1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Opieka naprzemienna – świat dziecka po rozstaniu rodziców

To my, dorośli, jesteśmy autorami tej nowej sytuacji porozwodowej, z którą musi się mierzyć nasze dziecko. Trzeba wziąć tę odpowiedzialność na własne barki. (Fot. iStock)
To my, dorośli, jesteśmy autorami tej nowej sytuacji porozwodowej, z którą musi się mierzyć nasze dziecko. Trzeba wziąć tę odpowiedzialność na własne barki. (Fot. iStock)
– Znam wiele dzieci, które bardzo lubią te swoje „wędrówki” między dwoma domami, lubią tę zmienność. Zauważyłam także, że dzieci lubią „próbować siebie” w dwóch różnych domach. Tylko to wszystko musi odbywać się w odpowiednich warunkach, które zapewniają rodzice. Opieka naprzemienna sprawdza się tylko wtedy, kiedy deklaracja rodziców, że „dziecko jest najważniejsze” jest prawdą, a nie jedynie powtarzanym sloganem, teorią – mówi psycholożka, dr Magdalena Śniegulska.

W Stanach Zjednoczonych czy w Europie Zachodniej od dawna bardzo często rozwiązaniem stosowanym po rozwodzie jest opieka naprzemienna nad dziećmi. U nas wciąż nie jest to popularne, choć sądy coraz częściej do takiego rozstrzygnięcia się przychylają. Czy z punktu widzenia psychologa to dobry dla emocji dziecka sposób na życie po rozstaniu rodziców?
Chciałabym uniknąć typowej dla psychologa odpowiedzi: „To zależy”, ale w tym przypadku jest ona naprawdę na miejscu. Są bowiem przynajmniej dwa czynniki, które odgrywają tu kluczową rolę. Po pierwsze, istotny jest fakt, czy rodzicom udało się rozstać w miarę po ludzku, to znaczy w jako takim pokoju. Owszem, rozstają się jako mąż i żona, ale oboje mają poczucie, że nadal mogą tworzyć coś na kształt rodziny ze względu na dobro swojego dziecka. To nie jest łatwe, ale niektórym się udaje. I po drugie, ważnym czynnikiem jest to, z jakim dzieckiem/ jakimi dziećmi mamy do czynienia. Jeśli są to dzieci z jakimkolwiek zaburzeniem rozwojowym czy neurorozwojowym, wtedy prawdopodobnie opieka naprzemienna będzie dla nich szalenie obciążającym rozwiązaniem. To są te dwa istotne elementy, które odgrywają kluczową rolę. Jeśli oba są sprzyjające – to znaczy rodzice nie prowadzą ze sobą otwartej wojny, tylko zgodnie kooperują, a dziecko nie ma żadnych zaburzeń – opieka naprzemienna może się bardzo dobrze sprawdzić.

Jakie są zalety takiego rozwiązania?
Według mnie zasadniczą zaletą jest to, że nie ma rodzica „odświętnego”, a to bardzo ważne w procesie bycia razem, budowania bliskości. I mama, i tata mają możliwość uczestniczenia w codzienności – tej zwykłej, szarej, powtarzalnej, pełnej problemów, ale też uśmiechu. Poza tym – wbrew temu, co często sądzimy – cenne jest to, że rodzice różnią się od siebie, mogą mieć inne podejście do spraw szkolnych, do sposobu spędzania wolnego czasu. I znowu – jeśli nie prowadzą ze sobą wojny o rację, o to, czyje pomysły są lepsze, to te różnice będą sprzyjały rozwojowi dziecka.

Brzmi jak bajka…
No właśnie, bo tę rodzinę po rozwodzie naprawdę da się fajnie zbudować, ale warunkiem jest dojrzałość matki i ojca. Konieczna jest umiejętność, możliwość skoncentrowania się na dziecku, a nie wyłącznie na własnych emocjach, potrzebach i urażonych dumach.

Warto też pamiętać, że opieka naprzemienna powinna być „flexi”. Elastyczność jest szalenie ważna. Trzeba dostosować się do dziecka, jego potrzeb i jego rozwoju. Są takie dzieci, które w pewnym momencie – na ogół dzieje się to w początkowym okresie adolescencji – potrzebują być więcej z jednym z rodziców, ale też w jednym miejscu. Bo pojawia się grupa rówieśników, która staje się ważna, a mieszka ona właśnie na przykład tam, gdzie tata. Dziecko mówi o swojej potrzebie otwarcie i…

I teraz pytanie jak zareaguje ten rodzic, który ma być z dzieckiem mniej…
Namawiałabym do zaakceptowania takiej prośby. Bez pretensji, bez wzbudzania poczucia winy, a mamy czasem taką pokusę. Znowu – kłania się dojrzałość. Chcę też uspokoić rodziców, którzy mierzą się z taką decyzją dziecka – bardzo często jest tak, że te potrzeby się zmieniają – nastolatek przez jakiś czas potrzebuje być więcej u matki, za jakiś czas u ojca. Z moich doświadczeń i z moich rozmów z dziećmi wynika, że gotowość rodziców do zaakceptowania ich decyzji, ich potrzeby bardzo ułatwia im funkcjonowanie w nowej, prorozwodowej rzeczywistości. I odwrotnie – bardzo cierpią, kiedy po takiej prośbie pojawiają się pytania w formie wyrzutów typu: „A co u taty/mamy jest lepiej niż u mnie, że teraz chcesz tam być więcej?” czy jeszcze większy kaliber: „To znaczy, że ojca kochasz bardziej niż mnie, tak?”. To są pytania-stwierdzenia, które są potwornie obciążające dla dziecka.

Jasne, ale wyobrażam sobie, że dla rodzica, który kocha, taka decyzja dziecka też nie jest łatwa.
Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę, ale – być może będę brutalna – pamiętajmy o tym, że to my, dorośli, jesteśmy autorami tej nowej sytuacji, z którą musi się mierzyć nasze dziecko. Po pierwsze, to my wybraliśmy naszym dzieciom takich, a nie innych rodziców; po drugie, to my zdecydowaliśmy się na rozstanie, fundując im tym samym życiową rewolucję. Trzeba wziąć tę odpowiedzialność na własne barki.

Zachęcam też do spojrzenia na taką sytuację z zupełnie innej strony, ale cały czas z perspektywy dobra naszego dziecka. Jeśli moja córka, mój syn ma dobrą, bliską relację z moim byłym partnera, to jest dla mnie zabezpieczające, to powinno dawać mi ogromne poczucie bezpieczeństwa. Mało kto myśli w takich kategoriach, ale w tej sytuacji do tego namawiam – los bywa okrutny, nigdy nie wiemy, co nas jutro spotka – jeżeli mi się coś stanie, to moje dziecko ma drugą osobę, która tak jak ja: zna, rozumie, troszczy się. Nie wchodzi w życie mojego ukochanego dziecka z doskoku. Czy to nie jest coś, co powinno dawać mi poczucie spokoju? Znam sytuacje, kiedy jednemu z rodziców coś się właśnie stało i nagle dziecko na kilka miesięcy wylądowało w domu rodzica, którego de facto nie znało. To był naprawdę dramat – dla dziecka i rodzica, który uświadomił sobie dopiero w tych okolicznościach, że trzymając je za wszelką cenę przy sobie, z daleka od byłego partnera, wyrządził mu krzywdę.

A czy takie życie „na dwa domy”, kiedy dziecko ma dwa łóżka, dwie szafy, dwa biurka itd, nie jest dla niego trudne? Każdy z nas wie, jak ważną częścią życia jest dom – ostoja.
Są dzieci, dla których taka różnorodność początkowo jest wręcz szalenie atrakcyjna – „coś się dzieje”, bardzo cieszy je ta zmienność, ale na przykład po pewnym czasie zaczyna je to męczyć i potrzebują wydłużenia tych okresów przebywania w jednym miejscu. I znowu – jest bardzo ważne, żebyśmy my, dorośli, wsłuchiwali się w te prośby i je respektowali. Ale chcę uspokoić rodziców – dzieci zdecydowanie łatwiej radzą sobie w takiej prorozwodowej sytuacji niż my, dorośli. Jeśli tylko rodzice nie prowadzą wspomnianej wojny, przepychanki dzieciaki są naprawdę gotowe na wiele. Mają bardzo dużą elastyczność w kwestii tego, co mieści się za określeniami: „dom”, „rodzina” itd. Pracuję z dziećmi, słucham ich i widzę, że mają w sobie łatwość adaptacji do nowych warunków – dużo większą niż sądzimy.

Oczywiście genialna jest sytuacja, w której – tak jak w Skandynawii – dziecko ma jeden dom, a to rodzice są tymi „dochodzącymi”. Ale jasne jest, że w naszych warunkach nie jest to możliwe, bo wiąże się to po prostu z kwestiami finansowymi.

Ale proszę mi wierzyć – znam wiele dzieci, które bardzo lubią te swoje „wędrówki” między dwoma domami, lubią tę zmienność. Zauważyłam także, że dzieci lubią „próbować siebie” w dwóch różnych domach. Tylko to wszystko musi odbywać się w odpowiednich warunkach, które zapewniają – bądź których nie zapewniają – rodzice. Powtórzę: opieka naprzemienna sprawdza się tylko wtedy, kiedy deklaracja rodziców, że „dziecko jest najważniejsze” jest prawdą, a nie jedynie powtarzanym sloganem, teorią.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze