Na początku był flash mobs, czyli spontaniczne happeningi miejskie. Pierwszy odbył się na początku 2003 r. w Nowym Jorku.
Uczestnicy zwoływali się za pomocą Internetu lub sms’ów, żeby w określonym czasie i miejscu zaśpiewać, obejrzeć wyimaginowane widowisko albo wspólnie wykonać jakąś inną, właściwie nikomu niepotrzebną czynność.
Ostatnio internauci poszli krok dalej i nadali akcjom społeczny wymiar. W ten sposób powstał cash mobs, czyli solidarny shopping – obywatelska odpowiedź na kryzys ekonomiczny. W sierpniu 2011 r. w Buffalo (N.Y.) premierowe zakupy zorganizował informatyk, Christopher Smith. Mężczyzna zaapelował o robienie sprawunków w pewnym małym sklepie. W ciągu popołudnia właściciel potroił obrót. Kilka miesięcy później do wsparcia lokalnej księgarni wezwał prawnik z Cleveland. W ciągu półrocza odbyło się kilkanaście podobnych akcji, głównie w Stanach Zjednoczonych.
Na czym polega cash mob? Chodzi o wspieranie małych, lokalnych biznesów, co w efekcie ma uniezależnić konsumentów od operacji na Wall Street czy spekulacji międzynarodowych korporacji. Uczestnicy zobowiązują do wydania we wskazanym miejscu określonej sumy pieniędzy: kilkunastu-dwudziestu dolarów. W przypadku flash mobs trend szybko dotarł do Polski. Miejmy więc nadzieję, że już wkrótce odbędą się pierwsze polskie solidarne zakupy.