1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Samotność ofiary. Dlaczego kobietom tak trudno odejść z przemocowego związku?

Jeżeli ofiara przemocy domowej zyska pewność, że ze strony społeczeństwa, ludzi bliższych i dalszych spotka ją pomoc i wsparcie, a nie ocena i potępienie, z przemocą zaczniemy radzić sobie znacznie lepiej. Jeśli zaoferujemy bezwarunkową pomoc, a nie ocenę, możemy kogoś uratować. (Fot. iStock)
Jeżeli ofiara przemocy domowej zyska pewność, że ze strony społeczeństwa, ludzi bliższych i dalszych spotka ją pomoc i wsparcie, a nie ocena i potępienie, z przemocą zaczniemy radzić sobie znacznie lepiej. Jeśli zaoferujemy bezwarunkową pomoc, a nie ocenę, możemy kogoś uratować. (Fot. iStock)
Podjęcie decyzji o ucieczce jest naznaczone ogromną niepewnością, lękiem o byt, o możliwość utrzymania, nakarmienia dzieci. To niewiadoma. Więc, łatwo powiedzieć „Odejdź!”. Ale: dokąd? Pomyślmy o tym, kiedy następnym razem z ust będzie chciało nam się wyrwać zadanie: „Daj spokój, nie pozwól sobie na to, uciekaj od kata”, mówi dr Anita Kucharska-Dziedzic, prezeska Lubuskiego Stowarzyszenia na Rzecz Kobiet BABA.

Dość często można usłyszeć tzw. „dobre rady” dla kobiety, która żyje w toksycznej, przemocowej relacji: „Zostaw go, odejdź”.
Kiedy słyszę takie „złote” i „oczywiste” recepty myślę sobie: „Wiśta wio, łatwo powiedzieć…”. Zbyt łatwo oceniamy czyjś stan ducha i gotowość do przeprowadzenia życiowej rewolucji z pozycji osoby, dla której dom jest tym, czym powinien - ostoją, miejscem bezpiecznym.

Istotne jest także, kto jest adresatem takiej „dobrej rady”? Czy to jest kobieta bezdzietna, czy kobieta matka? Bo, o ile kobiecie bez dzieci, która żyje z toksycznym partnerem być może trochę łatwiej uciekać, o tyle matka jest już naprawdę „uwikłana” i zmuszona podjąć decyzję nie tylko o swoim życiu, ale także o życiu dzieci. Dzięki dwudziestoletniemu doświadczeniu pracy w Stowarzyszeniu BABA wiem, że w odrobinę lepszej sytuacji są młode dziewczyny, które dopiero zaczynają życie – mają więcej siły i motywacji, by skutecznie wyplątać się z chorego związku. Łatwiej im zacząć życie od nowa czy otworzyć się na nowy związek. Kobiety dojrzałe oczekują od życia stabilizacji, a nie zasadniczych zmian. W wieku pięćdziesięciu, sześćdziesięciu, a nawet, co widzę u kobiet przychodzących do BABY - w wieku czterdziestu lat nie jest łatwo zaczynać wszystko od nowa. Kobiety mówią, że należy dopłynąć do brzegu tym samym statkiem, że już za późno.

Nie bez znaczenia są też kwestie finansowe…
O tak, to co bardzo utrudnia ucieczkę wszystkim kobietom i tym młodszym i starszym, i matkom i nie matkom - to właśnie pieniądze. Wspólny majątek, wspólny kredyt oznaczają długotrwałe procedury i pogorszenie się sytuacji finansowej kobiety i jej dzieci. Częsta jest wciąż kompletna zależność finansowa kobiety od partnera. Jak ma pójść do pracy kobieta, która nigdy nie pracowała zawodowo? Jak ma to zrobić matka malutkich dzieci? Zresztą wszystkim kobietom w Polsce trudniej jest żyć w pojedynkę, samodzielnie. Mają niższe zarobki – to właśnie ta luka płacowa, o której mówią już nie tylko feministki. Samotne kobiety mają niższą zdolność kredytową, bo mniej zarabiają! Samotnemu mężczyźnie zdecydowanie częściej przyznawane są w bankach pożyczki, singielce, nawet, jeśli ma całkiem przyzwoitą pracę, banki nie chcą pożyczać pieniędzy, bo urodzi dziecko, przestanie pracować i spłacać raty. W stereotypowym, ciągle powszechnym, niestety, myśleniu kobieta jest gorszym płatnikiem.

Kobieta z dzieckiem, która ucieka, ma przed sobą batalię o alimenty. Alimenty trzeba sobie „wyprocesować”, a procedura zwykle jest bardzo długa. Mamy w Polsce ponad milion dzieci, które alimentów nie dostają, choć zostały one już zasądzone. Prawie 300 tysięcy zobowiązanych ich nie płaci.

To wszystko sprawia, że podjęcie decyzji o ucieczce jest naznaczone ogromną niepewnością, lękiem o byt, o możliwość utrzymania, nakarmienia dzieci. To niewiadoma, często zwyczajnie rzucenie się w nicość. Więc, łatwo powiedzieć „Odejdź!”. Ale:dokąd, trzeba kupić lub wynająć mieszkanie, lub zostać w dotychczasowym, ale spłacić partnera. A na to trzeba mieć dobre perspektywy finansowe.

Trzeba też być w stanie opowiedzieć światu o tym, co nas spotkało…
I to jest kolejna gigantyczna bariera. To, co łączy większość kobiet, które są ofiarami przemocy, to chęć ukrycia tego, co je spotkało. Robią naprawdę wiele, by prawda nie wypłynęła, nie rozlała się. Kiedy do BABY zgłasza się kobieta, która jest ofiarą przemocy domowej, uprzedzamy ją, że mamy obowiązek złożenia doniesienia o krzywdzie, która ją spotkała, czy spotyka. I proszę sobie wyobrazić, że wiele z nich po tej informacji rezygnuje z przyjęcia pomocy…

Boją się?
Motywacją matki jest przede wszystkim ochrona dziecka, także przed stygmatyzacją. Perspektywa nadania dziecku łatki „patologii” przez społeczność sprawia, że kobieta woli ukrywać prawdę niż zaryzykować cierpienie dziecka. A nam ciężko przekonywać ją, że stygmatyzacja jej dziecka nie spotka. Bo spotka… Kobiety, które zdecydowały się przerwać milczenie, opowiadają, jak żyje się ich córkom i synom, których ojcowie siedzą w więzieniu czy są brutalami. Takie dziecko w szkole i na podwórku wytykane jest palcem, uznawane za gorsze. I możemy nazywać sobie to dulszczyzną, ale proszę na moment postawić się w roli takiej matki – ona walczy o to, by jej dziecko nie było odrzucane przez rówieśników, wyzywane, wyśmiewane, izolowane. Reagują dopiero wtedy, gdy także dzieci są w domu potwornie krzywdzone.

Spotkałam 11 kobiet, których córki były wykorzystywane seksualnie przez swoich ojców, a sprawy wyszły na jaw, bo prawdę wyznały dziewczynki. Nie ich matki. I tylko w dwóch przypadkach spośród 11 uwierzyłam w to, że matki rzeczywiście nie wiedziały, co się dzieje. Rozmawiałam z tymi kobietami i usłyszałam, poczułam, że one mniej bały się tego, że ich córki są krzywdzone seksualnie, niż tego, jak w przyszłości potoczy się ich życie z łatką tej, którą gwałcił ojciec czy ojczym. Wychodziły z założenia, że córki wyrosną, zapomną, wyprą, w każdym razie opuszczą w końcu dom i pójdą swoją drogą „wolne”. Natomiast, jeśli świat się dowie, do końca życia będą wytykane przez innych, naznaczone. Te historie obrazują, jak bardzo kobieta potrafi być zahukana, przerażona, zastraszona przez to, co może ją i jej dziecko spotkać od ludzi i świata… To nie jest tak, że one nie robiły nic, bo robiły – próbowały separować córki od ojców lub pilnować mężczyznę czy córkę, próbowały na jakiś czas wyprowadzać się z domu, by do gwałtów czy molestowania nie dochodziło, ale nie były w stanie zgłosić tych przestępstw organom ścigania. Właśnie z powodu strachu przed naznaczeniem córek, ale także ich samych: „Bo ludzie pomyślą, że jestem jakaś felerna, że wybrałam na partnera zboczeńca”, „Bo ja mu nie wystarczałam, więc sypiał z naszym dzieckiem”, itd.

To brzmi absurdalnie.
Wiem, kiedy dwadzieścia lat temu zaczynałam swoją pracę na rzecz kobiet, też wiele kwestii brzmiało dla mnie absurdalnie. Dziś już tak nie brzmi. Wysłuchałam opowieści tylu kobiet, zobaczyłam ból i strach w tylu oczach… I wiem już, że ktoś, kto nie doświadczył przemocy, nie potrafi wyobrazić sobie stanu umysłu i emocji, w jakich może znajdować się ofiara. Zresztą samo słowo: „ofiara” już stygmatyzuje. Bo ofiary jakoś są winne swojej krzywdy, swojej sytuacji. A to przecież nieprawda. Za przemoc odpowiada sprawca.

I oczywiście – zgadzam się ze „złotymi” radami podpowiadaczy, bo podstawową kwestią jest uciekać, odizolować się od sprawcy, na zawsze, na dobre, by być bezpiecznym. Co zresztą też jest chore, bo to kat powinien uciekać przed odpowiedzialnością, sprawiedliwością, a nie jego ofiara… Standardem w krajach Zachodu jest sytuacja, w której to agresor zmuszony jest przez system do tego, by opuścić dom, mieszkanie. To on ląduje pod mostem i to on musi się martwić o swój byt. U nas wciąż o życie i przetrwanie walczy ofiara… To gigantyczne obciążenie, gigantyczna przeszkoda w walce o swoje życie.

Ale wracając do stanu umysłu – proszę mi wierzyć, bita, krzywdzona latami kobieta bywa stłamszona do tego stopnia, że odbiera jej to umiejętność logicznego myślenia, a nawet usypia w niej instynkt przetrwania. Dlatego żadna, naprawdę żadna, „dziwna” dla ogółu społeczeństwa, reakcja pokrzywdzonej mnie nie dziwi.

Ale dziwi, a raczej martwi panią często postawa ogółu wobec ofiary…
Tak! Bo od lat powtarzamy, że to, co najważniejszegomożemy zrobić dla ofiary przemocy, to – jako społeczeństwo – stać za nią murem! A stać murem oznacza w tej sytuacji, aby przede wszystkim nie oceniać. Tymczasem powiedzenie komuś: „Wiesz, ja na twoim miejscu bym sobie na takie traktowanie nie pozwoliła, ja bym odeszła”, jest właśnie oceną. I to oceną poniżającą.

A ofiara przemocy i tak ma już zwykle gigantyczne problemy z poczuciem własnej wartości…
Kiedy słyszę słowa, które pani teraz przytoczyła, myślę sobie, że to coś bardzo krzywdzącego, by budować poczucie swojej lepszości, porównując się do osoby, która jest w dużo gorszej sytuacji życiowej. Oceny typu: „Ja bym zrobiła inaczej…” wypowiadane z ust człowieka, który nie doświadczył permanentnego stresu, traumy, są bardzo nie fair. W tym porównaniu zachowania straumatyzowanej osoby do osoby, która nigdy nie doświadczyła krzywdy - mieści się pogarda.

Myślę, że gdybyśmy zechcieli dowiedzieć się więcej na temat sytuacji psychicznej ofiary, przestalibyśmy pozwalać sobie na takie raniące oceny. Naszym zadaniem nie jest ocenianie, naszym zadaniem, powinnością jest pomoc. Ofiara przemocy naprawdę nie czeka na ocenę, mało tego – ona zwykle boi się jej na tyle, że właśnie po to, by jej nie dostać, milczy i cierpi w samotności.

Rzeczywiście ma pani pełną rację, kiedy mówi, że zwykle osoby doświadczające przemocy mają bardzo niskie poczucie własnej wartości. Domowy kat właśnie na tym deficycie bazuje, to daje mu tak ogromną władzę. W każdej przemocy chodzi o władzę. A coraz większą władzę w patologicznej, przemocowej relacji zdobywa się, wpychając ofiarę w przekonanie o jej gorszości, w przekonanie, że musi się podporządkować, bo sama jest nic nie warta.

Jeżeli ofiara zyska pewność, że ze strony społeczeństwa, ludzi bliższych i dalszych spotka ją pomoc i wsparcie, a nie ocena i potępienie, gwarantuję, że z przemocą zaczniemy radzić sobie znacznie lepiej. Jeśli zaoferujemy pomoc, a nie ocenę, możemy kogoś uratować. Pomyślmy o tym, kiedy następnym razem z ust będzie chciało nam się wyrwać zadanie: „Daj spokój, nie pozwól sobie na to, uciekaj”.

Podczas szkoleń w BABIE powtarzamy zawsze, że pierwsza rzecz, którą ofiara pomocy powinna usłyszeć brzmi: „Jeśli mogę ci jakoś pomóc, pamiętaj że jestem”. Żadnych „złotych rad”! To po pierwsze. I jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, którą chcę powiedzieć jasno i wyraźnie: nie zlikwidujemy przemocy domowej, przemocy w rodzinie, jeżeli nie polepszymy sytuacji finansowej kobiet, jeżeli kobiety nie staną się samodzielne! Podobnie, jak nie zlikwidujemy przemocy seksualnej wobec kobiet, dopóki gremialnie jako społeczeństwo nie uznamy podmiotowości kobiet, to znaczy nie oddamy im decyzyjności co do tego, w jaki sposób chcą realizować swoją seksualność. Czyli, dopóki nie doprowadzimy do pełnej równości, walka z przemocą domową będzie walką nierówną, utrudnioną, a przemoc będzie dziedziczona przez kolejne pokolenia…

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze