1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Rodzicu, nie staraj się być idealny! – przekonuje Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta

(Ilustracja: Katarzyna Bogucka)
(Ilustracja: Katarzyna Bogucka)
Rodzicu, staraj się o to, żeby choć trochę być szczęśliwym. Daj sobie przyzwolenie na rodzicielskie błędy i pomyłki. Nie cierp z tego powodu, że nie dajesz rady być idealnym, bo bycie idealnym jest niemożliwe – twierdzi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Jako rodzice cały czas się o coś obwiniamy. A to, że coś zrobiliśmy źle – co byłoby jeszcze uzasadnione – a to, że mogliśmy coś zrobić lepiej. Mamy do siebie żal o zaniechania albo o to, że coś robimy za bardzo. Wielu rodzicom poczucie winy towarzyszy niemal bezustannie. Czy zawsze działa ono destrukcyjnie?
Przeważnie tak. Ale bywa też uzasadnione, jeśli popełniliśmy jakiś ewidentny, nawykowy błąd. Zdecydowanie destrukcyjne jest natomiast bezzasadne, nadmiarowe, nawykowe i celebrowane poczucie winy, którego najczęstszym źródłem jest wyniesiona z dziecięcych doświadczeń, nieuświadomiona i nieprzepracowana narcystyczna strategia obronna takich rodziców – czyli narcyzm.

Rodzicielski narcyzm?
Tak. Bo nasz nieprzepracowany narcyzm ujawnia się w relacjach ze słabszymi i zależnymi od nas. A któż inny niż dzieci jest od nas bardziej zależny i słabszy? Tylko one gotowe są zapłacić każdą niemal cenę za nasze, rodziców, dobre samopoczucie, co w praktyce sprowadza się do ofiarnego wspierania naszych narcystycznych iluzji o nieomylności i wszechwładzy.

Ale jak to się ma do rodzicielskiego poczucia winy?
Zarówno z narcyzmem rodzicielskim, jak i z narcyzmem w ogóle często idzie w parze perfekcjonizm. A perfekcjonizm jest napędzany pierwotnym, dziecięcym lękiem przed byciem niewystarczająco dobrym w oczach rodziców i innych ważnych dorosłych – bo nie dorastamy do ich wymagań i oczekiwań. Ten nadmiernie wymagający, zawsze krytyczny, wiecznie nieusatysfakcjonowany stosunek dorosłych do nas zostaje przez nas uwewnętrzniony i staje się naszym represyjnym superego. Oznacza to, że staje się naszym sposobem traktowania nas samych, a także ludzi wokół nas i naszych dzieci. Wtedy we własnych oczach jesteśmy wiecznie niewystarczający, nie dość dobrzy, niezasługujący na szacunek, a tym bardziej na miłość. W rezultacie, gdy wchodzimy w etap rodzicielstwa, tworzymy sobie bardzo wymagającą, nierealistyczną wizję idealnego rodzica, do której aspirujemy i której postulaty staramy się bardzo rygorystycznie wypełniać. A gdy okazuje się to niemożliwe, targa nami poczucie winy. Ale – co ważne – nie jest to poczucie winy wobec naszych dzieci, lecz wobec naszego nadmiernie wymagającego, represyjnego superego. To z czasem zamienia się w udrękę, bo człowiek nie jest idealną maszyną, więc z założenia nie jesteśmy w stanie być perfekcyjni i nieomylni, a szczególnie gdy mamy do czynienia z tak kruchą i skomplikowaną materią, jak dziecko i jego wychowanie. Na domiar złego prowadzi to do coraz większej kontroli, chłodu, krytycyzmu i usztywnienia w naszych relacjach z samymi sobą, z naszymi dziećmi i otoczeniem. Nazywam to narcyzmem wyniosłym.

Głównie matki mają poczucie winy z powodu niemalże wszystkiego – że nie gotują zupek, tylko karmią dziecko takimi z kupionego słoiczka, że poszły do pracy i są wyrodnymi matkami. Albo że zostały z dziećmi i są kurami domowymi. Dlaczego to poczucie nie jest dobrą motywacją do wychowania?
Kobiety są, ogólnie rzecz biorąc, w trudnej sytuacji. Przez tysiąclecia patriarchalnego zniewolenia ich dominującą strategią przetrwania była uległość i dostosowywanie się do zmaskulinowanego świata. Tak demonstruje się to, co można nazwać narcyzmem uległym. Skutek jest taki, że kobiety są często przytłoczone poczuciem nieadekwatności i niewystarczalności we wszystkich swoich zadaniach i rolach życiowych – z rolą płciową włącznie.
Taka matka jest niepewna, próbująca przypodobać się dzieciom, jakby chciała wynagrodzić im to, że w ogóle jest ich matką. Wtedy w sercu i umyśle dziecka powstaje wielkie zamieszanie, ono czuje, że matka jest mało stabilna, nadmiernie uległa i nie daje poczucia bezpieczeństwa.

Brytyjski psychoanalityk Donald Winnicott proponuje: bądź wystarczająco dobrą matką (to on pierwszy ukuł taki termin), nie musisz być idealnym, perfekcyjnym rodzicem.
Nie dość, że nie musimy, to w istocie nie możemy być perfekcyjni w niczym, co robimy – a być może najbardziej w roli rodziców. Przecież wszyscy mamy lub mieliśmy mniej lub bardziej powikłane dzieciństwo, które nas ukształtowało. W dodatku większość z nas nie miała okazji tego dzieciństwa przepracować. Zatem ogromna większość rodziców do swoich nieprzepracowanych wcześniej problemów dokłada sobie jeszcze wymóg bycia superrodzicami, którzy wychowają superdziecko. To tak, jakby chcieć wybudować wieżowiec na krzywym i kruchym fundamencie. Nawet rodzice przepracowujący swoje dzieciństwo nie są w stanie zdążyć wszystkiego przerobić do czasu, kiedy stają się rodzicami. Ale oni przynajmniej wiedzą, że nie mają szans być idealni. Ich celem jest bycie wystarczająco świadomymi siebie i swoich ograniczeń, prawdziwymi osobami.

Pierwszy twój postulat to uznać swoje ograniczenia?
Tak. I przyjąć je za swoje dziedzictwo, bo to nie jest wina dziecka, którym się było i któremu się to wszystko przydarzyło. Ot, taki los. A los to nie wina – to zadanie i odpowiedzialność. Przecież im bardziej cofamy się w systemach rodzinnych w czasie – do dziadków, pradziadków i prapradziadków – tym wyraźniej widać, że w przeszłości było jeszcze mniej okazji i możliwości do autorefleksji i rozwoju świadomości. Siłą rzeczy dziedziczymy więc te z reguły zapomniane, tragiczne rodzinne historie, fałszywe przekonania, wzorce zachowań i ograniczenia, a później nie zdajemy sobie sprawy, że to one meblują nam życie. Warto zatem choć trochę zadbać o to, by nasze dzieci żyły w nieco mniej zagraconym świecie.

Często rodzice przyznają: „zareagowałem tak samo jak mój ojciec, matka, choć chciałem być inny niż oni”. I to kolejny powód do poczucia winy.
Często sobie to postanawiamy, że będziemy inni niż rodzice, nie zdając sobie sprawy z tego, że poruszamy się między skrajnościami. Bo jeśli na przykład ojciec był hulaką i pijakiem, to staramy się być kimś superzorganizowanym, wszystko kontrolującym i nie wypić nawet kropli alkoholu. W rezultacie wytwarzamy w domu ciężką atmosferę, która też obciąża nasze dzieci, czyniąc wielce prawdopodobnym, że będą chciały jak najszybciej skosztować zakazanego owocu. Zrozumienie siebie, umiar, pokora wobec własnych ograniczeń, umiejętność wybaczania sobie i innym, dystans do siebie, poczucie humoru i pogoda ducha – te cnoty charakteru warto kultywować nie tylko w roli rodzica, lecz w całym naszym życiu. To one pomogą nam w pogodzeniu się z tym, że możemy być tylko, czy aż, wystarczająco dobrymi rodzicami.

Ale co to właściwie znaczy?
Jesteśmy wystarczająco dobrymi rodzicami, jeśli nasze dziecko nadmiernie nie cierpi. Bardzo ważne jest wiedzieć, że nie zawsze dzieci cierpią z powodu rodziców. Trzeba umieć odważnie i uczciwie dostrzegać nie tylko to, gdzie jest nasza odpowiedzialność, lecz również to, gdzie się ona kończy. Dążmy więc do tego, by stać się z czasem najlepszą wersją siebie, nie generujmy własnego cierpienia, obwiniając się za wszystkie błędy i niedociągnięcia, poznajmy naszą prawdziwą wartość i dbajmy o swoje osobiste, niezależne od innych szczęście. To wystarczy, by nie sprawiać innym – w tym własnym dzieciom – nadmiernych kłopotów i bólu.

Łatwo powiedzieć. A co trudnymi emocjami? Wystarczająco dobrzy rodzice dają sobie do nich prawo?
Tak. I dają dzieciom bezcenny przekaz, oparty na pięciu elementach: czas, uwaga, wsparcie, szacunek i wymagania. Rodzicielski czas i uwaga są dla dzieci prawdziwymi dowodami na to, że są ważne i kochane. A wymagania muszą być dobrze dostosowane do możliwości dziecka. Natomiast podstawą jest szacunek dla jego wysiłków i ograniczeń, a także dla fizycznej i psychicznej odrębności i autonomii.
Kolejny powód naszego poczucia winy – nie potrafimy ochronić dziecka przed frustracją. Wyrzucamy sobie, że skoro płacze, to nasza wina. A przecież doświadczenie bólu i frustracji jest potrzebne, żeby dziecko nauczyło się z tym sobie radzić.

Warto przypomnieć tutaj to, co w psychologii nazywa się błędem doktora Spocka, pediatry, który stworzył teorię bezstresowego wychowania i wynikające z tej teorii zalecenie dla rodziców: zero stresu w życiu dziecka. I co się okazało? Że bezstresowe wychowanie zaowocowało na dwa sposoby. Po pierwsze, dzieci nie miały okazji, żeby nauczyć się jakiejś strategii obrony przed frustracjami przychodzącymi z zewnątrz, przed niedogodnościami, toksycznymi ludźmi. A po drugie, czuły się opuszczone przez rodziców. Bo w sytuacjach trudnych wyborów i decyzji, ważnych pytań o to, co wolno, co właściwe, słyszały od rodziców: „Rób, co chcesz i jak chcesz”.

Ale czasem rodzice powinni wyluzować z zakazami i nakazami?
Absolutnie. Wystarczająco dobrzy rodzice to ludzie autentyczni, urealnieni i skromni.

Potrafiący się cieszyć z relacji z dzieckiem?
Tak, to bardzo ważne. Ale często ogranicza nas w roli radosnych, skłonnych do zabawy z dziećmi rodziców to, że z nami nikt się nie bawił tak w dzieciństwie. Znam takich ojców i takie matki, bardzo się starają, ale nie są w stanie się w to wciągnąć.

I to też bywa źródłem ich poczucia winy?
Oczywiście. Dlatego wszędzie, gdzie mogę, powtarzam: postaraj się, rodzicu, o to, żeby choć trochę być szczęśliwym. Pozwól sobie na błędy i pomyłki wychowawcze ze świadomością, że na błędach najwięcej się uczymy. W rodzicielstwie odbijamy się jak w krzywym zwierciadle i pozbywamy się dzięki temu wyidealizowanych iluzji na własny temat.

Dzieci są naszymi najlepszymi nauczycielami?
Na pewno bardzo wymagającymi, pod warunkiem że jesteśmy skłonni do refleksji. Nie skorzystają z tego rodzice wyniośli narcyzi, którzy uważają, że wszystko robią dobrze, że nie potrzebują wsparcia psychologów ani mądrych książek.
Bruno Bettelheim w książce „Wystarczająco dobrzy rodzice” zachęca, żeby w trudnych wychowawczych sytuacjach starać się przyjąć perspektywę dziecka, przypomnieć sobie siebie w jego wieku.
To bardzo dobra metoda, szczególnie gdy zdołamy przypomnieć sobie nasze uczucia z tamtego okresu. A nie jest to proste, bo z reguły te dziecięce uczucia są bolesne i trudne.

Dlaczego tak szybko zapominamy o tym, że też byliśmy dziećmi i że nie było nam wtedy super?
Bo nie chcemy pamiętać o tym, co trudne. To obronny i skuteczny sposób przetrwania trudnego dzieciństwa. Nazywa się: wyparcie. W życiu dorosłym jednak działa najczęściej na naszą niekorzyść, bo to, co wyparte, z ukrycia rządzi naszym postępowaniem, wychodzi nam bokiem jak szydło z worka i psuje nam życie i relacje z ludźmi. Aby siebie poznać i zrozumieć, musimy odkopać to, co wcześniej zostało przez nas wyparte. 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze