1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Język inkluzywny – jak mówić, żeby nie dyskryminować? Wyjaśnia doktorka Sandra Frydrysiak

„Język jest soczewką, która nam zabarwia świat” – mówi doktorka Sandra Frydrysiak. (Ilustracja: iStock)
„Język jest soczewką, która nam zabarwia świat” – mówi doktorka Sandra Frydrysiak. (Ilustracja: iStock)
Język nie odzwierciedla rzeczywistości jeden do jednego, tylko ją kreuje. Nie jest przezroczysty ani politycznie niewinny, wywołuje określone społeczne konsekwencje. Doktorka Sandra Frydrysiak wyjaśnia, jak mówić, żeby nie dyskryminować, a przy okazji zmieniać świat wokół nas na lepsze.

Ostatnio zauważyłem, że część moich znajomych zwraca się do innych w mediach społecznościowych per drogie osoby zamiast po prostu drodzy. Wiesz dlaczego?
W związku z rozwijającą się świadomością i wrażliwością na różnorodność społeczną część z nas chce w swojej komunikacji uwzględniać innych niezależnie od ich tożsamości płciowej. A przecież jeśli zwracamy się do dużej grupy osób, to mogą w niej być zarówno mężczyźni oraz kobiety, jak i osoby niebinarne, które mogą się nie identyfikować ani z byciem kobietą, ani z byciem mężczyzną. Dlatego też najbardziej inkluzywnym rozwiązaniem będzie używanie słowa „osoba”. Często podczas swoich zajęć na uniwersytecie mówię: „Szanowne, szanowni, szanowne osoby”. Wymieniam wszystkie formy, bo bardzo mi zależy, żeby włączyć wszystkich zebranych w sytuację komunikacyjną.

Jesteś trenerką języka inkluzywnego, co to właściwie za język?
Język inkluzywny to język równości i szacunku. To taki język, który nikogo nie wyklucza, wszystkich zauważa, nikogo nie dyskryminuje i promuje równość. To także język, który unika stereotypów. Bo w naszej codziennej mowie jest mnóstwo wyrażeń, które epatują stereotypowym myśleniem. Weźmy powiedzenie: „Nie płacz jak baba”, adresowane do mężczyzn. Łatwo zauważyć, że zawiera krytyczną ocenę kobiecej emocjonalności; założenie, że ona jest inna niż męska, a także że emocje i płacz to coś złego. Z drugiej strony, jak chcemy pochwalić kobietę, mówimy jej: „To była męska decyzja”. Język, który tak kategorycznie ocenia cechy związane z płcią, to klasyczny przykład nierównościowego języka.

Czy to znaczy, że język, którego używamy na co dzień, jest dyskryminujący?
Tak to niestety może wyglądać z perspektywy osób, które w naszym kontekście kulturowym mają mniej przywilejów. Przywykliśmy na przykład zwracać się do grup, w których są zarówno kobiety, jak i mężczyźni, w rodzaju męskim, bo uznajemy, że męskoosobowe formy są uniwersalne – jeśli mamy do czynienia z grupą kobiet, w której jest jeden mężczyzna, powiemy: „oni zrobili”. Ale ta uniwersalność męskich form jest pozorna, badania pokazują, że jeśli taką formę słyszymy, to wyobrażamy sobie mężczyznę. Tak więc gdy stosujemy męskie końcówki, pomijamy w ten sposób kobiety, nie mówiąc już o osobach niebinarnych. Bliskie mi kulturoznawstwo mówi, że język nie odzwierciedla rzeczywistości jeden do jednego, tylko ją kreuje. Musimy sobie zdać sprawę z tego, że on jest soczewką, która nam zabarwia świat. Język nie jest przezroczysty, neutralny ani politycznie niewinny.

Przewaga form w rodzaju męskim sugeruje, że nasza kultura w centrum zainteresowania umieszcza mężczyznę.
Widać to w przypadku naszych problemów z żeńskimi formami nazw zawodów i funkcji, czyli feminatywami. Mówimy na ogół lekarz i chirurg zamiast lekarka czy chirurżka, ale nie mamy już nic przeciwko formie pielęgniarka. Faktycznie, zawód pielęgniarki jest zdominowany przez kobiety, a przy okazji jest słabo opłacany. To zresztą reguła w przypadku zawodów sfeminizowanych, one cieszą się też dużo mniejszym prestiżem. Poza tym jeżeli język wskazuje, że coś przynależy do sfery kobiecej, to jest w tym ukryte założenie, że będzie się łączyło z troską, opieką i poświęceniem. Uważamy za naturalne, że kobieta będzie wykazywać się tymi cechami. Jeśli do określania pewnych zawodów będziemy używać tylko form męskich, to zbudujemy świat wyobrażeń społecznych w ten sposób, że pewne przestrzenie będą zarezerwowane tylko dla mężczyzn. Albo – domyślnie – mężczyzna będzie według nas lepiej tam pasował.

Dziewczynki, które słyszą tylko męskie formy zawodów, takich jak inżynier czy informatyk, dochodzą do wniosku, że te zawody są tylko dla chłopców, nie dla nich.
Dlatego tak cieszą mnie takie inicjatywy, jak pismo dla dziewczynek „Kosmos”, które przeciwdziałają takim zjawiskom na polskim gruncie. Ale założenia ukryte w języku dotyczą nas wszystkich bez względu na wiek. Kiedy badano procesy rekrutacyjne, okazało się, że gdy ogłoszenia o pracę są sformułowane w formie męskiej, to ocenia się, że mężczyźni lepiej do tej oferty pasują. Jeśli ogłoszenie jest sformułowane w sposób inkluzywny, to osoby rekrutujące oceniają kandydatów i kandydatki tak samo. Poza tym kobiety często nie odpowiadają na ogłoszenia sformułowane wyłącznie w rodzaju męskim, myśląc sobie: „To nie dla mnie”.

W języku odzwierciedlają się często nieuświadomione stereotypowe przekonania, w związku z tym nawet jeśli nie mamy intencji, aby kogoś dyskryminować, czasem i tak to robimy. Kwestia intencji jest podkreślana w przypadku mikroagresji, które mogą występować na poziomie języka, ale też gestów i zachowań. One wychodzą bardzo często od osób, które nie chcą nikogo wykluczyć.

Możesz podać jakiś przykład?
Choćby sformułowanie nielegalni imigranci. Ktoś może nawet dobrze o migrantach myśleć, chce te osoby wspierać, ale wychodzi bardzo dyskryminująco. Trzeba myśleć o konsekwencjach języka, jego wpływie na innych. Jeśli sugerujemy, że ktoś jest nielegalny, to nie ma dobrego wpływu na tę osobę, wszystkie osoby są legalne, mogą tylko w sposób nielegalny przekroczyć granicę.

Używając takiego, a nie innego języka, możemy kogoś krzywdzić, dehumanizować i to jest nasza indywidualna odpowiedzialność.
Możemy też pójść w drugą stronę i innych uszanować, traktować równo. Na przykład jeżeli mówimy o jakiejś grupie, która coś wynalazła, to jeśli są w niej kobiety, warto je zauważyć na poziomie języka, dać im tę ważność na poziomie komunikacji. Obecność w języku jest kluczowa.

Co możemy zrobić, żeby kobiety nie były niewidzialne w języku?
Poza feminatywami możemy stosować splitting, zwracanie się do obu rodzajów, czyli na przykład: „czytelniczki i czytelnicy”, „zobaczyłyście i zobaczyliście”. Ale to wydłuża tekst, a niektórym wydaje się nieco sztuczne. To klasyczny argument: „Pani Sandro, nie możemy tych wszystkich form używać, bo tekst nam się nie mieści”. Stosowanie dwóch form binarnie jest już jakimś progresywnym myśleniem, ale przecież świat nie dzieli się wyłącznie na dwie płci, sprawa jest bardziej skomplikowana.

Czy to możliwe, żeby język był neutralny pod względem płciowym? Spotkałem się z formą onu, jenu. To dość nowy pomysł, ale w staropolszczyźnie rodzaj nijaki był częściej spotykany, stąd słowa, które dziś odbieramy jako archaiczne, takie jak chłopię czy dziewczę.
Dziś lepiej mówić o rodzaju neutralnym, bo nijaki ma pejoratywny wydźwięk. Neutratywy włączają osoby, które się nie identyfikują z żadną płcią albo na przykład identyfikują się z obiema płciami. Pięć lat temu w Szwecji wprowadzono nowy neutralny, bezosobowy zaimek hen. Początkowo towarzyszył temu duży opór, ale dziś nastawienie społeczne uległo zmianie i jest powszechnie stosowany. Okazuje się, że regulacje prawne sprzyjają upowszechnianiu nowych form.

Kwestia preferencji zaimków jest ważna dla osób transpłciowych i niebinarnych. Jestem uwrażliwiona na tę sprawę, bo do mojego koła naukowego należą takie osoby i one mnie doedukowały w tym względzie. Okazuje się, że na Zachodzie to jest już norma, że przedstawiając się, przedstawiamy również swoje zaimki, bo one nie są takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Ja też zaczęłam to robić i mam te informacje w mejlowej stopce. Gdy się przedstawiam osobom studenckim, to też mówię: „Używam zaimków ona, jej”. Komunikuję swoją identyfikację płciową i to daje z kolei przestrzeń osobom transpłciowym i niebinarnym, aby też powiedziały o swoich preferencjach. Dobrze byłoby to szanować, bo te preferencje mogą być różne.

Jeśli w kontakcie bezpośrednim nie mamy jasności co do tego, jakiego zaimka użyć, możemy po prostu o to zapytać. Regułą nadrzędną jest to, że to osoba, której zaimek dotyczy, decyduje, jak się do niej zwracać.
To świetne rozwiązanie, które zawsze jest najlepszym sposobem. Zapytaj: „Jak się do ciebie zwracać, jakich zaimków używać?”. To złota zasada języka równości, zwracajmy się do innych tak, jak oni chcą, by się do nich zwracać. Choć tu zdarzają się niespodzianki, na przykład czasem kobiety mówią: „A ja chcę, żeby do mnie mówić psycholog, wykładowca, ja nie jestem żadną psycholożką ani wykładowczynią”. Wtedy mówię: „Oczywiście masz do tego prawo”. Szanujmy takie decyzje, ale też nie wyśmiewajmy tego, że ktoś chce używać feminatywów, zasada szacunku działa w dwie strony. Miałam raz taki przypadek, że uczestniczka szkolenia poczuła się dotknięta, że ja używam żeńskich form.

Skąd może się brać ta niechęć?
Jedna sprawa to pewna asymetria semantyczna – te same słowa w formie żeńskiej mają mniej powagi. Rodzaj męski dodaje prestiżu. Mam kontakt z ludźmi zajmującymi się tańcem i tam dziewczyny chcą być choreografami, a nie choreografkami, bo uważają, że to dodaje im znaczenia. A druga rzecz jest bardziej prozaiczna – jesteśmy nieoswojone i nieoswojeni z tymi formami. Ponieważ słyszymy je tak rzadko, one nam nie brzmią, wydają się dziwaczne. Słyszy się czasem argumenty, że to nowomowa, bo jak wymawiać słowa takie jak chirurżka. Ale Rada Języka Polskiego przy PAN już w 2019 roku mówiła o tym, że takie zbitki spółgłoskowe są charakterystyczne dla języka polskiego i nie ma w nich nic dziwnego. Nie mamy problemu z wymawianiem słowa chrabąszcz. Poza tym feminatywy to nie jest wcale współczesny wymysł. Konserwatyści językowi powinni wziąć pod uwagę, że żeńskie formy były popularne w polszczyźnie międzywojennej, to PRL je wyrugował z powszechnego użycia. Wcześniej mówiło się na przykład o powstankach, o doktorkach, posełkach, a potem posłankach. Gdybyśmy częściej słyszały i słyszeli formy żeńskie, to wrażenie, że dyrektorka jest mniej ważna od dyrektora, pewnie by zanikło. Dlatego zachęcam do używania feminatywów.

Wróćmy do tego, jak mówić, żeby nie wykluczać i nie obrażać.
Szalenie ważne jest używanie języka, który nie redukuje do jednej cechy. Mamy mnóstwo określeń, które odnoszą się do pewnych kategorii tożsamościowych, a funkcjonują jako obelga. Są związane czy to z tożsamością psychoseksualną, czy z poziomem sprawności, czy kolorem skóry. To cechy, na które nie mamy wpływu. Poza tym tożsamość każdej osoby jest kompilacją wielu różnych cech i orientacja seksualna jest jedną z wielu części naszej tożsamości. Jeśli mówimy o homoseksualistach, sprowadzamy te osoby tylko do wymiaru orientacji seksualnej, a to może być krzywdzące. Lepiej powiedzieć osoba homoseksualna albo gej, lesbijka. Ten manewr „osoba plus cecha” neutralizuje trochę pułapkę wrzucania kogoś do jednej kategorii, dlatego też mówimy o osobie z niepełnosprawnością, a nie niepełnosprawnym, i pacjencie z diagnozą schizofrenii czy epilepsji zamiast o epileptyku czy schizofreniczce. Ta zasada dodaje podmiotowości osobom, o których mówimy, przypomina, że to przede wszystkim ludzie.

Wraca problem uważności. Kiedy mówimy o osobach homoseksualnych, często używamy języka z ukrytymi założeniami albo skojarzeniami, które są dla tych osób przykre.
Homoseksualizm kojarzy się z innymi izmami, które są niekoniecznie pozytywne, na przykład alkoholizmem i reumatyzmem, lepiej mówić więc o homoseksualności. Jak mówimy o mniejszościach seksualnych, redukujemy ludzi do jednej cechy, lepiej powiedzieć o społeczności LGBTQ+, nie o środowisku, bo to z kolei przywodzi na myśl środowiska kryminalne. Mówienie o preferencjach seksualnych sugeruje z kolei, że tożsamość seksualna jest kwestią wyboru, odpowiedniejszym słowem jest orientacja. Mówiący może nawet nie mieć świadomości tego rodzaju skojarzeń, ale one mogą być żywe w wyobraźni jego rozmówcy.

Polska jest dość homogeniczna, dlatego często mamy kłopot z mówieniem o rasie.
Na ogół wiemy już o Murzynie, w sprawie tego słowa zajęła stanowisko Rada Języka Polskiego. To słowo zmieniło znaczenie z neutralnego na pejoratywny, co odbija się w przysłowiach i powiedzeniach w rodzaju: „sto lat za Murzynami”. Dyskusję zamyka to, że osoby czarnoskóre nie chcą, żeby tak o nich mówić.

Jak to jest ze słowami Afroamerykanin i Afroamerykanka?
​Znana mi Ogi Ugonoh, polska artystka i aktywistka nigeryjskiego pochodzenia, mówi o sobie, że jest Afropolką, więc myślę, że one są w porządku. Przy okazji narodowości dobrze jeszcze powiedzieć o Cyganach. Od kongresu Romów w latach 70. używamy słowa Romowie, Romki. Choć niektórzy Romowie identyfikują się ze słowem Cygan i wtedy trzeba to uszanować. W języku ukrywają się też etnocentryzmy i używamy pewnych słów, żeby kogoś obrazić, mówimy przecież: ocyganić, oszwabić albo przyżydzić i wyjudzić – to słowa, które należy wyeliminować, bo są dyskryminacyjne.

Ludzie czasem traktują język włączający jako niepotrzebny wymysł. Myślisz, że jest szansa, że stanie się powszechnie stosowany poza bańką młodzieży akademickiej?
Myślę, że tak. Gdy rozmawia się z grupami wykluczonymi, naprawdę można poczuć, że to jest ważne. Na własnej skórze możemy się przekonać, że język zmienia rzeczywistość i to, jak myślimy o innych. Mówienie, że ktoś jest psychiczny, definiuje żywą osobę i realnie wpływa na to, jak ona jest traktowana i postrzegana. Warto nie redukować innych do jednego wymiaru, łatwo przecież powiedzieć o diagnozie, o człowieku, przecież jednostki chorobowe dotyczą całego spektrum objawów, mają różną ekspresję w trakcie życia. Jestem optymistką, mam poczucie, że stopniowo będziemy używać włączającego języka coraz częściej, a jak napisał kiedyś Michał Rusinek: od języka zaczyna się każda rewolucja.

Doktorka Sandra Frydrysiak (Fot. Piotr Maciaszek) Doktorka Sandra Frydrysiak (Fot. Piotr Maciaszek)

Sandra Frydrysiak, doktorka kulturoznawstwa, socjolożka i ekspertka gender studies. Pracuje jako adiunktka w Katedrze Kultury i Mediów Uniwersytetu SWPS w Warszawie, wykłada w projekcie GEMMA (Joint European Master’s Degree in Women and Gender Studies) na Uniwersytecie Łódzkim. Jest członkinią sieci EuroGender (w ramach Europejskiego Instytutu ds. Równości Płci), prowadzi webinary i szkolenia z zakresu równości, inkluzywności i różnorodności dla firm i organizacji.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze