1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Co nas boli, kiedy bolą plecy? Wyjaśnia Wojciech Eichelberger

„By uleczyć plecy, potrzeba wglądu w siebie i zmiany przekonań na temat tego, kim jestem i kim mam prawo być, a nie tylko gimnastyki i zmiany nawyków ruchowych” – mówi Wojciech Eichelberger. (Fot. iStock)
„By uleczyć plecy, potrzeba wglądu w siebie i zmiany przekonań na temat tego, kim jestem i kim mam prawo być, a nie tylko gimnastyki i zmiany nawyków ruchowych” – mówi Wojciech Eichelberger. (Fot. iStock)
Plecy tego, kto doświadcza długotrwałego stresu, przypominają tarczę wojownika. Plecy żyjącego w wiecznym rygorze są proste jak deska. Słowa: „Wyprostuj się” lub „Coś ty taki sztywny” nic nie pomogą. By uleczyć plecy, potrzeba wglądu w siebie i zmiany przekonań na temat tego, kim jestem i kim mam prawo być, a nie tylko gimnastyki i zmiany nawyków ruchowych – tłumaczy Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta.

Kręgosłup i plecy mają w naszej kulturze i naszym języku ważne znaczenie symboliczne, wskazujące na stan umysłu i uczuć danego człowieka.
Tak. To ważne, pojemne symbole i metafory. Na przykład, gdy mówimy, że ktoś ma zdrowy kręgosłup, to znaczy, że nie niesie ciężaru wyrzutów sumienia. Idzie przez życie z podniesioną głową, patrzy światu w oczy. Posiadanie kręgosłupa moralnego oznacza zdolność do przestrzegania zasad, bycia uczciwym, nieulegania chciwości i negatywnym emocjom. Silny kręgosłup znamionuje odporność na wyzwania, przeciwności i ciężary, które czasami trzeba unieść. Można mieć też złamany albo miękki kręgosłup, co oznacza brak siły woli, odwagi i autonomii, a także syndrom ofiary.

Kiedy myślę o swoich plecach, przypominają mi się trzy sytuacje. Pierwsza: mam dziesięć lat i lekarz mówi, że konieczna jest rehabilitacja. Matka jest wściekła, nie ma czasu prowadzać mnie na gimnastykę korekcyjną. Druga: matka biega za mną po domu z kijem, bo… mam się sama wyprostować. Jestem dorosła, ortopeda stwierdza: „Za późno, by uzdrowić ten kręgosłup…”.
Człowiek jest zintegrowanym systemem. Wszystko od wszystkiego zależy i każde zaniedbanie czy wada, które pojawiają się w jednym miejscu, z  pewnością odbiją się w innym. To podstawowa teza, którą w tym cyklu propagujemy. A kręgosłup stanowi oś i zarazem nośny, integrujący filar całej górnej połowy naszego ciała. Tej połowy, w której znajdują się niezbędne do życia organy. Na samym jego szczycie umocowane jest najcenniejsze nasze wyposażenie, czyli głowa. Zdrowy, naturalny kręgosłup – gdy patrzymy na niego z boku – przypomina kształtem spłaszczone S. W osi symetrii tego S winna znajdować się oś grawitacji. Dzięki temu kręgosłup dobrze spisuje się jako elastyczny, sprężynujący słup wspierający tułów i głowę, a tułów i głowa nie doświadczają zbędnych napięć. Kręgosłup to jeden wielki staw – kręgi są jak nanizane na sznurek paciorki. A taka struktura nie nadaje się do tego, by przenosić długotrwałe i stałe jednokierunkowe obciążenia. Wręcz przeciwnie, jest stworzona do ruchu i w ruchu ma się najlepiej. I tak wiele niesie, ale woli nieść w ruchu niż w bezruchu. Obciążony jest głową, obojczykami, łopatkami, rękoma, żebrami i mostkiem, dźwiga płuca, serce, żołądek i przeponę, mięśnie klatki piersiowej, pleców i brzucha. Jeśli często może powracać do kształtu wyciągniętego S, to zapewnia wszystkim tym organom optymalną pracę i oszczędza im zbędnych napięć. Na subtelnym poziomie spełnia także funkcję anteny, bo współpracując z nogami i stopami, nieustannie uziemia pozytywne statyczne ładunki zbierające się w górze naszego ciała. Jednocześnie jest wielką skrzynką rozdzielczą, przekazującą zasilanie i polecenia do wszystkich narządów zmysłów, narządów ruchu i układów organizmu. Jeśli kręgosłup jest krzywy lub zgarbiony, to wszystkie jego funkcje się zaburzają, a to znaczy, że gorzej działa cały organizm. Trudniej ma serce i krążenie, trudniej mają płuca i organy jamy brzusznej, pogarszają się nasze wrażliwość i czujność, tracimy grację, lekkość ruchów, ale także odwagę, wolę działania i siłę. Nawykowe garbienie się uzewnętrznia, a zarazem kształtuje i utrwala niskie poczucie wartości, brak szacunku dla siebie, zwane też brakiem poczucia własnej godności.

Ponieważ okrągłe plecy uniemożliwiają nie tylko poruszanie się z gracją, lecz także noszenie głowy wysoko i godnie, więc inni odczytują taką postawę jako wyraz słabości, lęku, poddaństwa i adekwatnie do tego nas traktują. Przez co kulimy się jeszcze bardziej i jesteśmy jeszcze gorzej traktowani. Dlatego nigdy nie dość rodzicielskiej troski o kręgosłupy dzieci. Niestety, jest to znacznie bardziej skomplikowane niż ciągłe przypominanie: „Wyprostuj się!”. Większość rodziców wie, że dziecko musi trzymać się prosto. Ale nie wie, że często z ważnych, acz niewidocznych powodów ich dziecko trzymać się prosto nie jest w stanie. Dziecięce plecy są bardzo często świadectwem tego, w jaki sposób traktujemy nasze latorośle.

Wstrząsające było dla mnie to, co napisałeś w „Ciałku”, że zgarbione plecy to ślad po tym, że w dzieciństwie nie czuliśmy się bezpieczni i kochani, że byliśmy atakowani, że z nas drwiono, pogardzano nami albo wykorzystywano do swoich celów, czyli ktoś symbolicznie chciał nam wskoczyć na plecy…
Bo plecy w takich sytuacjach spełniają rolę tarczy. Odruchowo używamy ich jako osłony, odwracając się do agresora tyłem, kulimy się, by osłonić serce i brzuch. Dla zachowania ciała pozostaje bez znaczenia, czy atak ma charakter fizyczny, czy psychologiczny. Jeśli dziecko czuje się permanentnie zagrożone, odrzucone, zawstydzane, pogardzane, to później w życiu będzie mu bardzo trudno wyprostować plecy bez wykonania jakiejś pracy psychologicznej. Nie pomogą ani gimnastyka korekcyjna, ani hatha-joga, póki umysł nie pozbędzie się traumy i nie zmieni nastawienia do świata.

Dzieci nie stają się więc krzywe, bo za szybko rosną?
Nikły procent dzieci rodzi się z wrodzonymi wadami kręgosłupa czy kośćca. Ale nawet wtedy, jeśli się nimi wcześnie zajmiemy, wiele da się naprawić. Tak więc to na skutek oddziaływania środowiska plecy najczęściej zaczynają się krzywić, kurczyć albo nadmiernie prostować i usztywniać – co też jest formą obrony przed psychicznym dyskomfortem. Krótko mówiąc, zgarbione plecy na ogół bronią zranionego serca. Widać to też u dorosłych przeżywających zawód miłosny czy łamiącą serce nielojalność partnera. Chowamy wtedy serce pod bezpieczną tarczą pleców, żeby mniej bolało i by je chronić przed kolejnymi ciosami. Chcemy też przestać czuć miłość do naszych wrogów i oprawców, bo krzywda ze strony kochanych ludzi boli najbardziej. Lecz gdy uda nam się w końcu zatrzasnąć i odczuć ulgę, to jednocześnie sprawiamy sobie kłopot na resztę życia. Bo wraz z zatrzaśnięciem serca powstaje w nas przekonanie: „Ja się nie nadaję do tego, żeby mnie kochać”. Albo: „Ludzie nie potrafią kochać i prędzej czy później mnie zranią”. Więc nie otwieramy naszego serca nawet wówczas, gdy ktoś obdarowuje nas najprawdziwszą miłością. Natomiast zachwycają nas i fascynują niedostępni, którzy nas odrzucają i/lub wykorzystują. Jeśli serce zatrzasnęło się przed światem i innymi ludźmi, to trzeba długotrwałego, bardzo delikatnego procesu psychoterapii, by odważyć się kochać i pozwolić się kochać innym.

Na moich rysunkach z dzieciństwa wszędzie są ciężary… Może więc to nie mama i tata, ale geny, i już urodziłam się z takim bagażem, który krzywił mi plecy?
Myślę, że na strukturę ciała decydujący wpływ mają jednak doświadczenia pourodzeniowe. Wprawdzie ciało może być kształtowane również przez traumy i doświadczenia transpokoleniowe, czyli przez niepozałatwiane sprawy rodziców, dziadków itd., ale wpływ ten jest egzekwowany poprzez ich zachowanie, słowa, gesty, których dziecko doświadcza, oraz sylwetkę ciała, a nie przez geny. Ciało ukształtowane przez geny w życiu płodowym przechodzi dalsze etapy kształtowania i transformacji odpowiednio do treści przekonań, doświadczeń i emocji tworzonych oraz przechowywanych przez umysł. Te umysłowe programy nazywa się czasami trwałymi nastawieniami. W tym znaczeniu zdanie: „Ciało podąża za umysłem” trafnie opisuje relację ciało – umysł. Jeśli więc w umyśle dziecka powstanie np. przekonanie: „Jestem tylko niepotrzebnym kłopotem dla moich rodziców”, to przejawi się ono na poziomie ciała w postaci zahamowania, ograniczenia jego rozwojowego potencjału: wzrostu, rozwoju drugorzędnych cech płciowych, siły i chęci życia. Podobnie kulenie się, obejmowanie samego siebie ramionami, kołysanie się, obsesyjna masturbacja wskazują na tzw. chorobę sierocą. Niekoniecznie wiąże się ona z faktycznym sieroctwem. Jeśli osierocone dziecko znajdzie dobrą rodzinę zastępczą lub adopcyjną, to nie rozwinie takich objawów. Sieroctwo to nie stan cywilny, lecz opuszczenie emocjonalne.

A co o tym mówi nowa gałąź genetyki, czyli epigenetyka?
Epigenetyka odkryła m.in., że jeśli matka w okresie ciąży żyła w poczuciu zagrożenia, to jej stan umysłu wpłynie na rozwój płodu, rozbudowując jego tyłomózgowie. Urodzi się ktoś przygotowany do walki. Natomiast matka doświadczająca w trakcie ciąży spokoju i bezpieczeństwa urodzi dziecko z rozbudowanym przodomózgowiem, czyli szybciej uczące się, skłonne do refleksji i wyższych uczuć. Zbadano to w kontrolowanych eksperymentach na myszach. Dwie bliźniacze matki surogatki zapłodniono in vitro dwoma identycznymi zygotami, a potem jedną straszono i frustrowano, a drugiej zapewniono optymalne warunki. Jednak pourodzeniowe środowisko i doświadczenia też mogą decydować o tym, które geny rezerwowe zostaną odpalone, i dostosowywać nasze predyspozycje i zachowanie do sytuacji, w jakiej żyjemy. Tak więc ukształtowany epigenetycznie wojownik, jeśli trafi w środowisko bezpieczne i przyjazne, prawdopodobnie wygasi skłonność do przemocy i walki, bo nie będzie to do niczego potrzebne.

Są ludzie, którzy mają kłopot z plecami, gdyż są one za proste.
Jeśli ktoś żył w środowisku bardzo represyjnym, wymagającym, kontrolującym, to od tego plecy musiały mu zesztywnieć, musiał się bowiem cały czas trzymać. Nie było miejsca w jego życiu na radość, zabawę, przyjemność. Plecy mogą też zesztywnieć od doświadczeń przeciwstawnych, czyli nadmiaru chaosu emocjonalnego, poznawczego i moralnego w otoczeniu. W takich okolicznościach też musimy się trzymać i brać na plecy nadmiar odpowiedzialności za swoje otoczenie. W każdym razie sztywny kręgosłup znamionuje sztywność umysłu i charakteru, skłonność do kontroli, nietolerancję na zmiany i różnorodność. W takiej sytuacji uelastycznienie pleców musi się powiązać ze zmianą wielu przekonań i poglądów, by w końcu otworzyć się na świat, na nowe idee i perspektywy, a także na zabawę i miłość. Jak widać, dużo pracy nad swoim umysłem i sercem czeka kogoś takiego.

Często sposobem ludzi na bóle i dyskomfort kręgosłupa jest joga.
Gdy ofiarnie i regularnie poćwiczymy jakiś czas, a plecy nadal będą się nawykowo garbić, to znaczy, że trzeba się zabrać do treningu umysłu. W praktyce oznacza to systematyczne ćwiczenie się w koncentracji na wybranym fragmencie realnego zmysłowego doświadczenia (tj. oddech, ciało, dźwięk, zapach, fragment pola widzenia) tak długo, aż negatywne myśli i przekonania – o sobie, o ludziach, o świecie – stracą moc przyciągania naszej uwagi. Jeśli naprawdę się przyłożymy, to stracą również moc decydowania o naszych zachowaniach i o sposobie noszenia ciała – a więc i pleców. Abyśmy wyprostowali plecy i zaczęli iść przez życie z podniesioną głową, musi się w nas odbyć przemiana psychiczna i duchowa, która przywróci nam poczucie godności oraz prawo i wizję godnego życia. Samo wzmacnianie pleców niewiele pomoże.

Albo wprawdzie plecy się nam wyprostują, ale zamiast stać się elastyczne i pełne gracji, staną się proste, twarde i sztywne, a nasz umysł dogmatycznie uwikła się w jakąś nową ideologię.

Ciężar związany z historiami rodzinnymi stał się ważnym fragmentem mojej tożsamości.
Nie jesteś bardzo zgarbiona, więc musiałaś sobie z tym jakoś poradzić zarówno na poziomie przekonań, jak i ciała. Zapewne Twoje otoczenie nadawało sprzeczne komunikaty. Z jednej strony: „Broń się i dźwigaj!”, z drugiej – „Wyprostuj się!”. Nie mogłaś się wyprostować, bo byłoby to odsłonięciem się. Wyprostowałaś się, gdy niebezpieczeństwo minęło.

Pewnie są czytelnicy, którzy pomyślą: „Banialuki! Prawdziwa przyczyna okrągłych pleców to nieergonomiczny warsztat pracy i siedzenie przy ekranie po naście godzin dziennie.
Prawdą jest, że 30 proc. ludzi już około 30. roku życia zaczyna mieć poważne kłopoty z kręgosłupem. Ale powody są różne. Szkodliwy styl życia, intensywna i długotrwała praca na siedząco, brak ruchu odgrywają, oczywiście, swoją negatywną rolę. Ale ten, kto w dzieciństwie chodził z podniesioną głową, nie pozwoli sobie złamać, a nawet skrzywić kręgosłupa nawet w pracoholicznej korporacji. Najwyżej z niej odejdzie i znajdzie sobie inną pracę. Łatwość, z jaką presja codzienności ugina i łamie nam kręgosłupy, musi mieć swoje ukryte powody gdzieś wcześniej. Ktoś poruszający się z gracją i podniesioną głową będzie też tak siedział przy biurku, bo to jest jego naturalna postawa i potrzeba zarazem. Tak się po prostu lepiej żyje.

Jak dbać o ten bezcenny słup naszego ciała?
Kręgosłup bardzo lubi ruch, nordic walking, pływanie, gimnastykę, jogę itp. Ale też warto odwiedzić od czasu do czasu specjalistę (ortopedę, osteopatę, specjalistę od terapii manualnej albo od integracji strukturalnej – rolfingu). Warta uwagi jest też japońska terapia manualna yumeiho, która poprzez korygowanie położenia kości miednicy, prawidłowe ustawienie kręgosłupa uruchamia samoleczący potencjał organizmu i usuwa strukturalne przyczyny wielu schorzeń. Uzdrowienie kręgosłupa może m.in. pomóc na otyłość, bóle menstruacyjne, migreny itd. Bioenergetyka Alexandra Lowena, czyli metoda pracy nad wypartymi traumami i emocjami poprzez odblokowywanie ekspresji ruchowej ciała, też może pomóc w wyprostowaniu pleców, a przy okazji otworzyć nas na miłość i czerpanie radości z życia. Jakość naszego życia w ogromnej mierze zależy od jakości kręgosłupa.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze