1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Kiedy mama i tata mają inne pomysły na wychowanie

Ludzie widzą siebie jako dorosłych, którzy pełnią funkcje rodzicielskie, a tak naprawdę procesy, które ich tak emocjonują i napędzają konflikt, biorą się ze zranień ich wewnętrznych dzieci. (Fot. iStock)
Ludzie widzą siebie jako dorosłych, którzy pełnią funkcje rodzicielskie, a tak naprawdę procesy, które ich tak emocjonują i napędzają konflikt, biorą się ze zranień ich wewnętrznych dzieci. (Fot. iStock)
Dzieci nie są nasze. To znaczy: nie są naszą własnością. Wychowujemy je zawsze do czegoś. – A czy dzisiaj rodzice zadają sobie pytanie: „Do czego właściwie chcemy przygotować nasze dzieci”? Czego wymaga od nich współczesny świat?” – zastanawia się terapeuta Jacek Masłowski, komentując najczęstsze spory wychowawcze.

Czasem dopiero gdy pojawia się dziecko, orientujemy się, że chcemy je wychować zupełnie inaczej niż nasz partner. Co wtedy?
Ludzie się kochają, chcą być razem, aż nagle rodzi się taki mały Gienek albo Balbinka, no i „dzień dobry, co dalej?”, jak głosi tytuł książki Erica Berne'a. A dalej zachodzą co najmniej dwa procesy, czasami dodatkowo się na siebie nakładające. Po pierwsze, często bierzemy się do wychowywania dzieci w takim duchu, że będziemy robić dokładnie to samo co nasi rodzice albo postępować zupełnie inaczej niż oni. W związku z tym nasze rodzicielstwo – szczególnie przez pierwsze lata życia dziecka albo pierwsze rodzicielstwo, bo z kolejnym dzieckiem schemat się zmienia – opiera się głównie na wzorcu wyniesionym z domu. I pojawia się problem, bo nie mamy tego dziecka z bratem czy siostrą, tylko z obcym człowiekiem. Z kimś, kto ma własne doświadczenia czy przekonania odnośnie do tego, co jest dobre, a co złe dla dziecka. O ile to się ze sobą jakoś komplementarnie układa, pół biedy. Gorzej jeśli pojawiają się rozbieżności. A tak jest najczęściej. No a po drugie, kłaniają się nasze deficyty.

Każdy wynosi jakieś braki z domu. Jeden niewielkie, drugi ogromne.
No i wielu rodziców postanawia, że dzieciom wynagrodzi to, czego sami byli pozbawieni, czyli jeśli mój tata się ze mną nie bawił, to ja teraz będę się bawił z synem cały czas. Pozornie wydaje się to świetnym pomysłem. Kłopot w tym, że nie bierzemy pod uwagę indywidualności dziecka. Projektujemy na nie własne potrzeby, a przestajemy widzieć potrzeby tego małego człowieka. I wychowujemy małego narcyza.

Rodzice zajmują się swoim wewnętrznym dzieckiem, które jest ciągle głodne uwagi, a przez to nie skupiają się na faktycznych potrzebach syna czy córki.
Pozornie wygląda to tak, jakby dbali o tę Balbinkę albo Gienka, tymczasem prowadzą osobistą krucjatę. W dodatku ty karmisz dziecko w tym obszarze i w taki sposób, w jaki sama chciałaś coś kiedyś dostać, a twój partner pragnie realizować to samo, ale na swój sposób. No i konflikt murowany. Często wewnętrzne dzieci rodziców zaczynają się bić między sobą o miejsce przy stole. A ponieważ rozgrywa się to w obszarze nieświadomości, to ludzie nie mogą się dogadać. Widzą siebie jako dorosłych, którzy pełnią funkcje rodzicielskie, a tak naprawdę procesy, które ich tak emocjonują i napędzają konflikt, biorą się ze zranień ich wewnętrznych dzieci. Dzisiaj ludzie rywalizują o to, jak bardzo skutecznie wykarmią swoje wewnętrzne głodne dziecko. Jednocześnie myśląc, że są fajnymi i opiekuńczymi rodzicami.

Sądziłam, że wystarczy dostrzec nieuświadomiony styl wychowania, który wynosimy z domu, ale z tego, co słyszę, to równie ważne jest, żeby najpierw nakarmić swoje wewnętrzne dziecko.
Jeżeli będziesz obserwować tego samego mężczyznę, najpierw jako tatę, a później jako dziadka, to co zauważysz? Że jest znacznie lepszym dziadkiem niż był tatą. Dlaczego? Bo jego wewnętrzne dziecko jest prawdopodobnie bardziej podkarmione niż dwadzieścia lat temu.

Do tego dochodzą też chyba wartości i priorytety. Co, jeśli zaczynają się rozjeżdżać i na przykład jeden rodzic chce szczepić dziecko, a drugi nie?
Akurat jeżeli chodzi o szczepienie, to nie można zaszczepić dziecka tylko trochę. Ale są na przykład takie rozbieżności, jak wychowanie zgodnie z wartościami katolickimi kontra wychowanie oparte na innych wartościach – wtedy można pokazać dziecku różne perspektywy na życie. I rzecz w tym, czy rodzice są na tyle dojrzali, że potrafią się zgodzić na to, aby dać dziecku wybór, a nie kierować się tylko i wyłącznie własnym poglądem.

Co w sytuacjach, gdy nie udaje się dostrzec dwóch stron medalu?
W dojrzałej relacji powinno być miejsce na dialog. Czyli pytam żony: „Powiedz mi, jak ty to widzisz, dlaczego byś chciała zaszczepić naszą córkę? Co twoim zdaniem przemawia za tym, żeby to zrobić?”. Z kolei ona może spytać: „Co przemawia za tym, żeby jej nie szczepić?”. A w końcu mówimy sobie: „Aha, to może poczekajmy jeszcze z tą decyzją, prześpijmy się, bo pojawiły się silne emocje, popatrzmy na to, gdzie możemy wzmocnić albo zbić konkretne argumenty”. I nawet jeżeli jedna osoba powie: „Nie udało mi się ciebie przekonać i dalej jestem absolutnie przeciwko temu, żeby szczepić dziecko” – to sam proces dochodzenia do tego stwierdzenia jest zbliżający, a nie zwalczający siebie nawzajem. Niestety, ludzie nie potrafią dzisiaj ze sobą rozmawiać.

Jak im w tym pomóc?
Doprowadzić do sytuacji, w której obie strony są w stanie nazwać intencje, które stoją za ich stanowiskami. Nie skupiać się na argumentach, tylko na potrzebach. One są często tak głęboko poukrywane, że nie mamy do nich dostępu. A nierzadko okazuje się, że ci, którzy stoją po dwóch stronach barykady, mają dokładnie tę samą potrzebę do zaspokojenia. Na przykład oboje chcą się czuć ważni, tylko zamiast o tym jasno powiedzieć, prowokują drugą stronę, wymuszają jej uwagę np. poprzez złośliwość, niezgadzanie się czy wchodzenie w spór.

Jakie są jeszcze źródła konfliktów pomiędzy rodzicami?
Stereotypy. Choćby ten, że kobieta, czyli matka, jest lepszym i bardziej kompetentnym rodzicem. Nawet w reklamach syropu na kaszel słychać zdanie: „jako matka wiem najlepiej, co jest dobre dla mojego dziecka”. No i szach mat. Ojciec to w wielu domach rodzic drugiej kategorii. Jesper Juul w książce „Być ojcem, być mężem” opisywał taką sytuację: mężczyzna chce wyjść z synem na dwór, ubiera go, a partnerka mówi: „źle go ubrałeś, załóż inną czapkę”. Okazuje się, że robi tak 9 na 10 matek.

To nie musi prowadzić do konfliktu, jeśli rodzic, który wychodzi na spacer, przejmie odpowiedzialność za ewentualną chorobę dziecka i zostanie z nim w domu. Chcąc uniknąć konfliktu, często postanawiamy machnąć ręką na pewne sprawy: „dobrze, niech zje lizaka”. Tylko potem dochodzimy do wniosku, że nie przekazujemy dziecku tego, co dla nas ważne. Co z tego, że mówimy: „uważam, że lizak ci szkodzi”.
Nie chodzi o to, żeby ulegać albo się upierać, tylko świadomie razem żyć. U rodziców ważna jest elastyczność. Jeśli ja pracuję, a moja żona zajmuje się dziećmi i domem, to ona może mieć taki rodzaj obawy, że jeżeli ja syna nie ubiorę w inny (odpowiedni) sposób, a on się przeziębi, to później ja pójdę do pracy, a ona zostanie z jego gilami do pasa. Chodzi o to, żeby to zrozumieć. Dlatego nie będę tutaj karmił swojego ego w kwestii tego, jakim jestem zajebistym ojcem i wiem lepiej, tylko spojrzę na kontekst tej sytuacji. Założę mu inną czapkę albo zostanę z jego gilami w domu, jeśli się przeziębi.

Niektórzy rodzice bardzo sztywno trzymają się jakiegoś poglądu i robią karczemne awantury, jeśli drugi rodzic chciałby trochę odpuścić. Ale to nie wynika z dbania o dobro dziecka, tylko z tego, że ja jestem przekonany lub przekonana o tym, że moje jest bardziej mojsze.

Są sprawy ważne i ważniejsze. W niektórych sytuacjach rodzic czuje, że musi postąpić w zgodzie ze sobą, tupnąć nogą i koniec.
Jeżeli bardzo mi na czymś zależy, na przykład chcę wyjechać z dzieckiem za granicę – by pokazać mu świat albo fajnie spędzić z nim czas – a moja partnerka obgryza paznokcie ze strachu, że coś nam się stanie, to ponieważ jestem osobą, która ma jakąś potrzebę i to ja inicjuję działanie, wiem, że odpowiedzialność leży po mojej stronie. Zdaję sobie sprawę, że realizacja tej potrzeby może wpłynąć negatywnie na nasz związek. Co robię? Jeśli partnerka jest dla mnie naprawdę ważna, rozważam, czy rzeczywiście muszę jechać wspólnie z dzieckiem. No, chyba że ona ma w sobie tę lękliwość cały czas, co miałoby oznaczać, że nigdy z dzieckiem sam nie wyjadę. Wtedy zaczynam pracować nad partnerką – po to, żeby jej lęk stał się mniejszy albo żeby wypracować warunki, dzięki którym ten lęk będzie trochę obniżony.

Wartością nadrzędną jest w tym przypadku nasza rodzina?
Wartością jest to, co jest dla mnie ważne. Może to być przeżywanie przygód. Albo to, żeby moja żona lub mąż czuli się kochani. Dlatego właśnie para, która na początku nie ma ustalonego systemu wartości, może mieć kłopot z wychowywaniem dzieci. Po to mamy to całe narzeczeństwo, żeby sprawdzić, co nam się wspólnie podoba, co lubimy, co chcemy robić, a czego nie. A jednak wiele osób unika konfrontacji z tym, co im się nie podoba czy przeszkadza w drugim człowieku. Dopiero na koniec tego procesu przychodzi pytanie o to, co chcemy przekazać naszym dzieciom.

Mam wrażenie, że dzisiaj rodzice nieustannie rywalizują ze sobą o to, kto jest lepszym rodzicem. Skąd się to bierze?
Faktycznie nastąpiło przegięcie, które polega na rywalizacji pomiędzy młodymi ojcami i młodymi matkami o to, kto jest większym znawcą tego, jak przewijać, kąpać czy pudrować pupę. Dlaczego tak się stało? Bo mężczyźni chcą realizować się w roli ojca, jednocześnie mając za przykład jedynie wzorce ojca patriarchalnego. Dlatego zaczynają przejmować funkcję matki i robić to samo co kobiety. A jeśli robisz to samo i chcesz mieć poczucie, że jesteś w tym dobry, to starasz się robić to lepiej. Do tego dochodzi wspomniany stereotyp pod tytułem „matka wszystko umie najlepiej”. A co jeśli się okaże, że jednak nie jesteś tak dobrym ojcem, jak byś chciał? Wchodzisz w rywalizację, która niekoniecznie musi rozgrywać się na poziomie awantur, a na przykład na poziomie dogadzania dziecku. Kłopot polega na tym, o czym mówiliśmy na początku – to jest projekcja własnych potrzeb, a nie faktycznych potrzeb dziecka.

A co jeśli widzimy, że partner lub partnerka nie radzą sobie w roli rodzica i zaczynają się wycofywać? Albo gdy nie są lubiani przez dziecko? Jak mu lub jej pomóc? Czy jako ten bardziej lubiany rodzic możemy coś zrobić?
Rzeczywiście bardzo łatwo jest zrazić się do relacji z dzieckiem, które pokazuje, że cię nie lubi. Szczególnie dotyczy to mężczyzn. Dlatego jeżeli jesteś tym rodzicem, który ma dobrą relację z dzieckiem, możesz bardziej zachęcić tego, który radzi sobie gorzej. Na przykład ojciec może mieć poczucie, że nie umie się bawić z dziećmi – słabo rysuje, wychodzą mu domki z klocków… Wtedy 9 na 10 matek powie: „faktycznie źle to robisz, powinieneś więcej tego albo tamtego” albo: „czy ty naprawdę nie możesz chwilę pobawić się ze swoim dzieckiem?”. A przecież można powiedzieć: „Mam dla ciebie propozycję. Kiedy widzisz, że malujemy razem z dzieckiem i masz ochotę dołączyć, to po prostu usiądź z nami. Zobacz, czy jesteś w stanie zrobić cokolwiek. Naucz się razem z nami spędzać czas w taki sposób, co nie oznacza, że musi cię to bawić”. Chodzi o to, żeby zrobić coś dokładnie odwrotnie niż robi to większość. A większość robi wyrzuty.

Poza tym jeśli ktoś jest przeciążony w pracy, wraca do domu i zwala się na niego banda dzieciaków, to zwykle ma ochotę krzyknąć albo uciec. Wtedy drugi rodzic, jeśli ma akurat lepszy dzień lub lepszą relację z dziećmi, może im wytłumaczyć: „tata/ mama was kocha, spędza z wami wiele czasu, robi różne rzeczy, teraz jest po prostu zmęczony/a i dlatego zareagował/a w ten sposób, ale to nic złego nie znaczy”. Chodzi o tworzenie dobrego wizerunku tego mniej lubianego rodzica w oczach dziecka.

Oczywiście to rada dla tych, którzy chcą się zbliżyć do swoich dzieci i mieć z nimi dobre relacje, a nie jeśli zupełnie ich to nie interesuje.

Biorąc pod uwagę nasze deficyty, nieuświadomione modele wychowania, głodne wewnętrzne dzieci – co jest w tym wszystkim najważniejsze?
Najważniejsze to odczarować jeden podstawowy mit: dzieci nie są nasze. Nie są naszą własnością. To nie przedmiot, z którym mogę robić, co mi się podoba. Wychowujemy dzieci zawsze do czegoś. A czy dzisiaj rodzice zadają sobie pytania: „Do czego właściwie chcemy przygotować nasze dzieci? Czego wymaga od nich współczesny świat?”.

Wychowanie polega przecież nie tylko na tym, żeby otoczyć dziecko miłością i opieką, trzeba również przygotować je do życia. Dlatego usiądźcie i wspólnie zastanówcie się nad tym. A dopiero gdy zaczniecie o tym rozmawiać, wyjdzie wam to, w jaki sposób chcecie wychowywać wasze dziecko.

Jacek Masłowski, filozof, coach, psychoterapeuta w Instytucie Psychoterapii Masculinum, współtwórca i prezes Fundacji Masculinum, współautor książek.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze