Mało jest krajów, które mają tak wielki syndrom narzekactwa jak Polska. A on się bierze z ciągłego poczucia, że ktoś nam specjalnie robi coś złego. Żyjemy w kulturze, która jest zaprzeczeniem zdrowia psychicznego. Zdrowie psychiczne wymaga pogody ducha, a pogoda ducha zależy od ilości radości. A ilość radości zależy od tego, czy umiemy się cieszyć z tego, co mamy czy martwimy się tym, co od nas nie zależy.
Mniej więcej wiemy, co należy robić, by uniknąć nadciśnienia czy cukrzycy, o działaniach profilaktycznych w zakresie chorób ciała mówi się sporo. O profilaktyce związanej z dobrostanem psychicznym wciąż wiadomo mało, za mało. Zatem, co robić, by dbać o swoją kondycję psychiczną?
Zdrowie psychiczne składa się z kilku elementów, jednym z kluczowych jest odporność na stres, na frustrację, czyli na rozmaite zaskakujące nas niezadowolenia, przykrości. Stres może wynikać z przeciążenia, ze zmęczenia, ze strachu. Ma wiele twarzy. Jednak niezależnie od tego, jaka to twarz, gdy nas dopada system nerwowy napina się, musi pracować obronnie. A to bardzo wiele kosztuje, zbudowanie armii gotowej do walki, to ogromny koszt.
Więc słyszymy rady typu: „Unikaj stresu”. Jednak one nijak przystają do rzeczywistości zdecydowanej większości z nas…
Nigdy nie mówię, by unikać stresu, stresu uniknąć się nie da. Natomiast trzeba umieć dobrze mu się przyglądać i przede wszystkim weryfikować czy on na pewno jest informacją o rzeczywistym zagrożeniu. Wyobraźmy sobie, że ktoś pracuje w chłodnym środowisku – współpracownicy nie są ciepłymi osobami, atmosfera nie jest przesadnie życzliwa, to się przecież zdarza, jednak nasze odbieranie takiej sytuacji jest bardzo różne. Są bowiem wśród nas ludzie, którzy wybitnie źle znoszą taki klimat. Dlaczego? Są podejrzliwi, wciąż czuwają, przepełnieni stresem. Tylko czy jego źródło jest tak naprawdę po stronie chłodnego środowiska czy wynika raczej z cech tej osoby?
Rozumiem, że ta druga odpowiedź jest poprawna.
Podejrzliwość, nieufność, lękliwość, niskie poczucie wartości, łatwe wchodzenie w rolę ofiary, to rzeczy, które wywołują bardzo duży poziom stresu, nie generuje go jednak świat zewnętrzny… Dla zobrazowania tego, o czym mówię, podam przykład: jest tłok w tramwaju, w tłoku „sprawiedliwie” jadą wszyscy i teraz jedna osoba myśli: „Jak super, że udało mi się jeszcze wcisnąć”, inna myśli: „Czy ja muszę tak cierpieć, dlaczego mnie to spotyka?”. Fabularyzuję tę sprawę, by każdemu łatwo było odnaleźć siebie, zorientować się, którą osobą jesteśmy. Są wśród nas ludzie, którzy mają skłonność do podejrzliwości, do nieufności, do przypuszczenia, że wszystko dzieje się specjalnie przeciwko nim. To jest taki negatywny narcyzm – ja jestem tak ważny, że tłok jest specjalnie po to, by mi dokuczyć; szef nie odpowiedział mi na korytarzu „dzień dobry” na pewno dlatego, że ma coś do mnie, ma coś „na mnie”, a nie dlatego, że jest na przykład chamem, albo sam ma problem, bo wzywa go rada nadzorcza. Czyli, absolutnie wszystko interpretuję na swoją niekorzyść.
Profilaktyka zdrowia psychicznego polega na tym, by wychowywać dziecko od urodzenia w atmosferze pogodnej, a nie szerzącej plagi nieufności, podejrzliwości, lękliwości. Polega na tym, by nie mówić: „Nie baw się z nim, bo jest dziwny.”; „Nie idź tam gdzie jest tłok.”; „Uważaj, bo zabiorą ci zabawkę”.
Mało jest krajów, które mają tak wielki syndrom narzekactwa jak Polska. A on się bierze z ciągłego poczucia, że ktoś nam specjalnie robi coś złego.
Zasadził się i czyha…
Dokładnie, że życie na nas czyha. Teraz powiem coś bardzo drastycznego. Religia katolicka od tysiąca lat walczyła u nas o pierwszeństwo i wywalczyła je – wszyscy sądzą, że Pan Bóg nas podgląda, nawet w sypialni, pod kołdrą, wszyscy mamy w sobie wspomnianą podejrzliwość, lękliwość, ciągłe poczucie, że ktoś sprawdza, czy nie grzeszymy. To jest wpisane w kulturę, niezależnie od tego czy ktoś chodzi do kościoła czy nie. Nasz zeitgeist (duch czasu). Religia katolicka uczy nas tego, by wciąż się bać: piekła, kary. Co musi zrobić kilkulatek przed komunią? Wyspowiadać się ze złych uczynków, złych myśli. A to jest takie pierwsze doświadczenie, które stawia nas w negatywnym świetle. W tej „wersji zdarzeń” sumienie nie jest po to, by sprawdzać czy dostrzegam piękno, czy umiem się cieszyć, czy narysowałam mamie ładną laurkę, nie, mam sprawdzać czy się podobam komuś, tam w niebie…
Nasze zdrowie psychiczne zależy od naszego samopoczucia, a nasze samopoczucie jest funkcją uczuć, jakie żywimy wobec siebie, wobec bliskiego otoczenia i wobec – powiem górnolotnie – świata. Tymczasem nasz światopogląd skażony jest strachem. Żyjemy więc w kulturze, która jest zaprzeczeniem zdrowia psychicznego. Zdrowie psychiczne wymaga pogody ducha, a pogoda ducha zależy od ilości radości. A ilość radości zależy od tego, czy umiemy się cieszyć z tego, co mamy czy martwimy się tym, co od nas nie zależy.
A my lubimy się martwić, zamartwiać się wręcz.
Są trzy reakcje, trzy sposoby na radzenie sobie z tym, co nam się nie podoba, co dzieje się w życiu nie po naszej myśli. Trzy sposoby, to tzw. „3F”: „fight”, „flight”, „freeze”. My, jako społeczeństwo, działamy w ramach tej trzeciej reakcji – „zamrażamy się”. Mało jest wśród nas tych pierwszych – walecznych, mało jest też tych drugich, którzy potrafią sprytnie uciec, czyli oddalić się od krzywdziciela, powiedzieć: „Mamo, jeżeli tak do mnie mówisz, to wychodzę, wrócę jak się opamiętasz i zaczniemy rozmawiać o przyjemny rzeczach.”, czy „Dlaczego zaglądasz mamo do moich garnków?!”. Nie, my mamie tego nie powiemy, tylko pójdziemy na psychoterapię. Ale z mamą dalej będzie fatalnie, bo ona wciąż będzie przychodzić i obwieszczać: „Dla twojego dobra mówię – zmień fryzurę, ufarbuj włosy.”, itd. Będzie dręczyć. I dobrze, kiedy trafimy do przytomnego psychoterapeuty, który życie pacjenta próbuje wygładzić, a nie takiego, który zmusi nas by przez kilka lat zagłębiać się w przeszłości, w dzieciństwie, by uporać się ze zrzędzącą matką. Terapia nie zawsze pokazuje drogę wyjścia na światło dzienne, bo ona także przesiąknięta jest, mam wrażenie, naszym polskim klimatem…
Poznałam kiedyś pewną Amerykankę, terapeutkę, przez pół roku tu mieszkała i uczyła terapeutów, kiedy wyjeżdżała zapytałam ją, jakie ma obserwacje, jak nas, Polaków, widzi. Odpowiedziała, że dostrzega jedną dużą różnicę między nami a Amerykanami, powiedziała: „Wiesz, wy zajmujecie się problemem, a my zajmujemy się rozwiązaniem”. Jakie to proste, jakie to trafne.
W profilaktyce zdrowia psychicznego chodzi więc o to, by zajmować się w życiu rozwiązaniami, a nie problemami. Po pierwsze – będziesz coś robić, a jak człowiek coś robi, to jest zajęty robotą, a nie rozpamiętywaniem. I wcale niekoniecznie przeszłości, ale też tego, co dzieje się tu i teraz, swojej aktualnej tragedii. Bo ja mogłam rozbić samochód w ciężkim wypadku, z którego wyjechałam na wózku inwalidzkim. I jeśli będę cały czas myśleć o wypadku, to jakość mojego życia będzie prowadzić do totalnej autodestrukcji. Amerykanin nie rozmyśla, jak to się stało, dlaczego akurat on uległ wypadkowi, itd, ale myśli o tym, co teraz zrobić: a może jest lepsza rehabilitacja, a może zacznę inną terapię, a może nauczę się na wózku grać w piłkę ręczną. Każdą sytuację można wyprowadzić na poziom aktywnego uczestniczenia w swoim własnym życiu. My tego nie mamy we krwi. Więc, jeśli pyta mnie pani o profilaktykę zdrowia psychicznego, to mówię – uczmy nasze dzieci otwartości, pogody ducha, tolerancji, ufności.
Z dzieckiem trzeba dużo się śmiać, a kiedy rozleje mleko nie wolno robić afery, bo „Dzień zepsuty, obrus po babci zalany.”, itd. Kiedy pojedzie na rowerze do szkoły i wróci z niej bez roweru, uśmiechnijmy się i powiedzmy: „A to szykuje nam się spacer, idziemy po rower.”.
Czytaj także: Ewa Woydyłło: „Mimo dostatniego poziomu życia ludzie są dzisiaj na krawędzi wytrzymałości psychicznej”
Ale ta mama ma czasem już dość, pada z nóg i wieczorny spacer po rower nie wydaje jej się atrakcyjny… Zwyczajnie wkurzyła się, że jeszcze coś ma dziś na głowie.
Jeżeli wkurzasz się taką rzeczą, to znaczy, że nie masz hierarchii wartości w życiu, to znaczy, że wszystko jest u ciebie „na równo” – czy złamiesz nogę, czy dziecko zgubi etui, to wszystko jest w twoim odczuciu na jednym poziomie. To gdzie gradacja zmartwień? Gdzie dystans, w końcu – gdzie poczucie humoru?! Nauczmy się śmiać! Z własnych błędów, z drobnych problemów.
Profilaktyka zdrowia psychicznego, to poza głęboką i fundamentalną sprawą, jaką jest zmiana światopoglądu, to także korzystanie z rozmaitych podpórek. Jest ich kilka. Jedną z nich jest właśnie śmiech, poczucie humoru. Kolejną jest ruch! Król Batory miał nadwornego lekarza – Wojciecha Oczko. Był geniuszem. Przy każdej wizycie powtarzał królowi jedno zdanie, mówił: „Wasza Wysokość, nie ma takiego lekarstwa, którego ruch by nie zastąpił, nie ma takiej choroby, której by ruch zaszkodził”. Dlaczego? Nie wiem skąd wiedział to doktor Oczko, ale wiem, że dziś mamy już na to dowody naukowe – mózg, czyli centrala naszych emocji, naszego dobrostanu, odżywia się tlenem. Jeżeli jest słabo dotleniony, gnuśnieje. Po to, by go dotleniać, trzeba poddać ciało ćwiczeniom. Każda rzecz, która uruchamia moje ciało, powoduje zwiększenie zapotrzebowania na oddech, a z oddechem dostarczam do mózgu tlen, czyli pożywienie, które sprawia, że lepiej zaczynają pracować neuroprzekaźniki, zaczynają wydzielać się serotonina, dopamina, czyli tzw. hormony szczęścia. Wszystko się pobudza. I to jest obraz siły psychicznej. Taki mózg każdą informację przyjmuje entuzjastycznie – dzwonek do drzwi wywołuje przyjemną myśl: „Jak miło, ciekawe kto idzie?”, a nie „O boże, kto znowu się dobija?”. Nam się po prostu chce, chce się żyć. I to jest tajemnica dobrostanu psychicznego.
Z jakich jeszcze podpórek, poza poczuciem humoru i ruchem, możemy skorzystać?
Z ludzi! Z mądrze dobranych ludzi. Jeżeli jakiś człowiek ciągnie nas w dół, jest toksyczny, należy uciekać, ucinać znajomość. Natychmiast. Ludzie mogą być jak kula u nogi, albo jak winda, która wiezie nas do światła, do słońca. Relacje trzeba monitorować, trzeba wiedzieć, jak czujemy się przy danej osobie. Źle? Uciekajmy! Od razu, nie za tydzień, bo jeszcze zobaczymy, damy szansę, nie, uciekajmy już dziś!
I to wcale nie oznacza, że namawiam do uciekania od tych, którzy mają kłopoty, troski do tych wiecznych szczęśliwców, nic podobnego. My możemy dzielić się z ludźmi swoimi pechami, ale chodzi o sposób, w jaki ktoś to robi, czym przesiąknięta jest jego narracja, jaką energią emanuje.
Czyli w jakimś sensie chodzi o jego światopogląd, od którego zaczęłyśmy rozmowę?
Dokładnie tak. Ludzi trzeba sobie wybierać. Na świecie jest ich 8 miliardów. Na pewno znajdziemy tych „jasnych”. Tych zresztą łatwo rozpoznać. Jeśli jesteś na przyjęciu i przy kimś stoi większa grupa, wszyscy się śmieją – idź tam! Przyłącz się. Czyli, śmiej się, ruszaj się, wybieraj ludzi i wybieraj, co chcesz pamiętać.
To znaczy?
Jeśli masz w swojej pamięci miejsce na zapis bólu, cierpienia, ludzi, którym „nie darujesz”, to wiedz, że zabierasz sobie emocjonalną przestrzeń na miłość do dziecka, podziw dla natury, życzliwość dla sąsiada, radość z pasji, itd. Ta moja, prawie misyjna, wypowiedź udokumentowana jest własną praktyką. Ja tego nie przeczytałam, nie zasłyszałam, ja tego doświadczyłam. Mam ponad 80 lat, nie mądrzę się, nie teoretyzuję, dzielę się swoimi własnymi sposobami.