1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Fake newsy rozchodzą się szybciej niż fakty. Jak zachować trzeźwość osądu i własne zdanie – radzi Hanna Samson

Internet uzależnia równie mocno jak nikotyna czy alkohol. I wpływa na naszą produktywność, zdolność koncentracji uwagi przez dłuższy czas, a przede wszystkim na relacje z ludźmi. (Ilustracja: iStock)
Internet uzależnia równie mocno jak nikotyna czy alkohol. I wpływa na naszą produktywność, zdolność koncentracji uwagi przez dłuższy czas, a przede wszystkim na relacje z ludźmi. (Ilustracja: iStock)
Zamiast obserwować świat, coraz częściej poznajemy go za pośrednictwem Internetu, w którym ekscytujące fake newsy rozchodzą się dużo szybciej niż nudnawe fakty, więc i przynoszą większe zyski. Obecna sytuacja tylko wzmaga to zjawisko. Jak w tym wszystkim zachować trzeźwość osądu i własne zdanie – zastanawia się psycholożka Hanna Samson.

Artykuł pochodzi z archiwalnego numeru miesięcznika „Sens” (1/2021).

Z moją przyjaciółką Kasią rozmawiamy niemal codziennie o tym, co dzieje się w Polsce i na świecie, wymieniamy się aktualnościami i właśnie słowo „wymieniamy” jest tu kluczowe. Obydwie czytamy te same gazety, odwiedzamy te same portale, a co ważniejsze – obydwie jesteśmy na Facebooku, mamy wielu wspólnych znajomych, ale zwykle któraś z nas ma jakiś news, o którym nie wie druga. Jak to możliwe? Nawet gdybyśmy miały wszystkich tych samych znajomych i równocześnie przeglądały aktualności, to i tak widziałybyśmy coś innego, bo każdy z nas ma na Facebooku własną rzeczywistość podsuwaną przez algorytmy.

Usłużny algorytm

Pamiętacie film „Truman Show”? Jak to możliwe, że Truman tak długo nie miał pojęcia, że żyje w sztucznym świecie? Takie pytanie możemy także zadać sobie. To, co widzimy, traktujemy jako rzeczywistość, więc czemu mielibyśmy ją podważać? Zwłaszcza że rzeczywistość osób z naszego kręgu znajomych jest podobna, więc łatwo uznać, że świat wygląda właśnie tak. W tym świecie informacje są dla nas filtrowane, a inni się z nami zgadzają. Jeśli nie – możemy łatwo ich wyrzucić z grona znajomych. Kłopot w tym, że to nie my to kontrolujemy, a kontroluje sztuczna inteligencja. To ona decyduje o tym, jakie treści dostajesz.

Od czasu do czasu kierowana ciekawością wchodzę na stronę mojej kiedyś bliskiej znajomej, która nie jest moją znajomą na Facebooku, ale jej posty są publicznie dostępne. Wchodzę tam i nie mogę się nadziwić. Ona naprawdę tak myśli? Niemożliwe! Ona naprawdę w to wierzy? Chociaż ostatnio akurat nie wierzy. Nie wierzy w koronawirusa, bo nawet jeśli jest, to niczym się nie różni od grypy. Pewnie też znacie te teorie spiskowe, że chodzi o to, żeby nas zniewolić i przy okazji szczepionki, która i tak jest zabójcza sama w sobie, wszystkich zaczipować. Trzeba walczyć, nie wolno się poddawać przymusowi noszenia maseczek, niech widzą, że tak łatwo im z nami nie pójdzie! Kto ma widzieć, nie wiem, ale za to ja widzę, że na te wszystkie koncepcje moja znajoma ma wiele dowodów, które utwierdzają ją w poglądach. A to wywiady z profesorami, a to wykresy różne od tych, które ja znam, a to wypowiedzi medyków zupełnie inne od tych, które słyszę. Skąd ona to bierze? Jak to skąd?

Facebook jej usłużnie podsuwa, wie, co ją zatrzymuje i budzi emocje, więc proszę, masz następne posty z tej serii. Po drugiej stronie wielu naszych konfliktów znajdują się ludzie, do których docierają zupełnie inne informacje niż do nas.

Walka o uwagę

Na Netflixie można obejrzeć dokument „Dylemat społeczny” i warto poświęcić na niego czas. W filmie pokazane są krótkie rozmowy z republikanami i demokratami ze Stanów Zjednoczonych. Jedni i drudzy myślą o sobie nawzajem, że tamci zagrażają krajowi, że są bezmyślni i tak dalej. Podobnie jest w naszym kraju i w wielu innych. Narasta polaryzacja społeczeństw, jeszcze nigdy nie byliśmy tak podzieleni, przeżywamy emocje, które oddalają nas od siebie, ale za to trzymają nas skutecznie online. Algorytmy walczą o naszą uwagę.

Na Twitterze fake newsy rozchodzą się sześć razy szybciej niż fakty, bo fakty rzadko są tak ekscytujące. Fałszywe informacje generują więc większe zyski, nic dziwnego, że jest ich coraz więcej. „Dezinformacja dla zysku” to nowy model biznesowy, który może rosnąć w siłę, jeśli nie uda się tego poskromić.

Kadr z filmu „Dylemat społeczny” (Fot. materiały prasowe Netflix) Kadr z filmu „Dylemat społeczny” (Fot. materiały prasowe Netflix)

Facebook to świetne narzędzie perswazji, rozsiewanie manipulacyjnych treści jest wyjątkowo łatwe. Politycy mogą wykorzystywać go do celów propagandowych, a my mamy coraz mniejszy wpływ na to, kim jesteśmy i w co wierzymy. A co, jeśli nikt z nas nie będzie wierzył w prawdę? Firmy technologiczne stworzyły narzędzia do destabilizowania i niszczenia społeczności. Do tworzenia dwóch stron, które się nawzajem nie słyszą i nie ufają sobie. Ten, kto więcej zapłaci, może siać kłamstwo i wywoływać wojny kulturowe. Aby rozmawiać ze sobą i szukać kompromisów, musimy podobnie widzieć świat. Ale zamiast patrzeć na świat, coraz częściej patrzymy w ekran.

W książce „Nie czyń zła. Jak Big Tech zdradził swoje ideały i nas wszystkich” autorka Rana Foroohar przedstawia wyniki badań z 2016 roku, z których wynika, że dotykamy swojego telefonu komórkowego średnio 2617 razy dziennie! „Sprawdzasz maile, zanim się wysikasz czy podczas sikania? Innych opcji nie ma” – stwierdza żartobliwie jeden z bohaterów „Dylematu społecznego”. Ale czy to na pewno jest żart? Z badań przedstawianych przez Foroohar wynika, że dla 79 proc. użytkowników smartfonów najważniejszą rzeczą, którą robią w ciągu 15 minut po przebudzeniu się, jest zajrzenie do smartfona. Jedna trzecia Amerykanów twierdzi, że prędzej zrezygnowałaby z seksu niż z telefonu. Zgodnie z raportem Goldman Sachs przeciętny użytkownik spędza 50 minut dziennie na Facebooku, 30 minut na Snapchacie i 21 minut na Instagramie.

Nie da się ukryć, że Internet uzależnia równie mocno jak nikotyna czy alkohol. I wpływa na naszą produktywność, zdolność koncentracji uwagi przez dłuższy czas, a przede wszystkim na relacje z ludźmi.

Dane sprzedam

Rozmawiałam niedawno z dziewczyną, która nie korzysta z mediów społecznościowych i mogłoby się zdawać, że jest wolna od wpływów algorytmów. W którymś momencie zapytała, czy wierzę w koronawirusa. Zainteresowałam się tym, skąd się biorą jej wątpliwości, a ona okazała się znawczynią teorii spiskowych.

– Skąd wiesz to wszystko? – zapytałam. – Dostaję maile, wchodzę na różne portale, wyszukuję rozmaite rzeczy – odpowiedziała. – Mam wiele źródeł informacji.

Ale czy na pewno? Nawet poza mediami społecznościowymi nasze działania w Internecie są obserwowane. Nawet poza nimi jesteśmy zamknięci w bańkach filtrujących, ponieważ jeżeli na coś klikamy, sztuczna inteligencja podsuwa nam później treści zbliżone do tych, które oglądaliśmy. Stoi za tym założenie, że właśnie taka zawartość nas zainteresuje i skłoni do oglądania kolejnych rzeczy wraz z reklamami, które im towarzyszą. Również pozornie obiektywne wyniki wyszukiwania wcale takie nie są. Reklamodawcy mogą płacić za lepszą widoczność reklam, dzięki czemu na pierwszych miejscach widzimy to, co chcą, żebyśmy widzieli. Wyniki wyszukiwania nawet takich haseł, za które trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś płacił, jak na przykład „ocieplenie klimatu”, są różne w zależności od tego, gdzie przebywasz. Jedni na pierwszych miejscach znajdą teksty o tym, że takie zjawisko nie istnieje, inni dowiedzą się o zagrożeniach, które ze sobą niesie. Nie jest to oczywiście ślepy traf. Platformy internetowe są zaprojektowane w taki sposób, abyśmy jak najdłużej z nich korzystali. Cała armia programistów, inżynierów, psychologów nieustannie pracuje nad tym, by skłonić użytkowników, aby spędzali coraz więcej czasu w Internecie.

„Kiedy wszechwładne firmy technologiczne robią wszystko, byśmy nie rozstawali się z naszymi urządzeniami, wcale nie chodzi im o nasze myśli, a raczej o dane, które tworzą nasz profil konsumencki, o zebrane w jedną całość informacje na temat wieku, lokalizacji, stanu cywilnego, zainteresowań, pochodzenia, wykształcenia, przekonań politycznych, historii zakupów i wielu innych. Następnie sprzedają te informacje firmom trzecim, zajmującym się marketingiem, które mogą je potem odsprzedać dowolnej liczbie innych podmiotów chcących dotrzeć do nas ze swoim przekazem – od sprzedawców detalicznych do osób w Rosji, które chcą wpłynąć na wynik wyborów. Mogą one zostać następnie użyte w precyzyjnie celowanych kampaniach reklamowych lub agregowane w celu stworzenia superszczegółowej prognozy trendów społecznych i konsumenckich, które dla nabywających je podmiotów przedstawiają nieocenioną wartość” – czytam we wspomnianej już książce „Nie czyń zła”.

Już wiedzą

Powszechne chipowanie, którego obawiają się wyznawcy teorii spiskowych, nie jest już potrzebne. Internet wie o nas więcej niż my sami o sobie. Jesteśmy produktem sprzedawanym reklamodawcom.

Rana Foroohar pisze, że w 2018 roku Tim Cook, dyrektor generalny Apple’a, w wystąpieniu przed przedstawicielami Unii Europejskiej przyznał, że rewolucja Big Tech ma swoją mroczną stronę. „Nie powinniśmy wybielać konsekwencji. Trzeba powiedzieć jasno, że mamy do czynienia z inwigilacją. Wciąż rosnące zbiory danych dotyczących użytkowników służą jedynie do zarobienia jeszcze większych pieniędzy przez firmy, które je zbierają” – mówił. I nic się nie zmieniło. Nasze dane są wciąż zbierane, a my utwierdzamy się w swoich poglądach i… coraz gorzej się czujemy.

Internet wpływa na nasze zdrowie psychiczne, a jeszcze bardziej na zdrowie naszych dzieci, ale to już inna sprawa, którą warto potraktować poważnie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze