1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Nie liczy się czas trwania miłości, a siła, z jaką nas zmienia

Czekając na księcia na białym koniu, łatwo nie zauważyć, że miłość mieszka obok albo mijamy się z nią codziennie w drzwiach piekarni. Nie chodzi o to, żeby spuścić z tonu i własnych oczekiwań, tylko nie pozwolić im przesłonić tego, co dzieje się tu i teraz. (Fot. iStock)
Czekając na księcia na białym koniu, łatwo nie zauważyć, że miłość mieszka obok albo mijamy się z nią codziennie w drzwiach piekarni. Nie chodzi o to, żeby spuścić z tonu i własnych oczekiwań, tylko nie pozwolić im przesłonić tego, co dzieje się tu i teraz. (Fot. iStock)
Miłość kojarzy się z czymś wiecznym, ale czasem pojawia się ona zaledwie na chwilę. Liczy się jednak nie czas jej trwania, a siła, z jaką nas zmienia – przekonuje Agata Romaniuk, autorka opartej na faktycznych historiach książki „Krótko i szczęśliwie”.

Lubimy bajki, bo dobrze wiemy, że ich bohaterowie po licznych perypetiach później zawsze żyją długo i szczęśliwie. Pani pokazuje jednak, że arytmetyka relacji nie zawsze jest linearna, że równie dobrze można żyć razem krótko i bajecznie szczęśliwie. Skąd takie spojrzenie na miłość?
Zacznijmy od tego, że to wcale nie miała być opowieść o miłości. Chciałam napisać książkę reporterską o starości, ale odkryłam, że zrobiła to już Iza Klementowska. Moja koncepcja legła więc gruzach. A ja wciąż miałam w głowie zasłyszaną w sanatorium podczas kąpieli siarczkowej historię Romka i Janki, którzy po 40 latach rozłąki przypadkiem spotkali się na sanatoryjnym korytarzu i spędzili razem resztę życia. Szkoda było tego nie opowiedzieć, nie podać dalej. Wpadłam więc na pomysł, że napiszę reportaż prasowy, ale nie dawała mi spokoju myśl, że może takich niezwykłych historii dojrzałej miłości na ostatniej prostej życia jest więcej. Podzieliłam się tymi refleksjami z wydawcą i usłyszałam spontaniczne: tak, szukaj dalej!

Żyjemy coraz dłużej, trudno więc polegać wyłącznie na tej pierwszej, młodzieńczej miłości. A póki życia, póty nadziei. Okazało się jednak, że te poszukiwania były trudniejsze, niż sądziłam.

Bo taka miłość zdarza się rzadko?
Właśnie nie, jest jej mnóstwo. Problem polega jednak na tym, że jak to ładnie ujął w „Annie Kareninie” Lew Tołstoj „wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Dlatego te drugie są zwykle ciekawsze dla reporterów. Uparłam się jednak, że znajdę rodziny szczęśliwe, ale właśnie po swojemu, nieszablonowo. W dodatku zależało mi, żeby te historie były różnorodne, opowiadały o miłości platonicznej, erotycznej, prozaicznej, takiej, która przychodzi sama, i tej, którą trzeba sobie wydreptać. Zbierałam je więc aż cztery lata, choć książka nie jest wcale opasłym tomiszczem. To raczej taki przebłysk wzruszeń i nadziei dla wszystkich tych, którym siwieją skronie.

Zostało mi jeszcze dużo nieopublikowanych materiałów, bo na przykład w międzyczasie jeden z bohaterów zmarł, a drugi nie zgodził się już na udział w tym projekcie. Ale bywało i tak, że publikację blokowały 50-letnie już dzieci, które chciałyby, żeby rodzice byli tylko dziadkami, a nie przeżywali jakieś romanse.

Chce Pani powiedzieć, że ludzie, których młodość przypadła w czasach, gdy duży wpływ na wybór partnera mieli rodzice, na starość w tej kwestii muszą liczyć się ze zdaniem dorosłych już dzieci?
Właśnie tak. Nie we wszystkich historiach o tym napisałam, ale to było powszechne zjawisko, z którego wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Dorosłe dzieci w większości przypadków miały ogromne problemy z zaakceptowaniem wyborów rodziców, natomiast zaobserwowałam ewidentny sojusz dziadków z wnukami, i to jest pocieszające. Nie zmienia jednak faktu, że pokolenie współczesnych seniorów jest uwikłane w ogromne zależności rodzinne, ale też często w zakazy i nakazy Kościoła. Dla wielu z nich problemem jest na przykład wspólne życie bez ślubu, które trudno pogodzić z wiarą.

Para z mojej opowieści „Mocno uziemiony”, czyli Waldek i Iwona, musiała mocno zderzyć się z oczekiwaniami rodziny, która domagała się sformalizowania ich związku, bo „co ludzie powiedzą?”. Presja społeczna jest więc ogromna. Od 70-latków oczekuje się już tylko przyzwoitości, a nie jakichś porywów miłości.

Skąd więc w tych ludziach nagle taka siła, by jednak przeciwstawić się dzieciom, wszystkim narzucanym społecznie oczekiwaniom i mimo wszystko wybrać miłość? Nie jest to przecież pokolenie nauczone asertywności.
Wielu moich rozmówców do tych miłości dojrzewało latami. Lusia, żona Ryśka, miała romans prawie 30 lat, zanim Maniek wprowadził się do nich i oficjalnie zaczęli żyć w trójkącie. Wiesława po rozstaniu ze Zdzisławem przez 24 lata zastanawiała się, czy do niego napisać. W końcu jednak każdy zadał sobie pytanie: „kiedy, jak nie teraz? Zostało mi może jeszcze 10 lat życia, na co mam czekać?”. Często do podjęcia decyzji motywował ich jakiś zewnętrzny bodziec. U Wiesławy było to znalezienie listu z młodości. Rysiek zdobył się na szczerą rozmowę z kochankiem żony, Mańkiem, kiedy Lusia zachorowała na boreliozę i wymagała stałej opieki. W przypadku Janki i Romka, którzy po 40 latach spotkali się w sanatorium, zadziałał czysty przypadek i świadomość, że taka okazja już się na pewno nie powtórzy.

Mam wrażenie, że scementowanie wielu tych związków przyspieszyła pandemia i związana z nią bardzo realna wizja nagłej śmierci. Na COVID-19 zmarło zresztą dwoje moich bohaterów: pan Marian, który nie zdążył zabrać swojej Elżbiety w wymarzoną podróż do Wenecji, a także Lusia. Potrafiła być bardzo pikantna w swoich wypowiedziach i podczas naszych wspólnych rozmów mówiła wprost, że upływ czasu jest dla niej wyzwalający, bo dzięki niemu nie musi się już oglądać na innych, wszak każdego dnia z jej otoczenia umiera ktoś, kto ewentualnie mógłby być zniesmaczony stylem życia, jaki ona prowadzi. Przekonywała mnie też uparcie, że na miłość nigdy nie jest za późno.

Wydaje się jednak, że aby ją znaleźć, trzeba się trochę natrudzić, bywać na mieście, żyć wśród ludzi, być aktywnym online i offline. Tymczasem do Pani bohaterów ta miłość przychodzi sama.
To prawda, nie znajdują jej w jakichś spektakularnych okolicznościach, raczej w całkiem prozaicznych sytuacjach: w pociągu relacji Warszawa–Tychy, na korytarzu w sanatorium, w domu opieki, na wycieraczce, w skrzynce mailowej...

Może po prostu trzeba mieć szczęście do miłości?
Pewnie trochę tak, ale przede wszystkim trzeba być na nią otwartym. Czekając na księcia na białym koniu, łatwo nie zauważyć, że miłość mieszka obok, jest kimś o głowę niższym albo człowiekiem, z którym każdego ranka mijamy się w drzwiach piekarni. Nie chodzi o to, żeby spuścić z tonu i własnych oczekiwań, tylko nie pozwolić im przesłonić tego, co dzieje się tu i teraz. Bez tego miłość może przemknąć niezauważona albo nigdy nie mieć odwagi się ujawnić.

Czasem potrzebna jest też wytrwałość, taka, jaką miał na przykład Waldek, sanatoryjny lowelas. Kiedy pierwszy raz w życiu poczuł coś więcej niż fascynację, okazało się, że wszystkie jego dotychczasowe uwodzicielskie sztuczki nie działają. Przełomem była dopiero bezinteresowna pomoc, z którą przyjechał, kiedy wnuczek Iwony złamał rękę. Z kolei Millie odważnie wysłała anons do periodyku literackiego, w którym napisała wprost, że szuka miłości. Redaktor mojej książki wykrył, że nie było to jej pierwsze ogłoszenie, czego ona sama nigdy mi nie powiedziała. Takiej odwagi i konsekwencji często nam podczas poszukiwań miłości brakuje.

Niektóre z opisanych przez Panią relacji były jednak tak krótkie, że zastanawiam się, czy w ogóle można w ich przypadku mówić o miłości. Może to tylko zakochanie?
Chyba trudno określić inaczej relację Staszka i chorej na alzheimera Marii, żyjącej tu i teraz, która następnego dnia może nie mieć pojęcia, kim jest ten wpatrzony w nią mężczyzna. Dla mnie to byłaby przerażająca perspektywa, ale pan Staszek, w pełni świadomy stanu swojej wybranki, widzi szklankę do połowy pełną i cieszy się z tego, że każdego dnia jest wygrany. Zapytał mnie, dlaczego ma się zamartwiać tym, że ona go któregoś dnia nie pozna, skoro tu i teraz daje mu tyle zachwytu, miłości i uwagi. To zupełnie zmienia perspektywę patrzenia na relację między dwojgiem ludzi. W tych późnych miłościach nie ma już czasu na planowanie, co będziemy robić za 10 lat, liczy się tylko czas teraźniejszy. Nie ma znaczenia, czy to jest miłość, czy zakochanie. Uczucie, jakkolwiek by je nazwać, sprawia, że jeszcze żyjemy, a nie tylko odliczamy dni do końca.

Wielu bohaterów wcześniej było w całkiem szczęśliwych związkach. Czym te pierwsze miłości różniły się od ostatnich?
To przede wszystkim nie są relacje związane z zakładaniem rodziny i wiciem gniazda. Kiedy ma się trzydzieści parę lat i dwójkę dzieci, związek przypomina kombinat fabryczny, niewiele w nim przestrzeni na pielęgnowanie relacji. Tymczasem te dojrzałe miłości to opowieść o dwojgu ludziach absolutnie skupionych na sobie nawzajem, którzy mają czas i zasoby, nie muszą się nikomu tłumaczyć i przed kimkolwiek kryć. Wielu moich rozmówców twierdziło, że ta późna miłość jest odważniejsza od młodzieńczej, to znaczy, że pozwalają sobie na znacznie więcej i to w wielu obszarach, łącznie z erotyką. Te dojrzałe miłości wcale nie są takie grzeczne, jak się powszechnie wydaje.

To ciekawe, bo z wiekiem stajemy się podobno mniej skłonni do eksperymentowania.
Czasem ta otwartość wynika z tego, że partner przywykły do innego stylu życia wnosi ze sobą powiew świeżości. Ale bywa i tak, że to wyzwolenie paradoksalnie daje sam wiek. Na przykład pruderyjna Wiesława w drugiej połowie życia odkryła seks oralny, Rysiek, Lusia i Maniek przestali żyć w sekretnym trójkącie i po prostu zamieszkali razem, poukładana Millie razem z Joem odwiedza puby i pozwala partnerowi biegać nago po mieszkaniu.

To wszystko pokazuje, że w życiu nie tylko mamy szansę przeżyć późną miłość, ale też dzięki niej odkryć na przykład nową sałatkę z kuskusem. Bo szaleństwa miłości nie muszą być wcale spektakularne.

W przypadku bohatera opowieści „Uziemiony”, czyli sanatoryjnego łamacza serc Waldka, to szaleństwo polega właśnie na ustatkowaniu się, pracy w ogródku i tym, że wreszcie może zjeść szarlotkę z własnych jabłek. Dla niego to zupełnie nowe doświadczenie, bo przez 50 lat skakał z kwiatka na kwiatek, a tu nagle taka wolta. Historie tych dojrzałych miłości bardzo często opowiadają o głębokiej, ludzkiej przemianie.

Mam wrażenie, że wiele z nich przypomina nastoletnie uniesienia.
Tak, ale plus zasoby, zaplecze, choćby własne mieszkanie, świadomość swoich potrzeb i gotowość do komunikowania ich. Kiedy jesteśmy młodzi, zawsze trochę się krygujemy, ważymy: powiedzieć czy nie, bo może ta druga strona się obrazi, uzna, że jestem mało inteligentna albo niezbyt męski? Później ta troska o pozory znika.

Zdzisław powiedział wprost Wiesławie, że cierpi na impotencję, a ponieważ ma także nadciśnienie, stymulująca potencję farmakologia odpada. I równie bezpośrednio zaproponował, że pokaże jej inne, przyjemne rzeczy. Miał odwagę przyznać się do słabości. Może dlatego, że te dojrzałe miłości mają znacznie szersze spojrzenie? Nie patrzymy już tylko na to, czy facet jest przystojny i silny, bo wiemy, że w relacji ważne są zupełnie inne rzeczy.

Wiele z tych opowieści brzmi jednak tak niewiarygodnie, że zastanawiałam się, czy takie historie dzieją się naprawdę. Niczego Pani nie ubarwiała?
Bywały takie momenty, kiedy musiałam sprawdzać zwierzenia swoich bohaterów. Czasem miałam możliwość je zweryfikować, a czasami nie, bo to są jednak opowieści o emocjach, nie faktach. Niektóre z nich opierają się na relacjach z tzw. drugiej ręki. To, co znajoma opowiedziała mi o swojej mamie Wisławie, na pewno jest jakoś przefiltrowane przez nią samą, ale na ile, tego już nikt nie jest w stanie sprawdzić, bo oboje główni bohaterowie tej historii nie żyją.

Z kolei historię trójkąta miłosnego, czyli Ryśka, Lusi i Mańka, najpierw zrelacjonował mi mój tata, który przez lata naprawiał zegarki w warsztacie tego pierwszego. Pewnego dnia pan Rysiek zwierzył mu się, że jego żona od 30 lat ma kochanka, który w końcu z nimi zamieszkał, i trudno mu sobie z tą sytuacją poradzić. Kiedy to usłyszałam, natychmiast sama zaczęłam zanosić tam zegarki, dzięki czemu pewnego dnia poznałam Lusię i jej punkt widzenia. Później, podczas rozmów do książki pan Ryszard zapewniał mnie, że o romansie żony wiedział od dawna i nie miał nic przeciwko temu, że ten drugi, czyli Maniek, w końcu z nimi zamieszkał. Ja jednak, dzięki tacie, miałam świadomość, że nie zawsze było tak kolorowo. Ich wnuczka potwierdziła, że dziadek chciał stosować różne formy represji i był nawet taki moment, kiedy planował przeprowadzkę. Wiem więc, że czasem bohaterowie sami ubarwiali swoje opowieści. Nie wynikało to jednak ze złej woli, a raczej z tego, że tak naprawdę pamiętamy to, co chcemy.

A gdyby Pani miała wybierać, wolałaby Pani letni, ale pewny wieloletni związek czy taką mocno emocjonalną etiudę?
Ostatnia z opisanych w książce historii jest moja. Długo wahałam się, czy dołączyć ją do tego tomu, ale w końcu uznałam, że postawię się w jednym szeregu z moimi bohaterami i też pokażę swoje miękkie podbrzusze. Odpowiadając jednak na Pani pytanie, chciałabym tylko, żeby ta etiuda trwała nieco dłużej, bo jednak pięć tygodni to bardzo krótko. Byłabym wdzięczna, gdybyśmy dostali chociaż pięć miesięcy. Tylko tyle, bo tak naprawdę nie wiem, czy na dłuższą metę w ogóle bym wytrzymała z tym facetem. To był w gruncie rzeczy bardzo trudny mężczyzna, wręcz nie do życia, kontrolujący, autorytarny, z bardzo specyficznym zawodem. Mimo wszystko cieszę się, że mogłam tego doświadczyć, bo ta przygoda bardzo dużo mi dała.

Jestem po – jak mi się wydawało – szczęśliwym małżeństwie z bardzo nieszczęśliwym finałem. Kiedy mąż mnie zostawił, czułam, że to już koniec, że przeżyłam miłość swojego życia i nigdy więcej takie uczucie mi się nie zdarzy. Nagle okazało się, że jedna podróż pociągiem może zmienić wszystko.

Agata Romaniuk, socjolożka z doktoratem z Polskiej Akademii Nauk. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. W 2017 roku zainicjowała projekt badawczo-reporterski Światła Małego Miasta, który opisywał życia Polaków w najmniejszych miasteczkach. Autorka książek i reportaży prasowych.

Polecamy książkę: „Krótko i szczęśliwie. Historie późnych miłości”, Wydawnictwo Poznańskie. Polecamy książkę: „Krótko i szczęśliwie. Historie późnych miłości”, Wydawnictwo Poznańskie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze