1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Instagram – im bardziej nadmuchamy tę bańkę szczęśliwości, tym bardziej będzie bolało, kiedy pęknie. Rozmowa z Joanną Heidtman

Joanna Heidtman (Fot. Marek Szczepanski/Forum)
Joanna Heidtman (Fot. Marek Szczepanski/Forum)
„Każda idealizacja naszego życia prędzej czy później rozbije się, roztrzaska o rzeczywistość – nie ma mocnych. Droga do spokoju, spełnienia i szczęścia prowadzi przez zaakceptowanie tego, że jesteśmy jednocześnie i „piękną” i „bestią” – mówi psycholożka Joanna Heidtman.

Jeśli zajrzeć na przykład do mediów społecznościowych, profile większości ludzi ociekają radością, sukcesem – istne eldorado. A przecież wiadomo, że nie jest możliwe, by życie tak wyglądało, bo każdy z nas przeżywa również ból, wszyscy mamy problemy, itd. Dlaczego tak wielu z nas przykrywa lukrem idealnego obrazka, idealnej opowieści to, co w rzeczywistości, realnie dzieje się w naszym życiu?
Pierwszy powód jest bardziej banalny – mamy część takich kontaktów i interakcji towarzyskich, w których nie chcemy się odsłaniać ze wszystkim, za to chcemy, żeby interakcja przebiegła płynnie i bez zakłóceń, choć powierzchownie. To są tzw. „gry interpersonalne”, o których pisał Eric Berne, amerykański psychiatra, twórca analizy transakcyjnej. Tak zazwyczaj wygląda znacząca część sieci znajomości zawodowych czy kontaktów z tzw. dalszymi znajomymi. „Wszystko dobrze?” „Tak, dobrze” idziemy dalej. To nie są relacje, w których skłonni jesteśmy opowiadać prawdę o sobie, pokazujemy więc jedynie swoją „jasną stronę”, utrzymujemy dobre wrażenie, nie wpędzamy nikogo w zakłopotanie opowieścią o tym jak jest naprawdę.

Jasne, ale rozumiem, że to świadomy zabieg – nie chcę „obcym” zwierzać się ze swoich słabości i kłopotów.
Tak, ale co jeśli to będzie jedyny dostępny nam sposób pokazywania siebie? Wyobraźmy sobie, że ktoś niemal cały czas prowadzi taką „grę towarzyską” – w relacjach zawodowych, w różnych gronach związanych z karierą. Siłą rzeczy zaczyna się to w końcu odbywać kosztem relacji bliższych, przyjaźni, związków, czyli takich relacji, w których jesteśmy „odsłonięci”, jesteśmy sobą. Chcę tylko powiedzieć, że granica jest dość płynna i możemy „obudzić się” nagle, kiedy większość naszych kontaktów międzyludzkich będzie już wspomnianą grą, w której zakładamy maskę towarzyską. Jak w świetnym filmie „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, gdzie nic nie jest pięknie, jak starają się to utrzymać bohaterowie, bo są zdrady, choroby, słabości, ale wszyscy ukrywają to przed sobą. Więc utrzymywanie iluzji odbywa się kosztem bliskości. A trzeba powiedzieć jasno – nie da się być z kimś blisko pokazując jedynie tę uśmiechniętą, „udaną” i ładną stronę siebie. Taki mechanizm, może prowadzić nawet do stanów depresyjnych, bo oto w prawie żadnej przestrzeni nie funkcjonujemy jako „prawdziwi my”, tylko jako nasza „persona”, maska. Więc, wszystko jest dobrze, kiedy takie „polukrowane” towarzyskie pogawędki stanowią jedynie jakąś część naszego życia, jeśli zaś z nich składa się jego większość, mamy kłopot.

A czy my lgniemy do tych, u których wszystko „lśni”? Z jednej strony psychologowie przekonują, że wybieramy te uśmiechnięte osoby, ładne bardziej lubimy, atrakcyjne bardziej cenimy, itd., z drugiej strony wyczuwamy sztuczność, kiedy ktoś opowiada czy pokazuje, że u niego zawsze wszystko jest idealnie. Lgniemy do nich czy od nich stronimy?
Lgniemy, ale do pewnego momentu, a właściwie zbliżamy się na konkretną odległość. Lgniemy przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze po to, żeby trochę ogrzać się w cieple zwycięzcy – „Mnie tak dobrze nie idzie, więc poświecę odbitym blaskiem”. Po drugie lgniemy dlatego, że to nas fascynuje – „Co on/ona takiego w sobie ma, że wszystko się mu w życiu układa?” Pomimo, że wychodzimy z wieku dziecięcego, kiedy to uczymy się przyglądając się innym, jako dorośli nadal to robimy – patrzymy na tych, którzy są dla nas atrakcyjni i aspirujemy by być takimi jak oni. Zatem lgniemy, czyli podchodzimy bliżej, ale… proszę sobie teraz wyobrazić sytuację, w której z kimś takim chcemy się zaprzyjaźnić i wejść w głębszą relację.

Niemożliwe?
Będzie ciężko. Bliskość polega na tym, że mówimy sobie także te rzeczy, które są w naszym życiu niefajne i trudne. Szczególnie dotyczy to kobiet – czujemy, że przyjaźnimy się na serio, kiedy wiemy o sobie nawzajem to, czego nie chciałybyśmy żeby wiedzieli o nas inni, czyli głównie chodzi o sprawy na różne sposoby wstydliwe – to właśnie oznacza pełnię akceptacji i zaufania. Jeśli zaś chcemy być z kimś bliżej i wciąż słyszymy od niego, że jest tylko „świetnie”, tylko „idealnie”, to zaczynamy wyczuwać oszustwo, coś nam „nie gra” i z przyjaźni nici.

To jest właśnie cena prowadzenia „idealnego życia na pokaz” – mamy wielu „znajomych”, tzw. publiczność w mediach społecznościowych, jest wokół nas pewien szum, może nawet podziw, ale pozbawiamy się prawdziwych przyjaźni! Mój amerykański przyjaciel, który zajmuje się terapią rodzin zwykł mawiać, że w przypadku każdej bliższej relacji musimy zrobić pewien konieczny krok, do którego potrzeba odwagi. Nazywa to: „open your kimono”, czyli „uchylić kimono”. W Japonii samokontrola jest bardzo wyraźna, więc to „uchylenie kimona” oznacza zrezygnowanie ze zbroi, z idealnego wizerunku na pokaz.

A czy osoba, która uprawia taki rodzaj teatru, żyje na pokaz, chce oszukiwać świat zewnętrzny, czy może tak naprawdę chodzi o oszukiwanie samego siebie, uciekanie od prawdy o sobie, a zakładanie maski przed innymi jest wtórne?
Często dochodzi tu jednak do wyparcia, czyli szczególnego oszukiwania samego siebie, a to bywa niebezpieczne. Dokonując oszustwa doskonałego przed samym sobą tracimy z pola widzenia wszystko co w naszym życiu trudne, co napawa lękiem, niepokojem. Z obawy przed utratą iluzji zaczynamy tego nie zauważać. Przykładem może być własny wygląd, uroda. W naszej kulturze, młody wygląd jest ważny, został powiązany z samooceną. Zatem zaczynamy zaprzeczać temu, że czas upływa, nie widzieć, że się starzejemy i już nie jesteśmy zdolni do tego by biegać maratony. Biegniemy dalej, choć tracimy oddech. Podobnie możemy „grać” w przypadku szwankującego związku – między nami a partnerem nie jest dobrze, ale my dokonujemy samooszukiwania i wypieramy wszystkie sygnały świadczące o tym, że nie jesteśmy już tą umiłowaną ukochaną osobą dla naszej żony czy naszego męża. Dzięki temu unikamy lęku, ale mimo wyparcia problem nie znika, możemy zacząć doświadczać rozmaitych dolegliwości psychosomatycznych – „nagle” zaczyna boleć nas głowa, brzuch, mdlejemy, mamy ataki paniki. I zaczyna się dochodzenie, skąd właściwie te objawy?

Oczywiście, mechanizmy obronne służą temu, żebyśmy czuli się lepiej, ale łatwo można się tu zatracić, i przed światem zewnętrznym – wypisując na przykład na instagramie, że nasze życie jest bajką, ale i przed samym sobą – nie widząc rzeczywiście, że nasz związek właśnie zawisł na włosku. Dlatego na przykład psychoterapia polega między innymi na „obieraniu” człowieka z kolejnych mechanizmów obronnych jak obiera się cebulę z kolejnych warstw.

Często w podobny sposób idealizujemy też nasze dzieciństwo: „Jak było w moim domu rodzinnym? Było świetnie!”. A po „obraniu cebuli” okazuje się, że było bardzo różnie, ale to, co traumatyczne zostało wyparte… I dochodzimy w końcu (zwykle jednak z pomocą psychoterapeuty) do bardzo trudnego, ale uwalniającego momentu, kiedy zaczynamy sobie przypominać jak było naprawdę albo jak jest naprawdę w moim życiu, w moim związku, itd. To zdjęcie maski jest chwilą, kiedy konfrontujemy się z tym jak jest, ale też wreszcie możemy zacząć coś z tym robić, możemy zacząć proces zdrowienia, czy rzeczywistego poprawiania naszego życia.

Co zrobić, żeby nie dopuścić do przyrośnięcia tej maski do twarzy?
Zdrowsze od idealizowania jest urealnienie. Dostrzeżenie i akceptacja faktu, że jest różnie, jest i pięknie, i ciężko, śmieję się i smucę. Są chwilę, kiedy mogę przenosić góry i takie, kiedy doświadczam porażki, smutku czy bólu. Prowadziłam z Markiem Kamińskim (podróżnikiem) webinary, na tematy psychologiczne, filozoficzne. Zawsze chętnie słucham Marka, bo on wydaje mi się właśnie osobą urealnioną. Wielu chce widzieć w nim tylko zwycięzcę, zdobywcę biegunów, nadczłowieka, ale Marek mówi też o porażkach, o niepowodzeniach, o trudnościach, o niepokojach. I właśnie dlatego, że ma te wszystkie strony siebie w polu widzenia jest naprawdę silnym człowiekiem.

No właśnie, bo chyba jest tak, że to ciągłe udawanie szczęścia, przechwałki tak naprawdę bardzo nas od tego szczęścia oddala…
Tak, każda idealizacja prędzej czy później rozbije się, roztrzaska o rzeczywistość – nie ma mocnych. Im bardziej nadmuchamy tę bańkę szczęśliwości, tym bardziej będzie bolało, kiedy pęknie. Droga do spokoju, spełnienia i szczęścia prowadzi przez zaakceptowanie tego, że jesteśmy jednocześnie i „piękną” i „bestią”.

Wtedy przede wszystkim możemy też czuć, odczuwać! Bo siedząc w bajce, w iluzji przestajemy czuć. Wchodzimy w nią, by nie czuć bólu, lęku, ale – jak pisała Brené Brown – nie da się nie czuć wybiórczo, więc skazujemy siebie jednocześnie na odcięcie się także od tych „jasnych” uczuć – szczęścia, spełnienia, radości, itd. Zamrażamy w sobie dokładnie wszystko, dlatego wspomniałam, że zakładanie maski może prowadzić również do stanów depresyjnych.

Bo nie możemy wybrać, co chcemy czuć, mamy za to inny wybór – możemy zdecydować czy chcemy czuć czy nie.
Dokładnie tak, ale w pakiecie jest wszystko! Wtedy mamy szansę czuć smak naszego życia realnego. Nie ma innej drogi – trzeba uchylić kimono.

Przypomina mi się pewna historia, która bardzo dobrze obrazuje, co sobie zabieramy żyjąc w bańce iluzji. To opowieść o dwóch kobietach, które przyjaźniły się ze sobą od czasów liceum. Przechodziły wspólnie przez dorastanie, studia, pierwsze związki, itd. W pewnym momencie jedna z nich zaczęła przychodzić na kolejne spotkania z takim samym, stale pozytywnym komunikatem: „U mnie wszystko świetnie.”. A druga, wiedząc nieco z innego źródła, że u jej przyjaciółki wcale tak dobrze nie jest, że jej związek przechodzi trudności, smutniała coraz bardziej widząc, że ta utrzymuje przed nią barierę samych dobrych wieści. Aż w końcu zadała jej pytanie: „Czy jesteś szczęśliwa?”. W odpowiedzi usłyszała szybkie: „Oczywiście, tak”. I… już więcej się do niej nie odezwała. Bo ta „bańka sztuczności” stanęła między nimi jak mur. Wieloletnia przyjaźń skończyła się wtedy na dobre. Niech ta historia będzie źródłem refleksji dla tych z nas, którzy nie chcą uchylić swojego kimona…

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze