1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Codzienność wzmacnia związek

W związku najtrudniej jest znaleźć złoty środek między tym, co potrzebne dla poczucia bezpieczeństwa, a tym, co zaskakujące. Brak zaskoczenia zwykle sprawia, że zaczynamy rozglądać się na boki. (Fot. Hinterhaus Productions/Getty Images)
W związku najtrudniej jest znaleźć złoty środek między tym, co potrzebne dla poczucia bezpieczeństwa, a tym, co zaskakujące. Brak zaskoczenia zwykle sprawia, że zaczynamy rozglądać się na boki. (Fot. Hinterhaus Productions/Getty Images)
Jesienią zawsze jedziemy do Małego Cichego… Na ulicy trzymamy się za ręce… Chodzimy spać o tej samej porze… To wszystko mogą być prywatne rytuały w związku, pod warunkiem że oboje partnerzy będą wiedzieć, czemu one służą. O rolę i cel działania według przewidywalnych scenariuszy w związku pytamy Renatę Pająkowską-Rożen, psychoterapeutkę i kulturoznawczynię.

Zawsze z zazdrością obserwowałam sąsiadów: on codziennie rano szedł do piekarni po rogaliki, ona w tym czasie zaparzała kawę. Potem razem jedli śniadanie. W lecie – na balkonie.
Rozumiem, w zmienności i niepewności współczesnego świata było czego sąsiadom zazdrościć.

A czy można powiedzieć, że to był ich mały rytuał?
Rytuał z punktu widzenia antropologii kultury to działanie sformalizowane, mające określony scenariusz i co ważne – cel. To znaczy, że pod rytuałem zawsze jest jakaś idea, która wyjaśnia, po co to robimy. Zazwyczaj po to, aby poradzić sobie z rzeczywistością, z tym, co się na pewno wydarzy, jak na przykład śmierć, ale nie wiemy kiedy i jak. Rytuały dają nam więc poczucie, że mamy wpływ na swój los.

Codziennie rano idę po rogaliki, bo ma mnie to ochronić przed śmiercią?
W tym przypadku przed śmiercią miłości, czyli przed rozstaniem. Najważniejsze dla nas w tej rozmowie jest to, że rytuały jednoczą – zarówno społeczność, jak i dwoje ludzi. Są więc po to, aby wspólnota, czyli w tym wypadku małżeństwo (albo relacja partnerska), się nie rozpadła. W jaki sposób? Dzięki temu, że scenariusze rytuałów są powtarzalne, niezmienne, uwalniają nas z tyranii czasu: przemijania, nieuchronnej zmiany czy właśnie śmierci. Zatem dzięki nim w codziennej domowej krzątaninie dotykamy tego, co jest niezmienne, czyli wieczności. Dotykamy tego, co nazywamy sacrum, i z czym w dzisiejszym świecie mamy coraz mniejszy kontakt.

W rogalikach i kawie jest sacrum?
Może tam być. Rytuały − zwłaszcza te, które dotyczą codzienności i się w niej rozgrywają − sprawiają, że nużąca powtarzalność staje się niezwykłym doświadczeniem. Nie nudzi mnie zaparzanie kawy, a mojego partnera wyjście do sklepu po świeże pieczywo, jeśli dla nas obojga to doświadczenie miłości. Związek zazwyczaj zaczyna się od romantycznego zakochania, ale potem zostaje codzienność. I w tej codzienności najczęściej odpadamy. Rytuały pomagają nam odnaleźć w niej głębię i wyjątkowość, zapobiegają rutynie i w konsekwencji rozstaniu. Przypominają nam, po co jesteśmy razem. Nie po to, aby się uzupełniać: ty robisz to, ja tamto. W związku chodzi o coś więcej – o bycie jednością.

Rytuał prowadzi nas do prywatnego sacrum?
Właśnie, a najsilniej odczuwamy to w seksie. Dlatego dobrze jest podchodzić do seksu jak do miłosnego rytuału. Nie czekać na pożądanie, ale wychodzić mu naprzeciw. Tymczasem młodzi ludzie coraz rzadziej się kochają. Zdarza się, że z poświęceniem przez trzy lata budują dom, ale ponieważ ze sobą w tym czasie nie sypiają, to mentalnie stają się sobie obcy. Przychodzą więc do mnie w ogromnym kryzysie, a na pytanie, czemu się nie kochali, mówią, że powodem było zmęczenie. On wolał masturbować się rano pod prysznicem, bo ona była wieczorami bardzo zmęczona. No i uważają, że seks powinien być czymś spontanicznym, a że tak spontanicznie się nie pojawił, to się nie kochali.

Proponuję im wówczas, aby zaczęli przytulać się, pieścić, być wobec siebie czuli. Nie mówię, żeby uprawiali seks. Mówię, że kiedy ludzie są razem, to naturalne jest, że się przytulają i że często to już wystarczy, aby poczuć się jednością.

Bardzo wiele pożytków z tych rytuałów… Tylko skąd para ma wziąć dobry rytuał?
Najcenniejsze są te, które wyłoniły się z relacji, narodziły w sposób naturalny, a więc są skrojone na naszą miarę. Takie rytuały najsilniej jednoczą. Prostym przykładem narodzin rytuału jest historia tego, jaki obowiązuje w moim domu. Otóż po powrocie z pracy potrzebuję chwili, żeby odtajać, wykąpać się, zmyć makijaż, chwilę pomedytować… W tym czasie mój mąż robi kolację i zaparza nam herbatę. Potem siadamy razem na kanapie i rozmawiamy, przytulamy się. Ten nasz rytuał powstał dzięki rozmowom, a nawet kłótniom, podczas których udało nam się ustalić, jak ma być, żeby nam oboju było dobrze. Potrzebuję bliskości z mężem, a on ze mną. Ale nie od razu po powrocie z pracy. Na tym przykładzie widać to, że aby rytuał był dla nas dobry, ma być wykonywany za zgodą obojga partnerów. I ze świadomością, co nam daje. Dlatego kiedy pojawi się w związku, warto o nim porozmawiać, zapytać siebie i partnera, czy nam obojgu pasuje. Czy coś nam obojgu daje? A jeśli tak, to co to jest?

Rozmowa jako podstawowy rytuał?
Oczywiście, to fundament dobrej relacji! Na potwierdzenie opowiem pewną historię. W trakcie separacji mąż razem ze swoją kochanką pojechał do Jastrzębiej Góry – i to w sierpniu, czyli wtedy, gdy zawsze jeździł tam z żoną. Kiedy małżonkowie postanowili do siebie wrócić i trafili na terapię, żona powiedziała, że tego nie może mężowi wybaczyć, bo „to był nasz rytuał!”. Mężczyzna się zdziwił. Od dziecka w sierpniu jeździł nad morze, czy był sam, czy z kimś. Czyli to był jego rytuał, a nie ich. Nigdy jednak nie rozmawiali o tym, czym jest dla każdego z nich ten sierpień nad morzem. Zarówno dla niej, jak i dla niego ten wyjazd był więc czymś innym, dlatego też ich nie łączył.

Ale czy omawiając wszystko, nie obdzieramy świata z magii, z romantyzmu?
Jeśli nie rozmawiamy, nie możemy się spotkać. Ta kobieta jeździła nad morze na miłosny rytuał we dwoje. Ale jej mąż jeździł tam po prostu na urlop. Można wręcz powiedzieć, że nie byli tam razem. Każde z nich spędzało sierpień nad innym morzem, w swoim własnym świecie, interpretując to, co się tam wydarzało, po swojemu. Związek się rozpadł, bo za rzadko spotykali się we wspólnym świecie, czyli także w rozmowie. Każda miłość ma swój mit założycielski – opowieść o tym, jak powstała, jak się tych dwoje ludzi poznało, co ich w sobie nawzajem oczarowało. No i jak budowali swoje uczucie. Rozmawiając o nas, budujemy, wzmacniamy to, co nas łączy. Opowieść o nas i nasze rytuały tworzą świat naszej miłości.

A czy dobrymi rytuałami dla dwojga, o czym kiedyś gdzieś czytałam, jest chodzić, trzymając się za ręce i kłaść o jednej porze?
To dobre rytuały, ale znów zapytam: czy wiemy, po co to robimy? Czy rozmawialiśmy o tym? Na przykład wstawanie i kładzenie się o jednej porze może być bardzo dobrym rytuałem choćby dlatego, że zaczynamy i kończymy dzień razem. A zdarza się, że jeśli dużo pracujemy, to właściwie widzimy się tylko wtedy. I wówczas tym bardziej ważny jest ten rytuał, zwłaszcza jeśli na początku i na końcu dnia przytulamy się do siebie. Oczywiście któraś para może mieć z tym duży problem, bo na przykład ona lubi wstawać wcześnie, a on siedzieć do późna. Nie wszystko jest dobre dla wszystkich.

Czy trzymanie się za rękę na ulicy przez mocno dorosłych ludzi nie jest głupie?
Dlaczego ma być głupie?! Idziemy razem przez życie. Tyle znaczy ten gest. Moja przyjaciółka złamała nogę i kiedy zaczynała chodzić bez kuli, trzymała za rękę swojego partnera. Ten prosty i konieczny gest stał się początkiem renesansu ich związku. Czasem to niewygodne, ale czujemy, że ważne. Wczoraj byłam świadkiem sceny, że para 70 plus szła ulicą, trzymając się za ręce, a młodzi ludzie się za nimi oglądali! Dlaczego? Bo młodzi czują, że to ważne, ale nie wiedzą, jak zrobić, żeby tak razem iść.

Miłość to nie jest magia, ale są w niej jednak magiczne momenty, które warto pielęgnować. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepszy będziemy mieć związek, bo przestaniemy gonić za wiecznym uniesieniem, pożądaniem, ciągłą ekscytacją, a dostrzeżemy wszechświat w tym choćby, że cieszymy się na swój widok. To także jest jeden z dobrych rytuałów. Niewidziany przez godzinę partner wchodzi do pokoju i wtedy oboje się uśmiechamy! Nawet jeśli nie widzieliśmy się chwilę, to kiedy znów jesteśmy razem, zmienia się cały świat, bo mój ukochany jest ze mną.

Na siłę się uśmiechać, jeśli tego nie czujemy?
Znam historię pary, w której mężczyzna nigdy się nie uśmiechał, kiedy jego partnerka, wracając z pracy, podjeżdżała po niego. Logistycznie taki powrót do domu był najwygodniejszy dla obojga. Choć w samochodzie zazwyczaj nie było miło. Kobieta odczuwała boleśnie to, że mężczyzna na jej widok zamiera z niemiłym grymasem. No i w końcu powiedziała mu wprost, że chciałaby, żeby się uśmiechał na jej widok, że jest jej przykro, bo się wówczas krzywi. Mężczyzna najpierw zirytował się, ale po chwili zrozumiał, w czym jest problem. Otóż kiedy był dzieckiem, matka przyjeżdżała po niego do szkoły. I teraz zawsze, kiedy jego partnerka była w aucie, widział matkę. A to budziło w nim złe emocje, bo matka zawsze go sztorcowała.

Pomogło dostrzeżenie przyczyny jego grymasu niechęci?
Tak, ale gdyby kobieta nie odważyła się powiedzieć, co czuje, byłoby im razem trudno. Dlatego naprawdę trzeba o wszystkim rozmawiać. Jeśli mamy wiele rytuałów, ale też różne tabu, to nasz związek się rozpadnie albo będzie nieudany. Czasem daję klientom takie ćwiczenie: macie się do siebie uśmiechać albo mówić sobie komplementy. Niby nic, ale pojawia się pytanie: z jakiego powodu ta para tego nie robi? Powiedz sama: co czujesz, kiedy słyszysz komplement?

Rozkwitam!
No właśnie. Jeśli więc Twój partner Cię nie chwali i nie zachwyca się Tobą, to tak jakby Cię nie dostrzegał. Komplementy są po to, aby czuć, że ta osoba, z którą jestem, nadal się mną fascynuje. Dlatego zmieniają się, tak jak my się zmieniamy. Komplement to bycie uważnym, bycie razem tu i teraz.

Ale też każdy z nas dźwiga jakiś bagaż i może być, że ktoś był manipulowany za pomocą komplementów, a wtedy trzeba to także obgadać, aby móc ich używać. Zazwyczaj jest wtedy tak, że najpierw terapeuta radzi mówić komplementy, kiedy zaś to się uda, okazuje się, że żona jest bardziej radosna i otwarta, a dzięki temu mąż czuje się bardziej pewnie jako mężczyzna. To też kolejny dowód na to, że nie ma co się bać braku spontaniczności czy tego, że rozmowa obedrze miłość z magii, bo to rozmowa jest prawdziwą magią miłości.

Czyli kawa i rogaliki na śniadanie do końca życia?
Dopóki nam ta kawa i te rogaliki smakują, to tak. Ale tego nie da się inaczej dowiedzieć, niż o tym rozmawiając. W związku dwojga ludzi najtrudniejsze jest znaleźć złoty środek między tym, co stałe i potrzebne dla poczucia bezpieczeństwa, a tym, co zaskakujące, ekscytujące. Zazwyczaj też brak tego, co zaskakuje, sprawia, że zaczynamy rozglądać się na boki. W dobrym związku te dwie sfery muszą się przenikać i być w równowadze. Oczywiście lubię te rogaliki i kawę, ale czasem chciałabym, żeby mąż kupił też dżem albo żebym to ja poszła do piekarni. To nic w rytuale nie popsuje, bo tak naprawdę jest nim to, co robimy razem, czyli wspólne śniadanie.

Renata Pająkowska-Rożen, kulturoznawczyni, psycholożka, psychoterapeutka, terapeutka TSR, trenerka. Jej marka osobista to Psychoterapia Zmiany.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze