1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Zamiast punktować błędy, więcej sobie wybaczajmy – przekonuje Katarzyna Miller

Jak sprawić, aby roczne podsumowanie wyszło nam na plus? Zamiast się dołować, doceniajmy drobne sukcesy i bądźmy dla siebie bardziej życzliwi. (Fot. FG Trade/Getty Images)
Jak sprawić, aby roczne podsumowanie wyszło nam na plus? Zamiast się dołować, doceniajmy drobne sukcesy i bądźmy dla siebie bardziej życzliwi. (Fot. FG Trade/Getty Images)
Podsumowanie roku – jak zrobić je efektywnie i w zgodzie ze sobą? – Zamiast skupiać się na tym, że coś nam nie wyszło, zauważmy, że świetnie sobie z tą porażką poradziliśmy. Zamiast punktować błędy, więcej sobie wybaczajmy – mówi psycholożka Katarzyna Miller i wyjaśnia, jak robić podsumowania, by nam pomagały, a nie szkodziły.

Pod koniec roku z pewnością wielu czytelników robi plany i podsumowania. Pandemia nauczyła nas, by plany robić raczej ogólne niż szczegółowe, ale zauważyłam, że to samo zaczęliśmy też robić z podsumowaniami. Co więcej, coraz częściej bilans wychodzi nam na zero albo nawet poniżej zera. „Nic mi się nie udało”, „Mam beznadziejną pracę, nie odniosłam żadnego sukcesu”, „Kolejny rok mija, a ja jestem sama”, „Najgorszy rok w moim życiu”… Łatwiej nam sobie nawrzucać, niż się za coś docenić?
Pewnie, że łatwiej. W dodatku my ciągle chcemy dla siebie więcej: pieniędzy, zaszczytów, powodzenia, atrakcji, zmian, przyjemności, oklasków. Po pierwsze, uważamy, że mamy tego za mało. Po drugie, gdy już dostajemy więcej, to się do tego przyzwyczajamy i znów uważamy, że mamy za mało. „Zostałam kierowniczką, to teraz chcę być dyrektorką”. „Kupiłem sobie dobry samochód, to teraz chcę jeszcze lepszy”. Bierze się to z tego, że nie uczy się nas cieszyć z małych rzeczy, z tego, co już jest. Nie żyjemy tu i teraz, tylko albo patrzymy do przodu – bo skoro kiedyś nie mieliśmy, to teraz musimy sobie to wynagrodzić, albo patrzymy wstecz – bo kiedyś było cudownie, teraz jest beznadziejnie i czemu by nie mogło być znowu tak jak dawniej?! Rzadko pojawia się ten moment, w którym mamy to, co trzeba, i tyle, ile trzeba. Za rzadko jest OK.

Mówisz „my”, mając na myśli wszystkich czy Polaków?
Nie żyłam nigdy na tyle długo w innym kraju, by poznać dobrze obcy język i mentalność innego narodu, choć jakiś czas pracowałam w Szwecji. Najlepiej znam Polaków, mogę więc wypowiadać się głównie o nich. I mam wrażenie, że przy tym względnym dobrobycie, jaki zaczął się pojawiać u nas w latach 90., z jednej strony wreszcie się rozhulaliśmy, a z drugiej – rozpuściliśmy. Zamiast się cieszyć z tego, jak wiele zmieniło się na lepsze – ładniej się budujemy, ładniej ubieramy, mamy coraz więcej nowych możliwości – my ciągle narzekamy.

Ale sądzę też, że wielu osobom rzeczywiście z roku na rok powodzi się gorzej. A może pod złym kątem na to wszystko patrzą – bardziej ogólnie zamiast szczegółowo?
Na każdą sytuację można spojrzeć z różnych perspektyw. Na przykład z perspektywy strat albo z perspektywy zysków. Dla mnie każdy kolejny rok jest lepszy w tym sensie, że mnie już nie zależy na tylu rzeczach, co kiedyś. Tak wiele już mam, że ja właściwie głównie chciałabym z tego korzystać. I mam też takie miłe uczucie, że mi wystarczy. Na przykład ponieważ już się najeździłam i naoglądałam, to teraz najcudniej mi siedzieć w fotelu we własnym domu. To są zdobycze albo wręcz rozkosze starzenia się, moi mili! Zdaję sobie sprawę z tego, że mam coraz mniej czasu na różne rzeczy i że pewnie wielu nie uda mi się już doświadczyć, ale tym bardziej cieszę się moimi nowymi piosenkami albo tym, że mam fajną robotę. Powiem ci więcej: dzięki temu, że z wiekiem jestem bardziej tolerancyjna, spokojniejsza i bardziej wyrozumiała dla ludzi – lepiej też im pomagam. To jest taka fajna zmiana, która dobrze, by następowała też w rodzicach: że mniej jest ważne, co oni mają zrobić, a bardziej – co dzieci mają dostać.

Coraz więcej jest we mnie przekonania, że nie ma się czym przejmować. Że lepiej sobie pozwolić na przepływanie czegoś niż na walkę z tym czymś, bo kiedy to przepływa, a my jesteśmy uważni i pozytywni, to zawsze wyłowimy z tego fajne kawałki. Oczywiście możemy być nastawieni i na te niefajne, bo one też płyną i też sporo ich wyłowimy. Jeśli ciągle nam jest za mało, ciągle jesteśmy niedopieszczeni i nienajedzeni – to rzeczywistość to potwierdza. I znajdują się dowody: „Znów mnie oszukali”, „Obiecał, a nie zrobił”, „No i podrożało”. W ogóle wokół jest coraz więcej roszczeniowości, a coraz mniej uprzejmości. Widzę ogromną zmianę w kwestii dobrego wychowania w naszym narodzie.

Co masz na myśli?
Choćby zwykłe „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. Albo taka sytuacja: jestem gdzieś zaproszona, przychodzę, witają mnie, pytają, czego się napiję, dbają o wygodny fotel, a kiedy już załatwimy to, co mieliśmy załatwić, to nawet nikt do drzwi nie odprowadzi. Bo już się skończyło, a ja zrobiłam to, po co mnie chcieli. I nie mówię o sytuacjach towarzyskich. Podobnie w usługach. Niedawno byłam w sklepie obuwniczym i panie ekspedientki naznosiły mi z dziesięć par, przy czym uśmiechały się i nadskakiwały jak księżnej. Tyle że, gdy już wychodziłam, nie odpowiedziały na moje „do widzenia”, bo tak były zajęte kolejną klientką. Czyli co, póki kogoś potrzebujemy, to jesteśmy dla niego mili, potem już nie, bo to się nie opłaca? A jeśli za jakiś czas znów czegoś będziemy od niego chcieli?

Bycie miłym dla innych jest fajne samo w sobie.
Tylko że ludzie nie zwracają uwagi na to, czy to jest dla nich fajne, bo zostali nauczeni, że jak chcą, by ktoś coś kupił, to trzeba mówić do niego po imieniu, potakiwać i komplementować.

Uprzejmość to jest coś, co możesz dać drugiemu człowiekowi nawet wtedy, kiedy sądzisz, że nie masz nic do dania. I w dodatku tobie też się to opłaca.

I to nie tylko w tym dosłownym znaczeniu.
Używam tego słowa w każdym sensie, choć w Polsce używa się go tylko w tym materialnym. Opłaca się kogoś znać, bo ma dojścia, wejścia, jest ważny czy dobrze sytuowany. Ja mówię: opłaca się znać kogoś i być dla niego fajnym, bo w ten sposób zapraszamy go na tę chwilę do naszego życia i to życie jest pełne wzajemnej życzliwości. Lepsze i zdrowsze.

Poza tym uprzejmość, tak jak dobro, do nas wraca. Nie zawsze od tej samej osoby, ale wraca. I to jest jedna z tych rzeczy, za które możemy być pod koniec roku wdzięczni. Jednak widzę, że ludziom trzeba czasem o tym przypomnieć, wskazać palcem. Zobacz: nie był to taki zły rok, skoro masz przy sobie tylu przyjaciół. W dodatku pomimo pandemii udało ci się wyjechać na całkiem przyjemne wakacje. No i jesień była tak piękna jak nigdy. Z tego też można się ucieszyć.
Można się też ucieszyć z tego, że coś mi się nie udało, ale ja bardzo dobrze to przyjęłam. Zobacz, jaka to jest cenna rzecz. Człowiek, dla którego istotne jest, że się zmienia i uczy nowych rzeczy, może sobie powiedzieć tak: „Jeszcze kilka miesięcy temu, gdyby mi szefowa powiedziała, że coś nie tak zrobiłem, to bym miał poczucie, że chce mnie zwolnić, a teraz to sobie myślę, że w sumie ma rację i trzeba się temu przyjrzeć”. Albo coś właśnie zaplanowałam, nie wszystko się udało, ale już wiem, że zamiast się tym przejmować, lepiej zastanowić się, od której strony zacznę to na nowo. A może po prostu to zostawię, bo przecież wcale nie muszę tego robić.

Bardzo bym apelowała o to, byśmy mieli większą uważność na nasz rozwój wewnętrzny. Naprawdę to całe nasze dojrzewanie jest całkiem fajnie urządzone; kolejne etapy coś nam zabierają, ale też coś dają. Coś się kończy, a w to miejsce pojawia się coś innego. Może nie mam już tego zdrowia czy energii, ale mam wiedzę, doświadczenie, spokój, a nawet mądrość. Człowiek jest po prostu lepiej wewnętrznie wyposażony. Może zewnętrznie gorzej, ale czy cały czas trzeba żyć na zewnątrz?

Czyli mówisz, że warto sobie zrobić takie wewnętrzne podsumowanie roku: co się we mnie zmieniło na lepsze?
Czy do czegoś nowego dotarłam? Czy coś ciekawego dojrzałam wewnętrznym okiem? Czy kogoś doceniłam? Może zweryfikowałam swoje zdanie na jakiś temat? A może przeczytałam książkę, którą czytałam 20 lat temu, i się okazało, że ona jest nie tylko nadal dobra, lecz także wyłapuję w niej teraz takie rzeczy, jakich kiedyś nie widziałam. Czy to nie są zyski?

No pewnie, że są. Ale zewnętrzne zmiany na dobre też można odnotować.
Jak najbardziej. Ktoś chciał schudnąć i schudł, ktoś ma nową fryzurę, a ktoś sobie kupił fajne ciuchy, których do tej pory nie było w sklepach albo na które nie miał wcześniej pieniędzy. Ja na przykład mam od niedawna nową krawcową, z czego się bardzo cieszę. Wiele kobiet cieszy się, że znalazło sobie wreszcie dobrą kosmetyczkę albo manikiurzystkę. Dzięki temu, że są teraz zewnętrznie zadbane, stają się bezpieczniejsze wewnętrznie. Mają po prostu jeden problem mniej, co zwykle ładnie przekłada się na różne inne działania.

Mam jeszcze jeden postulat dotyczący noworocznych podsumowań: bardzo bym apelowała o to, byśmy sobie coraz więcej rzeczy darowali.

I to niezależnie od tego, czy mamy obiektywne powody, by się siebie o coś czepiać, czy nie. Bądźmy dla siebie czuli, wyrozumiali i pełni aprobaty. To nieprawda, że będziemy wtedy mniej skuteczni – przeciwnie. Będziemy w siebie bardziej wierzyć, więc tak jak kiedyś baliśmy się o coś spytać, żeby nie wyjść na głupka, teraz się przełamiemy, podejdziemy, zapytamy – załatwimy coś, co jest dla nas ważne.

A nie masz wrażenia, że ten bilans często wychodzi nam negatywny także dlatego, że ciągle się do czegoś lub do kogoś porównujemy? Porównujemy ten rok do poprzedniego, do swoich wyobrażeń na temat tego, jaki miał być, albo do tego, jak minął naszemu znajomemu…
I tu warto przywołać to cudne powiedzenie, że jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach. Mniej oczekujmy, mniej nastawiajmy się na różne rzeczy – bierzmy życie takim, jakie jest. Możemy coś w nim poprawić, możemy też coś zmarnować, ale pamiętajmy, że jeśli coś nie idzie po naszej myśli, nie musi znaczyć, że idzie źle.

Czyli można być zadowolonym ze swojego życia nawet wtedy, gdy nic nie poszło w nim tak, jak planowaliśmy? Można czuć spełnienie, nawet pomimo że coraz gorzej nam się powodzi?
Można, wszystko można, bo człowiek jest i pojemny, i wszechstronny. Zobacz, te wszystkie historie miłosne, które tak lubimy oglądać w kinie, często rozgrywają się w obiektywnie trudnych czasach, co jeszcze tylko podsyca miłosny płomień. Bo wtedy tym bardziej człowiek chce mieć coś dla siebie i jest gotów więcej z siebie dać. A może też dostrzega, że chociaż ogólnie nie jest łatwo, to jemu się coś udaje, ktoś go wybrał, pokochał, ktoś go chce, lubi, potrzebuje.

Kryzysy robią z nami coś takiego, że stajemy się bardziej głodni prostych, dobrych rzeczy. I można właśnie wtedy z kimś drugim złapać się za rączki. Jak w świecie jest spokojnie i dostatnio, to ludzie już luźniej się za te rączki trzymają.

A jednak w kryzysie wiele osób nie daje sobie prawa do zajmowania się głupotami…
O takich ludziach mówię, że mają kijek w dupie i wiecznie na nim siedzą. Moim zdaniem im wokół jest trudniej, tym bardziej trzeba się umieć rozluźnić, popuścić i śmiać z tego, z czego można. Kiedyś, gdy tylko sytuacja się w kraju zagęszczała, natychmiast pojawiały się nowe dowcipy. Teraz są memy. I świetnie! Obśmiejmy wszystko, czego się boimy. Dzięki temu będziemy mogli iść dalej i robić swoje.

I to chyba jest najważniejsze: robić swoje.
Robić swoje, wiedzieć, że robię swoje, dać sobie do tego prawo i mieć z tego satysfakcję. Niezależnie od tego, czy to się komuś podoba, czy nie.

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (wydane przez Wydawnictwo Zwierciadło).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze