1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Ofiary handlu ludźmi są na ulicach, budowach i w restauracjach. Jak przeciwstawiać się wyzyskowi – wyjaśnia prezeska Fundacji La Strada

Najlepszą formą walki z handlem ludźmi jest uważność na siebie nawzajem i wychowywanie dzieci bez deficytów emocjonalnych, w poczuciu własnej wartości i sprawczości. (Fot. iStock)
Najlepszą formą walki z handlem ludźmi jest uważność na siebie nawzajem i wychowywanie dzieci bez deficytów emocjonalnych, w poczuciu własnej wartości i sprawczości. (Fot. iStock)
Niby wiemy, że nasze ubrania, gadżety elektroniczne i jedzenie mogą być produkowane niezgodnie z zasadami fair trade, ale to dzieje się tak daleko, no i właściwie, co możemy poradzić… Irena Dawid-Olczyk, prezeska Fundacji La Strada wytrąca nas z takiego myślenia, bo ofiary handlu ludźmi są na ulicach, budowach i w restauracjach. Jak możemy się przeciwstawić wyzyskowi?

Handel ludźmi kojarzy mi się przede wszystkim z kolonializmem, a bardziej współcześnie z prostytucją.
Jeśli popatrzymy na współczesną Polskę, to wyobrażenie jest błędne. Od mniej więcej 10 lat głównym problemem jest u nas handel ludźmi do pracy przymusowej. Obecnie 90 proc. podopiecznych Fundacji La Strada to ofiary właśnie tego procederu.

Chce Pani powiedzieć, że w XXI wieku w środku Europy niewolnictwo wciąż ma się dobrze?
Tak, nie przeszło do historii, tylko do podziemia, dlatego nikt nie zna realnej skali problemu. Pomagamy ponad 200 pokrzywdzonym rocznie i jest to kropla w morzu potrzeb, bo wielu z nich zamieszanych jest w sprawy, gdzie wykorzystanych były setki osób. Według szacunków 21 mln ludzi pada ofiarą pracy przymusowej, z czego półtora miliona w Europie. Global Slavery Index 2018 (raport nt. współczesnego niewolnictwa – red.) opracowany przez zespół naukowców z Wielkiej Brytanii oraz organizację pozarządową Walk Free Foundation, określa liczbę ofiar pracy przymusowej w Polsce na poziomie 128 tys. Myślę, że te dane są znacząco zawyżone, ale pokazują wyraźnie, jakie pole możliwości mają u nas nieuczciwi pracodawcy, bo indeks tworzony jest na podstawie szacunków wynikających z wszystkich luk prawnych, które powodują, że na terenie danego kraju możliwa jest praca przymusowa. A u nas takich furtek jest sporo.

Na przykład?
Przede wszystkim Państwowa Inspekcja Pracy ma ograniczone kompetencje dotyczące umów-zleceń, a przecież nikt nie zatrudnia ofiar handlu ludźmi na umowy o pracę. Poza tym wejście na teren zakładu czy firmy jest właściwie niemożliwe bez rozpoczęcia śledztwa, więc kontrole są raczej słabe. Nikt nie sprawdza jakości kwater pracowniczych i tego, w jakich warunkach żyją zatrudnieni cudzoziemcy, a często mieszkają w nieogrzewanych pomieszczeniach, przepełnionych lokalach, w magazynach czy w oborach. Nie bez znaczenia jest także to, że kobiety wciąż nie mają realnie równych praw, jeśli chodzi o wynagrodzenia za pracę. To wszystko sprawia, że Polska jest krajem, w którym może być stosunkowo dużo nadużyć. Tym bardziej że od trzech lat mamy spory przypływ ludzi z Ameryki Łacińskiej, którzy przyjeżdżają do nas w ruchu bezwizowym, nie są więc ujęci w żadnych statystykach i nie do końca wiadomo, co się z nimi dzieje.

To potencjalne ofiary?
Tak, bo ludzie pochodzący z krajów biedniejszych niż Polska przyjeżdżają tu najczęściej, by zmienić swoje życie na lepsze, a sprawcy umiejętnie wykorzystują ich marzenia i potrzeby. Ofiary muszą spełniać warunek opłacalności, czyli być w stanie generować przychód. Równie ważne jest kryterium bezpieczeństwa, czyli fakt, że taka osoba nie może liczyć na pomoc, bo nie ma sieci kontaktów, ogranicza ją bariera językowa i brak wiedzy o realiach kraju, w którym się znalazła. Sprawcy starannie wybierają sobie przyszłych niewolników, nic nie dzieje się przypadkiem, tak jak w filmach. Swoją drogą, to niesamowite, że fabuła najbardziej znanej produkcji o handlu ludźmi – sensacyjny, komercyjny film „Uprowadzona” – jest bzdurą, bo sprawcy, niestety, nie popełniają takich błędów.

Czyli jakich?
W filmie gang Albańczyków porywa w Paryżu córkę byłego amerykańskiego agenta, czyli dziewczynę, która posługuje się najpopularniejszym językiem na świecie, jest bystra i ma opiekuna, który na pewno będzie stwarzał problemy. W prawdziwym życiu sprawcy szukaliby osoby słabo wykształconej, za którą nikt się nie ujmie, bo nie ma rodziny lub jest z nią skłócona. Dlatego poza cudzoziemcami, doskonałymi ofiarami są bezdomni, uciekinierzy z domów, zaniedbywane emocjonalnie dzieci, które z łatwością idą na lep prostych słówek i dają się zwerbować za najmniejsze przejawy ciepła. Sprawcy pracują na szeroko rozumianych deficytach i długo hodują swoje ofiary. Często, zanim zaproponują wspólny wyjazd lub pracę, utrzymują dobrą znajomość przez kilka miesięcy. W tym samym czasie potrafią omotać kilkanaście ofiar.

Gdyby ktoś chciał zobaczyć, jak naprawdę wygląda mechanizm działania sprawców, polecam film „Masz na imię Justine”, w którym gra współpracująca z naszą fundacją Anna Cieślak, albo szwedzkiego reżysera Lukasa Moodyssona „Lilya 4 ever”, który jest jednym z najsmutniejszych obrazów, jakie widziałam. Nokautującym przeżyciem była dla mnie też lektura książki „Ciała i dusze” kanadyjskiej dziennikarki Isabelle Vincent. To reportaż historyczny opowiadający o tym, jak na początku XX wieku masowo werbowano kobiety do domów publicznych w Argentynie. Trudny, bo jego bohaterki w większości pochodziły z ziem polskich, a organizująca cały proceder szajka nazywała się pięknie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Warszawa. Moim zdaniem to najlepsza książka o handlu ludźmi.

Miałyśmy rozmawiać o realnych problemach, a tymczasem pochłonęły nas filmy i książki.
I bardzo dobrze, bo razem z moją koleżanką Joanną Garnier z La Strady wierzymy, że warto opowiadać ludziom trudne rzeczy przez sztukę. Stąd między innymi pomysł na kampanię społeczną „Galeria Anty Modern Slavery” prowadzoną przez nas od 2021 roku. W jej ramach odbył się m.in. happening Bartka Frąckowiaka. Zorganizowaliśmy też razem z warszawską ASP wystawę plakatów nawiązujących do tematyki handlu ludźmi. Tych artystycznych inicjatyw w ramach kampanii jest dużo, bo wierzymy, że sztuka mówi uniwersalnym językiem, który dociera do ludzi lepiej niż suche dane czy eksperckie moralizowanie.

Jesteśmy przekonane, że kiedy ludzie zrozumieją, czym tak naprawdę jest praca przymusowa, jak bardzo dewastuje życie ofiar, nie będą chcieli mieć z nią nic wspólnego. Dlatego też między innymi zdecydowałam się na rozmowę z Panią. Bardzo cenię SENS, ale nie sądzę, żeby ofiary handlu ludźmi były jego czytelnikami. Po ten magazyn sięgają jednak z pewnością osoby świadome społecznie, które mają sumienie i są gotowe dopilnować zmiany.

Ludziom naprawdę trzeba tłumaczyć, że praca przymusowa krzywdzi?
Piętnaście lat temu sama nie wiedziałam, że tego typu doświadczenie pozostawia człowieka tak bardzo poharatanego. Na początku działalności Fundacji La Strada głównie zajmowaliśmy się ofiarami seksbiznesu, u których występowała tzw. czarna triada, czyli stygma, trauma i wstyd. Myślałam, że to wszystko jest wynikiem przemocy seksualnej, lecz okazuje się, że ofiary pracy przymusowej czują dokładnie to samo. Trudno to było zrozumieć, ale po kilku rozmowach z tymi osobami dotarło do mnie, że ten wstyd i poczucie stygmatyzacji wynikają z tego, że ci ludzie stracili kontrolę nad swoim życiem.

Proszę sobie wyobrazić człowieka, który jest w trudnej sytuacji życiowej, ma poczucie, że nic dobrego już go nie spotka, i nagle zjawia się ktoś, kto mówi, że go potrzebuje, i roztacza przed nim wizję świetlanej przyszłości. A później okazuje się, że zamiast nowych możliwości dostaje zimno, pluskwy, przemoc i minimalną ilość pieniędzy. Wtedy wali się dosłownie wszystko, samoocena spada do zera, nie ma już nawet nadziei. Na YouTubie jest wideoklip Stranger, który doskonale pokazuje ten mechanizm. Uważam, że trzeba opowiadać takie historie, bo problem handlu ludźmi na co dzień nie istnieje w naszej świadomości. Kiedy w styczniu 2021 roku firma Wavemaker przeprowadziła badania na zlecenie naszej fundacji, okazało się, że zaledwie 1 proc. respondentów widzi w pracy przymusowej ważną kwestię społeczną w Polsce. Handel ludźmi łączymy głównie z seksem, głupimi, naiwnymi dziewuchami i cudzoziemcami, którymi nikt się nie interesuje, nawet związki zawodowe, choć powinny to robić dla dobra rynku pracy.

Przy takim nastawieniu chyba trudno walczyć z tym problemem?
Oczywiście, a do tego śledztwa i rozprawy dotyczące handlu ludźmi są bardzo skomplikowane i kosztowne. Czasem trzeba przesłuchać ponad 100 osób i każdej zapewnić pomoc tłumacza przysięgłego.

Dodatkowo różnice kulturowe utrudniają ustalenie, czy dana osoba faktycznie była wyzyskiwana. Pamiętam rozmowę z panią pochodzącą z Arabii, która zapytana o to, czy pracowała, z całym przekonaniem odpowiedziała, że nie. Dopiero kiedy dopytałam, co w takim razie robiła przez całe dnie, zaczęła wymieniać, że prała, sprzątała, robiła zakupy, myła, prasowała... Bariera polegała na tym, że w jej pojęciu pracę wykonują mężczyźni. To, co kobieta robi w domu, nie określa się tym mianem. Innym razem od funkcjonariusza, który przesłuchiwał straumatyzowaną Azjatkę, usłyszałam, że ta pani na pewno nie jest ofiarą handlu ludźmi, bo wtedy by płakała, a przecież cały czas się uśmiecha.

Problemem jest także brak standaryzacji. Gdybyśmy w dwóch różnych instytucjach opowiedzieli te same historie, to w jednej ktoś dostrzegłby handel ludźmi, a w drugiej być może już nie.

Ale przecież same ofiary nie od razu orientują się, co je spotkało.
Bo oprawcy stosują nieregularność wzmocnień, raz jest miło, raz nie. Jednego dnia dają ci jedzenie, alkohol, papierosy i rozmawiają sympatycznie, a drugiego zasuwasz od rana do wieczora i dostajesz po głowie. Ci ludzie wiedzą, że coś jest nie tak, że zostali oszukani, są traktowani niewłaściwie, ale nie potrafią tego zdefiniować. Często zwyczajnie nie mają świadomości, że handel ludźmi to zbrodnia, a zalicza się do niej każdy proceder obejmujący działania nakierowane na wyzysk ludzi i naruszający ich prawo do decydowania o sobie. A zresztą, nawet gdyby znali całą obszerną definicję zapisaną w Kodeksie Karnym, to strach zwykle jest silniejszy od rozsądku, a sprawcy doskonale nim władają. Chwalą się licznymi układami i znajomościami w policji, sprawiają wrażenie bezkarnych. Ofiary nie mają więc zaufania do instytucji publicznych. I trudno im się dziwić. Kiedyś w ramach eksperymentu poprosiliśmy osobę niemówiącą po polsku, by sama poszła na policję i zgłosiła, że jest ofiarą przestępstwa. Jak Pani myśli, jakie były skutki?

Żadne?
Dlatego właśnie jeden na 100 poszkodowanych szuka pomocy i decyduje się zeznawać.

A co dzieje się z resztą tych ludzi?
U nas na szczęście nie ma wysokiej śmiertelności ofiar, bo na terenie Polski nie działają prywatne obozy pracy, jak np. w Rosji. Tam tego typu ośrodki znajdują się na kompletnych odludziach, a więc próba ucieczki to niemal pewna śmierć z głodu lub zimna. U nas część poszkodowanych w końcu ucieka, zmienia zawód, ale nadal boi się sprawców i nie chce składać zeznań. Inni zostają deportowani albo godzą się ze swoją sytuacją i w niej tkwią. Jest jeszcze jedna, wcale nie taka mała grupa ofiar, tzw. kapo, czyli ci, którzy przechodzą na stronę sprawców, sami zaczynają werbować kolejnych ludzi i awansują w strukturach szajki.

Jakim trzeba być człowiekiem, by tak wyzyskiwać innych?
Po prostu chciwym. Niedawno w telewizji był emitowany program o Gwatemalczykach, którzy byli bardzo źle traktowani przez zatrudniającą ich kobietę. Jak się okazało, mąż tej pani był urzędnikiem państwowym i dopiero dwa dni po publikacji reportażu przestał piastować swoje stanowisko. Natomiast jeden z Polaków przez dwa lata był wykorzystywany jako niewolnik przez indyjsko-brytyjskie małżeństwo. Kobieta prowadziła firmę organizująca przyjęcia weselne, a jej mąż był wykładowcą literatury angielskiej.

Osoby podejrzane o handel ludźmi spotykam na LinkedIn, czyli popularnym międzynarodowym serwisie społecznościowym specjalizującym się w kontaktach zawodowo-biznesowych. Jeden z panów na swoim profilu miał nawet w zainteresowaniach wpisane prawa człowieka. Kiedy zorientował się, że ktoś z La Strady oglądał jego konto, natychmiast je zlikwidował.

W jednym z materiałów opublikowanych na YouTubie przez fundację prof. Zbigniew Lasocik z Ośrodka Badań Handlu Ludźmi UW mówi, że wszyscy możemy bardzo łatwo stać się sprawcami pracy przymusowej, że korzystanie z okazji lub brak zainteresowania to też formy współsprawstwa.
Handel ludźmi jest zbrodnią, żeby ją popełnić, trzeba mieć pełną świadomość tego, co się robi, a zatem głęboko wierzę, że większości z nas to nie grozi. Jednak obojętność na cierpienie ludzi jest ogromna. Mamy tendencję do myślenia, że jesteśmy państwem na dorobku, więc możemy płacić cudzoziemcom dużo mniej za tę samą pracę, którą wykonują Polacy, że to uczciwe.

Korzystanie z wyzysku innych nie zawsze wynika ze złych intencji. Żyjemy w ogromnym szumie informacyjnym. Jak chcemy kupić koszulkę lub cokolwiek innego, to trudno ustalić, czy ta rzecz jest wyprodukowana uczciwie, czy nie. Kiedy korzystamy z promocji, nie zastanawiamy się nad tym, że skoro rzecz sprzedawana tak tanio nadal przynosi komuś zysk, to coś jest nie tak. Nie tylko przeciętni konsumenci gonią za okazjami. W systemie zamówień publicznych także priorytetem jest cena, nie jakość, w związku z tym wybiera się firmy najtańsze. Koszty surowców, paliwa, gazu, prądu są takie same, więc zaoszczędzić można tylko na pracownikach. Godne wynagradzanie i umowy o pracę wciąż nie są właściwie promowane.

Co więc możemy zrobić, by nie wspierać handlu ludźmi i niewolnictwa ekonomicznego?
Na przykład zamawiać jak najwięcej rzeczy u lokalnych rzemieślników. A zamiast kilku czekolad, o których pochodzeniu nic nie wiemy, kupić dziecku jedną, porządną tabliczkę z logo Fair Trade i razem obejrzeć stary brytyjski dokument „Czekolada – gorzka prawda”, który pokazuje pracę dzieci na plantacji kakao. Kiedy na końcu filmu dziennikarz pokazuje tym dzieciakom batonik, nie mają pojęcia, co to jest. To bardzo wymowna scena, nawet dla dziesięciolatka.

Ale przede wszystkim zachęcam, by reagować na przejawy ludzkiej rozpaczy i nieszczęścia. Jeśli codziennie rano widzisz pana w budce z kebabem i jest on w niej nadal, gdy późnym wieczorem wychodzisz z psem na spacer, podejdź, zagadaj, na przykład „dużo pan pracuje, czy również pan tak dużo zarabia?”. Gdy ktoś płacze, reaguj, spróbuj dowiedzieć się, o co chodzi, co się stało.

Jeśli masz trochę przestrzeni, żeby zająć się czyimiś sprawami, jakiekolwiek podejrzenia i wątpliwości, dzwoń. Telefon interwencyjny La Strady jest całodobowy. Najlepszą formą walki z handlem ludźmi jest uważność na siebie nawzajem i wychowywanie dzieci bez deficytów emocjonalnych, w poczuciu własnej wartości i sprawczości.

Irena Dawid-Olczyk, kulturoznawczyni, trenerka, negocjatorka. Współzałożycielka Fundacji przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu La Strada, koordynatorka Krajowego Centrum Interwencyjno-Konsultacyjnego dla ofiar handlu ludźmi. Autorka nowatorskich programów szkoleniowych; facebook.com/Fundacja.La.Strada

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze