1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Każda strata to nowy początek. Dzieciństwo, młodość, uroda, praca – zmiany, które na nowo nas definiują

Żyjemy, rozwijamy się dzięki temu, że coś tracimy. (Fot. Westend61/Getty Images)
Żyjemy, rozwijamy się dzięki temu, że coś tracimy. (Fot. Westend61/Getty Images)
Niematerialna strata kojarzy nam się ze śmiercią bliskiej osoby albo rozstaniem z kimś, kogo kochamy. Postrzegamy ją więc jako bolesny brak. Ale przecież codziennie coś bezpowrotnie tracimy. I jednocześnie w związku z tym coś innego zyskujemy. Bez straty nie byłoby rozwoju. Dobrze to sobie uświadomić.

Żeby była pełna jasność – nie zamierzam gloryfikować straty. Strata to strata, nic przyjemnego. Boli, powoduje cierpienie, czasem brutalnie coś kończy. Nie da się jej jednak uniknąć, towarzyszy nam przez całe życie, mimo starań, żeby do niej nie dopuścić. Co więcej, strata czegoś jednego robi miejsce czemuś drugiemu, nowemu.

Zwraca na to uwagę Judith Viorst, amerykańska pisarka i dziennikarka, autorka książki „To, co musimy utracić”. Według niej utrata nierozerwalnie wiąże się ze wzrostem. Dlatego trzeba ją zrozumieć i zaakceptować, bo w przeciwnym razie może być ukrytym źródłem wielu problemów.

Kiedy mama odchodzi

Pierwsza strata? Oddzielenie się dziecka od matki. Najpierw z jej ciała, podczas porodu, potem fizyczne i emocjonalne odchodzenie z jej życia. Doświadczamy wtedy oczywiście straty, ale jest ona zrównoważona przez to, co w zamian zyskujemy – przez stopniową samodzielność, niezależność, autonomię.

Jeśli jednak to matka odchodzi od nas, gdy jesteśmy zbyt mali, czyli nieprzystosowani, wylęknieni i bezradni – cena tej straty może być dla nas zbyt wysoka. Psychoanalityk i pediatra Donald Woods Winnicot uważa, że gdy małe dziecko traci matkę, powstaje w nim głęboka rana, jak po rozległym oparzeniu. Jej gojenie się jest trudne i długotrwałe, a ślad po niej może pozostać na całe życie.

Judith Viorst zauważa, że tak poważna przedwczesna strata rozwija w nas mechanizmy obronne. Pierwszy to wyizolowanie emocjonalne. Dziecko potrzebujące wciąż nieobecnej matki może nauczyć się, że miłość i potrzeba bliskiej osoby zbyt mocno ranią. I z tego powodu będzie unikało w przyszłości bliskich związków. Drugim mechanizmem obronnym przed przedwczesną ważną stratą może być kompulsywna potrzeba troszczenia się o innych. Dorosły człowiek opuszczony jako dziecko przez matkę (rodziców), kiedy odczuwa cierpienie, pomaga innym, którzy cierpią, utożsamiając się z nimi. Trzeci środek obronny, jaki w sobie kształtujemy, to przedwczesna autonomia. Stajemy się nad wyraz dorośli, zakładamy pancerze. Już jako dziecko nauczyliśmy się bowiem nie pozwalać sobie na to, aby nasze przetrwanie zależało od miłości czy czyjejś pomocy.

„Przedwczesne straty mogą wykoślawić nasze oczekiwania względem życia oraz wypaczyć sposób postępowania z późniejszymi nieuniknionymi stratami” – pisze Judith Viorst.

Zabić dzieciństwo

Ze stratami mierzymy się potem na okrągło. Rodzice posyłają nas do żłobka i przedszkola – tracimy ich czas i oddanie. Na świat przychodzi rodzeństwo – tracimy rodziców na wyłączność. Idziemy do szkoły, która odbiera nam beztroskę i czas wolny. I tak dalej. Ale dzięki tym stratom się rozwijamy. Uczymy się życia społecznego, zdobywamy wiedzę i różne umiejętności, przekonujemy się, że świat jest różnorodny, a my nie jesteśmy najważniejsi.

Psychologowie podkreślają – o czym my jako rodzice jakoś nie pamiętamy – że najtrudniejszym okresem życia jest czas adolescencji (dojrzewania). Bo oto młody człowiek musi pożegnać się z beztroskim światem, jaki zna, z dotychczasowym swoim ciałem. Czyli tak naprawdę musi poradzić sobie ze stratą, na co nie jest przygotowany. A jednocześnie musi wejść, niejako z marszu, w nowe problemy, emocje, nową fizyczność.

Wielu nastolatków z jednej strony boksuje się wtedy z rodzicami, a z drugiej – boi się, że ich przez to utraci. Pojawia się nawet hipoteza, że domaganie się przez młodych ludzi prawa do autonomii może być przez nich odczuwane jako „zabijanie” rodziców. Dlatego nastolatki, w szczególności dzieci nadopiekuńczych rodziców, targane są poczuciem winy z powodu alienowania się od mamy i taty. Tak twierdzi niemiecki psychoanalityk Hans Loewald. Według niego dorastanie, czyli przejęcie odpowiedzialności za swoje życie, równa się psychicznemu morderstwu opiekuńczych, wszystkowiedzących rodziców! Młody człowiek musi ich „zabić”, żeby zyskać siebie. To oczywiście metafora, ale dobrze oddająca konieczność przejścia młodego człowieka przez tę stratę. Bo – jak podkreślają psychologowie – zanim staniemy się emocjonalnie wolni i gotowi do zaangażowania w związki i pracę, musimy zamknąć etap dzieciństwa. Nastolatkom – paradoksalnie – pomaga w tym biologiczna burza. W jej wyniku doświadczają wielu intensywnych uczuć, rozterek, żalu, smutku, bólu egzystencjalnego. A wszystko, między innymi, po to, żeby po raz pierwszy uświadomić sobie przemijanie, a więc także konieczność życia ze stratą.

Judith Viorst zauważa, że nastolatek, wzdychając nad zachodami słońca, zawiedzioną miłością, opłakuje, nawet o tym nie wiedząc, coś o wiele bardziej istotnego: pozostawienie za sobą dzieciństwa. To dla nas, rodziców, może okazać się odkrywcze zobaczyć w trudnym zachowaniu dziecka próbę radzenia sobie ze stratą dzieciństwa! Taki przykład: Młody człowiek po wakacjach zaczyna studia w innym mieście. Przed wyjazdem jest opryskliwy, kłótliwy, niedostępny. Tak jakby chciał wyjechać skonfliktowany z rodzicami. Według psychologów to jedna z nieświadomych strategii radzenia sobie z utratą. Bo młody człowiek nie chce dopuścić do siebie myśli (jest wszak dorosły!), że drzemie w nim pragnienie pozostania w domu, żal za utratą bezpiecznego azylu. Podświadomie robi więc wszystko, żeby wyjechał zły, a nie smutny, bo wtedy uniknie bólu związanego z opuszczeniem domu. Ale ma z tego powodu poczucie winy, rani przecież rodziców. I tak rodzi się w nim emocjonalna mieszanka, której nie potrafi obsłużyć.

Krok w przyszłość

Większość z nas też tego nie potrafi. Między innymi dlatego, że nikt nie nauczył nas radzić sobie ze stratą. Na festiwalu filmowym w Wenecji oglądałam film „The Eternal Daughter” brytyjskiej reżyserki Joanny Hogg, który opowiada o trudnej relacji córki z matką. Reżyserka ujawniła na konferencji prasowej, że inspiracją do filmu był jej związek z matką. Mama, dorastająca podczas drugiej wojny światowej, pochodzi z pokolenia kobiet, które nie mówiły o swoich emocjach i mimo że doświadczały straty, nie potrafiły przepracować żalu, przez co nierzadko żyły w poczuciu winy. Hogg przyznała, że i ją paraliżowało poczucie winy, kiedy myślała o przeniesieniu historii matki na ekran. Bo też nie przepracowała rozstania z nią.

I tak toczy się to błędne koło. Jak je zatrzymać? Najważniejsze to uświadomić sobie, że żyjemy, rozwijamy się dzięki temu, że coś tracimy, zostawiamy za sobą, kogoś opuszczamy albo ktoś opuszcza nas. „Prędzej czy później, kosztem większego lub mniejszego bólu, wszyscy przekonujemy się, że doświadczenie straty jest trwającą całe życie kondycją człowieka” – pisze Judith Viorst.

Tracimy dzieciństwo, młodość, urodę, kolejne miejsca pracy. Te zmiany na nowo nas definiują. Według amerykańskiego psychologa Daniela Levinsona istnieją dające się przewidzieć fazy rozwoju dorosłego człowieka, w tym faza stabilizacji i transformacji, występujące naprzemiennie, chociaż ludzie mogą przechodzić je w skrajnie różny sposób. W okresach stabilizacji nadajemy kształt własnemu życiu – dokonujemy kluczowych wyborów, dążymy do wytyczonych sobie celów. W fazach transformacji to wszystko podważamy – stawiamy pytania, badamy nowe możliwości, coś zamykamy, skądś odchodzimy. I każda taka transformacja kończy poprzednią formę naszego życia, z czym wiąże się poczucie utraty.

Levinson uważa, że w czasie przemiany rozwojowej mamy do przepracowania ważne zadania. Po pierwsze – położyć czemuś kres (na przykład realizacji tego, co realizowaliśmy do tej pory). Po drugie – nauczyć się akceptować zarówno sam fakt końca tego etapu, jak i straty, jakie się z tym wiążą. Po trzecie – zrewidować i ocenić własną przeszłość i zdecydować, które jej aspekty zachować, a które odrzucić. Po czwarte – zająć się przyszłością, czyli rozważyć swoje pragnienia i możliwości.

Doświadczanie straty to według Levinsona zawieszenie między przeszłością a przyszłością. W książce „Pory życia” pisze: „Musimy wyrzec się sporej części naszej przeszłości, musimy się od niej odciąć, oddzielić ją od naszego życia, odrzucić ją z gniewem i zrezygnować z niej ze smutkiem i żalem. Wiele elementów przeszłości może jednak stać się fundamentem przyszłości”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze