1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Akceptacja nieuchronnego końca jest w gruncie rzeczy hołdem dla życia. Rozmowa z Anną Lyons, doulą umierania

Anna Lyons (Fot. archiwum prywatne)
Anna Lyons (Fot. archiwum prywatne)
Ludzie wymyślają komiczne słowa na śmierć, jak to, że ktoś wygląda jakby spał. Nie, martwy człowiek tak nie wygląda – mówi doula umierania Anna Lyons. Jak rozmawiać o śmierci?

Przyjaciółka opowiedziała mi niedawno o śmierci swojej matki. Codziennie odwiedzała ją w szpitalu, do ostatniego dnia, do końca była z nią blisko. Ale podejrzewam, że nie zawsze tak jest. Jak to wygląda z twojej perspektywy?
Masz rację, myślę, że większość ludzi nie ma takich doświadczeń, a gdy umiera ktoś bliski, czują się wrzuceni w obcą sytuację, zetknięcie ze śmiercią jest dla nich szokiem. Dlatego historia o tym, jak córka żegna matkę – osobę, która daje nam życie i opiekuje się nami, a teraz my możemy jej to oddać, odwdzięczyć się i opiekować nią, kiedy tego potrzebuje pod koniec życia – wydaje się bardzo piękna. Co oczywiście nie oznacza, że to nie jest trudne, bo jest niezwykle trudne.

Jako doula umierania, czyli osoba, która wspiera i towarzyszy umierającym oraz ich bliskim, obserwujesz pewnie różne postawy wobec śmierci.
Każdy umiera inaczej, każdy członek rodziny czy przyjaciel radzi sobie z tym na swój sposób. I nie masz pojęcia, jak zareagujesz na swoją diagnozę czy na diagnozę kogoś najbliższego. Można próbować się przygotować, tworzyć scenariusze, ale dopóki ktoś nie powie, ile zostało ci czasu, naprawdę nie masz pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Zwykle pracuję z młodymi ludźmi i oni nie mają w sobie akceptacji, że ich życie zbliża się do końca, zwłaszcza gdy wiedzą, że zostawiają małe dzieci, które będą dorastać bez rodzica czy starszego rodzeństwa. W takiej sytuacji nie ma zgody ani akceptacji śmierci, dlatego koncentruję się na rozmowie, na komunikacji.

Wiele osób wspomina, że żałują, że nie rozmawiali więcej z bliskimi przed ich śmiercią, że zabrakło komunikacji, o której wspominasz.
Myślę, że sporo tych ważnych rozmów nie dotyczy pogodzenia się z sytuacją, raczej pozwolenia na to, żeby coś było takie, jakie jest. Nawet nie chodzi o samo umieranie, bo ono trwa bardzo krótko. Ludzie po diagnozie mogą żyć jeszcze latami, dlatego zwracam uwagę na to, że często mówimy o kimś jako o umierającym, a to przecież osoba, która żyje z chorobą ograniczającą czas trwania tego życia. To bardzo ważne, żeby postawić życie na pierwszym miejscu. Bo dopóki nie weźmiesz ostatniego oddechu, to po prostu żyjesz.

Nie umiemy rozmawiać o śmierci?
Paradoks polega na tym, że rozmawianie o śmierci i umieraniu, kiedy jest się zdrowym i młodym, nie jest trudne. Dużo trudniej, gdy dostaliśmy złą wiadomość dotyczącą swojego czy cudzego życia. Ale warto włączyć temat umierania do codziennych rozmów, na przykład: jak chcemy być pochowani, w jakiej trumnie, jakich okolicznościach. Powinniśmy o tym rozmawiać, kiedy to nie jest naładowane emocjami i myślą, że naprawdę umrzemy. To nie jest dziwny, niezdrowy temat, a kiedy zaczniemy tak rozmawiać choćby z dziećmi, stanie się łatwiejszy, naturalny. Moje córki rozmawiają o tym, w jakich kolorach chcą mieć trumny.

O...
Już uspokajam – nie dlatego, że myślą, że coś złego im się zaraz przytrafi, ale dlatego, że pamiętają, jak pomalowałam trumnę mojego dziadka. Nie mogłam znaleźć trumny we właściwym kolorze, a on miał swój ulubiony, więc sama ją pomalowałam, razem z najstarszą córką. I ta anegdota stała się częścią naszej rodzinnej historii. Uważam, że musimy znaleźć sposób, by takie tematy włączać do rozmów. Także tych z dziećmi, żeby wiedziały, że śmierć jest częścią życia, bo życie kiedyś się kończy i nie udawajmy, że tak nie jest.

Śmierć równa się strata – ktoś, kogo kochasz, nagle przestaje fizycznie istnieć. Ale nierozmawianie o śmierci jej nie powstrzyma, a to, jak kogoś opłakujemy, może zależeć od tego, jak ta osoba zmarła. Nie czyni to żałoby łatwiejszą, ale kiedy wiesz, że zrobiłaś wszystko, by ułatwić komuś to przejście – lepiej znosisz żałobę. I uważam to za przywilej, bo wiele osób umiera nagle albo w sposób, który wymaga izolacji. Wówczas nie możemy im pomóc, zająć się nimi, dodać im otuchy.

Wydaje mi się, że problemem jest też współczesna medycyna. Kiedyś umierano w domu, ludzie przychodzili i widzieli zmarłych, a dziś tego nie robimy; ludzie umierają w szpitalach, a tam usuwa się po nich ślady chorowania i śmierci, byśmy tego nie widzieli. Z drugiej strony oczekujemy, że medycyna wszystko uleczy, tymczasem nieraz najlepsza jest opieka paliatywna, dająca wytchnienie i komfort.

Wiele w naszym myśleniu o śmierci zmieniła pandemia. Ludzie nagle zaczęli znikać, nawet nie było momentu przejścia z domu do szpitala.
Część mojej pracy polega na zachęceniu bliskich do tego, by spędzili chwilę z osobą, po tym jak umarła. Nie mogłam tego robić w pandemii, więc członek rodziny – tak jak pani mówi – znikał, a rodziny nie mogły go zobaczyć po śmierci. A to ważne, żeby domknąć ten proces. Kiedy ktoś nagle odchodzi z naszego życia, dla naszego mózgu jest to trudne do przepracowania. Kontakt ze śmiercią jest ważny, zwłaszcza dla dzieci. Na przykład kilkulatkom trzeba wielokrotnie powtarzać, że ktoś zmarł i co to znaczy, bo dla nich to abstrakcja.

Kilka lat temu pracowałam z rodziną, w której były bardzo małe dzieci. Ich tata zmarł i one nie mogły zrozumieć, że już do nich nie wróci, a ich mamie zależało na tym, żeby zrozumiały, czym jest śmierć. Dlatego spędzili cały dzień z ciałem taty w domu, dzieci miały szansę się z nim pożegnać. Matka została potem za to surowo osądzona przez znajomych i rodzinę; powiedzieli jej, że nie można pokazywać dzieciom martwego ciała, ale dla mnie to był prawdopodobnie najpiękniejszy dzień w całej mojej karierze zawodowej. Nigdy nie doświadczyłam takiej miłości i zrozumienia, oglądając dzieci żegnające się z ojcem w obecności mamy.

To rzeczywiście piękna historia, zwłaszcza że dziś dzieci i młodzież nie oglądają śmierci w rzeczywistości, a jednocześnie co chwila mają kontakt z nią w telewizji czy w grach. Przez to śmierć staje się nierealna.
Ludzie wymyślają komiczne słowa na śmierć, jak to, że ktoś wygląda, jakby spał. Nie, martwy człowiek tak nie wygląda. Wygląda na martwego. Ciało jest inne w dotyku, kolor się zmienia i wszystko się wydarza bardzo szybko. Może gdybyśmy o tym rozmawiali, próbowali zrozumieć, jakie zmiany zachodzą, gdy ludzie umierają – to nie byłby to taki szok.

Nie robię już tego, ale przez wiele lat pracowałam z niemowlętami. I gdy matka chciała zobaczyć swoje dziecko po śmierci, musiałam jej wytłumaczyć zmiany, jakie zachodzą w takim małym delikatnym ciele, bo niemowlęta zmieniają się po śmierci bardzo szybko. Po rozmowie, gdy szłyśmy zobaczyć dziecko, to ja dostrzegałam tę zmianę, a matki – dzięki mojemu przygotowaniu – po prostu widziały swoje dzieci. Dlatego nie był to dla nich taki szok.

Śmierć to coś, co widzimy w horrorach, została nam odebrana przez Halloween. Ale musimy ją odzyskać, zrozumieć, czym jest, jak wygląda. Jeśli tego nie zrobimy, nie będziemy służyć życiu.

Miewasz wątpliwości dotyczące tego, czy to, co robisz zawodowo, nie jest dla ciebie zbyt obciążające?
Cały czas je mam! Przez jakiś czas pracowałam w hospicjum w Londynie i w jednym roku poszłam na 50 pogrzebów. Ostatnim był pogrzeb dziesięcioletniego chłopca. Dosłownie przepłakałam całą drogę na ceremonię, po czym usiadłam z tyłu sali i po prostu się rozpadłam. Tego dnia wróciłam do domu i złożyłam wypowiedzenie. Zostałam wykładowczynią. Po jakimś czasie zaczęło mi jednak brakować tego, co robiłam, i kiedy poczułam, że się wzmacniam, że skutecznie odbudowuję zasoby i moją odporność – wróciłam do tego świata.

Nadal bywa mi bardzo trudno i wtedy muszę się odżywić, odpocząć. Bardzo pomagają mi w tym moje dzieci, dzięki nim mam właściwy dystans do pewnych spraw ale także grunt pod nogami. To potrzebne, gdy rzeczywistość przytłacza albo po prostu jest ci zbyt smutno.

Wyobrażam sobie, że ta praca jest przytłaczająca.
Moich podopiecznych nie postrzegam jako umierających, ale jako żyjących ze swoją chorobą. Jest tyle dni radosnych, pięknych, pełnych niezwykłych momentów, a ja czuję się uprzywilejowana, że idę u boku moich klientów wtedy, kiedy są najsłabsi, najdelikatniejsi.

Z pewną cudowną kobietą pracowałam przez siedem lat i przeżyłyśmy mnóstwo radości i zabawnych chwil. Kiedy zmarła, byłam zdruzgotana. Ale przynajmniej dane nam było przeżyć wspólnie siedem pięknych lat.

Jak dbasz o siebie?
Kiedy coś mnie przerasta, robię sobie przerwę albo rezygnuję. Jak wspominałam, pracowałam kiedyś z niemowlętami i ich rodzicami. Jestem samodzielną mamą trzech córek, więc praca z maleńkimi dziećmi była tym bardziej dla mnie trudna, bo musiałam być obecna dla nich i ich rodziców, nie mogłam projektować na nich swoich uczuć i myśli jako matka. W pewnym momencie stało się to zbyt trudne, więc kilka lat temu zrobiłam sobie dłuższą przerwę od bycia doulą umierania.

Poza tym regularnie chodzę na terapię, mam superwizje, ale też nauczyłam się nie brać na siebie za dużo, wtedy kieruję klientów do innych osób. Kiedyś miałam z tym problem, bo gdy ktoś opowiada ci swoją historię, to chcesz od razu mu pomóc, ale dotarło do mnie, że nie zawsze jestem właściwą osobą.

Dbam o odporność fizyczną i psychiczną. I widzę, jak bardzo potrzebne jest to nam wszystkim. Zobacz, jak świat zmienił się po pandemii. Nigdy wcześniej nie podawano w mediach statystyk zgonów. Codziennie! A jest tak od początku pandemii – wchodzisz na stronę serwisu wiadomości i wiesz, ile osób danego dnia zmarło na COVID-19. Jednego dnia w Wielkiej Brytanii, w szczycie pandemii, zmarły dwa tysiące osób. To jest wstrząsające. Jasne, niektórzy wolą się odcinać od takich wiadomości, ale obserwuję, jak moje córki odbierają to, co dzieje się wokół nich, i widzę, że śmierć innych dotyka je w sposób, jakiego moje pokolenie w ich wieku nie doświadczyło. I zastanawiam się, jak to wpłynie na nie w przyszłości. Jak sobie będą radzić jako dorosłe osoby z żałobą, umieraniem.

Nie myślałam o tym, że pandemia może zostawić tego rodzaju ślad w dzieciach.
Nie uważam, że każdą stratę czy ból trzeba zaraz przekuwać w coś pięknego, czasem ból oznacza po prostu ból, a tragedia jest tragedią i tak trzeba ją nazwać, nie musi też nas uczyć czegoś więcej. Ale uważam, że jako rodzice i obywatele świata mamy teraz jedną podstawową rzecz do zrobienia: trwa pandemia, zaczęła się wojna i często brakuje nam słów, a jednak musimy uczyć dzieci rozmowy na takie tematy i musimy teraz być bardzo obecni w ich życiu, bo patrzenie na świat, który dziś nie daje im gwarancji bezpieczeństwa i odbiera dzieciństwo, jest trudne. Nie można zostawiać dzieci z bezradnością i lękiem, ważne, żeby ułatwiać im rozmowę o tym, co się dzieje, jak się z tym czujemy, jak radzimy sobie i jak możemy pomóc sobie i innym.

Jako dorośli musimy im stale wyjaśniać, dlaczego świat jest tak skomplikowany.
Mam takie momenty, kiedy wcale nie chcę być dorosła, nie chcę kierować swoim życiem i brać odpowiedzialności za wszystko – nie mam na to zasobów. Moje dzieci cały czas widzą, jak płaczę. Sądzę, że to ważne, kiedy widzą, jak mocno poruszają mnie niektóre wydarzenia.

To wciąż wydaje się nie do wyobrażenia, że prosto z pandemii przeszliśmy do wojny. Moje córki wróciły pewnego dnia ze szkoły i powiedziały, że nauczyciel stwierdził, że przed nami III wojna światowa. Nie mogły spać całą noc, zastanawiając się, co się teraz wydarzy. Ale ta sytuacja zwróciła ich uwagę na dzieci w Ukrainie, na to, co one przechodzą i na myśl o tym, że trzeba zatroszczyć się o innych.

Anna Lyons, doula umierania. Wspiera przewlekle chorych, ich rodzinę i przyjaciół. Współautorka z Louise Winter książki „Wszyscy wiemy, jak to się kończy”, www.lifedeathwhatever.com

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Wszyscy wiemy, jak to się kończy
Autopromocja
Wszyscy wiemy, jak to się kończy Anna Lyons; Louise Winter Zobacz ofertę promocyjną
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze