1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Coś większego niż ja. O duchowości bez religii

Choć coraz więcej osób odchodzi od religijności tradycyjnej, to wcale nie rezygnują one z duchowości. (Fot. iStock)
Choć coraz więcej osób odchodzi od religijności tradycyjnej, to wcale nie rezygnują one z duchowości. (Fot. iStock)
Religia przez wieki pomagała ludziom żyć. Przynosiła ulgę w cierpieniu, mobilizowała do starań, za które kiedyś zostaną nagrodzeni, zaspokajała ich potrzeby duchowe. I choć coraz więcej osób odchodzi od religijności tradycyjnej, to wcale nie rezygnują one z duchowości. O poszukiwaniach „czegoś większego” pisze psycholożka Hanna Samson.

Do niedawna duchowość była rozumiana jako zjawisko ściśle połączone z religijnością. Ale czy bez religii nie mamy potrzeb duchowych? Mamy. Socjologowie obserwują, że wraz ze wzrostem zeświecczenia współczesnego świata rośnie zainteresowanie metafizyką, które znajduje ujście w medytacji, różnorodnych praktykach duchowych, powrocie do idei ezoterycznych czy sięganiu do mądrości z dawnych epok. Odejście od religii nie oznacza często utraty duchowości, ale wejście na ścieżkę poszukiwań. Problem w tym, że odejść od religii, w której byliśmy wychowani, nie jest łatwo.

– Od dawna czułam, że ta nasza religijna obrzędowość nie zaspokaja moich potrzeb duchowych czy metafizycznych – mówi Elżbieta, którą znam od lat i od lat z podziwem obserwuję jej rozwój. – Religia katolicka kłóciła się z moim intelektem, Kościół wzbudzał coraz większą niechęć, ale nie miałam odwagi odejść. Dzieci „na wszelki wypadek” chodziły na religię, oczywiście była pierwsza komunia, choć nie czułam w tym głębszego sensu. To córka pierwsza powiedziała, że ma dość, potem syn. Rozumiałam ich, ale sama nie potrafiłam zerwać więzi z obrzędowością, w której żyłam od dzieciństwa. Chodzenie do kościoła było dla mnie obowiązkiem, a gdy próbowałam z niego rezygnować, pojawiało się poczucie winy i lęk przed karą. Ta religia mocno nas wiąże, proces odchodzenia czy wyzwalania się bywa chyba tak samo trudny jak odchodzenie z sekty.

Może dlatego wielu z nas tkwi latami w czymś, do czego nie ma przekonania? Niektórzy robią to do końca życia, ale Elżbieta chciała żyć w zgodzie ze sobą. – Po iluś latach w końcu się zbuntowałam – opowiada. – Stałam się wręcz ostentacyjnie antyreligijna, ale moje potrzeby duchowe były niezaspokojone. Brakowało mi poczucia sensu życia, czegoś większego ode mnie i mojego ja.

Cząsteczka bezkresu

W naszej indywidualistycznej kulturze zachodniej od dzieciństwa uczymy się patrzeć na świat z punktu widzenia własnego ego. Z tej perspektywy śmierć jest przerażająca i odbiera sens naszemu życiu. Ratunkiem jest religia, ale nie tylko ona. Medytacja i inne praktyki duchowe pozwalają wyjść poza wąski horyzont ego, zobaczyć, że jesteśmy cząsteczką w bezkresie, za to wszechpołączoną z innymi. Gdy otwieramy się na świadomość niebędącą „ja”, znika samotność, oddzielenie, pojawia się sens, bo czujemy się częścią świata. Wielu z nas ma przebłyski takich doświadczeń, nawet jeśli nie próbujemy świadomie rozwijać swojej duchowości. Czasem zdarza się to, kiedy patrzymy w rozgwieżdżone niebo lub spadające wody wodospadu. Zachwyt i poczucie ogromu świata mogą sprawić, że czas przestaje istnieć, znikają nasze ego, pragnienia, strach przed śmiercią; przez chwilę mamy poczucie wieczności, jakbyśmy byli częścią natury.

Osoby pracujące twórczo również miewają doznania metafizyczne. – Czasem pracuję godzinami przez wiele dni, kawałek po kawałku i ciągle nic z tego nie wynika – opowiada Kasia, wspaniała artystka, jej prace są pokazywane w wielu krajach. – I nagle pojawia się natchnienie. Przez godzinę maluję więcej niż przez te wszystkie dni i wyłania się z tego sens, którego nie wymyśliłam ani nawet nie przewidywałam. Czuję się połączona z jakąś siłą, która jest we mnie albo poza mną, ale która wykracza poza moją świadomość. Te chwile są tak niezwykłe, że choćby tylko dla nich chce mi się codziennie pracować.

Sama też znam takie momenty. Gdy piszę książkę i jestem w to głęboko zaangażowana, zdarza się czasem coś niezwykłego. Nagle pojawia się nowa jakość, słowa same układają się w zdania, które mnie zaskakują. Piszę coś, co przerasta to, o czym myślałam; co nadaje mojej pracy głębszy sens. Notuję w natchnieniu, jakbym była tylko medium, które zapisuje to, co było dotąd poza moją świadomością. Mówię o tych momentach żartobliwie, że złapałam Pana Boga za nogi, bo jak nazwać to poczucie połączenia z czymś potężniejszym ode mnie? Moje „ja” znika, a moja świadomość rozszerza się i obejmuje coś znacznie większego ode mnie.

Ból jest, ale już nie cierpisz

Takie doznania szczytowe bliskie są doświadczeniom opisywanym przez mistyków. Na jakiś czas zmieniają obraz siebie i świata, zostaje po nich ślad, który sprawia, że życie staje się lżejsze niezależnie od tego, co nam się przydarza, a jednocześnie czujemy w nim głębszy sens. Do takiego stanu świadomości można też dążyć świadomie, czego dobrym przykładem jest Elżbieta, która ostatecznie odnalazła się w religii, ale innej niż nasza. Jej ścieżką okazał się buddyzm.

– W buddyzmie nie ma transcendentnej istoty boskiej, nie wierzy się w Buddę, tylko Buddzie – opowiada Elżbieta. – Budda jest nauczycielem, prawdziwość jego nauk możesz sprawdzać na sobie, eksperymentować, doświadczać, nic nie musisz przyjmować na wiarę. Dzięki medytacji Budda doszedł do prawdy o istocie rzeczywistości, w której wszystko jest wszechpowiązane. Każdy z nas może dojść do tego samego miejsca, idąc tą samą ścieżką samopoznania i transformacji, którą szedł Budda. Poprzez medytację, praktyki duchowe, ćwiczenie umysłu w dyscyplinie i nieporuszoności odkrywamy, że nasze „ja” i przywiązanie do niego to złudzenie. Uważność na wnętrze psychiczno-emocjonalne powadzi do transformacji naszych zaburzonych wzorców uczuć i zachowań w mądrość.

Przytomność, uważne bycie w chwili obecnej, objęcie w pełni świadomością „tu i teraz”, skupienie się na oddechu, przepływających myślach, odczuciach płynących z ciała, na innych wrażeniach pochodzących z otoczenia, ale bez przywiązywania się do nich, bez oceniania ich i podążania za nimi – to wszystko brzmi jak mindfulness, czyli trening uważności, który zapewne wielu z nas jest znany. Tak, mindfulness pochodzi z buddyzmu, ale nawet wyrwana z tego kontekstu obserwacja własnego umysłu prowadzi do redukcji stresu, niepokoju, lęku, pomaga wychodzić z depresji, a także zmniejszać cierpienie powodowane bólem.

– Zdystansowanie wobec własnego bólu, obserwowanie go nie powoduje, że ból znika – wyjaśnia Elżbieta, która przez całe życie miała migreny. – Nadal doświadczam bólu, ale nie cierpię z jego powodu.

Ścieżka buddyjska

Droga Elżbiety prowadziła przez kilka przypadkowych zdarzeń. Książka o buddyzmie wpadła jej w ręce, znajomi jechali do Nepalu, więc pojechała z nimi, powodowana impulsem przyjęła schronienie, czyli publicznie ogłosiła, że wchodzi na ścieżkę buddyjską, choć jeszcze wcale nie czuła się gotowa, ale to ją utwierdziło w rodzącym się przekonaniu, że warto spróbować. – Była we mnie tęsknota za czymś większym niż jednostkowe życie – mówi Elżbieta. – Miałam przeczucie, że w naszym rodzeniu się i umieraniu jest jakiś głębszy sens niż tylko indywidualne zmagania. Na swojej drodze duchowej odkryłam, że jest coś więcej niż jednostkowa świadomość. Ścieżka duchowa prowadzi do przebudzenia, możemy wtedy zobaczyć naszą prawdziwą tożsamość. Jesteśmy połączeni ze wszystkim, co istnieje, świat jest wszechpołączony, a nasza jednostkowa tożsamość jest tylko snem, z którego sami możemy się obudzić. Idąc ścieżką duchową, dążymy do tego przebudzenia, oświecenia, ale cała droga ma sens i znaczenie. Stajemy się coraz lepszymi ludźmi. Odłączamy się od przywiązania do swojego ciała, do swojej wyjątkowej tożsamości, pozbywamy się lęku przed śmiercią. Przestajemy walczyć z własnymi demonami, łączymy je z innymi częściami naszej psychiki.

Elżbieta wyjaśniła mi, że nie ma prostego pocieszenia, życie często jest źródłem cierpienia, ale od nas zależy, jak je przeżywamy. Mając świadomość, że jesteśmy częścią świata, wiemy, że wszystkie nasze czyny mają znaczenie, nasze działania wpływają na świat, żyjemy dla dobra większego niż dobro jednostki. – Nawet po śmierci, gdy zniknie moja tożsamość, zostanie strumień energii, karma, zło i dobro, które do tego strumienia wprowadziłam, a który wcieli się w jakąś istotę. Taka świadomość zobowiązuje do tego, żeby robić to, co jest dobre dla świata – powiedziała.

Kiedy zapytałam, czy czuje się lepszym człowiekiem niż kiedyś, Elżbieta powiedziała, że nawet dzieci zauważyły, że jest w niej więcej tolerancji, życzliwości, pogody, luzu i mniej napięcia. – Stałam się bardziej introwertyczna i samowystarczalna. Nie spełniam oczekiwań innych, ale też przestałam udzielać im rad. Bardziej świadomie wchodzę w relacje z ludźmi, jestem bardziej wyrozumiała, nie reaguję złością, co nie znaczy, że ją wypieram. Energię złości transformuję tak, żeby robić z niej dobry użytek – dodała.

Elżbieta codziennie przez półtorej godziny praktykuje buddyjskie medytacje tematyczne, mantry, wizualizacje. Korzysta z tych narzędzi po to, żeby poczuć jedność ze światem i współczuć ze wszystkimi istotami.

Może warto się trochę natrudzić, by też to poczuć?

Hanna Samson, psycholożka, terapeutka, pisarka. W Fundacji CEL prowadzi grupy terapeutyczne dla kobiet. Autorka takich książek, jak „Dom wzajemnych rozkoszy” i „Sensownik”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze