1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Zakazany owoc. Wychowanie seksualne dzieci - jak powinno wyglądać w Polsce?

Dziecko nie jest rodzicielskim projektem ani rodzicielską własnością. Jest cennym darem wszechświata oddanym rodzicom pod opiekę. Zadaniem rodziców czy opiekunów jest więc zapewnienie mu optymalnych warunków do rozwinięcia jego naturalnego potencjału. (Fot. iStock)
Dziecko nie jest rodzicielskim projektem ani rodzicielską własnością. Jest cennym darem wszechświata oddanym rodzicom pod opiekę. Zadaniem rodziców czy opiekunów jest więc zapewnienie mu optymalnych warunków do rozwinięcia jego naturalnego potencjału. (Fot. iStock)
Jeśli chcemy pomóc dzieciom w dojrzewaniu, w rozwoju seksualnym, to sami musimy wydorośleć i zmądrzeć. Nie ma innej drogi – mówi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Świat się zmienia, przychodzą kolejne pokolenia rodziców, a wokół wychowania seksualnego jak były napięcia, wstyd, przekłamania, tak są. Dlaczego?
Pewnie dlatego, że najbardziej rozpowszechniony model edukacji i wychowania dotyczący ciała i seksualności jest silnie uwarunkowany dominującym w naszej kulturze spłyconym i niemądrze interpretowanym przekazem ewangelicznym. A skoro nawet Kościół katolicki nie radzi sobie ze spuścizną negatywnego, stygmatyzującego stosunku do ciała i seksualności, to nie radzą sobie z tym też ludzie w tej tradycji wychowani.
Większość polskich katolików ponoć uważa, że celem podstępnej prowokacji szatana w rajskim ogrodzie było nakłonienie Ewy i Adama do seksu. W rezultacie pozwolenie sobie na seks jest powszechnie kojarzone z pierwszym grzechem nieposłuszeństwa Bogu. Opowieść o rajskim dramacie jest niestety bezrefleksyjnie przekazywana z pokolenia na pokolenie, owocując powszechnym wyparciem ciała i seksualności poza obszar świadomego Ja. A jak wiadomo, to, co z umysłu wyparte, czyli nieogarnięte światłem świadomości, nieuchronnie ulega zwyrodnieniu, przybierając postać groźnej energii, pozornie obcej, nieposkromionej i niepoddającej się kontroli. Tak więc na własne życzenie hodujemy sobie demona seksu, z którym potem toczymy zażartą, nierówną, ale oczywiście heroiczną walkę.

Co mogą zrobić rodzice, żeby ten odwieczny przekaz zmienić?
Przede wszystkim zrozumieć, jak długotrwałym i złożonym procesem jest wychowanie seksualne – co oznacza uświadomienie sobie tego, że nie polega ono na jednej rodzicielskiej rozmowie ani na kilku lekcjach o życiu w rodzinie, w dodatku na ogół niekompetentnie przeprowadzonych i za późno.

Czym zatem jest wychowanie seksualne?
Niemal wszystkim, czym dzieci nasiąkają w domu i w szkole. Składają się więc na nie: atmosfera w rodzinie, emocje i uczucia rodziców, ich wzajemne gesty, stopień nasycenia ich związku czułością, szacunkiem, zrozumieniem, zmysłowością i radością. A także sposób, w jaki traktują swoje ciała i ciała swoich dzieci, jak reagują na nagość i sceny miłosne w realu lub na filmach czy w lekturach, jak rozmawiają o innych kobietach i mężczyznach.

Mało kto tak pojmuje wychowanie w tej sferze, raczej powszechna jest postawa: jakoś to będzie.
Na domiar złego większość rodziców i dziadków żywi absurdalne złudzenie, że ich własne doświadczenie z edukacją seksualną – czyli z jej brakiem – było najlepszą z możliwych lekcji. I w dodatku cały ten zawstydzający i tragicznie szkodliwy bałagan podnoszony jest przez Kościół i konserwatywne władze oświatowe do rangi uświęconej tradycji i szlachetnego rodzinnego dziedzictwa. I to jest dopiero prawdziwy grzech nad grzechami. Jego konsekwencje możemy rozpoznać – jak w krzywym zwierciadle – w postaci epidemii pedofilii, seks­mobbingu, powszechności seksualnych nadużyć i przemocy wobec kobiet, w Tinderze i we wszechobecnej pornografii. Tam niedojrzałość, instrumentalne traktowanie ciał partnerów i własnych, wraz z przemocą, pogardą, wulgarnością, obsesją i perwersją, tworzą toksyczną miksturę, którą – z braku prawdziwej kultury i edukacji seksualnej – odurzają się nasze dzieci.

Od czego wobec tego zacząć zmianę w wychowaniu seksualnym?
Od zdania sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy wszyscy skrzywdzeni i ograniczeni zakłamanym kulturowym przekazem, niemającym nic wspólnego z naturalnymi, uniwersalnymi zasadami seksualnej samorealizacji człowieka. Wychowanie seksualne dzieci trzeba zacząć od uporania się z własnymi problemami seksualnymi.

Ale zanim to nastąpi – co zajmie sporo czasu – trzeba jakoś na bieżąco reagować. Może warto więc podpowiedzieć coś rodzicom gotowym na zmianę? Jak na przykład się zachować, gdy dwulatek z zainteresowaniem ogląda swoje narządy płciowe?
Samo to pytanie jest przejawem naszego kulturowego problemu z seksem. No bo czy reagujemy jakoś szczególnie, gdy dziecko ogląda sobie paluszki? Czym z punktu widzenia dziecka paluszek różni się od siusiaka czy cipki? Moja rada: rodzice, podarujcie swoim dzieciom i ich genitaliom szacunek i święty spokój. A przede wszystkim nie zawstydzajcie się i nie zawstydzajcie dziecka. Małym dzieciom trzeba odpowiadać prosto na ich pytania i nie robić wykładów. Warto pamiętać, że ważne są nie tylko nasze odpowiedzi, zachowania, lecz także nasze emocje. Trzeba zachować spokój i luz. Dzieci wychowujemy nie słowami, ale emocjami, spojrzeniami, tonem głosu, mową ciała.

Ilustracja Katarzyna Bogucka Ilustracja Katarzyna Bogucka

Wielu rodziców nie wie, jak reagować, gdy dziecko się masturbuje.
Masturbacja dzieci to nic nadzwyczajnego. Bierze się z naturalnej potrzeby poznania własnego ciała i jego możliwości. Dlatego dzieci dopieszczone, dotykane, masowane i kochane, czyli doświadczające dostatecznie dużo pozytywnego fizycznego kontaktu z rodzicami wolnymi od kłopotów z własną seksualnością, nigdy nie będą masturbacji nadużywać. Nadużywają jej dzieci zestresowane i spięte, niedotykane, bite, przerażone i odrzucone. Po to, żeby się ratować, by dostarczyć sobie chwili ulgi, spokoju, odprężenia. Jeśli więc rodzice widzą, że ich dziecko masturbuje się nadmiernie, to zamiast je krytykować, zawstydzać, winni się zastanowić, czy dają mu wystarczająco dużo uwagi, kontaktu, dotyku, ciepła i bezpieczeństwa. Bo bardzo prawdopodobne, że ich dziecko żyje w ciągłym stresie. Wtedy trzeba likwidować przyczyny niepokojących objawów, a nie karać dzieci za to, że próbują ratować się, by jakoś przetrwać w bardzo trudnej sytuacji.

Warto powiedzieć dziecku: „nie rób tego publicznie”?
Nie tylko warto, ale wręcz trzeba to powiedzieć. Bo powinniśmy uczyć dziecko także norm i obyczajów kultury, w której żyje. Z jednej strony więc uczmy dzieci zdrowej relacji z samym sobą i własnym ciałem, a z drugiej – tego, że dotykanie genitaliów jest czynnością intymną zastrzeżoną dla relacji oraz sytuacji intymnych i prywatnych.

Do czego może doprowadzić to, że nie wyeliminujemy przyczyn napięć dziecka, a więc także rozładowywania ich poprzez masturbację?
Takie dziecko, gdy dorośnie, może mieć tendencję do rozładowywania wszelkiego napięcia – nie tylko seksualnego – poprzez masturbację. Inna komplikacja może polegać na tym, że będzie w seksie preferować stresujące, zagrażające lub poniżające sytuacje, bo tylko wtedy będzie osiągalny orgazm

Rodzice kryją się z seksem przy dziecku, co zrozumiałe. Ale co wtedy, gdy stanie się ono mimowolnym świadkiem?
Jeśli temperatura uczuciowa i emocjonalna między rodzicami jest wroga, a późno w nocy budzą dziecko dobiegające zza drzwi sypialni rodziców niezrozumiałe odgłosy – jęki, krzyki i temu podobne – to może się przerazić, bo będzie podejrzewało, że rodzice robią sobie jakąś krzywdę. Jeśli jednak dzieci na co dzień widzą rodziców okazujących sobie dobre uczucia, potrafiących ucieszyć się widokiem scen erotycznych w dobrych filmach – wtedy odgłosy seksu rodziców, a nawet sam widok z pewnością nie będą dla nich niczym strasznym, a tym bardziej traumatyzującym. Zważmy, że prawie wszyscy dwa, trzy pokolenia wstecz mieszkaliśmy na wsiach. Na ogół nie w pałacach, lecz w ubogich chatach, często z jedną izbą. W tej izbie działo się wszystko: gotowanie, praca, porody, agonie, modlitwy, śpiewy, tańce, kłótnie, tragedie i radości – a w nocy rodzice kochali się, nierzadko we wspólnym dla całej rodziny łóżku. Myślę, że tamta sytuacja – pod względem edukacji emocjonalnej, seksualnej i egzystencjalnej – była dla ówczesnych dzieci dużo lepsza niż współczesna niedojrzałość, perwersyjność i hipokryzja fundowana im przez większość dorosłych.

Oburza nas to, że dzieci widzą sceny seksu, a nie oburza, że oglądają na ekranach przemoc, zabójstwa.
To zasmucający i tragiczny przejaw naszej powszechnej seksualnej nerwicy. Zdecydowana większość z nas wstydzi się okazywania – nie tylko publicznie, lecz także prywatnie – zachwytu, radości, miłości, potrzeby przytulenia się z kimś. Nawet w kościołach Chrystusa, wielkiego proroka miłości, wierni przekazują sobie nie miłość, lecz „znak pokoju” – wymieniając szybkie, niechętne spojrzenia niczym generałowie wrogich armii przymuszani do zawarcia chwilowego rozejmu. Na pierwszych stronach nawet tych poważnych i szacownych mediów roi się od makabrycznych doniesień o wypadkach, zbrodniach, gwałtach i wszelkiej przemocy. Moralną przykrywką epatowania przemocą jest ponoć zbawcza misja piętnowania zła. Ale wiadomo z licznych badań, że medialne nagłaśnianie przemocy i zbrodni prowokuje jeszcze więcej przemocy i zbrodni. A z drugiej strony – okazywanie zachwytu, miłości, bliskości i radości budzi w ludziach zażenowanie, a nierzadko moralny sprzeciw. Bo tak naprawdę stoi za tym paraliżujący lęk przed pseudogrzechem zmysłowego, cielesnego, seksualnego zachwytu i szczęścia. Edukacyjna funkcja mediów winna polegać na pokazywaniu miłości. Szczególnie w tym trudnym czasie. Z pewnością spadłaby statystyka zabójstw, a także popularność pornografii, która dla wielu jest niosącym chwilowe odprężenie erzacem miłości.

Dzisiaj nie mówi się już, że dziecko przynosi bocian. Każdy maluch wie, że ziarenko taty łączy się z jajeczkiem mamy. Gorzej jest z przygotowaniem starszych dzieci do tego, co będzie działo się z ich ciałem w wieku dorastania.
O ile w wieku przedszkolnym mówimy szczerze i wprost, ale tylko o tym, o co dziecko pyta, o tyle w stosunku do dzieci od dziesiątego roku życia, ale jeszcze przed dojrzewaniem, uprzedzamy fakty – czyli rozmawiamy o przemianie ciała, uczuć, zainteresowań i pragnień. Dziecko powinno dużo wiedzieć o dojrzewaniu, zanim wkroczy w ten trudny okres życia. Przygotowane lepiej go zniesie.

To dla rodziców bardzo trudne. Bo jak uprzedzić syna, że będzie miał polucje?
Obrzydliwe! Okropne! Nawet nazywa się to coś „zmazą nocną”. Brzmi jak „zgroza nocna” albo „zaraza”, albo tytuł jakiegoś horroru! Dlatego, aby dokonał się w Polsce proces trwałej kulturowej zmiany dotyczącej ciała i seksualności, trzeba wreszcie dopuścić do rozmawiania z dziećmi wykwalifikowanych edukatorów seksualnych i zacząć podążać w stronę, w którą kilka dekad temu poszła cała Skandynawia. Niestety, zbyt wielu rodziców nie da rady zająć się tym tematem, gdyż zostali seksualnie straumatyzowani w dzieciństwie i mają teraz problem z seksualnością.

Inspirowane Skandynawią wydawnictwo Czarna Owca, wydając już kilka lat temu „Wielką księgę cipek” i „Wielką księgę siusiaków”, odważyło się podjąć z polskimi dziećmi naturalną i dojrzałą rozmowę o ludzkich genitaliach. Okazało się, że można mówić o nich tak samo jak choćby o stopie, oku czy uchu. A ponieważ w Polsce o genitaliach się dzieciom nie mówi, to zasysają skąd się da mnóstwo bzdur, kodeksów estetycznych i rankingów sprawnościowych oceniających ich narządy płciowe, a potem ich życiem seksualnym rządzą kompleksy.

Postulaty systemowego edukowania spotykają się z zarzutem seksualizowania dzieci.
Wiem, ale jest dokładnie odwrotnie. Seksualizuje się dzieci poprzez to, że się o seksualności nie rozmawia. Bo to, co zakazane, otoczone tajemnicą i napiętnowane, staje się chorobliwie frapujące. Dziecko, z którym się o jego ciele nie rozmawia, zamiast kształtować w sobie zdrowy stosunek do swojej seksualności, jako dorosły nieuchronnie podąży w kierunku jakiejś seksualnej perwersji kompensującej jego kompleksy. Czas więc już najwyższy, aby rodzice i nauczyciele zaczęli wywierać na władze naciski w sprawie wprowadzenia edukacji seksualnej w szkołach. W przeciwnym razie pedofilia stanie się powszechnym problemem. Zgodnie z myśleniem terapeutycznym nie można bowiem wykluczyć, że perwersja pedofilii pojawia się u danej osoby na skutek karania, wyśmiewania i demonizowania jej ekspresji seksualnej w dzieciństwie. W rezultacie rozwój seksualny tak straumatyzowanej osoby zatrzymuje się na poziomie dziecka i z czasem zamienia w perwersyjną fascynację seksualnością dzieci. Podrzucam tę kliniczną hipotezę seksuologom do dalszych badań.

Poznałam kiedyś rodzinę, w której dziewczynka w wieku przedszkolnym bawiła się autami, wolała spodnie niż sukienki. Rodzice zabraniali jej tego, „żeby nie wyrosła na babochłopa”.
Jeśli rodzice wykazują wielką gotowość do tak silnie kulturowo uwarunkowanej i dewaluującej interpretacji zachowań i preferencji dziecka, to z pewnością mu zaszkodzą. A bywa, że nieświadomie doprowadzą do tego, że ten niechciany czy zakazany przez rodziców wzorzec utrwali się na zasadzie przekory lub fascynacji zakazanym owocem.

Dziecko nie jest rodzicielskim projektem ani rodzicielską własnością. Jest cennym darem wszechświata oddanym rodzicom pod opiekę. Zadaniem rodziców czy opiekunów jest więc zapewnienie mu optymalnych warunków do rozwinięcia jego naturalnego potencjału.

Poza tym zapewne nie wszyscy rodzice wiedzą, że dzieci w swoim rozwoju seksualnym przechodzą naturalną fazę homoseksualną. Wydarza się to na ogół w wieku od sześciu do dziesięciu lat. Wtedy dziewczynki oglądają i dotykają dziewczynki, a chłopcy – chłopców. Faza ta służy poznawaniu siebie poprzez poznawanie innych osobników tej samej płci. W tym kontekście raz jeszcze wypada przytoczyć najlepszą formę edukacji seksualnej: ciepły klimat emocjonalny, zmysłowy i erotyczny między rodzicami. Jeśli włączają w ten klimat dziecko, dając mu dużo czasu i uwagi, a także dotyku, przytulania i swobody, to rozwój seksualny mogą spokojnie pozostawić dziecku. Wtedy z pewnością rozwinie się w tej sferze najwłaściwiej dla niego samego i odnajdzie własną, właściwą dla niego orientację seksualną. Wystarczy tylko, aby rodzice sami z szacunkiem i pokorą uznali seks za szczególnie istotną, relacyjną potrzebę człowieka, a dzięki temu zaprzestali jego wypierania, dogmatyzowania i demonizowania. Tylko tyle – i aż tyle. 

Wojciech Eichelberger, psycholog, psychoterapeuta i trener, autor wielu książek, współtwórca i dyrektor warszawskiego Instytutu Psychoimmunologii (www.ipsi.pl).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze