1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Potwór, który mieszka we mnie – wewnętrzna postać w cyklu Mateusza Ostrowskiego, psychoterapeuty POP

Dla bestii zamieszkujących zakamarki naszej psychiki możemy znaleźć wspólny mianownik. Zazwyczaj będą one reprezentować jakiś rodzaj siły i instynktowności, będą miały w sobie coś pierwotnego. I będą nas przerażać. (Ilustracja: iStock)
Dla bestii zamieszkujących zakamarki naszej psychiki możemy znaleźć wspólny mianownik. Zazwyczaj będą one reprezentować jakiś rodzaj siły i instynktowności, będą miały w sobie coś pierwotnego. I będą nas przerażać. (Ilustracja: iStock)
Wśród mieszkańców naszego wewnętrznego świata są tacy, którzy niekoniecznie nam się spodobają. Terapeuta psychologii procesu Mateusz Ostrowski przekonuje, że to część naszej psychiki, którą trzeba rozpoznać i w zależności od przekazu, jaki niesie – zintegrować z korzyścią dla siebie albo ostatecznie pożegnać.

Czy śnią ci się różne szkaradztwa i kreatury? No cóż, lepiej pogódź się z myślą, że to reprezentacje części twojej psychiki. I to bardzo ważne, bo niosą w sobie jakości z różnych powodów oderwane od twojego świadomego ja, a których bardzo potrzebujesz

W poprzednich odcinkach tego cyklu przyglądaliśmy się wewnętrznym rodzicom i dzieciom, kobietom i mężczyznom, mędrcom i wiedźmom. Czas na wewnętrznego potwora.

Bestiariusz pod kontrolą

Przyglądając się swoim snom, analizując swoje zachowania i zaglądając w zakamarki psychiki, znajdujemy w niej postacie, do których chętnie byśmy się nie przyznali. Mogą one przybierać najróżniejsze formy: demonów, diabłów, obcych, krwiożerczych zwierząt, ale także ludzi reprezentujących instynkty, które bardzo się nam nie podobają.

Każda i każdy z nas ma własne wewnętrzne obrazy, jednak dla tych bestii zamieszkujących zakamarki naszej psychiki możemy znaleźć wspólny mianownik. Zazwyczaj będą one reprezentować jakiś rodzaj siły i instynktowności, będą miały w sobie coś pierwotnego i zwierzęcego. I będą nas jakoś przerażać.

Skąd się w nas biorą takie stwory? Zapewne w dużej mierze taka konstrukcja psychiki jest wspierana przez kulturę, w której żyjemy. Otacza nas świat, na który składa się szereg konwencji, społecznych oczekiwań i norm. W procesie socjalizacji uczymy się kontrolować swoje popędy, byliśmy wychowywani do bycia grzecznymi, religie część ludzkich zachowań nazywają grzesznymi i niemoralnymi. Oczywiście ma to swój sens, bo rozwijając się, ludzkość potrzebowała porządku społecznego i kontroli nad pewnymi zachowaniami. I mniej lub bardziej skutecznie się to jej udawało. Możemy być niezadowoleni z czasów, w jakich żyjemy, ale trudno nie zauważyć, że na przykład poziom przemocy jest o niebo mniejszy niż 100 lat temu.

Druga strona medalu jest jednak taka, że bywamy odłączeni od naszej bardziej zwierzęcej części natury i przez utratę bezpośredniego dostępu do niej tracimy też to, co niesie ona dobrego.

Prostota i przyjemność

Kontakt z dzikimi postaciami w sobie może być bardzo wzbogacający. Kiedy nie wiemy, co zrobić, utykamy w analizach i rozmyślaniach, to czasami zadajemy sobie pytanie: a co na to nasze jelita? A co na to nasz brzuch? Tak jakbyśmy odwoływali się do bardziej instynktownego poziomu naszej psychiki. Do tego, na którym nie rozważa się wszystkich za i przeciw, tylko się po prostu wie, czy czegoś się chce czy nie.

Taka prostota w wielu sytuacjach ułatwia życie i upraszcza podejmowanie decyzji. I na tym nie kończy się to, co dobrego może przyjść z kontaktu z naszym zwierzęcym aspektem. Dużo łatwiej także o kontakt z przyjemnością, która często bywa obwarowana różnymi zakazami, czy to moralnymi, społecznymi, czy zdrowotnymi. I oczywiście znów nie chodzi o to, żeby z czymkolwiek przesadzać i dopuszczać się szkodliwych zachowań, ale dobrze jest mieć taką możliwość – pozwolić sobie świadomie doświadczyć instynktownej rozkoszy. Nie ukrywać przed samym sobą, że coś nam sprawia dziką radość, czy że czyjaś obecność nas podnieca.

W ten sposób możemy czerpać z karmiącej nas przyjemności. Z pozoru wydaje się, że świat, w którym żyjemy, jest bardzo hedonistyczny. Jednakże wielu i wiele z nas myli przyjemność z satysfakcją. Ja rozróżniam te dwa słowa w ten sposób, że przyjemność jest bardziej pierwotna, jest odczuciem wynikającym z zaspokojenia swojej potrzeby, mówiąc kolokwialnie – ze zrobienia sobie dobrze. Z kolei satysfakcja przychodzi raczej wtedy, kiedy porządnie wykonaliśmy swoje zadanie, kiedy wzorowo wypełniliśmy jakieś normy.

W gruncie rzeczy są to więc dwa bardzo odmienne stany, choć czasami łatwo je pomylić. Zwierzęca natura ułatwia nam sięganie po przyjemność. A z satysfakcją problem jest taki jak w tytule piosenki Rolling Stones „I can get no satisfaction”. Czujemy ją przez chwilę, ale zaraz nasz wewnętrzny wymagający głos zagania nas do nowego zadania.

Akceptacja i siła

Przyjemności nie da się odczuwać bez kontaktu z ciałem. Im bardziej identyfikujemy się z modelem, w którym mamy głowę poruszającą się wehikułem zwanym ciałem, tym trudniej będzie nam czuć przyjemność. Dzikie i instynktowne postaci mogą nam pomóc nawiązać kontakt z ciałem. Przenieść uwagę z myślenia do czucia. I to nie tylko ułatwi odczuwanie przyjemności czy kontakt z pozaintelektualnym centrum podejmowania decyzji; ten bardziej zwierzęcy wymiar istnienia otwiera też drzwi do poczucia głębokiej akceptacji dla samej i samego siebie. Do pełnej zgody na życie, na to, co ono przynosi, i na to, kim my jesteśmy. Mam na myśli stan, w którym nie ma miejsca na bycie niewystarczającym, na bycie surowo ocenianym przez wewnętrznego krytyka.

Nasz duży i sprawnie działający mózg ma ogrom zalet, ale warto też uczyć się stanu, w którym nie jest on najważniejszym organem. Alternatywę stanowi poczucie, że najważniejsze jest całe ciało zanurzone w przepływie życia. I jeśli to życie przyniesie coś pozytywnego, to będę się z tego cieszyć, jeśli zaś przyniesie trudność, to zmierzę się z nią i spróbuję ją rozwiązać. I tyle, bez zbędnego zamartwiania się. Tego mogą nas uczyć wewnętrzne dzikie postaci.

Te nieco straszne reprezentacje mogą też utożsamiać naszą siłę. Bywa, że mamy problem z tym, by ją poczuć. Dziecięca witalność i siła często bywają tłumione w procesie wychowywania grzecznego dziecka. Co gorsza, bywało, że dorośli używali, i niestety czasem wciąż używają, fizycznej bądź psychicznej przemocy. Stąd krok do tego, by w naszych głowach powstało równanie „siła = przemoc”. Takie, często nawet nieuświadomione, przekonanie powoduje, że wszelkie przejawy siły nazywamy przemocą. Nie rozróżniamy tych dwóch zjawisk, bo ktoś kiedyś używał wobec nas siły w przemocowy sposób. Co ciekawe, im bardziej nasza siła będzie odszczepiona, schowana w jakichś zakamarkach psychiki, tym bardziej przerażający mogą być jej reprezentanci. Na przykład komuś, kto nie do końca czuje swoją siłę, ale też nie ma już na nią bardzo negatywnej reakcji, przyśni się słoń, czy dziki kot. Jeśli jednak bardzo obawiamy się swojej i innych siły, postrzegamy ją jako zagrażającą, to w snach mogą nawiedzać nas naprawdę przerażające demony i potwory.

Im bardziej staramy się być dobrym i porządnym człowiekiem i wypieramy te niechciane, brudne, nieobliczalne, agresywne i instynktowne aspekty nas, tym bardziej będą one próbowały dobić się do świadomości.

Źródło choroby

To, o czym piszę powyżej, to potwór, który jest reprezentacją czegoś, co jest nam potrzebne, ale jakoś wypchnięte z części naszej psychiki, budzi obawę i odrazę. Jeśli jednak przebrniemy przez trudy spotkania z wewnętrznym dzikusem, to dostaniemy zastrzyk energii i siły do życia.

Są jednak wewnętrzne postaci, z którymi kontakt niekoniecznie nam służy. Czasami taki wewnętrzny potwór może uosabiać coś, co nie pozwala nam podążać własną życiową ścieżką. Trudne doświadczenia, przez które przechodziliśmy najczęściej w dzieciństwie, budują w nas struktury mające bronić przed zagrożeniem. Mają uratować kruchą dziecięcą istotę. Problem w tym, że to, co na początku, w dzieciństwie, było ratunkiem, w dorosłości może stać się wewnętrznym opresorem i przeszkodą w życiu pełnią. Trochę tak jak w polskiej historii – książę zaprosił Krzyżaków, by przyszli z pomocą, ale potem stali się oni jednym z największych wrogów.

Niektóre nasze psychiczne struktury, które miały nas bronić, potem tylko szkodzą. W takiej sytuacji psychika cierpi na pewien rodzaj choroby autoimmunologicznej – atakuje samą siebie. A czasem atakuje naszych bliskich. Z obawy przed zranieniem w relacjach potrafimy czasem podjąć próbę kontroli i pacyfikacji partnera bądź partnerki. Wtedy naszym światem rządzi figura, która chce kierować światem – i wszystko i wszystkich sobie podporządkować. I zdarza się, że kiedy upostaciowimy te struktury, przybierają one formę potworów czy diabolicznych istot.

Cała sztuka to umieć je odróżniać od tych wewnętrznych postaci, które również wydają się przerażające, ale włączone do naszej części psychiki są dla niej wsparciem i źródłem mocy. Te zaś, które uzurpują sobie prawo do bycia strażą, wyczerpują energetycznie i nie pozwalają żyć pełnią życia, bo chcą nas ochronić przed starym zagrożeniem, z którym już dawno umiemy sobie poradzić. Te wymagają raczej rozpoznania, jakiegoś przekształcenia, a być może pożegnania się z nimi.

Mateusz Ostrowski, terapeuta pracy z procesem, trener biznesu. Członek Polskiego Stowarzyszenia Psychoterapeutów i Trenerów Psychologii Procesu. Prowadzi terapię indywidualną i dla par oraz warsztaty rozwoju osobistego. Lubi podróże na Wschód i literaturę science fiction.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze