Zwykle pierwsze pytanie, które zadajemy ludziom oczekującym dziecka, brzmi: chłopiec czy dziewczynka, wiecie już? I nawet jeśli odpowiedź brzmi: wiemy – to może się ona okazać nieprawdziwa.
Wyrośliśmy w świecie binarnym. Wszystko było jasne. Różowy kocyk dla dziewczynki, niebieski dla chłopca. Inne zabawki, inny sposób wychowania. I co prawda od lat już staramy się demontować patriarchat, jednak jeszcze do niedawna dla ludzi urodzonych w XX wieku (i w kulturze Zachodu) sprawy płci były dość jasno – i zarazem sztywno– zdefiniowane. Dziś okazuje się, że może być inaczej.
Według organizacji GLAAD (Gay and Lesbian Alliance Against Defamation) tradycyjny dla naszego kręgu kulturowego binarny podział świata odrzuca już 20 procent młodych ludzi.
Ile jest płci? Jeszcze niedawno nie mieliśmy wątpliwości: dwie. Choć to optyka europejska. Rdzenni Hawajczycy i Tahitańczycy mają mahu, stan pośredni między mężczyzną a kobietą, w Indiach są hidźra, fa’afafine w Polinezji. A niektórzy rdzenni Amerykanie uznają poza standardowymi dwiema płciami dwie kolejne: męską kobietę i kobiecego mężczyznę. I osoby two-spirit (o dwóch duszach, i męskiej, i żeńskiej).
Na stronie zaimki.pl, prowadzonej przez osoby niebinarne, czytamy: „Krótko i szczerze mówiąc: nie mamy pojęcia, ile jest płci. Nikt nie ma. Płeć jest konstruktem społecznym, który nie chce się trzymać żadnych sztywnych ram. Nawet w obrębie najbardziej uproszczonego rozumienia płci jako czegoś czysto binarnego i determinowanego przez arbitralną decyzję przy urodzeniu na podstawie raptem jednego aspektu czyjejś biologii: zupełnie inaczej jest rozumiana i realizowana kobiecość w XXI-wiecznej Polsce, a inaczej w starożytnej Grecji; inaczej jest być mężczyzną w cywilizacji Azteków, a inaczej w barokowej Francji. A od zarania dziejów istniały osoby niewpasowujące się w ten binarny podział – czy to biologicznie, czy społecznie. Istniało i istnieje też wiele kultur, które takie osoby akceptują i tworzą dla nich miejsce w społeczności”.
Lubimy kategorie. Upraszczają życie. Tymczasem trudność z niebinarnością jest taka, że to nie wskoczenie do innej znanej nam już kategorii, tylko odnajdywanie się w szerokiej przestrzeni, w której nie ma jasnego zestawu cech. Są osoby niebinarne, które nie czując, dlaczego ludzie są postrzegani przez pryzmat płci – płeć odrzucają. Inne mocniej czują cechy, które można potraktować jako stereotypowo kobiece albo stereotypowo męskie.
Czytamy na portalu Noizz: „Nazywam się Niko Graczyk, mam 27 lat, piszę dla Noizz.pl. Moje zaimki to onu/jeno. Opowiem wam, jak zrozumiałum, że jestem osobą niebinarną i co to oznacza. Bycie osobą niebinarną to posiadanie tożsamości płciowej, która nie jest jednoznacznie męska lub żeńska. […] Zacznijmy od tego, że »zrozumiałum«, a nie »stałum się«”, bo tożsamość płciowa jest faktyczną, zapisaną w nas od początku naturą naszej płci, mimo że w naszej metryce może być ona określona zupełnie inaczej. […] Nie chodziło o to, że czuję się mężczyzną niedopasowanym do koncepcji tradycyjnej męskości. Ja po prostu w ogóle nim nie byłum i dlatego ta etykieta tak bardzo mnie męczyła. I kiedy – dopiero w wieku dwudziestu kilku lat – zrozumiałum, że jeśli chodzi o płeć, jestem gdzieś w pół drogi między »kobiecością« a »męskością« albo poza nimi, poczułum się naprawdę sobą”.
– Kiedy przychodzi do mnie osoba i chce pogadać o swojej niebinarności w gabinecie, pytam: „No dobra, a co to dla ciebie znaczy?” – mówi Kasia Malinowska, psychoterapeutka w trakcie szkolenia, pracująca między innymi z osobami niebinarnymi. – „Jak to rozumiesz, czy jest tu jakieś źródło dyskomfortu czy może komfortu? Opowiedz mi o swojej niebinarności”. I są osoby, które mówią: „Nigdy nie rozumiałem/am/um – bo końcówek używają różnych – tego podziału, on mnie bolał”. A ciągle, od dzieciństwa, od przedszkola, dzieli się nas na grupy ze względu na płeć. I są osoby, które w tych narzuconych im grupach mają poczucie braku przynależności. Pamiętam poruszającą rozmowę z osobą pacjencką: tłumaczyła mi, że się bardzo późno zorientowała, że płeć mijanego na ulicy czy nowo poznanego człowieka to pierwsze, na co ludzie zwracają uwagę. Dla niej to było odkrycie, bo sama nigdy tak nie czuła. Są osoby, które mówią o bardzo wczesnych doświadczeniach braku przynależności, złości na kategoryzację – i nie chodzi tylko o patriarchat, o to, że komuś coś wolno, a komuś nie z powodu płci, ale o poczucie wpychania w kategorię, do której nie należę, tylko dlatego, że moje ciało wygląda w określony sposób.
Napisałam, że dla urodzonych w XX wieku temat jest trudny do ogarnięcia. Jednak Joanna Sokolińska, współautorka (z Katarzyną Skrzydłowską-Kalukin) książki „Mów o mnie ono”, uważa, że nie decyduje tu data urodzin. Spotkamy osoby starsze, które starają się zrozumieć, i młode, które się nie starają. Wszystko zależy od otwartości.
Ale oczywiście – jak podkreśla z kolei Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin – duże znaczenie ma to, że nastolatkowie mają wśród swoich rówieśników, czy to w klasie, czy w mediach społecznościowych, wiele osób ze społeczności LGBTQ+. To na pewno zmienia optykę. Pewne rzeczy stają się naturalne, to już nie dziwne zjawiska gdzieś daleko, tylko konkretni ludzie. Blisko. Anka czy Janek.
Starsi, którzy takich doświadczeń często w naturalny sposób nie mają, informacje czerpią z mediów. A te przekazują je z gotową interpretacją. Która z kolei zależy od tego, po jakiej stronie ideologicznego sporu sytuuje się autor. Często też słyszymy, że „epidemia transpłciowości” wybuchła nagle. Niczego takiego nie było przez stulecia – i nagle młodzi ludzie mówią, że nie identyfikują się nie tylko z płcią stwierdzoną przy urodzeniu, ale z żadną. Czy takich osób faktycznie lawinowo przybywa? Ludzie młodzi, z którymi udało mi się pogadać, a także większość rozmówców autorek książki „Mów o mnie ono” twierdzą, że raczej nie. Zawsze byli, teraz po prostu dostali do ręki lub stworzyli aparat pojęciowy pomagający odpowiedzieć na dręczące ich pytania, zrozumieć nieprzystawalność, którą czuli w sobie od dawna. Ponieważ znajdują – przede wszystkim dzięki Internetowi – innych, którzy myślą czy czują tak samo, nabierają odwagi, by o tym mówić. I coraz wyraźniej ich widać.
– Szukałam, pracując nad książką, niebinarnych dzieci ze spektrum autyzmu – mówi Joanna Sokolińska. – Odezwała się do mnie mama takiego dziecka. Napisała, że właściwie dopiero kiedy ono zaczęło szukać tożsamości płciowej, dotarło do niej, że sama jest osobą niebinarną. Wcześniej wiedziała, że nie wpisuje się w tradycyjne rozumienie kobiecości, nie wiedziała jednak, co to znaczy. Teraz wszystko stało się proste i uwalniające.
W rozważaniach nad tym, skąd nagle tyle osób niebinarnych, pojawia się słowo „moda”. – Ludzie często nie rozumiejąc jakiegoś zjawiska, nazywają je modą – mówi Joanna Sokolińska. – Nie rozumieją na przykład, dlaczego więcej jest osób w spektrum autyzmu – aha, to znaczy, że jest moda na autyzm. Moim zdaniem to, że nie wiemy, nie oznacza, że koniecznie trzeba to jakoś nazwać. Można powiedzieć: „Nie rozumiem, dlaczego teraz tyle transpłciowych czy niebinarnych dzieci, będę się temu przyglądać, bo to jest interesujące”. Powiedzenie „moda” zamyka temat i jest słowem wytrychem.
A Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin dodaje: – To deprecjonujące. I strasznie krzywdzące, bo może prowadzić do cierpienia. Ktoś ma dysforię płciową, mówi o tym rodzicom, a oni na to: „Tak, taka moda, czytaliśmy tekst w gazecie”. Moda wyklucza akceptację, zrozumienie, wreszcie pomoc. Ale rzeczywiście jeśli jest większa widoczność osób poszukujących swojej tożsamości płciowej, niektórzy mogą się pod to „podpinać”. A kiedy potem się wycofują, idzie w świat narracja o tym, że poddali się modzie, ale w końcu zmądrzeli. Nie używałabym słowa „moda”, raczej otwartość, łatwość poszukiwania. Słowo moda to wytrych otwierający drzwi do złego świata. A słowa są bardzo ważne.
A może wobec tego to po prostu naturalny etap rozwojowy? Młody człowiek eksploruje, sprawdza, buntuje się, przymierza różne wersje siebie. I niebinarność jest taką właśnie przymiarką. Psychoterapeutka Kasia Malinowska jest sceptyczna. – Są sytuacje, kiedy rzeczywiście jest to pewien etap i osoba po jakimś czasie przyglądania się sobie zaczyna identyfikować się binarnie, jako transpłciowa kobieta lub transpłciowy mężczyzna, ale nie zawsze tak jest. Założenie, że to chwilowe i jakoś minie, może utrudnić np. relacje rodziców z dzieckiem. Jeśli rodzice myślą i komunikują, że „to przejdzie”, istnieje większe ryzyko, że młoda osoba nie przyjdzie do nich podzielić się swoimi trudnościami, cierpieniem.
Za tym bagatelizowaniem może kryć się nasza, dorosłych, obawa przed wzmacnianiem poczucia niebinarności. – Głęboko wierzę – mówi Kasia Malinowska – a potwierdzają to też badania, że używanie zaimków, o jakie prosi osoba, ratuje życie, ale nie wzmacnia w poczuciu, które nie jest prawdziwe. Jeśli to faktycznie moment poszukiwania tożsamości, zaimek „ono” niczego nie usztywni. Będzie natomiast dowodem szacunku, zaufania, umożliwi otwartą, bezpieczną komunikację.
Transkobieta często swoją kobiecość podkreśla. Strojem, fryzurą, makijażem. Widzimy – możemy więc zwracać się do niej w odpowiedni sposób. Niebinarność trudniej pokazać w ekspresji płciowej. Zwłaszcza dziś, kiedy nie ma właściwie ubrań „typowo” męskich czy „typowo” kobiecych, dziewczyny noszą się po męsku, mężczyźni malują paznokcie i wkładają spódnice. Skąd mamy więc wiedzieć, kim jest nowo poznana osoba? – Osoby niebinarne, z którymi rozmawiam – tłumaczy Kasia Malinowska – często mówią: kiedy ludzie się zastanawiają, jakiej jestem płci i ja to widzę, czuję się bardzo dobrze, tak jak powinnam, to jest ten stan, do którego dążę. Problem, jak swoją tożsamość zaznaczyć, tak żeby nie musieć już nic tłumaczyć. Czasem pomaga przypinka z flagą niebinarności, czasem z dopisanymi zaimkami, jeśli ludzie wiedzą, co to za flaga i są osobami sojuszniczymi – sprawa jest łatwiejsza. Są też miejsca, gdzie rozmowę zaczyna się od zaimków, przedstawiamy się: „Magda, zaimki ona/jej” albo „Alex, zaimki ono/jego”. Ważne jest normalizowanie zaimków w przestrzeni, niezależnie od tego, czy wiemy, że na spotkaniu czy w zespole są osoby transpłciowe czy niebinarne. Zaimki w stopce firmowego maila naprawdę mogą zmienić na lepsze codzienność wielu osob.
Joanna Sokolińska dodaje: – W ogóle wielu rzeczy nie wiemy i nie możemy wiedzieć o innych ludziach i ich potrzebach, być może więc jest to ważna lekcja wynikająca z niebinarności: żeby nie zakładać w ciemno, że ktoś jest jakiś, bo nam się tak wydaje.
Nie da się wprowadzić trwałej zmiany bez zmiany języka. W przypadku niebinarności jest trudno, zwłaszcza że nie ma jednego kanonu, nie ma nawet jednego zestawu zaimków. A „poprawna polszczyzna” nagle znajduje wielu obrońców.
Kasia Malinowska: – Chciałabym powiedzieć, że jestem pełna nadziei, ale kiedy widzę, jak dużo osób ma problemy nawet z feminatywami, tracę optymizm. A język polski jest dodatkowo mocno nacechowany płciowo. Nastolatki radzą sobie, rozmawiając, zwłaszcza w Internecie, po angielsku. To nie jest język stricte genderowy, ma magiczne they/them, które nie jest płciowe, w przeciwieństwie do naszego oni czy one. W języku pisanym jest łatwiej, można stosować x (np. mówiłxm), podkreślnik (mówił_m) albo końcówki -om czy -um. Zresztą i z zaimkami bywa różnie, nie ma jednego niebinarnego kanonu. Mam bliską osobę przyjacielską, która używa zaimków ono/jej, mam klienta, który używa zaimków ono/jego. Inni czują się dobrze z różnymi, mówię wtedy np.: „jak byłeś, to zrobiłaś” – i w porządku. Ważne, by pytać, nie zakładać.
Kasia przyznaje, że jej samej było początkowo trudno używać tych form na co dzień. – W pewnym momencie byłam tak skupiona na tym, żeby nie misgenderować osoby, czyli nie używać wobec niej innych zaimków, niż ona chce, że sama wobec siebie tych zaimków zaczęłam używać… Kiedy kogoś dopiero poznajesz, jest łatwiej. Gorzej, jeśli mam osobę w gabinecie piąty rok i nagle ona prosi o inne zaimki. Mówię wtedy: „Będzie mi trudno, mogę się mylić, ustalmy bezpieczny sposób zwracania mi uwagi”. Żeby ta osoba wiedziała, że ja jej nie robię krzywdy celowo. Taka zmiana jest wysiłkiem poznawczym, ale jeśli osoba dzięki temu zyska komfort czy będzie mniej cierpiała, warto się postarać.
I uzupełnia: – Często słyszę od osób pacjenckich, że w szkole generalnie jest OK, ale jeden nauczyciel demonstracyjnie nie używa odpowiedniej formy, np. zaczyna do wszystkich mówić per pan i pani. Albo osoba przestała chodzić do sklepu, bo sprzedawczyni konsekwentnie zwraca się do niej: kochanieńki. Nie zawsze w tle jest zła wola. Często to po prostu nieświadomość, stare nawyki.
Ale oczywiście to trudne. Nie tylko dlatego, że nie wiemy, komu jaki zaimek przypisać, ale i dlatego, że te formy nie wrosły jeszcze w nasz język. Wydają się dziwne, nienaturalne, nieprawidłowe. I takie będą, dopóki ich nie oswoimy. Kasia Malinowska uważa, że są osoby, które za zasłoną walki o poprawną polszczyznę skrywają transfobię. – Nawet jeśli będziemy się zatrzymywać przed każdą formą, mylić, potykać, to osoby są w stanie odróżnić nasz wysiłek od obrony czystości językowej nacechowanej złą wolą.
Joanna Sokolińska dodaje: – Rozmawiałam z tłumaczką, która pracuje nad przekładem powieści napisanej przez osobę niebinarną. Na początku wybierała opcje czasowników z x czy podkreślnikiem, ale wydawało jej się to nienaturalne, teraz kończy tłumaczenie i mówi, że już w ogóle nawet nie zwraca na to uwagi, weszło jej to w krew, stało się to oczywiste.
Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin uważa, że te formy wejdą do języka, to już się pomału dzieje. – Ostatnio dostałam kwestionariusz na umowę na warsztaty dla młodzieży – była tam tabelka, w jakiej formie się zwracać grzecznościowo, jaki ma być rodzaj, jakie zaimki. Kiedy moja córka szła do liceum, dostałam jako osoba rodzicielska mail w sprawie osób uczniowskich. Opowiadałam o tym znajomym – niektórzy się śmiali, inni mówili: „Aha, w porządku”. Wydaje się więc, że proces zmian postępuje.
Możemy być mocni w teorii, jeśli chodzi o obcych ludzi. Inaczej bywa, kiedy rzecz dotyczy naszego dziecka. Przychodzi do nas, powiedzmy, 15-letni syn i komunikuje: „Jestem niebinarne, mój zestaw zaimków jest następujący…”. A my czujemy, że nagle wali nam się świat. Nie znamy własnego dziecka, zadajemy sobie pytania, co zrobiliśmy nie tak, nie umiemy się odnaleźć. A odnaleźć się trzeba szybko, bo dziecko oczekuje reakcji. Właśnie w warstwie językowej. Jeśli zwracasz się do mnie w niewłaściwy sposób, to znaczy, że nie do końca mnie akceptujesz.
– Ja bym raczej powiedziała: nie akceptujesz mnie wcale, unieważniasz to, co ja o sobie mówię – uważa Joanna Sokolińska. – Język jest ważnym narzędziem do pokazania, kto tu rządzi i co myśli o drugiej osobie.
A Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin dodaje: – A skoro nie możesz nawet na poziomie języka zaakceptować tego, kim ja jestem, to co dopiero dalej. To pierwsze wrota, które się albo otwierają, albo zamykają.
Renata Lis, autorka książki „Moja ukochana i ja” w rozmowie z Dorotą Wodecką dla „Gazety Wyborczej” powiedziała: „To, że od niemal 30 lat żyję z Elżbietą, nie nadaje mi jeszcze sztywnej tożsamości seksualnej. Swoją tożsamość określam wyłącznie ja sama. Dlatego staram się maksymalnie rozhuśtać język, żeby nie dać się w nim zamknąć. Pewnie to dziwnie zabrzmi w Polsce, ale na Zachodzie nie tylko heteroseksualność, ale też homoseksualność stała się czymś konserwatywnym, jak każda wyłączna tożsamość, o której myślimy, że przynależy się do niej w całości i na zawsze. […] Ja na przykład jestem kobietą, ale nie identyfikuję się z kobiecością na sto procent, zwłaszcza z rodzeniem nie utożsamiałam się nigdy, więc irytuje mnie, że każe mi się bez przerwy zakreślać pole oznaczone literą K. To jest tresura i presja”.
Może więc nie ma sensu się zastanawiać, ile jest osób niebinarnych, ile płci, skąd bierze się taka czy inna tożsamość płciowa i skupić się na jednym: na akceptacji. Zawsze zastanawiałam się, skąd narracja, że związki homoseksualne są zagrożeniem dla „tradycyjnej rodziny”. Dużo we współczesnym świecie zagrożeń, ale na pewno nie to, że w sąsiedniej klatce mieszka małżeństwo gejów. Albo że lesbijki wychowują dziecko. Nie jest niebezpieczne dla społeczeństwa to, jak rozumie swoją tożsamość seksualną pewien procent jego członków. Natomiast dla nich zagrożeniem będzie nasza nietolerancja. A że nie zawsze rozumiemy?
Kasia Malinowska mówi: – Kiedyś dostałam od bliskiej osoby zestaw wlepek: „Nie musisz wszystkiego rozumieć, wystarczy nie być dupkiem”. Uważam, że coś w tym jest.