1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Katarzyna Miller zachęca, aby przede wszystkim „pożyć”

„Jak chcesz dobrze żyć, to się zakręć czasem w kółko, czyli zrób coś głupiego, radosnego, ale bardzo ci potrzebnego” – radzi Katarzyna Miller. (Fot. Jerzy Bryczek)
„Jak chcesz dobrze żyć, to się zakręć czasem w kółko, czyli zrób coś głupiego, radosnego, ale bardzo ci potrzebnego” – radzi Katarzyna Miller. (Fot. Jerzy Bryczek)
Pracować nad sobą czy częściej odpuszczać? Dążyć do tego, by ogarniać wszystko, czy jednak pogodzić się z tym, że to niemożliwe? „Ja się coraz bardziej skłaniam ku temu, że przede wszystkim trzeba pożyć. »Pożyć« jest bazą” – mówi psychoterapeutka Katarzyna Miller.

Niedawno rozmawiałyśmy o tym, że kobiety mają talent do ogarniania wszystkiego. Nie dopowiedziałyśmy jednak, że wcale nie musimy wszystkiego zawsze ogarniać.
Oczywiście, że nie musimy, i coraz częściej zaczynamy to odkrywać.

Rozumiemy, że to też OK powiedzieć sobie i innym: „Nie ogarniam”. „Nie ogarniam mojego domu”, „Nie ogarniam mojego życia”. Bywa i tak.
To, o czym teraz mówisz, nazwałabym redukcją. Czyli rozpęd i takie „muszę wszystko”, przejęte najpewniej po naszych mamusiach i babciach, redukujemy do tego, że wcale nie wszystko i wcale nie muszę. Ja bym jednak poszła jeszcze dalej – bezsensem, a nawet ludzką bezczelnością jest wyobrażać sobie, że my cokolwiek ogarniamy.

Co masz na myśli?
Jesteśmy posklejane z jakichś kawałków rzeczywistości, w których jako tako funkcjonujemy. Te kawałki to na przykład dom, praca, bycie partnerką, opieka nad dzieckiem, opieka nad psem, dbanie o swoje ciało. W nich się poruszamy, głównie z przyzwyczajenia, a trochę w poczuciu, że to jest normalne i naturalne – idziemy w uprzęży, którą dostałyśmy w spadku, i nawet nie podważamy sensu tego, że ona istnieje. Ostatnie lata, kiedy kobiety ośmieliły się mówić „nic nie muszę” albo „mało muszę” lub „mogę chcieć to, co chcę”, są więc ogromną rewolucją społeczno-obyczajową, ale nie są żadną rewolucją filozoficzną czy humanistyczną.

Bo już Sokrates powiedział „Wiem, że nic nie wiem”?
Oczywiście, szanuję pojęcie tożsamości oraz pojęcie jaźni, szanuję też samorozwój, ale myślę, że dobrze jest w pewnym momencie życia i doświadczenia zdać sobie sprawę z tego, że jedyne, co robię, to przeżywam, „przetrwywam”. Czyli podejmuję jakieś działania, które znam i które się mieszczą w pewnych kategoriach i ramach, w nadziei, że pozwolą mi dotrwać do kolejnego dnia. Owszem, są ludzie, którzy zmieniają te ramy, bo postanawiają, że miejsce, w którym przyszli na świat, i system, w którym żyją, nie będą ich ograniczały; bo ich ciągnie, nosi. Nie chcę powiedzieć, że to, że nas nosi, jest postawą bardziej światłą czy filozoficzną niż to, że nas nie nosi, ale przyznasz, że jest w tym coś niezwykłego. Bo większość z nas porusza się – znów to powtórzę – w bezpiecznych i znanych sobie przestrzeniach: zwyczajach, zadaniach i zachowaniach. Dlatego tak bardzo jest istotne dla kolejnych pokoleń kobiet, żeby przekazać im, że nie muszą jedynie powielać wzorców.

Chodzi o to, aby to, co nas czeka, to, co myślimy o swojej przyszłości, nie było wiadome, zaplanowane, pewne czy wymagane. I warto to rozszerzyć na człowieka w ogóle, nie tylko na kobiety. Faceci też mają swoje przepisy i swoje role, z którymi nie do końca sobie radzą. Również nie mogą sobie pozwolić na to, by być niestereotypowi, by po prostu sobie pożyć.

Aktor Piotr Trojan podczas zakończenia Festiwalu Dwa Brzegi wyznał, że spośród wszystkich znanych psychologów uwielbia Ciebie właśnie, dlatego że mówisz ludziom, że owszem, trzeba pracować nad sobą, ale trzeba też pożyć…
Coraz bardziej skłaniam się ku temu, że przede wszystkim trzeba pożyć. „Pożyć” jest bazą. Wiem, że my w naszym tzw. cywilizowanym świecie przywykliśmy do myśli, że trzeba mieć pracę, żeby żyć. Uczysz się czegoś, żeby móc na tym zarobić. Wtedy jesteś umocowany w strukturze, wiadomo, do czego jesteś, kim jesteś i czego się od ciebie oczekuje. Tylko że czasem człowiek zaczyna mieć tej swojej roli dosyć.

Zdałam sobie ostatnio sprawę, czemu tak ciągnie mnie nie tylko do samego śpiewania, ale i do nagrywania i wydawania moich piosenek. Muzyka to moja wielka radość i miłość, ale w tym jest coś więcej. Zrozumiałam, że mnie zniewala i zawęża to, że ja jestem „ta psycholożka”. Moją pracę kocham, ale nie chcę być z góry określoną, skategoryzowaną postacią.

„Pani Kasiu, jak żyć?”, „Pani Kasiu, bo ja mam problem…”. A może: „Pani Kasiu, poziewajmy, pomilczmy”, a może „Pani Kasiu, zakręćmy się w kółko”?… Od lat mówię to ludziom. Jeśli chcesz dobrze żyć, to się zakręć czasem w kółko, czyli zrób coś głupiego, radosnego, ale bardzo ci potrzebnego. Zakręcić się w kółko to dla mnie kwintesencja tego, że robisz coś tylko dlatego, że ci się zachciało. Bo fajnie jest to zrobić. Bo żyjesz, bo jesteś i reagujesz na to, co się dzieje. Lub to tworzysz. Coraz bardziej się utwierdzam w tym, że to, do czego tęsknimy, czego nam brakuje i co jest wyróżnikiem ludzi, którzy mają frajdę z życia – to korzystanie z życia. Żyjesz po to, by pożyć. Niby masło maślane, ale gdy się nad tym zastanowić – głęboka mądrość.

Co więcej, kobiety mają szansę być tego bliżej, bo my jesteśmy bliżej rzeczy, które są na chwilę. Na przykład: „sprzątnęłam i za chwilę znów będzie bałagan”, „ugotowałam i już zjedli”, „wyciągnęłam naczynia ze zmywarki i znów są brudne”. Jeżeli byśmy się umówiły, że światem nieidealnym, ale fajnym jest taki świat, w którym nie wszystko jest wysprzątane i leży na swoim miejscu, a raczej wszystko zawsze jest w bałaganie – to miałybyśmy bardzo żywe, bardzo kolorowe i bardzo spontaniczne życie. I nie chodzi mi o to, by teraz postulować, żebyśmy mieli bałagan. Bałagan jest pojęciem, które każdy interpretuje na swój sposób. Podobnie jak pojęcie „obowiązek”.

Ja ostatnio testuję nieogarnianie przestrzeni, czyli niesprzątanie, nieporządkowanie. Sprawdzam, jak sobie radzę z tym, że nie jest to zrobione. Kiedy mi to naprawdę przeszkadza, a kiedy czuję, że powinno mi przeszkadzać. I kiedy naprawdę mam ochotę wprowadzić tu porządek.
Ochotę, ale i zamysł, jaki to ma być porządek. Może twoim porządkiem jest porządek taki jak u Marii Janion, której akurat osobiście nie znałam, ale znałam opowieści o jej mieszkaniu czy o mieszkaniu Zygmunta Kałużyńskiego, po których się chodziło małymi ścieżynkami pomiędzy stosami książek. To był ich osobisty porządek.

Czasem mam wrażenie, że w mieszkaniach, w których panuje bałagan, jest po prostu życie. Bo ono jest większe niż to, co sobie planujemy.
O, właśnie to chcę powiedzieć. Że jeśli jesteśmy razem z życiem, to planowanie – choć może nam sprawiać przyjemność – bardzo często ma się nijak do tego, co się potem wydarza. Co też może nam sprawiać przyjemność.

Opowiem Ci o mieszkaniu pewnej dziewczyny, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie. To była jedna z architektek, które budowały i projektowały warszawski Ursynów. Po pierwsze zafascynowało mnie to, że w środku nie było drzwi. Po drugie to, że na jej kuchennym stole stał słoik miodu, a obok niego leżała skarpetka jej synka. Miałam wtedy takie przedziwne, wstrząsające, dwubiegunowe wrażenie – zachwyt i grozę. „Jak można na stole w kuchni mieć skarpetkę?! Jak można mieć skarpetkę koło miodu?! Jezu, jaka to wolność! Jezu, ile w tym oddechu! Jakie to nietypowe! Jakie to twórcze! Ona jest artystką, to ma prawo. A ja nie dostałam takiego prawa. O kurde, jak mi się to nie podoba!”. I choć chyba nadal jestem przeciwniczką skarpetki obok miodu, to uwielbiam bałagan mojego osobistego pokoju.

Bardzo cieszę się, że zwalczyłam taki głos mamy w mojej głowie, który mówi: „Masz takie ładne mieszkanie, takie ładne meble i taki nieporządek”. A ja mam taki cudny nieporządek! I miłość do siebie pod tytułem „bo tam, kurde, leży, gdzie ja chcę, by leżało albo gdzie mi się upuściło”. To jest bardzo dziecięce. Dzieci uwielbiają mieć takie pokoje, gdzie kłębią się różne zabawki razem z ciuchami i gdzie łóżko jest zawsze niepościelone. Wchodzi mama i zamiera. Ale takie dziecko, które ma prawa, mówi: „To mój pokój”.

Jak to czasem znowu trzeba zamienić się w swoim własnym mieszkaniu w tamto dziecko… Mam prawo nie posprzątać, mam prawo nie pozmywać, mam prawo nie wyrobić się z pracą, mam prawo wyjść z domu w dziurawej skarpetce…
Dokładnie tak! Ja też chodzę w dziurawych skarpetkach.

I nie przepraszasz za to wszystkich dookoła? „Przepraszam, mam dziurę w skarpecie”, „Przepraszam, nie zdążyłam posprzątać”, „Przepraszam, ja taka nieubrana”…
Nie przepraszam! Znam też wersję utykania wszystkiego po kątach, gdy przychodzą goście… Z drugiej strony ogromnie mnie zachwyca idea białej izby.

Co to za idea? Opowiedz.
Otóż w starych chłopskich domach był zwyczaj posiadania osobnej białej izby, gdzie stało cudowne łóżko z sześcioma poduchami, gdzie były wykrochmalona pościel i wyhaftowane poszewki, gdzie obrus na stole leżał najstrojniejszy, jaki tylko mógł leżeć, gdzie wisiały obrazy, a na kołkach – odświętne ubrania. Ten pokój był zawsze czysty, wywietrzony i nieużywany, a w reszcie chałupy panował normalny bałagan, który się tworzy, kiedy ludzie po prostu żyją. Przychodzili ważni goście, to brało się ich do białej izby, domownicy i „swoi” siedzieli w codziennych pomieszczeniach.

Mnie się to bardzo kojarzy z tym, co ludzie sami ze sobą robią. Czyli mają jakąś wizję siebie „odświętnych” – lepszych, ładniejszych, mądrzejszych – do pokazywania, chwalenia się przed innymi i robienia wrażenia. Cała reszta jest niesamowicie nieskoordynowana, różna, bogata, pomieszana, ale też niesłychanie żywa.

W psychoterapii zwykle chodzi o to, by się dopracować takiej wewnętrznej świadomości, w której jest coraz mniej różnicy między swoją lepszą wersją a tą prawdziwą. Ale teraz sobie myślę, czy to nie jest fajne, że mamy możliwości przeskakiwania pomiędzy nimi? Tu się możemy rozwalić wygodnie na piecu, a tu zaprosić gości do białej izby. Dysponujemy wieloma możliwościami i to od nas zależy, co pokazujemy światu w zależności od naszej potrzeby. Raz się wysztafiruję na firmowe spotkanie, gdzie będę nienaganna i profesjonalna, bo tak chcę, a raz będę łazić po mieszkaniu w wyciągniętej sukience z trykotu, bo jest mi w niej wygodnie. Ktoś powie, że sprowadzam w tych przykładach życie do makijaży i babskich fatałaszków, ale one też mają wartość, taką samą jak kwiaty w ogrodzie! Ogromnie mi się podobało, jak Agnieszka Graff broniła kiedyś prawa feministek do upiększania siebie, zajmowania się bzdurami i malowania paznokci, tak często jak chcemy.

Myślę, że dla wielu z nas osiągnięciem równie wielkim jak zakończenie jakiegoś projektu zawodowego może być to, że schudłyśmy czy dopracowałyśmy się wymarzonej sylwetki. Bo to jest osiągnięcie! Co znowu nie znaczy, że wszystkie musimy do tego dążyć. Szybko schudnąć po ciąży i koniecznie odchudzać się przed ślubem.
Ani że się musimy wysztafirowywać na każdą firmową imprezę. Możemy mieć dość sztafirowania się. Pamiętam, jak wybierałam się na wakacje z facetem, w którym się kochałam, i zaczęłam się przejmować tym, jak będę wyglądała w kostiumie na plaży. Tu mi wyłazi, tam mi wyłazi… Aż w końcu mnie olśniło: „Nie będę się teraz odchudzała. On wie, z kim jedzie. Widzi, jak wyglądam. Nie będę robiła z siebie kogoś innego tylko dlatego, że wszyscy tak robią”. Jasne, że lubię, gdy jestem szczuplejsza i ubrania lepiej na mnie wyglądają – choć „lepiej” to kolejne względne pojęcie – ale może niespecjalnie mam czas i ochotę, by nad tym pracować. Ale jeśli ktoś chce, to proszę bardzo! Tylko niech to nie będzie katowanie, a falowanie.

Czym jest to falowanie?
Tym, że raz mogę tak, a raz tak. Że nie zawsze muszę być taka sama. Raz jest odpływ, a raz przypływ. Najpierw widać tylko patyki, resztki skorup, kamienie i jakieś glony, a potem woda przypływa i to wszystko zasłania, jest tylko piękna toń.

Życie! Bardzo podoba mi się to, że coraz częściej wybrzmiewa to także w mediach, podcastach czy na łamach magazynów, takich jak „Sens” czy „Zwierciadło”. Że znani, pytani o to, co u nich, mówią, że nie dają rady, że jest ciężko.
Że nie pokazują się już tylko od strony tej białej izby? Ile osób potem przeczyta czy obejrzy ich słowa i pomyśli: „zwykli ludzie, tacy jak ja”? Może zainspiruje ich to też do tego, by bardziej otwarcie przyznawali, że i u nich nie wszystko gra. Wiele osób będących w takiej sytuacji zwykle pyta mnie: „A jak mam to zmienić?”. Zawsze wtedy odpowiadam: „Najpierw przyjrzyj się temu, co to jest. Pobądź z tym, poznaj to. A potem dopiero zastanów się, po co to zmienić, dla kogo to zmienić i wreszcie jak to zmienić”. Wcale nie musimy się szybko ogarniać.

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (wydane przez Wydawnictwo Zwierciadło).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze