1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Terapia śmiechem – antidotum na stres w czasie pandemii

Badania nad terapią śmiechem rozpoczęły się w latach 60. XX wieku, ale potencjał śmiechu w zwalczaniu stresu jest dobrze znany od wieków. (Fot. iStock)
Badania nad terapią śmiechem rozpoczęły się w latach 60. XX wieku, ale potencjał śmiechu w zwalczaniu stresu jest dobrze znany od wieków. (Fot. iStock)
Pandemia nie odpuszcza i choć mamy w zasięgu wiele narzędzi i technik relaksacyjnych, to co z tego, skoro napięcie nie pozwala nam się na nich skoncentrować? Może więc jedynym, co nam pozostaje, jest śmiech? Psycholożka Hanna Samson na własnej skórze sprawdziła, jak to działa, i przekonuje, że w każdej sytuacji można znaleźć coś zabawnego.

Wiele osób od lat skarżyło się na to, że żyją w stresie. No a teraz? Nie lubię mówić „wszyscy”, bo zawsze mogą się znaleźć wyjątki, jednak z pewnością większość z nas doświadcza mocniej napięcia i lęku w czasie pandemii. Nie musimy być tego świadomi, ale nasze ciało zwykle wie, że nie jest dobrze.

– Wstyd się przyznać, ale kiedy wprowadzono lockdown, to najpierw się ucieszyłam – wyznaje 47-letnia Iwona, matka dorosłej córki mieszkającej w Londynie, rozwiedziona. – Myślałam, że wreszcie odpocznę, nadrobię różne zaległości, będę miała trochę spokoju. Jestem fizjoterapeutką, bałam się utraty zarobków, ale korzyści wydawały mi się większe. W końcu zrobię porządek w dokumentach, będę praktykować jogę, jeść zdrowe rzeczy, które sama sobie ugotuję, a nie na szybko byle co. Chciałam jeszcze wrócić do nauki angielskiego, bo mój zięć jest Anglikiem, przeczytać kilka książek, nawiązać kontakt telefoniczny z przyjaciółmi, bo od dawna ich zaniedbywałam. Trochę się niepokoiłam o córkę, ale jest zdrowa i rozsądna, więc nie za bardzo. No po prostu takie wakacje od życia i czas na wszystko. Miałam naprawdę dużo planów. – I udało się pani te plany zrealizować? – pytam, choć czuję, że były to jedynie miłe początki tego, co przyszło potem. – Właśnie nie! Ciągle myślałam, że mogę zacząć jutro, bo przecież nigdzie się nie spieszę. I jutro myślałam tak samo i całe dnie mi się rozłaziły, chodziłam po domu w piżamie i właściwie nie wiem, co robiłam. Coś zaczęłam sprzątać, ale mi się odechciało, zrobiłam przegląd ubrań, a potem wszystko znów upchnęłam w szafie. Wstawałam wcześnie, bo nie umiem wylegiwać się w łóżku, i snułam się po domu bez sensu. Byłam coraz bardziej zła na siebie, myślałam, że inni potrafią ten darowany czas wykorzystać, a mnie się wszystko rozłaziło. Jeden dzień był podobny do drugiego, jakaś magma, w której się przewalałam. – Może potrzebny był pani taki czas na odpoczynek od wszystkiego? – próbuję znaleźć jasną stronę tej sytuacji. – Też myślałam, że odpoczywam, ale nie! Nie mogłam się na niczym skupić, nic przeczytać, nawet obejrzeć serialu. Nic mnie nie wciągało, cały czas jakieś myśli przelatywały mi przez głowę i odwracały uwagę, ale nie myślałam o niczym konkretnym. Dopiero kiedy stłukłam trzeci talerz, zdałam sobie sprawę, jak jestem napięta. Dokładnie czuję napięcie innych, gdy ich masuję, a na swoje ciało nie zwracałam uwagi. I dopiero ten trzeci talerz, który wypadł mi z rąk, sprawił, że zobaczyłam, jak się boję. A teraz gdy nadeszła druga fala pandemii, boję się jeszcze bardziej. Jeśli nie będę mogła pracować, to zwariuję!

Terapia jednej minuty

Czy widzieliście już bobra jedzącego kapustę? Taki filmik krąży w Internecie wraz z informacją, że oglądanie bobra jedzącego kapustę zmniejsza nasz poziom stresu o 17 procent. Nawet jeśli nie stoją za tym poważne badania, to i tak bobra warto zobaczyć, a nawet wziąć z niego przykład, bo COVID-19 to bardzo silny czynnik stresujący. I chyba jednak użyję słowa „wszyscy”... Wszyscy żyjemy w stresie. Nawet ci, którzy jak Iwona nie od razu są tego świadomi i chyba nawet antycovidowcy, którzy walczą o wolność od maseczek. Boimy się o zdrowie i życie swoje i bliskich. Boimy się utraty pracy i braku pieniędzy. Nawet jeśli w naszym otoczeniu nikt nie jest zakażony koronawirusem i praca wydaje się stabilna, to jako społeczeństwo jesteśmy świadkami śmierci, chorób i strat, a nasze życie jest inne niż było. Izolacja społeczna dodatkowo pogłębia stres, w którym żyjemy, samotność sama w sobie to potężny stresor.

Wiadomo, że długotrwałe napięcie ma złe konsekwencje dla psychiki, może prowadzić do depresji, ataków lęku, trudności z koncentracją uwagi i podejmowaniem decyzji, problemów ze snem, zaburza również funkcje poznawcze. Stres ma także konsekwencje biologiczne: przyspiesza proces starzenia się organizmu, zmniejsza odporność i nasila stany zapalne. Może prowadzić do zaostrzenia chorób serca, astmy, cukrzycy. Te informacje są powszechnie znane i nie chcę nimi nikogo stresować. Wręcz przeciwnie – zamiast stresować się stresem, który przeżywamy, weźmy się do jego rozbrajania, bo inaczej, gdy pandemia się skończy, nadal będziemy chorować.

Wróćmy do bobra jedzącego kapustę. Kontakt z miłym zwierzęciem, nawet za pośrednictwem ekranu komputera, zwykle nas rozczula i poprawia samopoczucie. W dodatku oglądanie bobra może rozśmieszać, a śmiech to ważny czynnik antystresowy. Gelotologia, czyli badania nad terapią śmiechem, została zapoczątkowana w latach 60. ubiegłego wieku przez Normana Cousinsa, ale potencjał śmiechu w zwalczaniu stresu jest dobrze znany od wieków. Stare chińskie przysłowie mówi, że minuta śmiechu przedłuża życie o godzinę. Dziesięć minut śmiechu daje podobno taki sam efekt relaksacyjny jak dwie godziny odpoczynku. Śmiech pozwala rozładować napięcie, wpływa zarówno na psychikę, jak i na ciało. Śmiejąc się, oddychamy głębiej, krew krąży szybciej, organizm jest lepiej dotleniony, wzmaga się metabolizm komórek. Śmiech stymuluje układ odpornościowy do produkcji limfocytów, wydzielają się również endorfiny, które działają rozluźniająco i przeciwbólowo. Zwiększa się stężenie immunoglobuliny A – przeciwciała, które chroni przed chorobami górnych dróg oddechowych. Obniża się wyraźnie poziom kortyzolu – hormonu stresu.

Co w tym śmiesznego?

No dobrze, ale z czego tu się śmiać w czasie pandemii? Jeden bóbr nie udźwignie naszego samopoczucia na dłuższą metę. Pozostają komedie, zabawne książki i… lekka zmiana spojrzenia na świat. W wielu codziennych wydarzeniach są obecne aspekty komiczne, które warto dostrzegać. Opowiadałam już kiedyś o sytuacji, którą widziałam we Francji, ale znów ją przypomnę, bo wiele mnie nauczyła. Rzecz działa się w miejscowości narciarskiej, cały dzień padał lepki śnieg. Mężczyzna zszedł ze stoku, schował narty do samochodu i długo go odśnieżał, szczotka, skrobaczka, szczotka, w końcu wsiadł i chciał ruszyć, ale zza rogu wyjechał pług śnieżny, więc czekał, aż przejedzie. Pług zgarniał śnieg z ulicy, tworząc zaspy po bokach. Jedna z nich powstała tuż przed samochodem mężczyzny, blokując mu wyjazd. Facet wysiadł z samochodu, patrzył w osłupieniu, a w końcu wybuchnął śmiechem.

– Nie jest pan zły na tego kierowcę? – zapytałam. – Taką ma robotę. Pewnie nie zauważył, że chcę wyjechać – odpowiedział, a ja nie mogłam wyjść ze zdziwienia, że nie zareagował złością, że umiał dostrzec komizm tej sytuacji i głośno się śmiać! Wyobrażałam sobie, jak by to wyglądało w Polsce. Ile padłoby przekleństw, które dobrze znamy z naszych ulic! Jak on mógł! Już odśnieżyłem samochód, a ten myśli, że wszystko mu wolno?! Ja mu pokażę!!!

Przesadzam? Nie sądzę. Od dawna mam poczucie, że jesteśmy raczej ponurym narodem i warto sobie przepisać terapię śmiechem. Nie chodzi mi o lekceważenie powagi sytuacji, ale o dostrzeganie zabawnych stron życia, co może pomóc zredukować stres i frustrację. Sama też łatwo się stresuję i dzwonię wtedy do przyjaciółki. Rozmawiamy o poważnych sprawach, ale co jakiś czas któraś rzuci zabawną uwagę, skojarzenie, żarcik słowny i wybuchamy śmiechem. I jakoś tak się dzieje, że po tej rozmowie zawsze czuję się lepiej.

Daj się zarazić

Alina ma 43 lata, obydwoje z mężem pracują zdalnie, dwójka dzieci też się uczy zdalnie, a to wszystko dzieje w 60-metrowym mieszkaniu, w którym są jeszcze dwa koty.

– Jestem perfekcjonistką i na początku miotałam się między pracą, pomaganiem w lekcjach, gotowaniem obiadów a pieczeniem ciasta. Chciałam, żeby wszystkim było miło i żeby wszystko było dobrze zrobione – opowiada o pierwszych tygodniach pandemii. – A potem okazało się, że rodzina ma mnie dość. Wnosiłam napięcie i nawet koty się przede mną chowały. W końcu do mnie dotarło, że lepiej dbać o atmosferę niż o wykonanie wszystkich zadań na piątkę. – I udało się? – pytam. – Tak! Nauczyłam się odpuszczać i to jest cudowne. Dzieciom pomagam tylko wtedy, kiedy tego naprawdę potrzebują i to nie zawsze, bo podzieliliśmy się z mężem opieką i w jego dni się nie wtrącam. Stworzyliśmy razem z dziećmi plan dnia, który wprowadził dużo spokoju. A do tego dwa razy w tygodniu urządzamy sobie zabawne wieczory. Każdy przygotowuje coś śmiesznego: skecz, powiedzonko, historyjkę, dowcip i razem się z tego śmiejemy! Śmiech ma coś wspólnego z koronawirusem: jest zaraźliwy i warto z tego korzystać. Śmiać się z innymi dla zdrowia i dla radości życia, którą można odczuwać, nawet gdy jest trudno.

W historii Aliny ważny jest także plan dnia, który wprowadził spokój. Pamiętacie z obozów i kolonii? 7.00 – pobudka, mycie się, ścielenie łóżek, 8.00 – śniadanie, i tak dalej aż do ciszy nocnej. Ale nie tylko dzieci potrzebują rytmu, rutyny i powtarzalności. Wszystkim nam to pomaga czuć się bezpiecznie i mieć namiastkę normalności.

Dla siebie

I jeszcze raz wrócę do bobra, który je kapustę. Je metodycznie, z zaangażowaniem, póki nie zje ostatniego listka, nic innego nie ma dla niego znaczenia. Cały jest w „tu i teraz” i tego warto się od niego uczyć. Skupić się na tym, co właśnie robimy. Nie chodzi mi o to, żeby odcinać się od informacji o świecie, bo one są nam potrzebne. Ale nie karmić się tylko nimi. Zadbać w głowie o miejsce na zwykłe życie, które nawet jeśli w nieco innej formie, to przecież nadal prowadzimy.

A co z najbliższymi świętami? Co roku rozmyślałam, czemu tak strasznie się staramy, zamiast odpocząć. W tym roku myślę inaczej. Nie wiem jeszcze, czy będziemy mogli spotykać się w szerszym gronie, ale nawet dla samego siebie warto się postarać. Święta dają poczucie ciągłości, trwałości, porządku, więc niech będą takie, jak trzeba, nawet jeśli z bliskimi spotkamy się jedynie na Skypie!

Hanna Samson, psycholożka, terapeutka, pisarka. W Fundacji CEL prowadzi grupy terapeutyczne dla kobiet. Autorka takich książek, jak „Dom wzajemnych rozkoszy” i „Sensownik”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze