1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Skandynawska koncepcja rodziny – wszyscy jesteśmy jednakowo ważni, i rodzice, i dzieci

Dziecko wyzwala w nas pokłady emocji, w tym złości, irytacji, agresji. Tak naprawdę stajemy wobec niego twarzą w twarz, takimi jacy jesteśmy. (Fot. iStock)
Dziecko wyzwala w nas pokłady emocji, w tym złości, irytacji, agresji. Tak naprawdę stajemy wobec niego twarzą w twarz, takimi jacy jesteśmy. (Fot. iStock)
Nie obarczajmy dzieci odpowiedzialnością za swoje problemy, nie przelewajmy na nie swoich frustracji. Rady szukajmy u innych dorosłych – mówi Zofia Schacht-Petersen, terapeutka, propagatorka skandynawskiego modelu wspierania dzieci w rozwoju.

Skandynawia wyprzedza inne kraje w rozwiązaniach legislacyjnych dotyczących dzieci.
Rzeczywiście kraje skandynawskie są na świecie prekursorem podejścia z szacunkiem do dziecka jako istoty ludzkiej. Bardzo serio potraktowały problem przemocy wobec najmłodszych. W Szwecji zakaz bicia wprowadzono pod koniec lat 60., w Polsce dopiero w 2010 roku.

Zakaz zakazem, ale prawdziwym problemem jest zmiana mentalności dorosłych. Krzyczeć na dziecko to u nas norma.
Krzyku, wyzwisk, zamykania w pokoju nie uważa się za przemoc. Chcemy, żeby dzieci z nami współdziałały, ale ich nie szanujemy.

Jesper Juul, duński terapeuta rodzinny, pedagog o światowej renomie, autor książek m.in. „Twoje kompetentne dziecko” i „Twoja kompetentna rodzina” pisze, że widząc dzieci można powiedzieć dużo o rodzicach.
Bo to prawda. Dziecko wyzwala w nas pokłady emocji, w tym złości, irytacji, agresji. Tak naprawdę stajemy wobec niego twarzą w twarz, takimi jacy jesteśmy. To trudne, zwłaszcza w naszej kulturze pozorów, udawania, nieszczerości, zamiatania pod dywan.

Wychowanie według Juula nie ma nic wspólnego z tym tradycyjnym.
Dla Juula najważniejsze jest to, co dzieje się między rodzicami a dziećmi, jaki jest proces wzajemnej komunikacji. Skandynawowie wrócili do sposobu patrzenia na dziecko jako na człowieka, a na konflikt jako na ujawnienie różnic, które są potrzebne do dialogu. Stworzyli koncepcję rodziny dialogicznej, gdzie nic nie jest sztywne.

I w związku z tym nie ma recepty na wychowanie.
Ale jest jasno powiedziane, że człowiek ma godność, zasługuje na szacunek bez względu na to ile ma lat, jaką rolę pełni. Skandynawowie są społeczeństwem dialogu, negocjacji, współodpowiedzialności i to przynosi owoce.

Według Juula rodzice nie są wszystkowiedzący, ale dziecko też nie jest najważniejsze.
Juul podważa podejście, które pozwala dzieciom na wszystko. Jego złoty środek polega na tym, że wszyscy jesteśmy jednakowo ważni, i rodzice i dzieci. Ale to rodzice biorą odpowiedzialność, także za swoje błędy. Juul pracując z trudną młodzieżą odkrył, że są to dzieci, które przejęły bardzo dużą odpowiedzialność za tak zwanych liberalnych rodziców. Dziecko nie może robić co chce, ono potrzebuje wskazówek, przykładu. I kiedy te wskazówki dostanie, będzie z nami współpracować, a nie wówczas, gdy słyszy kazania, moralizowanie.

Juul pisze, że dzieci, choć domagają się uwagi, nie potrzebują jej tak dużo.
Dziecko potrzebuje informacji: „widzę cię” i to mu wystarcza. Nadmiar uwagi to ingerencja w jego integralność. Juul podkreśla, że każdy członek rodziny, która składa się z odrębnych indywidualności, potrzebuje ochrony swoich granic. Rodzice kontrolujący, sterujący, ingerujący w wolność dziecka tak naprawdę zaspokajają swoje potrzeby. Dzieciom do rozwoju potrzebne jest prawo decydowania o sobie. Istnieje cały zakres odpowiedzialności dziecka, w który rodzice nie mogą ingerować, jak jedzenie, sen, higiena. A jeśli to robią to na ogół łamią dziecko.

Wymaganie, żeby myło zęby to łamanie?
Rodzice są po to, żeby dać informację, dlaczego należy myć zęby. Ważniejsze od tego, czy osiągniemy cel, czyli czy nauczymy myć zęby, jest to, w jaki sposób go do tego zachęcamy. Czyli ważniejszy jest sam proces kształtowania relacji w rodzinie niż to, żeby ono coś zrobiło. Według Juula rodzice, którzy myją codziennie zęby i zapraszają do tej czynności malca – to model idealny. Dziecko wtedy współpracuje z nimi, a nie robi coś z nakazu. Jego zdaniem dużo mniejszą szkodę przyniesie nieumycie zębów niż umycie pod przymusem. Nawet małe dzieci są w stanie wziąć odpowiedzialność za siebie, chcą coś robić, bo mama i tata to robią. Uczenie przez „musisz” nie działa. Juul mówi o potrzebie zmiany języka wobec dzieci. Nie mówić, że jestem mądra i musisz mnie słuchać. To jest nieskuteczne, a w dodatku narusza emocjonalną integralność dziecka.

Na świecie tryumfuje azjatycki model wychowania: „musisz, wiem lepiej, co dla ciebie dobre”, bo efektem takiego wychowania są mistrzowie.
Alice Miller pisała o dramacie udanego dziecka, czyli takiego, które spełniło potrzeby rodziców. Ono robi wszystko, żeby rodzice byli zadowoleni. Ale czy samo jest szczęśliwe? Bardzo często tak zwane udane dzieci jako dorośli kończą depresją, ucieczką w narkotyki, ponieważ nie znają siebie, nie wiedzą gdzie kończy się ich świat, a gdzie zaczyna świat ich wielbicieli, nie potrafią żyć bez pochwały innych.

Pochwała to według Juula rodzaj kary. O co chodzi?
O to, żeby wychować człowieka, który podejmuje działania z wewnętrznej motywacji, a nie dlatego, że ktoś go nagradza. Jeżeli ktoś robi coś dla nagrody, tak naprawdę ośrodek kierowania uwagi jest poza nim, nie rozpoznaje więc, co czuje i czy w ogóle chce to robić. Małe dzieci, widzimy to w przedszkolu, potrafią zatopić się w działaniu. A gdy dziecko jest w głębokim kontakcie ze sobą, wtedy dokonują się niezwykłe procesy rozwojowe, aktywizowana jest największa liczba połączeń nerwowych, rodzi się zaufanie do siebie samego, do swoich kompetencji. W Polsce nadal króluje jednak system karania i nagradzania. W szkole zadaje się prace domowe, które tak naprawdę są narzędziami przymusu. To niszczy osobowość dziecka.

Uważa się, że w ten sposób kształtuje się poczucie obowiązku, przygotowuje do pełnienia ról.
Współczesny świat zmienia się gwałtownie. Skąd wiemy, jakie role będą potrzebne za parę lat? Autorytarne wychowanie przygotowywało do wykonywania obowiązków bez względu na to, co dzieci czuły, kim były. Efekt? System pracowniczego niewolnictwa w korporacjach. Wiem co mówię, sama tam pracowałam. Wychowywanie do ról to krzywdzenie dziecka, pokazywanie mu: masz robić to, co ci każemy, bo jesteśmy rodzicami. A potem dziecko widzi rodziców w szefach.

W domu możemy dialogować, ale dziecko idzie do szkoły i musi się podporządkować.
I to jest problem, bo rodzice, którzy pozwalają na wypowiadanie dziecku swojego zdania muszą się liczyć z tym, że w szkole usłyszy: masz to wykonać bez dyskusji. Dlatego bardziej świadomi rodzice podejmują decyzje o homeschoolingu (nauczaniu domowym) albo posyłają do mniejszych szkół społecznych.

Można też mówić dzieciom, że świat nie jest idealny.
To właśnie zaleca Juul. Zamiast udawać, że dziecko musi się podporządkować nauczycielowi, który ewidentnie nie jest autorytetem, lepiej powiedzieć: nauczyciel się myli. Ważne, aby rozmawiać z dzieckiem otwarcie. Tymczasem wiele rodziców ufa nauczycielowi. Juul mówi, że nasze starania, żeby doprowadzić dziecko do pełnienia określonej roli powodują, że tracimy to, co najważniejsze – dziecko i ten moment, w którym mogłoby nam zaufać. A ono nam zaufa, gdy przyznamy: faktycznie, masz rację. Tak rodzi się jego osobista odpowiedzialność, a potem odpowiedzialność społeczna. Różnica między takim podejściem a modelem autorytarnym polega na tym, że tu dziecko samo dokonuje wyboru, a tam wszystko mu się narzuca.

Dzisiaj rodzice są skupieni na swoich dzieciach.
Pokolenie współczesnych młodych rodziców jest nauczone, że rodzicom się nie odmawia. Kiedy tak wychowanemu człowiekowi rodzi się dziecko, budzi się w nim ta sama relacja, jaka łączyła go ze swoimi rodzicami. Kiedyś nie liczono się z tym, co on czuł, dziś on nie liczy się z tym, co czuje dziecko.

Ale przecież spełnia wszystkie zachcianki dziecka.
Mówi się nawet, że wychowuje małego tyrana. Ale to nie jest tyran, tylko dziecko zagubione w tej bardzo intymnej emocjonalnej relacji z rodzicami. Obserwuję tak zwanych rodziców bliskościowych. To przecudowna idea – noszenie niemowlaka w chuście, przytulanie. Kiedy jednak dziecko staje na nogach i się czegoś domaga, mama, którą uczono, że rodzicom się nie odmawia, nie wie co robić, w jaki sposób kontynuować zaspokajanie bliskości, a jednocześnie chronić swoją wolność. Nie potrafi powiedzieć dziecku „nie” ze spokojem. A jej emocjonalne miotanie się natychmiast przekłada się na dziecko, które staje się zagubione, roztrzęsione, niepewne. Juul mówi, że trzeba pomóc rodzicom skontaktować się z tamtymi sfrustrowanymi dziećmi, którymi byli, bo z bezradności, zagubienia mogą wpaść w tę sama pułapkę, co ich rodzice i podobnie jak oni mówić: masz robić to, co ci każę.

Na czym polega taka pomoc?
Kiedy widzę, że matka nie może dogadać się z dzieckiem, próbuję najpierw dociec, w czym dziecko ma problem, potem, co chce mama. Staram się pomóc zbudować pomost między tymi dwoma światami. Trzeba odkryć przestrzeń, w której rodzice i dzieci mogą współdziałać w oparciu o wzajemne poszanowanie. Nie wolno mówić: ty jesteś mała, więc nie wiesz, a ja wiem. Znam rodziców, którzy odpowiadają mi: stosowaliśmy podobne techniki. Tylko że to, co proponuje Juul nie jest techniką. Dzieci w ogóle nie reagują na techniki. Juul proponuje współdziałanie. To nie znaczy, że dziecko ma zrobić to, co ja chcę, tylko, że ja chcę dowiedzieć się, co ono chce, a potem mu powiem, co ja chcę i sprawdzimy, co możemy zrobić razem. Kiedy naszym celem jest taki kontakt, to czasem musimy powiedzieć: odpuszczam. Bo przecież nie chodzi o to, żeby dziecko zrobiło coś na siłę, tylko żeby samo chciało chcieć.

Rodzice są tylko ludźmi, mają wiele problemów.
Zgoda, ale muszą brać za swoje problemy odpowiedzialność i nie obarczać nimi dzieci. Czasami przyznają: biję, bo jestem bezradna. Też byłam bezradna, też biłam syna. Czego wtedy potrzebujemy? To kryje się w samym słowie bezradny - potrzebujemy rady. Nie szukajmy jednak rady u dziecka, tylko u innych dorosłych. Załatwmy swoje problemy, a jak się uspokoimy, idźmy do dziecka. Miałam skłonność do bycia przemocową matką, bo sama doświadczyłam przemocy w dzieciństwie, i to od najbliższej mi osoby, od mamy. Pamiętam, że kiedy potem dałam synowi klapsa, zobaczyłam moją mamę we mnie. To był tak silny emocjonalny schemat, że nie umiałam z niego wyjść. Chciałam wspierać syna, a nie umiałam. Czułam jakby między nami wyrosła szyba, nie potrafiłam nawiązać z nim kontaktu. Przeszłam głęboką terapię. Dzięki wsparciu na Family Campach (warsztaty metodą Jespera Juula) przepracowałam swój problem. Teraz używam języka serca, a jak mam problem szukam rady u przyjaciół. Sama też pomagam rodzicom. Mówię im: Jeżeli przyszliście po to, żeby poznać receptę na wychowanie, lepiej od razu wyjdźcie. Pomagam rodzicom radzić sobie ze sobą, a potem tak wspierać dzieci, żeby też umiały same sobie radzić z trudnymi emocjami. Jestem w stu procentach przekonana, że bycie z dziećmi w takim ludzkim wymiarze, czyli nie pouczanie ich, tylko wspieranie ich w emocjonalności, otwartości, empatii pomaga im się rozwijać. Ale wzbogaca także nas, dorosłych. Ja cały mój rozwój zawdzięczam moim dzieciom.

Zofia Schacht-Petersen, terapeutka, mediatorka, propagatorka Porozumienia bez Przemocy, dziennikarka. Prowadzi szkolenia dla rodziców i nauczycieli w ramach Szkoły Empatii.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze