. Zatem postanawiają odgonić te myśli, uciec od nich – świetnie w tej roli sprawdzają się alkohol, narkotyki, kompulsywny seks, w skrajnych momentach samookaleczanie się i inne zachowania ucieczkowe. I rzeczywiście – początkowo pozwalają nie rozpaść się na kawałki, czyli rzeczywiście ratują. Potem jednak tylko niszczą.

Wróćmy na chwilę do tego najbardziej podstawowego zasobu, czyli ufności…
Ona wynika bezpośrednio z dobrej więzi z najbliższymi osobami w dzieciństwie, i to naprawdę od pierwszych chwil. Jeśli niemowlę miało poczucie bezpiecznego trzymania przez rodziców; jeśli wiedziało, że kiedy zakwili czy zapłacze, ktoś przyjdzie; jeśli było nakarmione, przewinięte i jeśli czuło zapach, dotyk i widziało uśmiech rodzica – czuło się bezpiecznie, czuło, że ma wpływ.

Czuło, że świat, w postaci matki, odpowiada na jego potrzeby.
Matki czy innego stałego opiekuna. To buduje ufność na całe życie na poziomie wręcz komórkowym czy neurologicznym. Może być przez chwilę niekomfortowo, ale ostatecznie skończy się dobrze. Oczywiście z wiekiem dziecko uczy się, że jego potrzeby nie muszą być spełniane od razu, bo nie stanowią już o jego być albo nie być. Dziecko więc czasem krzyczy głośniej, kiedy mama od razu nie przychodzi na jego żądanie, ale dopóki krzyczy, jest dobrze. Najgorzej, kiedy przestaje płakać czy krzyczeć, bo wie, że to nic nie da. To bardzo często widać w placówkach opiekuńczych starego typu. Wtedy dziecko zaczyna sobie radzić samo: patrzy w jeden punkt, buja się w przód i w tył – w ten sposób dysocjuje się lub transuje się, by przetrwać beznadziejny czas. Jedne dzieci robią to z większym, inne z mniejszym powodzeniem. Te drugie kończą wtedy wcale nie w gabinecie psychologa, bo najczęściej to się nie udaje, a w destrukcyjnych sytuacjach życiowych.

Gabinet psychologa jest miejscem, w którym można odzyskać wiarę w siebie? Odbudować swoją siłę lub zbudować na nowo?
Tak, terapia często właśnie temu służy. Trafiają na nią zarówno ci dzielni, którzy jako dzieci musieli być dorośli, ci z ogromnym poczuciem lęku i zagrożenia, jak i ci, co radzą sobie poprzez zachowania uzależnieniowe. Pierwszy typ pojawia się zwykle, gdy już tak zmęczy się swoim wiecznym działaniem i byciem dzielnym, że dopadają go lęki, somatyzacje czy depresja, i uznaje, że dalej sam nie da rady. I to jest idealny moment. W gabinecie takie osoby mogą się nauczyć, że to, że kiedyś ich matka, ojciec czy inny opiekun ich zawiedli, nie znaczy, że cały świat zawiedzie. Na początku w relacji z terapeutą, potem przenosząc to na życie, obserwują, że kiedy zaczynają mówić o swoich uczuciach i potrzebach, to może nie wszyscy, ale część osób na to pozytywnie odpowiada i im pomaga. Nie muszą być już osamotnieni w zmaganiach z życiem. Bardziej siebie szanują i troszczą się o siebie. Dają sobie prawo do słabości i bezradności, które już ich nie przerażają. Wiedzą, że to normalne, że czasem traci się kontrolę nad sytuacją, że bywa się bezsilnym. I to właśnie ma im dać doświadczenie relacji terapeutycznej.

Przychodzą też osoby, które dotąd radziły sobie w destrukcyjny sposób, na przykład przy pomocy alkoholu. Pojawiają się często dopiero wtedy, kiedy w oczy zagląda im śmierć lub poważna choroba i uruchamia się im instynkt samozachowawczy. Czasem zaczyna im zależeć na sobie dlatego, że w jakimś obszarze życia wreszcie się im wiedzie – na przykład w pracy – i uzależnienie przeszkadza być im w tym naprawdę dobrym. Powodem może być też partner, na którym im zależy, albo jakaś pasja. Terapia idzie wtedy w kierunku rozpoznawania swoich emocji – także tych trudnych, pozwolenia sobie na przeżywanie ich, komunikowanie innym oraz na zobaczenie, że one nas nie zabiją. Pacjenci uczą się stawiania granic sobie i innym, mówienia o swoich potrzebach oraz bardziej adaptacyjnych sposobów radzenia sobie z ludźmi i życiem. Gdy się tego raz, drugi, trzeci i dziesiąty doświadczy, to człowiek zaczyna to robić automatycznie i z czasem przechodzi na inny sposób funkcjonowania. Osobom w bardzo dużym lęku potrzebne jest wsparcie lękowe i psychoterapia.

Kiedy myślimy o sile, kojarzy się nam ona właśnie ze sprawczością, nieugiętością, twardością. Obecnie jednak zaczynamy dopuszczać do siebie myśl, że naszą siłą może być też wrażliwość, łagodność, pozytywne nastawienie do życia czy elastyczność, zwana rezyliencją.
W terapii uczymy się tego, że siłą jest zaakceptowanie faktu, że bywam bezradny i słaby. Że mogę przez chwilę nie mieć pomysłu na rozwiązanie danego problemu i że to jest OK. Że mam prawo poprosić o pomoc, że mam prawo się do kogoś przytulić. Siła to też odwaga przyznania się do błędu, do zaakceptowania straty. Weźmy bardzo współczesny przykład: ktoś z powodu koronawirusa traci źródło zarobku lub będzie musiał zamknąć biznes. Siłą jest nie obwiniać się za to, że może źle się zainwestowało, nie wstydzić, że coś źle się zrobiło. Siłą jest pozwolić sobie na złość z tego powodu, ale też uznać, że są rzeczy, które od nas nie zależą. Wtedy można powiedzieć sobie i innym: „Jestem zła, ale nie mam wpływu na to, że tak jest. To, co mogę, to zminimalizować straty i ochronić siebie na przyszłość”. Przecież to nie jest niepowetowana strata, to nie jest śmierć. To po prostu życie. Przetrwamy i odbudujemy to na nowo.

Z tego, co pani mówi, wynika, że siła to ciągłe kierowanie się ku życiu, w jasną stronę.
To są właściwie dwie rzeczy. Pierwsza: zawsze się kieruję ku życiu. Druga: sprawdzam, na co mam wpływ, i realizuję to. Poczucie wpływu i nadzieja na przyszłość to dla człowieka najważniejsze rzeczy. Jeśli wiemy, czego chcemy, do czego dążymy, co jest możliwe w tej sytuacji – to jest nasz sens. Znów odwołam się do aktualnej sytuacji: wprawdzie w okresie zagrożenia epidemiologicznego nie mogę pracować tak jak pracowałem i żyć tak jak żyłem, ale przynajmniej zostanę w domu i: wyśpię się, odpowiem na maile czy oddam się mojej pasji. Na to mam wpływ – to, na co nie mam, trzeba opłakać i nie rozpamiętywać dłużej. Trzeba umieć radzić sobie, ale też prosić o pomoc, kiedy nasz wpływ się kończy.

I jeszcze jedno – siła może też płynąć do nas od naszych przodków. Świadomość, że oni też przetrwali, że dali radę – to ogromne wsparcie.

Ewa Chalimoniuk, certyfikowana psychoterapeutka PTP związana z Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie. Specjalizuje się w pracy z osobami po stracie i z doświadczeniem traumy, www.lps.pl.

Jak wzmacniać swoją wewnętrzną siłę, jak zacząć wierzyć w siebie, niezależnie od tego, co się dzieje wokół – radzi Patricia Spadaro, trenerka rozwoju osobistego

1. Napisz do siebie pocieszający list. Włóż go do koperty i zaadresuj, a jeśli jesteś w podróży – wyślij do siebie pocztówkę z kilkoma słowami otuchy. Albo wyślij sam do siebie mail wdzięczności, który przeczytasz o poranku.

2. Stwórz wyjątkowy wygaszacz ekranu. Możesz umieścić tam ulubioną sentencję lub poprawiające ci humor zdjęcie. Może to być też zdanie mające na celu przypomnienie ci, że: „Troszczę się o siebie, ponieważ zasługuję na szczęście i zdrowie”.

3. Postaw na biurku swoje zdjęcie z dzieciństwa. Za każdym razem, kiedy na nie spojrzysz, przypomnisz sobie, kim naprawdę jesteś.

4. Zadbaj o towarzystwo osób, które szanują to, kim jesteś, i cię wspierają. I tyle.

5. Używaj wycieraczki przedniej szyby. Tak jak obfity deszcz utrudnia patrzenie przed siebie na drogę, tak też wewnętrzną siłę nadwątlają frustracja, krytyka i zwątpienie w siebie. Twoją wycieraczką może być medytacja, modlitwa, prowadzenie dziennika, ćwiczenia fizyczne czy spacery.

6. Działając, opieraj się na swojej wielkości. Gdybyś działał, wychodząc z założenia, że jesteś wielki, jakbyś dzielił się darami z innymi? Co byś zrobił, by dawać innym więcej? Spisz to wszystko i spytaj siebie, jaki pierwszy krok możesz zrobić, by tak się stało.

7. Stwórz arsenał pozytywnych odpowiedzi. Zapisz kilka sentencji, które pomogą ci w sytuacji, gdy ogarnia cię lęk, wątpisz w siebie, innych lub świat, np. „Uczę się z wczoraj, żyję dla dzisiaj, mam wiarę w jutro”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze