Układ synowa–teściowa jest jak pole minowe, jednak sama próba zrozumienia „tej drugiej” pomaga część tych min rozbroić. Taką nadzieję daje rozmowa psycholożki Katarzyny Miller z dziennikarką Anną Bimer, w której analizują pewną zaczerpniętą z życia historię.
Fragment książki „Być synową i nie zwariować”, Katarzyna Miller, Anna Bimer, wyd. Rebis. Skrót i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Moja teściowa ma na imię Helenka. Ma 77 lat, jest żoną Jacka oraz matką Andrzeja, mojego męża, i Magdaleny, jego siostry.
Uważam, że trafiła mi się wspaniała teściowa. Jest osobą niezwykle taktowną i niewtrącającą się, choć z drugiej strony równie dobrze można by spojrzeć na to tak, że trafiła jej się synowa, która od pierwszych lat małżeństwa z jej synem wyraźnie dawała sygnały, że nie chce, by mówiła nam (mojej rodzinie), jak mamy żyć. Myślę, że jest to miks obu tych rzeczy – jej charakteru osoby niewtrącającej się, nienarzucającej się oraz mojego charakteru. Helenka jest osobą skrytą, mało mówiącą o sobie, przestrzegającą wielu norm. Jest typem osoby „nieszalonej”. Ona jest „stateczna” jak statek w porcie. Lubi czasem pójść do kawiarni, zjeść napoleonkę, wypić filiżankę dobrej kawy, dwa razy w roku wyjechać na wczasy, lubi przeczytać dobrą książkę. Jest inteligentna, wykształcona i... według mnie bardzo smutna.
Mam wrażenie, że została uwięziona sama w sobie. Nie bywa spontaniczna, wydaje mi się, że nie ma pasji, nie wiem, co tak naprawdę lubi, co sprawia jej przyjemność. Wiem natomiast, że nie lubi sprzątać, ale robi to z obowiązku. I jest bardzo oszczędna, do tego stopnia, że potrafi na kolację zrobić talerz kanapek (jak na koloniach dla dzieci), z dokładnie wyliczoną ich liczbą, i nikomu nie grozi przejedzenie się. Znam jej historię i wiem, że wynika to ze strasznej biedy, jakiej doświadczyli w czasie wojny i tuż po niej jej rodzina i ona sama. Pochodzi z zacnej rodziny robotniczej, która mimo wszystko ceniła wykształcenie, czego dowodem jest wyższe wykształcenie Helenki i jej obu braci.
Helena jest żoną swojego męża. Niestety, jest to typowy przykład żony usługującej, matkującej. Bardzo mnie to zawsze kłuło w oczy i drażniło. Widząc jej model bycia żoną, poprzysięgłam sobie, że taka nie będę, i od pierwszych miesięcy małżeństwa z moim mężem ciągle podkreślałam, że jak jest zupa, to jest, a jak nie ma, to nie, i proszę nie robić mi z tego powodu wyrzutów. O dziwo i na szczęście mój mąż nigdy nie miał mi za złe, że na przykład nie ma w domu obiadu.
Helenka nie miała łatwego życia, trafiła na wredną i wstrętną dla niej teściową, która uważała, że jej ukochany synek (czyli mój teść) popełnił mezalians. Do tego stopnia Helena nie była akceptowana, że nigdy teściowa nie zwróciła się do niej po imieniu. Mówiła do niej w trzeciej osobie („niech ona poda”). To straszne, poniżające i moralnie naganne – tak uważam. Bardzo mi jej żal z tego powodu.
Helenka nigdy nie powiedziała głośno, że jest ważna i zasługuje na szacunek. Ma jednak w sobie jakiś taki rodzaj dumy, niemej dumy, nawet czasem przypominającej poczucie wyższości nad innymi. Ale nigdy tego nie wykrzyczała, często zamyka się w sobie, nie mówi, przewraca oczami albo nabiera powietrza i chyba go nie wypuszcza.
Lubię ją i szanuję, choć czasem mnie wkurza. Bardzo denerwuję się, myśląc, jak traktowała swoje dzieci. Otóż mój mąż przez pierwsze cztery lata życia wychowywany był przez swoich dziadków, a zabierany do domu tylko na weekendy. Powodem była praca Helenki, ona uważała to za wystarczające wytłumaczenie, takie rozsądne i logiczne. Mnie się to bardzo nie podoba i wzbudza we mnie jakiś rodzaj buntu i niezgody na jej mentalność.
W mojej opinii ona przedkładała obowiązki nad uczucia, miłość, ciepło, jakie powinna była ofiarować swoim dzieciom. Myślę, że ona jak nikt inny na świecie (albo jak większość z nas) powinna przejść psychoterapię i poczuć się lepiej sama ze sobą.
Anna: Teściowa została przez synową rozebrana na atomy.
Katarzyna: Owszem, ale obiektywnie, czyli z sympatią, z uwzględnieniem pozytywów. Natomiast przyznam, że nie lubię, kiedy jedni drugich – a to się stało dość powszechne, potoczne nawet – kierują na terapię. Po pierwsze, powiedzenie: „Idź na terapię”, staje się nacechowane. Po drugie, świadczy o tym, że ktoś sobie wyobraża proces terapeutyczny jak wjazd auta na kanał, żeby je naprawić, albo wizytę u krawcowej, gdzie szyje się na miarę. A tu pojawia się pytanie: Na miarę czego? Czyich oczekiwań? Często przychodzą do psychologów klienci, którym terapię zasugerowali bliscy. I to jest na zasadzie: „Niech mu pani powie”, trochę tak jak rodziny proszą lekarzy: „Niech go pan doktor nastraszy przed butelką. Może pana posłucha”.
Anna: Sam zainteresowany musi chcieć.
Katarzyna: Oczywiście, to jego droga. I dokąd doprowadzi – nie wiadomo. Dlatego gdy ktoś kieruje na terapię do naprawy określonej wady, to nieporozumienie.
Anna: Cieszę się, że o tym mówisz, bo myślenie o terapii, jak też rozumienie wielu pojęć psychologicznych, uległo wypaczeniu. Nie może być tak, że terapia stanowi antidotum na wszystko. A pojęcie stawiania granic w relacjach ma obowiązywać na każdym kroku. Świat polityki pokazuje, że granice są potrzebne, jednak najlepiej ich nie forsować swoim postępowaniem. W tym duchu wychowywano dawniejsze pokolenia: do wyczucia, subtelności, wrażliwości, empatii. I to oznacza klasę. Nienajeżdżanie na drugiego człowieka, niestawianie go w sytuacji niekorzystnej, niewygodnej, niezręcznej, czyli zmuszającej do reakcji i postawienia granicy. A wracając do opowieści – mam wrażenie, że synowa jest sama po sesjach.
Katarzyna: Tak, ona patrzy na tę teściową bardzo szeroko, wieloaspektowo. Dostrzega jej wady i błędy, jak na przykład sposób wychowywania dzieci, ale jednocześnie docenia pewne poczucie godności tej kobiety, jej wykształcenie.
Anna: I potrafi ponazywać swoje emocje związane z tym, co dostrzega w matce męża. Ma dla niej szacunek, współczucie, ale ma też złość czy żal.
Katarzyna: Przede wszystkim rozumie jej postępowanie, wie, z czego ono wynika. To jest klucz do wszystkiego. Zrozumieć pozwala wybaczyć.
Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (Wydawnictwo Zwierciadło).
Anna Bimer, dziennikarka, pracowała m.in. w „Zwierciadle”, autorka i współautorka książek, w tym – wspólnie z Katarzyna Miller – „Być córką i nie zwariować” i „Być synową i nie zwariować”
Polecamy książkę: „Być synową i nie zwariować”, Katarzyna Miller, Anna Bimer, wyd. Rebis.