1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Dzieci wysoko wrażliwe – jak z nimi rozmawiać i nie dopuścić do rozwoju borderline?

Najważniejsze w każdej rozmowie to uprawomocniać emocje dziecka, czyli dawać mu prawo do odczuwania tego, co czuje. Bez względu na to, czy nam się to, co dziecko czuje, podoba czy nie. Czy uważamy to za mądre czy głupie. Ważne czy nie. To są jego uczucia i ma do nich prawo. (fot. iStock)
Najważniejsze w każdej rozmowie to uprawomocniać emocje dziecka, czyli dawać mu prawo do odczuwania tego, co czuje. Bez względu na to, czy nam się to, co dziecko czuje, podoba czy nie. Czy uważamy to za mądre czy głupie. Ważne czy nie. To są jego uczucia i ma do nich prawo. (fot. iStock)
Nauka rozmowy to podstawa dla rodziców, których dzieci się okaleczają, próbują zabić, biorą narkotyki czy mogą mieć w przyszłości zaburzenia osobowości, takie jak borderline. Dlaczego? Bo zdrowie emocjonalne dzieci w ogromnym stopniu zależy od tego, czy rodzice potrafią ich słuchać i jak do nich mówią. Taka jest opinia specjalistów. O tym, jak powinna wyglądać taka komunikacja, mówi psychoterapeutka Magda Augustyniak.

Prowadzi pani warsztaty dla rodziców, a przecież to dzieci wymagają terapii…
Prowadzę warsztaty dla rodziców, bo warto, żeby matki i ojcowie nauczyli się rozmawiać z dziećmi o ich przeżyciach. To ma kluczowe znaczenie dla zdrowia dzieci. Jeśli mamy do czynienia z wrażliwym dzieckiem, a najbliżsi bagatelizują, a nawet karzą je za komunikowanie swoich emocji, to może u takiego dziecka rozwinąć się zaburzenie osobowości z pogranicza (borderline). Jeśli najbliżsi zaprzeczają temu, co dziecko doświadczało, mówiąc, że jest beksą, że się maże, że jak się nie uspokoi, to dostanie lanie – mogą przyczynić się do wielu późniejszych problemów dziecka. A to dlatego, że takie podejście do emocji, które nazywamy „unieważnianiem”, nie pomaga dzieciom nauczyć się, jak radzić sobie w zdrowy sposób z tym, co czują i czego doświadczają. Ważne więc, żeby o tym mówić, bo w mojej ocenie rodzice robią to zupełnie nieświadomie, bo właśnie nie wiedzą, że popełniają błąd.

W wielu rodzinach „unieważnia się” to, co dzieci czują czy doświadczają, a jednak dzieci tam się nie tną, nie biorą narkotyków, nie objadają się?
„Unieważnianie” w jakimś stopniu zawsze zakłóca prawidłowy rozwój dziecka, ale jeśli dziewczynka czy chłopiec urodzi się z bardziej wrażliwym i reaktywnym układem nerwowym, który wolniej wraca do stanu uspokojenia, sytuacja staje się naprawdę dramatyczna. Zgodnie z teorią biospołeczną prof. Marshi M. Linehan spełnione są wówczas warunki do powstanie zaburzeń osobowości borderline.

Wrażliwy układ nerwowy dziecka nie jest jedyną przyczyną?
Nie, ogromne znaczenie ma środowisko, w jakim dziecko jest wychowywane. A więc to, czy jego rodzice nie cierpią na deficyt umiejętności regulowania emocji, czy sami nie zaprzeczają swoim przeżyciom, bo brak im wiedzy, jak sobie radzić z tym, co czują. Może nie dają sobie prawa np. do przeżywania smutku czy bezradności i dlatego odmawiają tego prawa także dziecku. Warto, by te umiejętności rodzice zdobyli, aby pomóc synowi czy córce, gdyż przy takim systemie nerwowym emocje dosłownie dziecko zalewają. Jeśli więc rodzice nie nauczą dziecka, jak radzić sobie z nimi w zdrowy sposób, ono zacznie szukać na oślep sposobu na ich rozładowanie, na poradzenie sobie z wewnętrznym bólem jakiego doświadcza. Dziecko może się wówczas zacząć samouszkadzać, bo ból fizyczny będzie mu dawać ulgę psychiczną. Może też zacząć objadać się i wymiotować, sięgnie być może także po narkotyki, alkohol, a potem niebezpieczną jazdę czy ryzykowne zachowania seksualne. Może też próbować odebrać sobie życie, co niestety udaje się 10 proc., dotkniętych borderline. Kiedy dorośnie, będzie gotowe na wszystko, aby jakoś poradzić sobie z tym ogromnym cierpieniem psychicznym, gotowe na wszystko, aby nie odczuwać emocji, tak jakby miało na nie fobię.

Mówienie o uczuciach powstrzyma dziecko przed samouszkadzaniem się?
Powodem samouszkodzeń, w co trudno rodzicom uwierzyć, jest właśnie chęć poradzenia sobie z tym wewnętrznym bólem, którego dziecko doświadcza, kiedy m.in. nie dostaje akceptacji emocjonalnej od bliskich. Czasem porównuje się wrażliwość takiej osoby do wrażliwości kogoś, kto ma poparzone 90 proc. powierzchni ciała. Aby ugasić ten wewnętrzny ogień, dziecko potrzebuje akceptacji tego, co czuje, a nie zaprzeczania. Potrzebuje „uprawomocnienia”, a nie „unieważnienia”. Jeśli go nie dostanie, może szukać sposobu regulacji emocji w narkotykach, alkoholu, samouszkodzeniach, próbach samobójczych.

Rodzice zazwyczaj nie unieważniają emocji dzieci po to, aby je skrzywdzić. Daleka jestem od tego, aby oskarżać rodziców. W zdecydowanej większości przypadków nie chcą źle dla swoich dzieci. Problem tkwi w tym, że albo nie umieją uprawomocniać, bo nie zostali tego nauczeni, albo nie czują tych emocji, co ich dzieci.

Czy osobowość borderline można zdiagnozować już u dzieci?
Trwa spór o to, czy można nastolatki diagnozować pod kątem borderline. Teoretycznie pacjent musi mieć skończone 18 lat. Jednak, im wcześniej zacznie się terapię dziecka i rodziców, tym lepiej. Dlatego coraz częściej to robimy, biorąc pod uwagę, że dzięki terapii dziecka (i pomocy terapeutycznej dla jego rodziców) możemy nauczyć je regulować swoje emocje i ochronić przed wielkim cierpieniem. Trzeba jednak być bardzo rozważnym, aby diagnoza przed 18. rokiem życia nie stygmatyzowała dziecka.

Skoro od tego, jak rozmawiamy z wrażliwym dzieckiem o jego przeżyciach, zależy, czy ono więcej nie będzie próbowało się zabić lub samookaleczać, to jak mamy to robić?
Najważniejsze w każdej rozmowie to uprawomocniać emocje dziecka, czyli dawać mu prawo do odczuwania tego, co czuje. Bez względu na to, czy nam się to, co dziecko czuje, podoba czy nie. Czy uważamy to za mądre czy głupie. Ważne czy nie. To są jego uczucia i ma do nich prawo. Nie wolno nam ich „unieważniać”. Przykład: dziecko przychodzi i mówi:

– Mamo, zobacz, co mi fryzjer zrobił z włosami?! Jak on mnie ostrzygł! Jak to beznadziejnie wygląda!

A my wtedy, myśląc, że robimy najlepiej, jak można, odpowiadamy:

– Nie przejmuj się, odrosną!

Taka reakcja nie jest najszczęśliwsza. Mówiąc do dziecka: „Nie przejmuj się!”, odbieramy mu prawo do jego sposobu przeżywania tego, co właśnie przed momentem stało się z jego wyglądem. Mówiąc: „Nic się nie stało”, zaprzeczamy temu, co ono czuje, a więc unieważniamy jego uczucia. A przecież dla dziecka, tu i teraz, bardzo dużo się stało. I mamy to uznać, czyli „uprawomocnić”, a więc powiedzieć:

– Rozumiem, że się sobie w tej fryzurze nie podobasz. Widzę, że chyba martwisz się tym, co jutro w szkole chłopaki i dziewczyny powiedzą.

Możemy też, kiedy dziecko opowie nam o tym, jak mu źle w tej fryzurze, dodać:

– Może mogę ci pomóc? Spróbujemy zmienić jakoś tę fryzurę.

Mamy „uprawomocniać” opinie i emocje dziecka, czyli akceptować to, co dziecko czuje i mówi, a także spróbować mu pomóc znaleźć rozwiązanie problemu?
Dokładnie tak, co wcale nie znaczy, że mamy się z dzieckiem zgadzać. Nam się może podobać w tej fryzurze. Mamy prawo do własnej oceny i dziecko ma także prawo do własnej.

Weźmy kolejny przykład. Córka staje przed lustrem i mówi:

– Ale ja jestem brzydka!

A my zazwyczaj wtedy chcemy zaprzeczyć: „Nieprawda! Śliczna jesteś!”. Jeśli nasze dziecko ma w sobie wewnętrzną pustkę, niskie poczucie wartości, to nawet gdyby wszyscy powiedzieli „jesteś śliczna”, to ona odpowie: „To nieprawda”, bo nie akceptuje siebie i nic to nie da. A nawet dodatkowo dziewczynce zaszkodzi, bo poczuje, że coś jest z nią nie tak, skoro myśli coś innego niż wszyscy inni. Powinniśmy więc powiedzieć:

Rozumiem, że się sobie nie podobasz, że znajdujesz w sobie rzeczy, z których nie jesteś zadowolona. Natomiast ja uważam inaczej, w moich oczach, jesteś bardzo ładna!

Taka odpowiedź daje dziecku prawo do posiadania własnej opinii. I nam także. Obie też na swój sposób mamy rację, bo z punktu widzenia córki jest tak, a matki – inaczej. Obie mamy prawo do swojej oceny sytuacji.

12-latka nie wyjdzie z domu bez użycia korektora. Z tego też powodu nie zgodziła się na terapię w ośrodku, ponieważ tam nie wolno tego robić… Co może w takiej sytuacji powiedzieć jej mama? Z jednej strony ma uprawomocniać, a z drugiej strony zaprowadzić córkę na terapię?

– Widzę, że ci trądzik przeszkadza. Widzę, że ci z tym trudno. Masz prawo się wstydzić trądziku, chociaż ja uważam, że jest go niewiele.

Trzeba zacząć od tego, aby nazwać to, co dziecko czuje i dać mu prawo do swoich uczuć. Ale też ruszyć z pracą nad tym, aby córka zrozumiała, że nie wyleczy trądziku, zakrywając go korektorem. Warto pokazać przyczynę i skutek: trądzik, który jest przykrywany korektorem, będzie się rozwijał. No i poszukać innego niż korektor rozwiązania:

– Zastanówmy się, czy nie można się trądziku pozbyć? Może warto iść do dermatologa i zacząć go leczyć?

Uprawomocnienie emocji czy opinii dziecka jest trudne, bo rodzice się boją, że wtedy dziecko wpadnie w histerię albo że oni nie będą w stanie pomóc mu rozwiązać jego problem?
Warto zawsze poszukać rozwiązania, choć jako dorośli wiemy, że czasem takiego rozwiązania nie ma. Jeżeli więc na przykład dziecko uważa, że ma brzydką fryzurę i się sobie w niej nie podoba, to nie ma sensu temu zaprzeczać. Łatwiej nam będzie powstrzymać się, jeśli przypomnimy sobie, ile razy nam się nie podobało to, co zrobił nam fryzjer. I czy wtedy, gdy mówiono nam, że ładnie wyglądamy, to wiele zmieniało? I tak wiedziałyśmy swoje! „Mam beznadziejną fryzurę, nawet jeśli innym się podoba”.

Dlatego lepiej przyznać dziecku prawo do własnej oceny i powiedzieć:

– Spróbujmy coś z tą fryzurą zrobić. Możemy włosy przeczesać albo chodźmy do innego fryzjera.

A jeśli wizyta u drugiego fryzjera nie naprawi sytuacji? Dziecko dalej będzie w rozpaczy?
Mamy na to sposób, który nazywamy radykalną akceptacją. To jedna z czterech metod rozwiązywania problemu, jakie stosujemy w DBT (terapii dialektyczno-behawioralnej, terapii z wyboru dla osób z zaburzeniem borderline).

A więc jeśli pierwszy sposób, czyli rozwiąż problem (idź do innego fryzjera i popraw fryzurę, idź do dermatologa i wylecz trądzik) nie zadziała, możemy sięgnąć właśnie po radykalną akceptację.

Kiedy więc nic nie możemy poradzić na fryzurę, trądzik i inne problemy dziecka, nie jesteśmy bezsilni. Na czym polega metoda, po którą wówczas warto sięgnąć, czyli radykalna akceptacja?
Pomagamy dziecku (i sobie) zaakceptować sytuację i związane z nią emocje, uprawomocniając je. Akceptujemy wstyd, złość czy smutek, jaki w tej sytuacji czuje nasza córka czy syn.

Akceptujemy złość:

– Masz prawo być zła, że cię tak ostrzyżono, ja na twoim miejscu też bym była zła.

Akceptujemy wstyd:

– Możesz wstydzić się trądziku.

Akceptujemy smutek:

– Może ci być smutno z tego powodu, że masz nie taką fryzurę, jak chciałaś.

A teraz bardzo ważna uwaga: nasze uczucia, niezależnie od tego, czy jesteśmy dziećmi czy dorosłymi, wygasają powoli dopiero wtedy, gdy pozwalamy sobie na doświadczanie tego, co właśnie odczuwamy, kiedy przestajemy z tym walczyć. Dlatego właśnie akceptacja uczuć, jakie w tej sytuacji towarzyszą dziecku, jest kluczowa.

Tymczasem moi pacjenci oczekują ode mnie tego, czego nauczyli się w domu – żebym pomogła im nie czuć tego, co czują! Na przykład: „Jestem smutna, bo się pokłóciłam z najlepszą przyjaciółką, czy może mi pani pomóc tak, żebym się tym już nie martwiła?”.

Mówię wtedy: – Nie ma w tym nic dziwnego, że czujesz smutek i się martwisz, skoro pokłóciłaś się z przyjaciółką! Przeżyj ten smutek, skontaktuj się z nim, a potem z niego wyjdź.

„Skontaktuj się z tym, co czujesz, pobądź w tym uczuciu”!? Radzi pani coś całkiem innego niż typowa mama czy tata, którzy powiedzą: „A daj spokój, jakie to ma znaczenie!? Fryzura? Trądzik? Przyjaciółka? Lekcje odrobione?”.
No właśnie: unieważnianie, unieważnianie i unieważnianie! Nie polecam, zwłaszcza jeśli nasze dziecko jest bardzo wrażliwe.

Mamy też trzeci sposób na problem, nawet taki, który jest nie do rozwiązania od ręki, albo nawet wcale. Może wydawać się podobny do unieważnienia, ale jest czymś zupełnie innym. Nazywamy go zmień nastawienie emocjonalne, wyreguluj emocje i dostrzeż plusy sytuacji.

Ale teraz to nie rozumiem: mam akceptować emocje dziecka czy je zmieniać?
Zawsze najpierw uprawomocniamy emocje dziecka, tak jak mówiłam, a jeśli nie możemy pomóc córce czy synowi w rozwiązaniu problemu, staramy się pomóc zmienić nastawienie emocjonalne. Dziecko nie jest zadowolone z fryzury? Źle się w niej czuje? Nie pomogło przeczesanie itd.? Zróbcie razem coś, co odwróci jego uwagę od tej sytuacji i pomoże mu poczuć się lepiej, na przykład idźcie pobiegać albo na spacer do lasu, zróbcie ćwiczenia oddechowe.

Zapytaj też dziecko, czy nie widzi jednak jakichś plusów tej nowej, złej fryzury? Może wtedy powie: „mam źle ścięte włosy, ale może to będzie temat do rozmowy w szkole? No i wszyscy na mnie zwrócą uwagę, będę gwiazdą dnia!”

Są rodziny, w których wrażliwość, przeżywanie emocji nie są całkiem akceptowane. Dzieci, które płaczą czy skarżą się na jakąś krzywdę, słyszą: „Nie histeryzuj, nie dramatyzuj!”. No i wiem, że rodzice są przekonani, że w ten sposób uczą dzieci panować nad emocjami, czyli nad sobą!
Kiedy mówię do mojego dziecka „nie histeryzuj”, to… może być sygnał, że nie mam w sobie zgody na różnorodność jego przeżyć, na inność, na to, że moje dziecko jest takie, jakie jest. Inne niż ja! Byłoby więc lepiej, gdybym – kiedy następnym razem przyjdzie mi do głowy coś takiego powiedzieć – zatrzymała się i powiedziała do dziecka:

– Masz prawo do swoich emocji. Zobaczmy, czy z tym problemem, który tak cię zdenerwował, da się coś zrobić?

Dobrym przykładem jest sytuacja, kiedy dziecko przychodzi przestraszone i mówi:

– Mamo, pod moim łóżkiem są potwory! Ja się boję!

a mama:

– Chodź, pójdziemy tam razem i zobaczymy te potwory.

No bo co dziecko ma zrobić z takim komunikatem jak „nie histeryzuj”? Nie umie nazywać swoich emocji, nie umie sobie z nimi radzić np. ćwiczeniami oddechowymi, nie umie regulować ich mocy. Może wtedy tylko jedno – sięgnąć po to, co ma pod ręką i zacząć się objadać, może się pociąć, może wziąć narkotyki, jakieś leki? Może spróbuje się zabić? Bo ten komunikat „nie histeryzuj” tak naprawdę znaczy: „Nie akceptuję ciebie”, „Zmień się! Zmień swoją wrażliwość”.

Mam dużo takich pacjentów, którzy mówią: „Bo ja jestem taki refleksyjny” albo „taki wrażliwy”. „No i co?” – pytam. „Muszę się zmienić”. Nieprawda. Na świecie są potrzebni ludzie refleksyjni i ludzie działający szybko. Są potrzebni ludzie wrażliwi i ludzie twardo stąpający po ziemi. Warto wykorzystać to, jacy jesteśmy, żeby znaleźć swoje miejsce w życiu. Jeśli jesteś refleksyjna, długo się zastanawiasz nad wszystkim, to może będziesz dobrym filozofem albo lekarzem radiologiem. Wrażliwa? Artystom czy psychoterapeutom taka cecha tylko pomaga.

Ale rodzice chcą, żeby dziecko było prawnikiem, a ono jest „histeryczne”, więc…
Próbują je przyciąć do tego wzoru. Bywam czasem okrutna dla rodziców, bo kiedy słyszę matkę dziewczyny po próbie samobójczej, która rozpacza:

– Córka pewnie nie zda do następnej klasy.

Potwierdzam:

– Pewnie nie zda.
– Boże, co to będzie?

Odpowiadam:

– Możemy mieć pani córkę zdrową, żywą i w tej samej klasie. A możemy sprawić, że zda do następnej klasy, ale już do niej nie pójdzie, bo nie będzie żyła.

Wtedy dopiero następuje otrzeźwienie. Bo co jest ważniejsze?

Fragment wywiadu pochodzi z książki „Cyfrowe dzieci” Beaty Pawłowicz i Tomasza Srebnickiego.

Magda Augustyniak: absolwentka Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, psycholog oraz terapeutka pracująca metodą dialektyczno- -behawioralną (DBT). Szczególne miejsce w jej pracy zajmują nastolatki, które z powodów formalnych nie mają postawionej diagnozy zaburzeń osobowości, ale zmagają się z poczuciem pustki, osamotnienia, bólu psychicznego, samouszkadzają się czy podejmują próby samobójcze.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Cyfrowe dzieci
Autopromocja
Cyfrowe dzieci Beata Pawłowicz, Tomasz Srebnicki Zobacz ofertę promocyjną
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze