1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Życie po stracie dziecka

Kiedy umiera ci dziecko, świat nadal istnieje, ale ty zamierasz. Tak jakby ktoś niespodziewanie wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Każda matka i każdy ojciec muszą wtedy znaleźć najlepszy dla siebie sposób, by przeżyć kolejny dzień. (Fot. iStock)
Kiedy umiera ci dziecko, świat nadal istnieje, ale ty zamierasz. Tak jakby ktoś niespodziewanie wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Każda matka i każdy ojciec muszą wtedy znaleźć najlepszy dla siebie sposób, by przeżyć kolejny dzień. (Fot. iStock)
Mówi się, że śmierć dziecka jest wbrew naturze, że to dzieci powinny chować swoich rodziców, a nie odwrotnie. Pewnie dlatego brak jest rytuałów żałobnych, które pozwoliłyby przetrwać tę najokrutniejszą z możliwych stratę.

Kiedy umiera ci dziecko, świat nadal istnieje, ale ty zamierasz. Tak jakby ktoś niespodziewanie wyciągnął wtyczkę z kontaktu… Każda matka i każdy ojciec muszą wtedy znaleźć najlepszy dla siebie sposób, by przeżyć kolejny dzień, a potem jeszcze jeden i następny.

Podobno pomaga pisanie, przelewanie na papier tych wszystkich myśli, emocji, opisów wydarzeń, których nie sposób objąć rozumem ani pomieścić w ciele. Justyna Wincenty, autorka „Kołysanki z huraganem” (Wyd. Fundacja Instytut Reportażu) tydzień po nagłej śmierci Tadka, swojego niespełna trzymiesięcznego synka, zaczęła pisać dziennik. Notowała błahe wydarzenia, rozmowy z mężem i starszą córeczką, lęki dopadające ją nagle jak zły pies czający się za rogiem ulicy, niechciane myśli, koszmarne sny, które nie pozwalały zmrużyć oka do rana. Opisywała postępy w terapii, spotkania z psychiatrą i innymi rodzicami w żałobie. Pisanie pomagało utrzymać w ryzach rozpacz i lęk, ale… „Przed żałobą nigdzie się nie schowasz, donikąd nie uciekniesz, zażąda od ciebie daniny rozpaczy prędzej czy później. Musisz ją poznać, zrozumieć, ulec jej” – przyznaje w książce.

Nic nie czuję

Strata bliskiej osoby dotyka każdej komórki twojego ciała, wyzwala całą gamę emocji, również takich, których istnienia nie podejrzewaliśmy. Żal, smutek, gniew, poczucie winy – idą ramię w ramię z doznaniami z ciała: zimno na przemian z uczuciem roztapiania się z gorąca, drżenie rozchodzące się od małego palca u stopy aż po czubek głowy, a zaraz potem zamrożenie wywołujące przerażenie, że zamienisz się w głaz i nie będziesz w stanie się ruszyć. Trudności z nabraniem powietrza, a kiedy już uda ci się wziąć oddech, masz wrażenie, że nie możesz go zatrzymać i powietrze napełnia twoje ciało jak balonik, który za chwilę pęknie. Ale najgorszy jest początek, pierwsze dni po stracie, kiedy nie czujesz nic.

„Nie jestem w stanie rozmawiać – brakuje łez, słów, emocji” – wyznaje Justyna Wincenty. Nie czujesz bicia swojego serca, kładziesz dłoń na klatce piersiowej i nie czujesz ani dotyku, ani ciepła skóry. Nie wiesz, czy cię to dziwi, czy przeraża, a może śmieszy? Podchodzisz do lustra i widzisz swoją twarz i szeroko otwarte oczy, a w nich pustka, jak studnia bez dna. Nigdy nie zapomnisz tego dnia, kiedy po raz pierwszy uda ci się zapłakać, potem łzy będą towarzyszyć ci często, bardzo często. A od czasu do czasu pojawi się szloch, taki głęboki, z dna miednicy, który przyprawia o zawrót głowy, wymioty. Nie sposób go powstrzymać, ale przynosi największą ulgę.

Razem z odblokowaniem łez i czucia pojawia się niepamięć „Nie mogę sobie przypomnieć, jak płakał” – czytamy w ,,Kołysance”. Głos zapomina się jako pierwszy, w przeciwieństwie do zapachu, który jeszcze przez miesiące będziesz pamiętać, a czasami – gdy pojawi się lęk, że jakoś trudno jest ci go odtworzyć – w panice będziesz biec do dziecięcego pokoju i wąchać kocyk, koszulkę czy ukochaną maskotkę. Niepamięć, także tego, co wydarzyło się tuż przed i tuż po śmierci dziecka mija powoli; wracają pojedyncze wspomnienia, dalekie obrazy, które w miarę przybliżania się i nabierania ostrości, będą uruchamiać – pojawiające się falami – emocje. Złość na tych wszystkich, którzy mogli coś zrobić, żeby uratować życie dziecka, wściekłość na partnera lub partnerkę, lekarza i wreszcie na siebie. O to, że nie przewidziałaś, nie zapobiegłaś, nie odczytałaś znaków (pierwszy syn babci autorki książki, Tadeusz, zmarł nagle w trzecim miesiącu życia – to samo imię, podobny wiek). Poczucie winy czai się za rogiem. A wina zawsze wymaga kary. Czy wystarczającą karą może być ciągnąca się tygodniami bezsenność, a właściwie całkowity zanik potrzeby snu, kiedy najsilniejsze leki pomagają jedynie na chwilę? A może będzie nią totalne odrealnienie, życie pomiędzy dwoma światami: jawą i snem albo odczucie zimna tak dotkliwe, że prawie zamieniasz się w kostkę lodu? Albo ten wszechogarniający lęk, że za chwilę pojawi się coś bardzo złego, a ty boisz się, że kolejnego „złego” już nie przeżyjesz, nie dasz rady…

Nikt mnie nie rozumie

Obok ciebie, pogrążeni w rozpaczy lub współczuciu są inni ludzie, na przykład twój partner czy partnerka. Nawet jeśli potraficie się wspierać w tych najtrudniejszych chwilach, to śmierć i żałobę po stracie dziecka każde z was przeżywa inaczej.

Jaś, trzytygodniowy synek Majki umierał przez tydzień. Urodził się przedwcześnie, w szóstym miesiącu ciąży, miał wiele wad rozwojowych, lekarze nie dawali mu szans. Obydwoje z mężem czuwali nad nim przez ten cały czas. – Michał w pewnej chwili zapytał lekarza, czy nie można mu pomóc, żeby dłużej się nie męczył – opowiada Majka. – Długo nie mogłam zrozumieć, o co chodzi. Kiedy zrozumiałam, uderzyłam męża w twarz, kazałam mu się wynosić. Jaś zmarł następnego dnia, w moich ramionach. Potrzebowałam wielu lat, żeby zrozumieć i zaakceptować, że dla Michała to było za trudne.

Mężczyźni w naszej kulturze wychowywani są według scenariusza „chłopaki nie płaczą”. Ich pierwsza reakcja tuż po śmierci dziecka bywa silniejsza niż reakcja matki, ale tuż po pogrzebie chcą jak najszybciej wrócić do tzw. normalności: do pracy, kolegów, swoich pasji. Często pragną też mieć od razu kolejne dziecko. Potrzebują jakiejś zmiany: chcą wyjechać w podróż, zmienić pracę, miejsce zamieszkania, kupić nowy samochód. Kobieta jest przede wszystkim w nieczuciu, a potem czuciu ponad miarę, kiedy nic innego się nie liczy. Badania mówią, że po śmierci dziecka w małżeństwie może pojawić się poważny kryzys, bywa, że dochodzi do zdrady, nawet rozwodu. Szok jako pierwsza reakcja na wieść o śmierci izoluje osobę go doznającą przed odczuwaniem czy nawet uświadamianiem sobie bólu innych osób. To naturalne, że uznajesz swój sposób przeżywania za jedynie słuszny. To odpowiedni moment, żeby poprosić o pomoc kogoś z zewnątrz: terapeutę czy grupę wsparcia rodziców po stracie dziecka.

Poczucie bycia niezrozumianym potęguje cierpienie, czasami nasila złość, innym razem budzi rozczarowanie czy niechęć. Nagle pusto się robi wokół ciebie, przyjaciele przestają dzwonić, a ci, co pozostają, często nie potrafią cię wesprzeć tak, jak tego potrzebujesz. Justyna Wincenty pisze wprost, że jeśli nie przeżyło się śmierci dziecka, trudno używać słów „rozumiem” czy „wiem, co czujesz” – „to tak jakby wiedzieć, co się czuje, gdy tramwaj odetnie komuś nogę, jednocześnie mając dwie własne”. Czasami ktoś zapyta cię, jak ci pomóc. Może po prostu wystarczy być obok, bez słów, w milczeniu. Zaakceptuj, że to się będzie zmieniać. Jednego dnia będziesz potrzebować wysłuchania, innego – pocieszenia. Czasami radość sprawi ci obecność w domu przyjaciółki i obserwowanie jej małego synka. Innym razem z płaczem wybiegniesz z parku, widząc matkę karmiącą na ławce niemowlę…

„Żałoba przychodzi falami – niby jest zwyczajnie, ale coś pod spodem się czai – potem nadchodzi kolejna fala uderzeniowa, ciężka i straszna, zmiatająca z pokładu okruchy normalności, które udało się stworzyć” – próbuje opisać ból autorka „Kołysanki” . Spróbuj sobie po prostu odpuścić, na tyle, na ile się da. Nie zwracaj uwagi na to, co mówią inni: co powinnaś, jak powinieneś. Daj się pokierować procesowi żałoby.

Czasami siebie nie rozumiem

Mózg, który ma za zadanie jak najdłużej podtrzymać życie, chroni nas przed przeżyciami trudnymi do pomieszczenia, na przykład w takich momentach jak strata dziecka. Włączają się wówczas mechanizmy obronne – ratują przed myślami i wspomnieniami, którym nie jesteśmy gotowi stawić czoła. Jednym z takich mechanizmów jest dysocjacja, którą ludzie opisują jako stan, w którym na jawie czują się tak jak we śnie; są emocjonalnie odrętwiali; mają problemy z koncentracją; trafiają do różnych miejsc, ale nie wiedzą, jak się tam znaleźli; mają wrażenie, że są oderwani od rzeczywistości. Czasami pojawia się magiczne myślenie, którego konsekwencją jest na przykład niemożność rozstania się z rzeczami zmarłego dziecka, wynikająca z przeczucia, że dziecko wróci. Granica pomiędzy poczuciem kontroli swojego życia a poczuciem zagubienia jest bardzo cienka. Nie bój się, to nie są oznaki szaleństwa, ta odrealniona jazda właśnie chroni cię przed chorobą psychiczną. Ale kiedy czujesz, że ten proces się nasila, poproś o pomoc.

Irena, której siedmioletnia córeczka zmarła na białaczkę, przez wiele miesięcy, absolutnie nieświadomie, trafiała pod szkołę dziewczynki. – Nagle o tej godzinie, kiedy zwykle ją odbierałam, urywał mi się sen, kiedy odzyskiwałam świadomość, stałam przed szkolnym budynkiem – opowiada.

Psychiatra rozpoznał u niej PTSD, czyli zespół stresu pourazowego, podobnie jak u autorki przywoływanej książki. Irena nie była w stanie nie chodzić pod szkołę dziecka, Justyna nie była w stanie mówić o tym, co się wydarzyło w dniu śmierci synka, reagowała paniką na sygnał karetki. Terapeutka zastosowała metodę przedłużonej ekspozycji – podczas cotygodniowych spotkań nagrywała opowieść Justyny o tym dniu z poleceniem, by każdego dnia pomiędzy sesjami odsłuchiwała ją i szacowała na skali od 0 do 100 poziom stresu, który odczuwa w trakcie. Najbardziej stresujące momenty opowieści były omawiane na terapii. Celem miało być zrozumienie, że opowieść sama w sobie nie jest groźna, tak jak sygnał karetki czy zapach szpitala.

„Umysł nie jest w stanie poradzić sobie ze wstrząsającym przeżyciem, którego człowiek był świadkiem. Ono co chwila odtwarza się w głowie jak zapętlony film – moje dziecko umiera mi na rękach” – wspomina Justyna Wincenty. To wszystko kiedyś minie. Potrzeba czasu, wsparcia, profesjonalnej pomocy, leków…

Dlaczego to tak boli i kiedy się wreszcie skończy?

Wszyscy chcielibyśmy kontrolować czas cierpienia – dokładnie wiedzieć, kiedy poczujemy się lepiej, kiedy to wszystko minie. Ale próby określenia limitu czasowego dla procesu opłakiwania straty dziecka są całkowicie pozbawione sensu. Można starać się określać, od czego to zależy: od wieku dziecka, stanu twojego zdrowia, wsparcia, jakie dostajesz, tego, czy dziecko chorowało, czy może śmierć przyszła nagle – ale to pozorne ruchy, które niczego nie zmienią, nie przyspieszą, nie ułatwią. Wyniki badań wskazują, że domykanie żałoby po stracie dziecka może trwać latami. Tego bólu nie sposób przeżyć w przyspieszonym tempie, nie można go też uniknąć. Są rodzice, którzy w smutku pogrążają się do końca życia, czasami nieświadomie porzucając emocjonalnie pozostałe dzieci.

„Kiedy umarł Tadek, otworzyło się wieczne źródło bólu. Będzie biło do końca życia” – to kolejny poruszający fragment książki, bo kiedy umiera dziecko, rodzice odczuwają również utratę części siebie: swoich niespełnionych marzeń, które lokowali w dziecku, planów na przyszłość, marzeń i aspiracji. W obliczu śmierci ich własna nieśmiertelność staje pod znakiem zapytania.

Nadejdzie dzień, w którym poczujesz, że boli trochę mniej, a kiedy boli, już wiesz, jak sobie z tym poradzić. „Wymyślam ćwiczenie. Wdech, mówię w głowie: mi. Wydech, mówię w głowie: łość. Wdech – mi. Wydech – łość. Powtarzam to bardzo długo, dopóki nie zasnę” – pisze autorka „Kołysanki”. Zaczynasz ufać naturalnemu procesowi przeżywania straty.

Doktor Lisa M. Shulman, autorka książki ,,Mózg w żałobie”, twierdzi, że leczenie traumy straty polega na przekształcaniu traumatycznych wspomnień we wspomnienia o mniejszym ładunku emocjonalnym. „Z neurologicznego punktu widzenia traumatyczne wspomnienia tworzą własne szlaki bodźców nerwowych: pewne bodźce wyzwalające aktywują szlaki związane z niepokojem, walką czy ucieczką. Wyzdrowienie wynika z neuroplastyczności mózgu, czyli utworzenia nowych szlaków dla bodźców nerwowych” – wyjaśnia.  Przyjmujesz wszystkie emocje, które pojawiają się w najmniej odpowiednim momencie i zalewają cię tak mocno, że z trudem łapiesz równowagę. Dzięki temu, że od nich nie uciekasz, ból powoli jest coraz mniejszy. A potem pewnego dnia uśmiechasz się, kiedy niespodziewanie znajdujesz w jakimś rzadko odwiedzanym miejscu w mieszkaniu jego skarpetkę i nie przepłakujesz z tego powodu nocy. Już nie starasz się obsesyjnie ustalić wszystkich szczegółów dotyczących jego śmierci, bo śmierć po prostu istnieje, jest elementem życia. Domknięcie procesu żałoby oznacza, że akceptujesz fakt, że być może nigdy się do końca nie pogodzisz ze stratą, że jeszcze nieraz zatęsknisz, zaszlochasz, poczujesz złość, dlaczego to spotkało właśnie ciebie… ale nie umrzesz już od tego.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze