1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Ludzie, z którymi czujemy natychmiastową więź, nikogo nie udają. Fragment książki „Bliskość. Jak budować dobre relacje w związku, w pracy i z przyjaciółmi”

Ludzie, z którymi czujemy natychmiastową więź, nikogo nie udają. Fragment książki „Bliskość. Jak budować dobre relacje w związku, w pracy i z przyjaciółmi”

Czy zdarzyło ci się tak bardzo chcieć pasować do jakiegoś miejsca czy grupy, że próbowałeś stać się inną osobą? (Fot. iStock)
Czy zdarzyło ci się tak bardzo chcieć pasować do jakiegoś miejsca czy grupy, że próbowałeś stać się inną osobą? (Fot. iStock)
Zauważyliście, że kiedy opowiadamy o swoich przeżyciach czy przemyśleniach, ludzie często czują potrzebę, żeby odpowiedzieć tym samym? Jeśli zaczniemy dzielić się tym, co w nas prawdziwe i wrażliwe, możemy zachęcić innych do wzajemności.

Zastanów się przez chwilę i przypomnij sobie ostatnią osobę, którą poznałeś i od razu poczułeś z nią nić porozumienia. Kogoś, o kim pomyślałeś: „Chciałbym spędzić z tym człowiekiem więcej czasu”, albo: „Ta osoba zdecydowanie mogłaby zostać moim przyjacielem”, czy może: „O kurczę, strasznie bym chciał z nią pracować”. Nie zdarza się to zbyt często, ale kiedy się zdarzy, nie sposób temu zaprzeczyć.

Co takiego miał w sobie ten ktoś, że takie myśli przyszły ci do głowy? Gwarantuję, że nie chodziło o to, jaki prowadził samochód, jak drogie miał buty ani jak niezwykle błyskotliwy był jego ostatni pomysł. Nigdy nie budzi w nas takich odczuć osoba bardziej pochłonięta własnym wizerunkiem niż rozmową. To coś głębszego.

Ludzie, z którymi czujemy natychmiastową więź, nikogo nie udają.

Prawdziwe porozumienie następuje, kiedy jesteśmy sobą. Więź tworzy się w momencie, gdy przestajesz grać, zrzucasz maskę, fasadę doskonałości, i odsłaniasz swoje prawdziwe ja. Musimy być na to gotowi, by pozwolić innym naprawdę się z nami porozumieć, znaleźć wspólny język. Mimo to często wkładamy różne maski, bo sądzimy, że osoby, które spotykamy, będą chciały nawiązać z nami kontakt, polubić nas, pokochać, wstąpić do naszej organizacji albo nas zatrudnić, jeśli będziemy doskonali. Okazuje się jednak, że perfekcja to kłamstwo. Nikt nie jest doskonały. Nikt nie potrafi stać się ideałem. I nikt tego od ciebie nie oczekuje. Ale cały czas wierzymy, że istnieje taki wymóg.

W badaniu ponad czterdziestu tysięcy studentów i studentek college’u stwierdzono, że w latach 1989–2016 o dziesięć procent wzrósł perfekcjonizm rozumiany jako wewnętrzne przekonanie danej osoby, że powinna być idealna, wyrażone jako: „Oczekuję od siebie, że będę doskonały/doskonała . Jeszcze bardziej alarmujący był wzrost (o trzydzieści trzy procent) dążenia do perfekcji w wyniku presji społecznej, czyli wskazań: „Inni oczekują ode mnie, że będę doskonały/doskonała” . Chyba jednak nie powinno to być aż tak dużym zaskoczeniem, zważywszy że na ten okres przypada wynalezienie i rozwój mediów społecznościowych.

Korzystają z nich prawie cztery miliardy ludzi na całym świecie, a według prognoz liczba ta będzie rosła. Social media tworzą możliwość rozszerzania naszych sieci kontaktów na znacznie większą skalę, niż było to możliwe dwadzieścia lat temu, ale czy te więzi są prawdziwe i trwałe? Skoro każdy może się wyfotoszopować, użyć Facetune i filtrów, tak że będzie nie do poznania? Skoro ktoś może udawać, że dzieli się swoim życiem, zamieszczając posty i historie, ale tak naprawdę tych pozytywnych chwil jest niewiele?

Świat jest inny niż dwadzieścia lat temu. Wcześniej też istniała presja na doskonałość, ale nasze otoczenie stanowiło raczej mikrokosmos w porównaniu ze środowiskiem, w którym teraz żyjemy. Źródłem naszego niepokoju na tle „nigdy nie będę idealna” były nasze rodziny, przyjaciele, koledzy i koleżanki z klasy czy z pracy. Jasne, na moim szkolnym podwórku było sporo zabijaków czy dręczycieli, którzy trzymali mnie w ryzach — no dobrze, fundowali mi traumę — ale skończyłam college nienękana komentarzami przypadkowych, obcych osób w internecie. Do trzydziestki mogłam żyć w błogiej nieświadomości, że @bob12974 uważa, iż mam krzywe brwi. Zdaję sobie sprawę, że wiele czytelniczek i czytelników nie miało i nie będzie mieć tego luksusu. Dziś nawet dzieci w podstawówce mają profile na Instagramie i konta na TikToku, a nasze życie od pierwszego dnia jest wystawione na widok publiczny, bo staliśmy się społeczeństwem socialmediowym. Nie da się mówić o autentyczności, nie uwzględniając wpływu, jaki mają na nas media społecznościowe, tworzące obrazy niedościgle perfekcyjnego życia.

Sprawdź swoje filtry

Jakiś czas temu uczestniczyłam w imprezie, na której było pełno „influencerów”. Niektóre z obecnych tam influencerek obserwowałam w mediach społecznościowych od dawna. Podziwiałam ich posty, chciałam kupować prezentowane przez nie ciuchy i sądziłam, że wspaniale się dogadamy przy drinku. Oto jednak spotkałyśmy się twarzą w twarz, darmowe drinki lały się strumieniami, a ja tych kobiet nawet nie poznałam. Nie mówię o tym, że w pierwszej chwili trudno się przestawić z nieruchomego obrazu w internecie na kontakt z daną osobą na żywo. Chodzi o to, że one wyglądały zupełnie inaczej. Co gorsza, całkiem inaczej się też zachowywały. Były kompletnie innymi osobami! Czyste szaleństwo. Te kobiety stworzyły postacie, które istniały wyłącznie online. Mogło to przekładać się na lajki i komentarze obserwujących, ale nie dało się z nimi nawiązać istotnej relacji.

Ale jak miałoby się dać, skoro w prawdziwym życiu w ogóle nie przypominały osób z internetu?! Te influencerki nie są odosobnione. Okazuje się, że w sieci wszyscy kłamiemy, a w dodatku oczekujemy tego od innych. W jednym z badań stwierdzono, że tylko od szesnastu do trzydziestu dwóch procent z nas jest szczerych online, a szczerości po innych internautach spodziewa się najwyżej dwa procent! Wyrażenie „sieć kłamstw” nabiera zupełnie nowego znaczenia.

Nie chodzi o to, że filtry pozwalające retuszować wygląd to diabelski wynalazek, skądże znowu. Jednak tak jak w przypadku większości wynalazków musimy pamiętać o lekcji z mitu o Ikarze. Ikar, syn Dedala w mitologii greckiej, dostał od ojca skrzydła, które ten zrobił, by umożliwić im obu ucieczkę z niewoli u króla Minosa. Dedal ostrzegł Ikara, żeby nie leciał zbyt blisko słońca, bo wosk sklejający skrzydła może się roztopić. Ikar, tak jak moje dzieci, zignorował gadanie rodzica i za bardzo zbliżył się do słońca. Wosk się stopił, skrzydła opadły, a on wleciał do morza i utonął. Mroczna historia, prawda? Taka ma być, bo to opowieść ku przestrodze. Wynalazki mogą być fantastyczne, ale powinniśmy uważać, by ich nie nadużywać; ich nadmierne wykorzystywanie maskuje to, kim naprawdę jesteśmy.

Przed nadejściem Facetune i Photoshopa zarówno kobiety, jak i mężczyźni mówili: „Zrób mi zdjęcie z tej strony. To mój dobry profil”. Różnica polega na tym, że przestaliśmy pokazywać, kim jesteśmy, a zaczęliśmy — kim chcielibyśmy być. Nie zapominaj, że twój „dobry profil” to nadal część twojego prawdziwego ja.

Znacznie łatwiej nałożyć filtr, niż zaakceptować to, kim się jest. Łatwiej udawać ideał online, niż przyjąć, że nie jesteśmy doskonali, choć pracujemy nad sobą. Musisz wiedzieć, że możesz chcieć się zmienić, a jednocześnie nadal być naprawdę zadowolony z tego, kim jesteś w tej chwili. Leć wysoko, używaj filtrów, po prostu nie zbliżaj się za bardzo do słońca. Radzę, by wszystko stosować z umiarem — tak jak ja wino!

Sprawdź siebie

Retuszujemy nie tylko własny wygląd, lecz także całe swoje życie. I nie wyłącznie w mediach społecznościowych — w realu też kłamiemy. Jak pamiętamy z poprzedniego rozdziału, w rozmowach między ludźmi roi się od kłamstw. Amerykanie mijają się z prawdą średnio jedenaście razy na tydzień. Łgarstwo nie tylko jest szkodliwe dla zdrowia, ale także bardzo źle wpływa na relacje.

We wszystkich aspektach budowania relacji niezbędny element stanowi autentyczność. Zastanów się: jeśli nikt nie wie, kim naprawdę jesteś, jak ktokolwiek ma nawiązać z tobą prawdziwą więź? Bez względu na to, czy sprzedajemy siebie (w sensie metaforycznym, rzecz jasna), czy jakiś namacalny towar, musimy dążyć do tego, by być prawdziwi.

Bardzo dużo nauczyłam się o sobie i o kondycji ludzkiej w ogóle, kiedy zostałam adwokatką. Czy wiesz, że dwadzieścia osiem procent adwokatów cierpi na depresję, od łagodnej do poważnej? Nikt o tym nie wspomina w broszurach o studiach prawniczych!

Zanim zdałam egzamin adwokacki, miałam to szczęście, że całkiem nieźle mi szło na prawie. Miałam dobre wyniki w nauce i udało mi się dostać wakacyjną posadę w prestiżowej kancelarii, cieszącej się dużym zainteresowaniem. Takim wakacyjnym stażystom często proponowano pełnoetatową pracę po skończeniu studiów, a większość partnerów w firmie tak właśnie zaczynała. Już czułam smak przyszłego sukcesu. W kancelarii panowało bardzo zasadnicze podejście, obowiązywała skrupulatność i precyzja. Wszyscy ciężko praco[1]wali, ale nigdy nie widziałam, żeby dla równowagi ostro imprezowali. Po korytarzu cały czas jeździł wózek z napojami, by zapewnić nam stały dopływ kofeiny, a do wszystkich adwokatów zwracano się per „panie mecenasie” czy „pani mecenas”. Rządziły wszechpotężne „godziny fakturowane” — godziny naszej pracy, za które płaci klient — i od każdego wymagano w pierwszej kolejności zaangażowania w zwiększanie wyniku finansowego.

Przychodziłam codziennie o siódmej trzydzieści, a połowa partnerów już siedziała przy biurkach, dyktując streszczenie najnowszej sprawy. Jeśli szeregowi prawnicy się „spóźniali” (to znaczy zjawiali się dopiero o ósmej), któryś z kolegów nalewał kubek gorącej kawy i stawiał na ich biurku, żeby sprawić wrażenie, że są już w biurze.

Wieczorem wymykałam się około osiemnastej trzydzieści, akurat wtedy, gdy większość adwokatów łapała drugi oddech. „Zapominałam” zgasić światło przy swoim biurku, na wypadek gdyby przechodził tamtędy któryś z partnerów i zauważył, że mnie nie ma. Ślęczenie po nocach było w tej kancelarii stylem życia.

Wieczorami adwokaci nie tylko siedzieli nad aktami spraw, piętrzącymi się na podłodze we wszystkich gabinetach, lecz także chodzili na obowiązkowe kolacje branżowe i przyjęcia koktajlowe, poranki zaś często spędzali na spotkaniach przy śniadaniu. Z taką ilością pracy miałaby problem nawet najlepiej zorganizowana i efektywna osoba, a jednak dawali radę. Właściwie było to nawet imponujące.

Jeśli chodzi o mnie, robiłam, co do mnie należało, i robiłam to dobrze, ale wiem, że wszyscy się zastanawiali, dlaczego nie siedzę przy biurku o dwudziestej razem z innymi stażystami. I dlaczego biorę pracę do domu na weekend, zamiast spędzić niedzielę w kancelarii. Wiem, że się dziwili, dlaczego wymykam się z imprezy branżowej o dwudziestej pierwszej, kiedy wciąż serwują darmowe wino. I zachodzili w głowę, dlaczego dwudziestoczteroletnia kobieta najwyraźniej mniej się angażuje w pracę niż pozostali stażyści. Mam też absolutną pewność, że nie mieli najbledszego pojęcia, co ukrywałam… Swojego czteroletniego syna. Wiesz, jak wyczerpujące jest ukrywanie istnienia człowieka?

Unikałam rozmów, które stawały się zbyt osobiste. Uśmiechałam się i przytakiwałam, kiedy ktoś opowiadał o swoim życiu prywatnym, ale nigdy nie dodawałam nic od siebie. Zaczęłam też zdawać sobie sprawę, że chyba tam nie pasuję. Kiedy jednego z partnerów spytano: „Ile masz dzieci, Bob?”, odparł: „Czworo, ale nie pytaj mnie o ich imiona i wiek, bo się skompromituję”. Inny prawnik żartował, że nie ma pojęcia, kto jest nauczycielką jego dziecka. I naprawdę nie miał. Przez ostatnich dziewięć lat. Mnie samej daleko do przewodniczącej komitetu rodzicielskiego, ale nawet ja potrafiłabym wymienić nazwiska większości nauczycieli syna.

Czy zdarzyło ci się tak bardzo chcieć pasować do jakiegoś miejsca czy grupy, że próbowałeś stać się inną osobą?

W kancelarii panowała określona, głęboko zakorzeniona kultura. Polegała na tym, że nagradzano brak zobowiązań i skupianie się na pracy. I mogłaby się nie sprawdzić w przypadku samotnej matki czterolatka.

Wybrałam branżę, którą cechowała zacięta rywalizacja, a moja szansa na pełnoetatowe stanowisko zależała od czasu, jaki spędzałam w biurze. Szansę na to, by zostać kiedy partnerem, mogłoby zaś przekreślić to, że kochałam coś albo kogoś bardziej niż godziny fakturowane. Poza tym już wcześniej surowo mnie osądzono za urodzenie dziecka w tak młodym wieku. Krótko mówiąc, najgorsza sytuacja z możliwych.

Dlatego się ukrywałam. Ukrywałam najwspanialszą część siebie, to, że byłam mamą, która w dodatku bezwzględnie kochała swoje dziecko i zawsze stawiała je wyżej niż pracę. Niewątpliwie się bałam. Że będę postrzegana jako mniej niż idealna. Że będę osądzana. Że stracę okazję, aby zdobyć lukratywną posadę.

Jak kłamstwo czy pomijanie prawdy wpływa na kiełkującą relację? Na pewno nie pomaga. Okazało się, że ukrywanie dziecka bez końca jest nieco trudne. W końcu powiedziałam wszystkim o synu, co wywołało szok — pracowałam wtedy w kancelarii już prawie dwa lata. Kierownictwo zapewniło, że rozumie, i ostatecznie (acz moim zdaniem niechętnie) zaproponowano mi tę stałą posadę, ale odmówiłam, chcąc znaleźć coś, co lepiej pasowałoby do mojej rodziny.

Co prawda, nie było to dla mnie odpowiednie środowisko, ale spójrzmy, jakie skutki miało moje ukrywanie prawdy: zniszczyło zaufanie. Zmieniło sposób, w jaki mnie postrzegano. Obraz doskonałości rozpadł się na drobne kawałki nie z powodu mojego syna, lecz z powodu kłamstwa.

Samo przestępstwo nie wywołuje takich szkód jak próba jego zatuszowania. Nie potrafimy ufać ludziom, którzy nas okłamują. Nie umiemy nawiązać relacji z kimś, kto nie jest sobą.

Nie mam pojęcia, co by się stało, gdybym od początku mówiła prawdę. I nigdy się tego nie dowiem. Mam natomiast świadomość niepokoju, który wiązał się z udawaniem kogoś, kim nie jestem. Jedno więc mogę powiedzieć na pewno: udawanie doskonałej jest potwornie wyczerpujące. Były dwie inne możliwości — właściwie obie wyzwalające. Mogłam być szczera od początku i przy akceptacji kancelarii wydeptać w firmie nową ścieżkę, tak bym mogła wypełniać swoje obowiązki, nie przesiadując tak długo w biurze i na spotkaniach. Albo mogłam być szczera, nie dostać posady i zrozumieć, że nie jest to idealne stanowisko dla mnie i nie wpłynie na poczucie mojego ogólnego życiowego sukcesu i szczęścia.

Ukrywamy przed innymi różne rzeczy z powodu tego, jak sami je postrzegamy. Tworzymy wewnętrzną narrację, która nie pozwala nam dzielić się swoją historią i życiem, podczas gdy przy innym podejściu naszą przeszłość można by było uznać za atut. Tak bardzo boimy się odrzucenia, że wolimy udawać, iż nasze życie jest idealne.

Ile razy zdarzyło ci się czuć sympatię do kogoś i zainteresowanie kimś, kto udaje, że jest doskonały? Dam sobie rękę uciąć, że na ogół takie osoby strasznie cię irytują.

To prawda, urodziłam synka w młodym wieku, ale ukończyłam też z wyróżnieniem college, a potem studia prawnicze — już mając dziecko. Nie było łatwo i później musiałam farbować przedwczesną siwiznę, ale każda bezsenna noc była tego warta. Przeszłam drogę, którą ludzie rozumieją, odnajdują się w tym doświadczeniu i mogą się ze mną utożsamiać — moje niedoskonałości mogą stworzyć poczucie więzi. Wszyscy mamy jakąś przeszłość i wyzwania, którym musimy sprostać na drodze do sukcesu. Może o nich nie mówimy. Może powinniśmy. Jeśli opowiadanie o tym, kim jesteś, jakie przeszkody udało ci się pokonać i co cię ukształtowało, prowadzi do odrzucenia przez kogokolwiek, to znaczy, że nie jest to „twoja” osoba. Nasze historie decydują o tym, kim jesteśmy.

Nasze opowieści pomagają nam budować więzi.

Co jednak ze strachem, który wiąże się z opowiadaniem o czymś tak intymnym?

Właśnie podzieliłam się bardzo osobistą historią. Odsłoniłam się i mam świadomość, że opisywanie prywatnych spraw może dla niektórych być krępujące. Jednak w tej chwili chcę was zachęcić, byście zaczęli bardziej otwarcie dzielić się sobą i swoimi opowieściami z każdym, kogo poznacie.

Odsłonięcie się, bycie wrażliwym i autentycznym, opowiedzenie po raz pierwszy swojej historii, podzielenie się swoją prawdą — to wszystko może być trudne. Mogę zagwarantować, że w chwili, gdy zostaniesz zaakceptowany, dlatego że jesteś sobą, wszystko się zmieni. A może nasza pewność siebie spada właśnie przez sposób, w jaki prezentujemy się światu?

Dlaczego czujesz, że musisz retuszować prawdę?

Fragment książki „Bliskość. Jak budować dobre relacje w związku, w pracy i z przyjaciółmi” Rachel DeAlto, przeł. Agnieszka Sobolewska, Wydawnictwo Literackie, 2023.

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze