Miłość i przygotowanie do samodzielności, wyrozumiałość i nauka dyscypliny, poczucie wolności i oparcie. Tego synowie potrzebują od rodziców, a często dostają tylko od matek.
Ewa, matka samotnie wychowująca 15-letniego Dawida i o pięć lat starszą Mariannę: – Przyjście na świat syna spełniło moje marzenia. Ale kiedy po raz pierwszy wzięłam go na ręce, czułam się bezradna. Od pierwszych dni życia był inny niż córka. Bardziej płaczliwy, niespokojny, częściej chorował, później zaczął chodzić, mówić. Od samego początku powtarzałam sobie, że ma wyrosnąć na mężczyznę. Pilnowałam, aby miał obowiązki – najpierw uczyłam, że ma sprzątać zabawki, odnosić talerz od stołu, potem wyprowadzać psa, ścielić łóżko, robić zakupy. Wymagałam przestrzegania reguł – musiał wracać o określonej porze do domu, odrobić lekcje, zanim gdzieś wyszedł. Postanowiłam wychować go na innego mężczyznę niż mój ojciec i dziadek, którym mama i babcia musiały usługiwać, na co ja nie mogłam patrzeć. I innego niż ojciec, który go zostawił. Teraz wiem, że trochę z tym drylem przesadziłam. Próbuję na nowo budować z nim relację, choć akurat teraz, gdy jest w apogeum dojrzewania, nie jest to łatwe.
– Kluczowy wpływ na to, jaką matką jest kobieta, ma jej „męska historia”, czyli dotychczasowe doświadczenia z mężczyznami – mówi psycholog Jarosław Przybylski. – Matka nosi w głowie obraz swojego ojca, dziadka oraz to, jak traktowali oni matkę i babcię. Ma też jakieś doświadczenia z braćmi, kuzynami, wujami i innymi spotkanymi po drodze mężczyznami. No i oczywiście jest jeszcze ojciec dziecka. Oni wszyscy kształtują jej poglądy na to, jacy są mężczyźni, jak traktują kobiety, a te z kolei rzutują na jej stosunek do syna.
Z moich rozmów z matkami chłopców, a także z własnych doświadczeń (mam dwóch synów) wynika, że od początku dużą wagę przywiązujemy do tego, że oto rodzi się syn. Ten fakt dochodzi do głosu za każdym razem, gdy biegniemy mu pomóc lub się od tego powstrzymujemy, kiedy go do czegoś zachęcamy albo zniechęcamy, przytulamy lub karcimy. Przecież mówi się nam, że syn powinien sam sobie radzić, być odważny, nie mazać się. Nasze reakcje są pochodną wewnętrznego nastawienia, że wychowujemy syna, czyli kogoś zupełnie innego niż córkę, wymaga się od niego czegoś zupełnie innego niż od dziewczynki.
Według Steve’a Biddulpha, jednego z najsłynniejszych amerykańskich terapeutów zajmujących się wychowaniem, w szczególności chłopców, o wiele bardziej sprawdza się postawa ciekawości, czyli chęć poznania i zrozumienia świata chłopca. Ponieważ jako kobiety nie możemy wiedzieć, jak to jest być mężczyzną, musimy po prostu zdobyć na ten temat więcej informacji.
Biddulph podkreśla, że istnienie uwarunkowanych biologicznie różnic między chłopcami a dziewczynkami nie oznacza, że dziewczynki są lepsze od chłopców albo na odwrót. Nie krytykujmy synów i nie porównujmy ich do córek. Nie obwiniajmy, tylko starajmy się ich zrozumieć.
Chłopcy do szóstego roku życia (dziewczynki także) nie przejmują się specjalnie płcią. Ale matki owszem (ojcowie zresztą też). I jak wykazują badania, traktują ich dużo surowiej niż dziewczynki. Częściej karcą, rzadziej przytulają, mniej do nich mówią. Także kultura narzuca chłopcom sprzeczne oczekiwania: z jednej strony wymaga się od nich racjonalności, siły, tłumienia emocji, a z drugiej – wrażliwości, empatii.
Michael Gurian w świetnej książce „Zrozumieć nastolatka” przytacza badania naukowe, które dowodzą ukrytej wrażliwości chłopców. To oni bardziej niż dziewczynki cierpią po rozwodzie rodziców, w większym stopniu odczuwają negatywne skutki niezaspokojonej więzi z matką, mają większe kłopoty z przeżywaniem porażek, mają „mniejsze zasoby emocjonalne, na których mogą polegać przy radzeniu sobie z problemami w zdrowy sposób”. Gurian pisze: „Chłopiec chce krzyczeć: Jestem w płomieniach. Nie zostawiajcie mnie samego. Pokażcie, jak mam sobie radzić w dorosły sposób”. A my, matki (ojcowie także), zostawiamy go samemu sobie właśnie dlatego, że jest chłopcem, czyli kimś, kto nie płacze, kto powinien być silny.
Matka jest pierwszą osobą, z którą łączy syna mocna więź. To dlatego staje się dla niego wzorem intymności i miłości. Jeśli już w niemowlęctwie zacznie wyraźnie określać granice jego postępowania, bez uciekania się do kar cielesnych lub zawstydzania, syn przyjmie to ze spokojem. Jeśli będzie mu czytać, dużo do niego mówić, wpłynie na lepszy rozwój umiejętności werbalnych i społecznych. A to dla chłopca niezwykle ważne, bo potrzebuje o wiele więcej niż dziewczynka pomocy w nauce reguł zachowania w grupie. Niezwykle istotna jest więc kondycja matki w pierwszych dwóch latach życia syna. Mama przygnębiona, smutna, depresyjna niejako programuje go „na smutno”. Mama wiecznie zła, krzycząca, karcąca zapala w jego małej główce wątpliwości, czy jest kochany. Dlatego kobieta tuż po porodzie potrzebuje troski bliskich, aby mogła sama zatroszczyć się o dziecko.
Relacje matki z synem przechodzą wielką przemianę około szóstego roku życia, kiedy chłopiec bierze zdecydowany azymut na ojca. Ale to nie znaczy, że mama może całkowicie zejść ze sceny. Syn powinien wiedzieć, że zawsze może na nią liczyć.
Psycholog Jarosław Przybylski: – Spotykam się często z tym, że ojciec krytykuje matkę za to, że syn kurczowo się jej trzyma. Oczywiście, przyczyna może tkwić w jej zaborczej miłości, ale najczęściej dzieje się tak dlatego, że to ojciec jest mało obecny w życiu syna, a przy tym bywa wobec niego niezwykle krytyczny, co wzbudza w nim lęk.
Matka nie może nagle wycofać się z życia dziecka lub zmienić się z czułej w oschłą, bo dla niego będzie to zmiana szokująca. Steve Biddulph w książce „Wychowywanie chłopców” przestrzega: „Wtedy chłopiec, aby poradzić sobie ze smutkiem i bólem, zamyka tę część siebie, która go z nią łączyła – wrażliwość i miłość. Odczuwanie miłości staje się dla niego zbyt bolesne. Taki chłopiec jako dorosły mężczyzna będzie miał trudności z wyrażaniem ciepłych uczuć wobec swojej partnerki lub dzieci”.
Matka powinna więc okazywać synowi miłość zawsze. To pomaga mu budować pewność siebie w kontaktach z płcią odmienną. Ale jednocześnie nie powinna traktować syna jak własności i dominować w jego świecie. Dobrze, żeby zachęcała go do nawiązywania przyjaźni, podpowiadała, jak ma dogadywać się z dziewczynkami. To głównie od niej zależy poczucie własnej wartości syna. Musi też dopuścić do głosu ojca lub innych mężczyzn. Jej syn bardzo tego potrzebuje do rozwoju swojej męskości. Jak pokazuje życie, samotne matki, które nie izolują syna od ojca i dbają, by miał on kontakt także z dziadkiem, wujami, kolegami, wyposażają go w dobre męskie wzorce.
Matka ma ważną rolę do odegrania także wtedy, gdy syn dorasta, choć on udaje, że jej wtedy nie potrzebuje. To dla niego straszny czas. Czuje nieznośną niepewność, targają nim hormony (ich poziom wzrasta prawie 800-krotnie), nie potrafi znaleźć wspólnego języka z dziewczynkami, które wydają mu się pewniejsze siebie, mądrzejsze. A w mediach słyszy, że mężczyźni to agresorzy, gwałciciele. Jak matka może mu pomóc? Wzmacniać jego poczucie pewności siebie, na przykład mówiąc: „Lubię twoje towarzystwo. Fajnie się z tobą rozmawia”. To ona powinna tłumaczyć synowi kobiecy świat. Ważne, aby dostosowywała styl wychowywania do jego wieku. Aby potrafiła przejść od stałej kontroli, nadzorowania, wyznaczania granic do konsultowania, dawania możliwości wyboru, aby pogodziła się z tym, że syn ponosi całkowitą odpowiedzialność za swoje czyny.
A z tym my, matki synów, mamy duży problem. Chronimy ich, wyręczamy, jesteśmy niekonsekwentne, rozpieszczamy. To największe nasze grzechy.
Barbara, matka 25-letniego Janka: – Mój syn skończył studia, a nadal zachowuje się jak mały chłopiec. Odgrażam się, że koniec ze spełnianiem jego próśb, ale spełniam je dalej. Janek zawsze umie mnie podejść, zagrać na moich czułych strunach. Od dziecka był chorowity, wrażliwy i lękowo nastawiony do wszystkiego, co nowe. Wspierałam go, jak mogłam. Z pewnymi trudnościami (jak choroby, lękowe nastawienie) na pewno pomogłam mu się uporać. Inne, jak niesamodzielność, tylko wzmocniłam. Więc się zamartwiam, czy będzie potrafił poradzić sobie w życiu.
Jarosław Przybylski: – Zamartwianie się to specjalność matek synów. Tymczasem gdy syn kończy naukę, trzeba jasno powiedzieć: „kocham cię, możesz na mnie liczyć, ale to nie znaczy, że będziesz żył na mój koszt”. I określić czas, jaki mu dajemy na wyprowadzkę z domu. To radykalny, ale jedyny sposób, żeby przeciąć pępowinę. Znam matki, które tak postąpiły, i po latach synowie im za to dziękowali. Szkopuł w tym, że wiele matek tylko deklaratywnie pragnie usamodzielnienia się syna. W rzeczywistości chce go do siebie przywiązać, uzależnić. A taka relacja jest dla niego bardzo destrukcyjna, bo przeszkadza budować zdrowe związki z kobietami. Dorosły syn musi wtedy wziąć sprawy w swoje ręce i jasno zakomunikować matce reżyserującej jego życie: „Dość. Teraz sam decyduję o sobie”. To dla niego trudne, bo matka może uciekać w chorobę, szantażować go, wszystko po to, aby znów był przy niej. Syn jednak nie powinien się ugiąć, czasem nawet na jakiś czas musi zerwać z nią kontakty, by potem odbudować je na nowych zasadach.
Miłość matki do syna (i na odwrót) to jedna z najpiękniejszych odmian miłości. To właśnie dzięki niej chłopiec może wyrosnąć na mądrego, kochającego i empatycznego męża i ojca. A matka, oddając światu dojrzałego mężczyznę, może poczuć prawdziwe spełnienie. Ale może też zrodzić się między nimi zabójcza dla obojga relacja zastępująca inne męsko-damskie związki. Wszystko w naszych, matek, rękach.