1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Samotność – nie jesteśmy na nią skazani

Poczucie osamotnienia młodych nasila się na całym świecie.(Fot. MementoJpeg/ Getty Images)
Poczucie osamotnienia młodych nasila się na całym świecie.(Fot. MementoJpeg/ Getty Images)
Jednej rzeczy możesz być pewny, jeśli czujesz się samotny, nie jesteś w tym uczuciu osamotniony – pisze Kevin Vost, doktor psychologii klinicznej. Może więc zamiast zatapiać się w swoim smutku, zaryzykować i wyjść do ludzi? Nie z każdym trzeba się zaprzyjaźniać, nie każdy da się polubić, ale próbować warto.

Mieszkają w tym samym bloku, ale widują się tylko w windzie. Unikają swojego wzroku, zdawkowo odpowiadają na pytania. Do czasu, aż pewnego wieczora policja ewakuuje mieszkańców budynku i muszą usiąść przy jedynym wolnym stoliku w kawiarni. I wtedy okazuje się, jak wiele ich łączy. Choćby fascynacja podcastami true crime. Po części wynika ona z poczucia osamotnienia i postrzegania świata jako wrogiego, a po części z faktu, że każde z nich nosi jakąś tajemnicę, która domaga się odkrycia… Mabel, Charles-Haden i Oliver to bohaterowie popularnego serialu platformy Disney+ „Zbrodnie po sąsiedzku”, postacie fikcyjne, ale czyż nie podobne do nas wszystkich u progu roku 2023?

Stulecie samotnych

Choć samotność towarzyszy nam od wieków, to w ostatnim czasie wzrasta w alarmującym tempie. Już w 2009 roku badacze szacowali, że jeśli nie podejmiemy żadnych działań, w 2030 roku przybierze ona rozmiary epidemii. Gdyby się zastanowić, łatwo znaleźć tego przyczyny, choćby – powtarzając za cytowanym na poprzedniej stronie Kevinem Vostem – w odejściu od tradycyjnych więzi społecznych na rzecz skupienia na sobie, w postępie i galopującym konsumpcjonizmie czy w rezygnacji z bliskich kontaktów twarzą w twarz na rzecz kontaktów online.

„Zaczęłam ostatnio obserwować na Facebooku młodą kobietę, która mieszka w mojej dzielnicy i chodziła do mojego liceum, a jej brat spotykał się chyba nawet z jedną z moich krewnych… Często widzę jej posty. Znam imiona jej, jej męża i dziecka, a nawet ich adres” – wyznaje Hope Kelaher, terapeutka relacyjna i systemowa. „Przyznam szczerze: pisząc to, zaczynam zdawać sobie sprawę, jak koszmarnie to brzmi, zwłaszcza że nigdy nie zebrałam się na odwagę, żeby podejść do niej w realu. Ale na Facebooku jesteśmy znajomymi! Proszę, powiedzcie, że nie jestem jedyna” – czytamy w jej „Jak zdobyć i pielęgnować przyjaźń w dorosłym życiu”.

Noreena Hertz, doktor nauk humanistycznych, wiodąca światowa myślicielka, w książce „Stulecie samotnych. Jak odzyskać utracone więzi” zauważa, że jeszcze zanim koronawirus spowodował „społeczną recesję”, aż trzech na pięciu dorosłych mieszkańców Stanów Zjednoczonych uważało się za samotnych. Podobnie w Europie. Dwie trzecie ludności Niemiec twierdziło, że samotność to poważny problem. Prawie jedna trzecia Duńczyków przyznawała się do odczuwania samotności, jedna dziesiąta – dojmującej. W Szwecji niemal jedna czwarta czuła się samotna. W Wielkiej Brytanii sprawa nabrzmiała do tego stopnia, że w 2018 roku premier ustanowił urząd ministra do spraw samotności. A w Polsce? Według danych CBOS z 2020 roku prawie 40 proc. badanych doświadczyło poczucia osamotnienia i izolacji. Z badania Polskiej Izby Ubezpieczeń wynika, że obecnie 59 proc. osób się tego obawia.
Nie na darmo Hertz zatytułowała swoją książkę właśnie „Stulecie samotnych”. Przytacza w niej choćby przejmujący przykład z Japonii, gdzie w okresie ostatnich dwóch dekad wzrosła czterokrotnie liczba przestępstw popełnianych przez ludzi po 65. roku życia. Zdaniem profesora Koichiego Hamai z Uniwersytetu Ryukoku wiele starszych kobiet świadomie wybiera więzienie jako ratunek od społecznego wyizolowania. Trafiają za kratki z powodu niegroźnych wykroczeń, typu drobne kradzieże sklepowe. Ale popełniają je, bo przynajmniej tu, w więzieniu, mają poczucie, że są częścią jakiejś społeczności, że ktoś o nie dba.

Porzuceni obywatele

Właśnie, ludzie w podeszłym wieku – kiedy zastanawiamy się, komu najbardziej doskwiera samotność, w pierwszej kolejności przychodzą nam na myśl oni. I rzeczywiście, badania to potwierdzają. Jednak, co alarmujące, jeszcze bardziej samotni okazują się najmłodsi. Jak podaje Noreena Hertz, w Stanach Zjednoczonych jeden na pięciu milenialsów przyznaje, że nie ma przyjaciół. Wzrasta też odsetek 15-latków, którzy twierdzą, że czują się w szkole osamotnieni.

Co ciekawe, poczucie osamotnienia i izolacji wiąże się bezpośrednio z kryzysem politycznym – odczuwanym obecnie na całym świecie, a zwłaszcza w Europie. Narastają podziały i ekstremizmy, do władzy dochodzi skrajna prawica, a – jak czytamy w „Stuleciu samotnych” – prawicowy populizm i samotność idą zwykle w parze. Noreena Hertz definiuje samotność zarówno jako stan wewnętrzny, jak i egzystencjalny: osobisty, społeczny, ekonomiczny i polityczny. Jej zdaniem współczesne oblicze samotności wykracza poza pragnienie fizycznej bliskości czy bycia kochanym. Obecnie w poczuciu osamotnienia zawiera się również to, w jakim stopniu brakuje nam łączności z polityką czy własnym miejscem pracy, a także to, jak bardzo obywatele czują się wykluczeni, bezsilni, niezauważani, pozbawieni głosu. Nastawione na własne „ja”, samolubne społeczeństwo, w którym ludzie czują, że muszą o siebie zadbać, bo nikt inny za nich tego nie zrobi – to społeczeństwo nieuniknienie samotne.

„Zaczęliśmy się wzajemnie postrzegać jako rywali, nie współpracowników; konsumentów, a nie obywateli; osoby gromadzące majątek, a nie dzielące się nim; nastawione na własny sukces, a nie na niesienie pomocy” – pisze gorzko Hertz. Liczne opracowania naukowe łączą zresztą samotność badanych z ich wrogim nastawieniem do innych. Jak wyjaśnia profesor psychiatrii na Uniwersytecie Harvarda Jacqueline Olas, po części wynika to ze wstępnej czynności obronnej, czyli „odsunięcia się”. Kilku badaczy odkryło powiązanie samotności ze zredukowanym poziomem empatii, czyli zdolności wejścia w położenie bliźniego, zrozumienia jego perspektywy czy jego bólu. Z kolei samotność połączona z nieufnością ludzi wobec władzy jest wykorzystywana przez populistów. „Ich retoryka podkreśla kulturowe różnice oraz wagę tożsamości narodowej, zwykle portretując naród jako zagrożony »zalewem« imigrantów lub grup odmiennych etnicznie czy religijnie. A samotni ludzie, pełni niepokoju i nieufni, rozpaczliwie pragną przynależeć do jakiejś wspólnoty” – czytamy w „Stuleciu samotnych”.

Samotność obejmuje bowiem także świadomość, że nikt nas nie słucha ani nie rozumie. Jak zauważył Carl Gustav Jung: „samotność nie bierze się z tego, że wokół człowieka nie ma ludzi, lecz z tego, że ten człowiek nie jest w stanie zakomunikować rzeczy, które są dla niego ważne, lub żywić poglądów, które inni uznają za niedopuszczalne”.

Zgadza się z tym psycholożka Katarzyna Miller: – Rządy żrą się między sobą, partie też, a mało kto się zajmuje ludźmi. To jest ten sam stan, jaki mamy od dziecka – że jesteśmy mało ważni. Nikt się nie pochyla nad tym, co nam potrzeba, firmom dowala się podatki, zabiera się nam prawa i przychody, ciągle nam się rzuca kłody pod nogi.

Smutek na przyjęciu

Choć w tym artykule odnoszę się głównie do słowa „samotność”, to warto zaznaczyć, że istnieje subtelna różnica pomiędzy byciem samym a czuciem się samotnym, między dobrą samotnością a złą, czyli osamotnieniem. Ważne, by umieć odróżnić jedno od drugiego. Wspomniany Kevin Vost w książce „Przewodnik po samotności. Jak nauka i wiara pomagają nam ją zrozumieć i czerpać z niej wiedzę” zauważa, że bycie samym to przebywanie w pojedynkę. Takie doświadczenie odświeża i wzmacnia, a dla niektórych osób ma wartość terapeutyczną. Z czasem może jednak przerodzić się w poczucie samotności. Wówczas przebywanie w pojedynkę staje się nie do zniesienia. Pragniemy nawiązać kontakt z innymi, ale przychodzi nam to z trudem. W tym sensie można doświadczać samotności, będąc wśród ludzi, być smutnym na najgłośniejszym i najbardziej radosnym przyjęciu. Kto z nas nie doświadczył tego choć raz?

Katarzyna Miller zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię: – Osamotnienie jest wtedy, kiedy masz poczucie, że nikogo nie obchodzisz, ale też że inni za bardzo nie obchodzą ciebie. Nie robisz nic, żeby ich oswoić, poznać, przedsięwziąć coś z myślą o nich. Mało się mówi o tej drugiej stronie medalu. Jej zdaniem samotność jest stanem przede wszystkim fizycznym, który oznacza, że mieszkasz sama, sama jedziesz na wycieczkę czy sama jesz. I nie musi być wcale negatywna. – Bez samotności też nie dałoby nam się żyć. Potrzebujemy mieć swoją przestrzeń, swoją osobność. Ale potrzebujemy też mieć bliskich, czyli znajomych, przyjaciół, krewnych. Wiedzieć, że jak do kogoś zadzwonisz, to cię wysłucha, powie coś miłego, doradzi. Osamotnienie często nam się myli z samotnością, ale różni je to, że – w odróżnieniu od samotności – zawsze jest bolesne. Jest ci po prostu pusto. Bez planów, bez wspólnych celów – wyjaśnia.

„Czuję się samotny. Co powinienem zrobić?”

Kevin Vost, który oprócz bycia doktorem psychologii klinicznej jest też tercjarzem dominikańskim (czyli świeckim dominikaninem), twierdzi, że samotność jest wynikiem darowanej ludziom przez Boga zdolności do rozumowania i rozmyślania. Definiuje się ją jako „postrzegane odosobnienie społeczne”, gdzie kluczowe jest słowo „postrzegane”. Vost podaje przykład.

Wyobraź sobie, że zauważasz swoją przyjaciółkę stojącą po drugiej stronie ulicy. Ponieważ patrzy w twoją stronę, machasz do niej żywiołowo, jednak ona nie odmachuje. Kluczowe jest to, co sobie teraz pomyślisz i co poczujesz. Być może zawstydzisz się i zasmucisz, wnioskując, że przyjaciółka cię unika. Albo poczujesz się zakłopotana i przekształcisz swój gest w poprawianie kosmyka włosów. Tak czy siak to nie przyjaciółka sprawiła, że tak się poczułaś. To twoje przekonania wywołały w tobie te uczucia. A co jeśli za kilka minut twoja przyjaciółka wysiądzie z samochodu i zorientujesz się, że wcześniej to wcale nie była ona, tylko bardzo podobna do niej osoba? Czy nadal będziesz smutna? A nawet jeśli to była jednak twoja przyjaciółka, co jeśli spotkasz ją następnego dnia i usłyszysz, że wczoraj wracała od okulisty i miała rozszerzone źrenice po zakropieniu? Albo że dotarła do niej smutna nowina i była zanurzona w swoich myślach? Twoja złość na nią okaże się zupełnie niezasłużona. Jak pisze Vost, aby o doświadczaniu samotności myśleć w sposób dojrzały, musimy zadać sobie pytanie: „Dobrze, czuję się samotny – co powinienem w tej sprawie zrobić?”. Stawia ciekawą tezę, że samotność może mieć wartość przystosowawczą, podobnie jak ból fizyczny. Działa jak sygnał ostrzegający o tym, że coś jest nie tak w sytuacji, gdy ktoś staje się samotny, choć sam nie dokonał takiego wyboru. „Poczucie izolacji wywołane przeprowadzką, utratą kogoś bliskiego czy rozstaniem ma zmuszać nas do nawiązywania kontaktów i poprawy tej sytuacji. Jednak cierpienie towarzyszące ciężkiej samotności ma skutek odwrotny – powoduje, że jesteśmy zbyt wrażliwi na społeczne odtrącenie. Zwykle wtedy rozwijamy myślenie tendencyjne, rozpamiętując negatywne interakcje społeczne, a ignorując te pozytywne. Wręcz oczekujemy, że inni nas odrzucą” – pisze. Jako antidotum poleca rozwijanie umiejętności właściwego podejścia do ludzi, powtarzając za Markiem Aureliuszem, aby wstając każdego ranka, pamiętać, że zetkniemy się z ludźmi: „natrętnymi, niewdzięcznymi, zuchwałymi, podstępnymi, złośliwymi, niespołecznymi”. To pomoże nam zmniejszyć skłonność do reagowania gniewem na zachowania innych oraz bycia nadwrażliwym na to, jak mogą potraktować naszą inicjatywę nawiązania znajomości. O wiele ważniejsze jest jednak rozwijanie umiejętności zwalczania negatywnych myśli. Za Edwardem Patentem, lekarzem, fizjologiem i psychologiem, Vost radzi, by zamiast myśleć: „To straszne być ciągle samemu. Nie mogę tego znieść. Muszę uciec od tego okropnego uczucia”, mówić do siebie: „Wolałbym mieć fajnych przyjaciół, z którymi mógłbym dzielić swoje życie. Ale zamiast użalać się nad sobą, popracuję nad tym, aby stać się najbardziej atrakcyjną i interesującą osobą, jaką mógłbym być”.

Badania wśród izraelskich uczniów gimnazjum dowiodły, że dwa czynniki zmniejszają prawdopodobieństwo osamotnienia: skłonność do odczuwania nadziei – wiary w to, że mamy wystarczające zdolności do realizacji zamierzeń, oraz środowisko rodzinne, w którym między jego członkami istnieje bliska więź.

Poprzyjaźnijmy się

„Panuje powszechne a błędne przekonanie, że łatwo jest nawiązywać i podtrzymywać przyjaźnie. Naprawdę jednak żadna relacja nie jest łatwa!” – pisze terapeutka Hope Kelaher. Co więcej, jak wynika ze słynnych badań antropologa i psychologa Robina Dunbara, istnieje maksymalna liczba znajomości, jaką każdy z nas jest w stanie podtrzymać w danym momencie. W swoich pracach Dunbar stwierdza, że zdolności poznawcze ludzkiego mózgu wystarczają na utrzymanie jednocześnie relacji ze 150 osobami. I nie wszystkie z nich są naszymi bliskimi przyjaciółmi, część to przygodni znajomi. Z około 50 spośród tych 150 osób mógłbyś się znaleźć na imprezie u wspólnego kolegi. Znacznie mniejszą liczbę ludzi – około 15 – uważamy za przyjaciół, którym możemy się zwierzyć lub poprosić ich o wsparcie. Badania Dunbara wykazały też, że każdy z nas ma plus minus pięć osób, które uznaje za najbliższych przyjaciół i którym może wyznać najskrytsze tajemnice, pragnienia i problemy.

Nie da się ukryć, że nawiązywanie i podtrzymywanie przyjaźni we wczesnym dzieciństwie jest łatwiejsze niż w późniejszym wieku. Jak wyjaśnia Hope Kelaher, dziecięce przyjaźnie opierają się zasadniczo na trzech czynnikach: bliskości, podobieństwie i zabawie. Z kolei na środkowym etapie okresu dojrzewania odczuwamy silniejszą potrzebę nawiązywania i podtrzymywania przyjaźni, bo mają one wielki wpływ na nasze ogólne samopoczucie: mogą dodawać motywacji i łagodzić problemy z tożsamością. Przyjaciele służą nam też jako wzór do naśladowania. Jednak w okolicach 30. roku życia ich liczba spada, zarówno w przypadku kobiet, jak i mężczyzn. Za to w okolicach 45 lat kobiety zaczynają to nadrabiać i nawiązywać więcej znajomości. Pomiędzy 45. a 55. rokiem życia liczba przyjaciół u obu płci stabilizuje się na stałym poziomie.

Katarzyna Miller widzi to tak: – Koło trzydziestki ludzie zaczynają się dorabiać i pilnować interesów. Poza tym łączą się w pary i zakładają rodziny, jeżeli więc z kimś się spotykają towarzysko, to raczej w sprawie interesów: a to trzeba zaprosić kierownika, a to iść na jakiś event. To może być całkiem przyjemne i praktyczne, ale nie daje głębi i zrozumienia. Na szczęście widzę, że kobiety coraz bardziej to przełamują. Spotykają się na mieście, razem wyjeżdżają, chodzą na warsztaty. Podoba mi się, że potrafią bardzo szybko wchodzić w relacje i odkrywać wspólne płaszczyzny: dzieci, ciuchy, kosmetyki, facetów, kino, książki, które lubią.

Przyjacielskie relacje to jedno, czymś równie niezbędnym jest zwykła serdeczność wobec ludzi w naszym miejscu zamieszkania czy pracy. Katarzyna Miller wspomina, że kiedy wybudował się warszawski Ursynów, jako członkini grupy psychologów – pracowników spółdzielni mieszkaniowej – w eksperymentalnym programie chodziła od bloku do bloku i pytała ludzi, na ile czują się członkami społeczności. Kiedy odwiedzali stosunkowo niskie, cztero-, pięcio­piętrowe budynki, okazywało się, że wszyscy się znali; w tych wielkich nikt nie pamiętał nawet imienia swojego sąsiada. – I tak się właśnie załatwia ludzi – komentuje. – Jak się buduje wielkie gmaszyska, odcina się ich od siebie. Jest za dużo osób do poznania i do oswojenia. Człowiek wie, że nie zdąży nawiązać ze wszystkimi relacji, bo raz spotka sąsiada spod 103 w windzie, a potem nie widzi go miesiąc. Tam, gdzie mieszkańców jest mniej, trafiasz na te same osoby codziennie. Oczywiście nie z każdym chcesz się zaprzyjaźniać, ale przynajmniej można sobie klucze zostawić lub umówić się, że jak przyjdzie kurier, to sąsiad przetrzyma paczkę do naszego powrotu. W Łodzi, w kamienicy, w której się wychowałam, znaliśmy się wszyscy. Wiedzieliśmy nie tylko, jak się kto nazywa, ale też jak się nazywają jego dzieci czy rodzice. Pożyczało się cukier, pieniądze, chodziło się na telewizję do tych, co mieli odbiornik. Podkochiwałam się w starszym koledze z mojego piętra, a przez ścianę miałam koleżankę. Poza tym w każdym oknie siedziały tak zwane baby, które wiedziały o wszystkim, co się dzieje przed budynkiem i w budynku. Zauważyłaś, że teraz prawie nikt nie siedzi?

I co z tym zrobić?

Noreena Hertz pisze wprost: „Jeśli mamy pokonać kryzys samotności, będziemy potrzebować systemowych przemian gospodarczych, politycznych, społecznych, a jednocześnie każdy z nas musi przyjąć do wiadomości osobistą odpowiedzialność”. Jej zdaniem dobrym krokiem jest choćby robienie zakupów w sklepach, a nie w Internecie, tworzenie lokalnych wspólnot, uwrażliwianie dzieci na innych ludzi, ale też uprawianie sportów grupowych – po prostu częstsze spotykanie się w realu. Mnie na przykład bardzo podnoszą na duchu akcje organizowane przez profil Make Life Harder, który zachęca do wspomożenia lokalnego przedsiębiorcy czy zrobienia zakupów u pani handlarki na parkingu.

Kevin Vost dość hasłowo i tajemniczo radzi: módl się, uśmiechaj, pozdrawiaj, jedz, pisz, zapraszaj, bądź uprzejmy, poszukuj wspólnych działań, dziękuj, zwolnij, słuchaj, lśnij (czyli: poć się, uprawiaj sport), korzystaj i nie nadużywaj. Za to Hope Kelaher w swojej książce sporządziła całą listę rzeczy pomagających zwalczyć lub złagodzić uczucie samotności, a w konsekwencji otworzyć się na nowe relacje. Oto kilka z nich:
1. Praktykuj samowspółczucie. Pierwszy krok do pokonania samotności to spojrzenie w głąb siebie i przypomnienie sobie, że nawet w chwilach cierpienia nie jesteś sam.

2. Bądź obecny. Kiedy czujemy się przygnębieni, wolelibyśmy zrobić wszystko, byle NIE być tu i teraz. Wyćwiczenie umiejętności skupiania się na chwili obecnej pozwoli ci jednak lepiej się dostroić do innych ludzi i otaczającego świata.

3. Choć raz dziennie zrób coś ludzkiego. Upewnij się, że chociaż raz dziennie wyjdziesz gdzieś, by dać sobie okazję do osobistych kontaktów w innej fizycznej przestrzeni – choćby robiąc zakupy lub tankując auto.

4. Zgadzaj się na wszystko (lub chociaż na tyle, na ile dasz radę). Stare powiedzenie głosi, że jeśli nigdy nie przyjmujesz zaproszeń, to w końcu przestajesz je otrzymywać.

5. Zaplanuj czas. Harmonogram daje poczucie zorganizowania, a niekiedy również celu.

6. Ogranicz siedzenie przed ekranem smartfona. Im krócej będziesz przed nim siedzieć, tym więcej dasz sobie okazji do interakcji z innymi osobami i otoczeniem.

7. Spraw sobie zwierzaka lub pobaw się z cudzym. Wielu właścicieli zwierząt zyskuje dzięki swoim pupilom okazję do kontaktów i sposób na złagodzenie samotności. Nawet jeśli sam nie możesz mieć psa, masz szansę odczuć związane z nim korzyści, pilnując czworonoga sąsiadów, odwiedzając kafejkę przyjazną zwierzętom czy pracując jako wolontariusz w schronisku.

8. Porozmawiaj z kimś. Zastanów się nad zwierzeniem się ze swoich uczuć bliskiej osobie. Okazanie w ten sposób wrażliwości może pogłębić waszą więź.

9. Zacznij marzyć. Wyobrażanie sobie, jak chcemy, by wyglądało nasze życie, pomaga. Udowodniono, że śnienie na jawie i fantazjowanie poprawia nastrój. Marzenia mogą mieć bardzo oczyszczające działanie i dawać chwilę wytchnienia w trudnych sytuacjach.

I jak, czy choć trochę cię przekonaliśmy?

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze