1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

„Nie-swoi” ojcowie „nie-swoich” dzieci

Mężczyźni powinni odpowiedzieć sobie na pytanie, kim chcą być dla „nie-swoich” dzieci. (Fot. iStock)
Mężczyźni powinni odpowiedzieć sobie na pytanie, kim chcą być dla „nie-swoich” dzieci. (Fot. iStock)
Wiążą się z samotną matką, która wnosi do związku własne dziecko. Jednak po rozstaniu z partnerką mężczyzna musi się rozstać także z owym „nie-swoim” dzieckiem, które zdążył pokochać. „Nie-swój” ojciec miewa poczucie winy lub po prostu tęskni do relacji z dzieckiem, chce pielęgnować tę zażyłość. W jaki sposób mądrze poradzić sobie z taką sytuacją? 

Sytuacji, w których mężczyzna związał się emocjonalnie z dzieckiem swojej partnerki i pragnie utrzymywać z nim kontakt, nawet jeśli w dorosłym związku wszystko poszło nie tak, jest coraz więcej. Bo też zmienił się model rodziny. I coraz częściej, zamiast ślubować sobie miłość, wierność oraz obecność na dobre i na złe, składamy obietnice na: „Zobaczymy, jak będzie”.

Problem jednak w tym, że w takiej sytuacji prędzej czy później padamy ofiarami tymczasowości. Wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdyby dorośli wcześniej, myśląc o dobru dziecka, rozwiązali sprawę opieki nad nim formalnie.

– Uczucia i ból mężczyzn, „nie-swoich” ojców, są ważne, ale najważniejsze jest to, czego potrzebują i co czują same dzieci, wrażliwsze i bardziej podatne na zranienie niż dorośli – mówi Anna Cwojdzińska, psycholog, psychoterapeuta systemowy w poznańskiej poradni zdrowia psychicznego dla dzieci i młodzieży. – Szanując ból tych panów, zastanawiam się, czy realizowanie ich tęsknoty jest korzystne dla dziecka, czy o dobro dziecka najbardziej im chodzi.

Właśnie z uwagi na dobro dziecka mężczyzna, który nadal chce się nim opiekować, powinien sobie odpowiedzieć na pytania, czy może się w tej kwestii dogadać z byłą partnerką oraz dlaczego kontynuacja tego kontaktu jest dla niego ważna. Do czego ma on doprowadzić.

Serce na dłoni to za mało

Robert, „nie-swój” ojciec Mateusza, dziewięciolatka, pół roku po rozstaniu z Beatą, jego matką, mówi, że czuje się odpowiedzialny za chłopaka, który ewidentnie się do niego przywiązał. Nie może go ot tak porzucić, bo przez trzy lata, gdy próbowali zostać rodziną, razem zaplanowali całkiem spory kawałek przyszłości, np. wspólne chodzenie po górach, podróże. W pewnym momencie chłopak zaczął ubierać się jak Robert, czytać bajki, o których razem rozmawiali. Poza tym Mateusz daje mu impuls do działania – pozwolił odkryć w sobie uczucia „tacierzyńskie”, bo Robert nigdy nie miał własnych dzieci. Po rozstaniu z Beatą chciałby teraz te relacje oprzeć na przyjaźni dorosłego z dzieckiem i uważa, że to możliwe. Jednak Beata twierdzi, że Robert nie powinien mącić Mateuszowi w głowie. W końcu prędzej czy później oni, dorośli, zwiążą się z kimś innym. Jest przekonana, że zerwanie tej relacji to najwłaściwsze rozwiązanie.

Mariusz, „nie-swój” ojciec dziesięcioletniej Majki, coraz rzadziej widuje się z jej matką Iwoną. Mają za sobą półtora roku związku, ale Mariusz spodziewa się, że ich relacja nie przetrwa. Boi się tego, bo przywiązał się do Majki, a ona do niego. Nie chce stracić tej bezwarunkowej miłości, niewystawionej na namiętności dorosłych.

Maciej, „nie-swój” ojciec Mikołaja, siedmiolatka, którego mama Ania zginęła w wypadku, mówi, że przez dwa i pół roku udało im się stworzyć prawdziwą rodzinę. Z tej perspektywy błędem było niesformalizowanie związku (nieprzysposobienie dziecka), ale o śmierci nikt przecież nie myślał. On po prostu chce wychowywać Mikołaja i uważa, że dziadkowie, ludzie starej daty, nie zapewnią mu odpowiedniego rozwoju. Największym problemem Macieja jest to, że po śmierci Anny sąd rodzinny przyznał opiekę nad dzieckiem właśnie dziadkom (biologiczny ojciec już na samym początku zerwał z nim relacje), a ci nie chcą, żeby te kontakty były realizowane. Uważają, że uczucia Macieja są nieautentyczne, bo przecież nie jest prawdziwym ojcem Mikołaja.

– Chylę czoła przed tymi mężczyznami, kochającymi „nie-swoje” dzieci. Ale obawiam się, że to wszystko jest takie trochę „na teraz”. Z sercem na dłoni. „Bo ja chciałbym się spotykać”. Niestety, z dzieckiem nie można się tylko spotykać – mówi Anna Cwojdzińska. – Wielu z tych ojców niech odpowie sobie na pytanie, kim chciałoby być dla dziecka: mentorem, przyjacielem, starszym kolegą? Tylko czy jest możliwe stworzenie koleżeńskiej więzi między 40- a dziesięciolatkiem? – pyta retorycznie psycholog. – To relacja między dorosłym a dzieckiem, z gruntu asymetryczna. Dobrze, jeśli dziecko ma mentora – kogoś, kto je wspiera, pomaga mu rozwijać osobowość i pasję. Mentorem jednak może być też ktoś inny z rodziny dziecka (dziadek, wujek) lub nauczyciel, trener. Trener np. mówi: „Świetnie grasz w piłkę, będziesz dobrym zawodnikiem”. I taki kontekst spotkań jest o wiele jaśniejszy.

Randka z dzieckiem w tle

U „nie-swoich” ojców dzieci wyzwoliły uczucia, o które wcześniej by się nie podejrzewali, wyciągnęły z nich coś pięknego, choć trwało to dość długo. „Nie-swoi” oswajali się z myślą, że wiążąc się z atrakcyjną dla siebie partnerką, wchodzą w bliskie relacje także z jej dzieckiem. Uczyli się nowej roli.

– Tata biologiczny jest dany. W przypadku kolejnego mężczyzny zawsze mamy do czynienia ze swoistym „castingiem”. I od tego, czy dziecko zaakceptuje partnera, czy nie, często zależy jakość związku pomiędzy dorosłymi – wyjaśnia Anna Cwojdzińska. – Początek takich relacji dla młodszego dziecka bywa bardzo przyjemny. Bo przychodzi fajny pan, z którym można pograć na komputerze albo pójść do kina. Pan chce zrobić wrażenie na mamie, więc dba o to, by także dziecko spędziło miło czas. Później wszystko zależy od tego, w jaką ten pan wejdzie rolę. I też w jaką rolę pozwoli mu wejść matka dziecka.

Mariusz przyznaje, że Majka początkowo była „przystawką” do związku i utrudnieniem w realizacji namiętności. Ale kiedy już zaskoczyło, to na całego. Między nim a dziewczynką szybko zawiązała się nić porozumienia. Ta zażyłość nie była idealna, często słyszał: „Nie jesteś moim ojcem”. Odpowiadał wtedy: „I dobrze, bo nie muszę cię kochać. Ale mogę i bardzo mi na tobie zależy”. Zwykle kończyło się wspólnym śmiechem. Szybko też zaczął odprowadzać dziewczynkę do szkoły i odbierać ją stamtąd. Po roku poczuł, że stają się rodziną.

Robert na początku związku widział, że Beata ma opory przed jego kontaktami z Mateuszem. Blokowała bliższą relację z dzieckiem, nie chciała, żeby syn się przyzwyczajał do jej kolejnego partnera, bywała przewrażliwiona, a nawet miał wrażenie, że chroniła chłopca przed nim, odsyłając syna do biologicznego ojca zawsze wtedy, gdy miała się z Robertem spotkać. To prowadziło do napięć, bo często złościła się, że jej były jest złym opiekunem. Z czasem się to zmieniło. Robert zaczął zostawać na noc, na weekend, razem z Mateuszem odrabiali lekcje, opowiadali sobie na dobranoc zmyślone historyjki lub wyszukiwali komiczne filmiki w Internecie i śmiali się z nich do rozpuku. Zaczęli wyjeżdżać we trójkę na wycieczki za miasto. Później za granicę. W końcu zaczął Mateusza uwzględniać we wszystkich swoich planach. Beata nie miała nic przeciwko temu. Tylko… coraz częściej zwracała Robertowi uwagę, że w określonych sytuacjach zachował się niewłaściwie. Z jednej strony chciała, żeby był wzorem dla małego, z drugiej – przy dziecku krytykowała, że robi coś źle. Jak wtedy, gdy Robert postanowił Mateusza nauczyć jeździć na rowerze. Mały trochę się bał, Robert namawiał go, żeby się przełamał. Dziecko upadło. Niegroźnie, ale natychmiast wkroczyła mama i miłe popołudnie skończyło się awanturą. Przez jakiś czas Mateusz znów częściej bywał u biologicznego ojca. Podczas spotkań z Beatą Robert zaczął się dopominać o obecność chłopca, co dodatkowo rozdrażniało jego partnerkę. Któregoś dnia jechali do wspólnych znajomych. W trakcie jazdy Beata zatrzymała samochód i kazała Robertowi wysiadać. Przy Mateuszu, który się rozpłakał. Poszło o drobiazg: chłopiec marudził, a Robert zwrócił mu uwagę. Może zbyt ostro. Samochód zahamował w szczerym polu. Tam też skończył się ich związek.

Co dalej po rozstaniu?

Gdy rok miodowy Mariusza i Iwony przeszedł w miesiące lodowe, usłyszał: „Cóż, nie układa się nam”. Niedawno wyprowadził się od niej, ale chciałby widywać Majkę. To, że namiętności między dorosłymi wygasają, nie musi automatycznie oznaczać zerwania więzi z dziećmi. Nawet „nie-swoimi”. Partnerka unika tematu, jednak Mariusz ma nadzieję, że gdy emocje opadną, Iwona pozwoli mu na kontakty z dzieckiem. Wierzy, że się dogadają. Przecież oboje chcą dobrze dla Majki.

– To nie takie proste – mówi Anna Cwojdzińska. – Dla dziecka dobre jest to, co sprawia, że ono czuje się bezpieczne i kochane. I jeśli np. dochodzi do sytuacji, w której trzeba się spotykać z byłym partnerem mamy w tajemnicy przed nią, to czy ta sytuacja dobrze wpłynie na poczucie bezpieczeństwa dziecka? Moim zdaniem niekoniecznie.

A jednak do tych spotkań dochodzi. Niedawno Robert spotkał Mateusza na osiedlowym placu zabaw. Świetnie już jeździł na rowerze. Padli sobie w ramiona i – jak za dawnych czasów – zaczęli się wygłupiać. Do zabawy dołączyły inne dzieci. Kolega Mateusza zapytał: „Kiedy znowu przyjdziesz z tatą?”. Mateusz odpowiedział, że to nie jest jego tata. „Jesteśmy kumplami”, szybko dodał Robert. I serce mu pękło. Nie dlatego, że zabolało go słowo „kumpel”. Zawsze powtarzał Mateuszowi, że nie zastąpi mu taty, ale że będą najlepszymi przyjaciółmi. Zabolało go to, że nie wie, kiedy będzie to możliwe.

Anna Cwojdzińska: – O charakterze relacji po rozstaniu decyduje to, jakie one były przed nim. Najlepiej, gdyby były konsekwencją ustaleń pomiędzy dorosłymi. Ważne, by w pierwszej kolejności to właśnie dorośli wiedzieli, czego oczekują od siebie nawzajem, a także czego oczekują od dzieci. I żeby zastanowili się, czy spełnienie tych oczekiwań jest możliwe. Dzieci potrzebują poczucia bezpieczeństwa i wiary, że są kochane. Warto się zastanowić, czy decyzje dorosłych wzmacniają to poczucie w nich, czy też je podkopują. Najpierw więc to dorośli powinni wspólnie zdecydować, czy ich zdaniem taki kontakt to dobry pomysł, w jakiej formie powinien się odbywać i czy są w stanie zadbać o odpowiedni klimat emocjonalny ewentualnych spotkań. Dopiero potem można o tym porozmawiać z dzieckiem – również wspólnie. Nie należy się jednak spodziewać spokojnej, zrównoważonej reakcji dziecka na informacje o rozstaniu ludzi, którzy są mu bliscy. Często też taka rozmowa to w istocie seria kilku spotkań, kilku rozmów, w czasie których mogą pojawiać się nowe wątki, pytania, wątpliwości i refleksje. Warto nie myśleć o tym jak o jednorazowym wydarzeniu, ale jak o pewnym procesie i dać także dziecku czas na przemyślenie i możliwość powrotu do tematu, gdy będzie tego potrzebowało. Jeśli jednak dorośli w czasie rozmowy między sobą stwierdzą, że nie są w stanie zgodzić się co do tego, czy dalszy kontakt jest dobrym pomysłem, to… nie za bardzo jest chyba o czym rozmawiać.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze