Depresja może być okazją do przyjrzenia się, jak lepiej traktować siebie. Osoba poważnie chora, odczuwając z tego powodu lęk, może wpaść w depresję, ale też ktoś cierpiący na depresję z objawami lęku może zacząć chorować na poziomie fizycznym. Żeby wyjść z tego błędnego koła, musimy rozpoznać nieświadome uczucia ukryte pod lękiem, które spowodowały objawy depresyjne. Rozmowa z psycholożką kliniczną i psychoterapeutką Justyną Pronobis-Szczylik.
Czy depresja wpływa na odporność organizmu?
Tak, obniża ją, co wynika z pewnego wewnętrznego mechanizmu. Sekwencja zdarzeń jest taka, że jeśli czujemy się gorzej psychicznie, na poziomie nieświadomym zaczynamy stosować mechanizmy obronne: zaprzeczamy bolesnym uczuciom, ignorując je lub stosując strategie samoatakujące. Konsekwencją tłumienia uczuć są objawy w postaci depresji, która nie tylko jest trudnym stanem psychicznym, ale też wpływa na stan fizyczny organizmu. Dobrze, jeśli motywuje to ludzi do poszukiwania leczenia – nie tylko psychofarmakologicznego, lecz również psychoterapii, ponieważ udowodniono naukowo, że w przypadku leczenia depresji najlepsze rezultaty daje połączenie tych dwóch metod.
Badania mówią, że dużą rolę odgrywa tu lęk – tak częsty przy depresji. Jak to wyjaśnić?
W rozumieniu pacjenta z depresją pomaga mi podejście psychodynamiczne, bo pracuję w modalności Intensywnej Krótkoterminowej Psychoterapii Dynamicznej. Według niej przyczyną depresji są tłumione uczucia, przykrywane nieświadomym lękiem i nieświadomymi mechanizmami obronnymi. I te niewyrażone i nieprzeżyte uczucia są przekierowywane przeciwko samemu sobie, prowadząc do depresji. Osoba cierpiąca na depresję nauczyła się tak funkcjonować, żeby ich nie dotykać, ponieważ są bolesne, a w przeszłości były zagrażające.
Wiąże się to z konkretnym stylem niekorzystnego przywiązania, co można porównać do wdrukowanej matrycy, którą nosimy w sobie od wczesnych lat dziecięcych. Rozróżniamy cztery rodzaje stylu przywiązania: jeden bezpieczny i trzy pozabezpieczne. W ramach tych trzech – lękowo-unikającego, lękowo-ambiwalentnego i zdezorganizowanego – wykształcają się dysfunkcjonalne nawyki zachowania, powodujące niezdrowy sposób radzenia sobie z bodźcem, który stresuje czy budzi lęk.
W gabinecie, w bezpiecznych warunkach, pomagamy pacjentowi je przeżyć w taki sposób, by dobrze się to zakończyło. Powoli dotykamy tych uczuć. To jest długotrwały proces – sam wgląd nie pomaga, potrzebne jest jeszcze doświadczenie w relacji terapeutycznej, które powoduje zmianę. W wyniku terapii pacjent jest w stanie poczuć, w jaki sposób siebie rani, i podjąć wewnątrzpsychiczną decyzję, że nie chce już sobie szkodzić. Chce traktować siebie przyjaźnie, życzliwie, z uwagą, szacunkiem i miłością. Badania dowodzą, że skoncentrowanie się na emocjach i wglądzie daje lepsze i szybsze efekty niż jedynie intelektualizacja i rozumienie. To pełen oporów proces pracy z lękiem i mechanizmami obronnymi, który wymaga czasu, ale pomaga wyzdrowieć na poziomie psychofizycznym.
Skoro lęk wpływa na stan fizyczny, to czy jest widoczny na poziomie ciała?
Tak, podczas psychoterapii przyglądam się reakcjom z ciała i jestem w stanie zaobserwować to, czego nie zauważa pacjent, który się boi. Podczas rozmowy przyznaje potem, że na przykład szybciej bije mu serce, ma spocone dłonie, suche usta czy drapie go w gardle. Kiedy lęk przejawia się na poziomie somatomotorycznym, czyli w mięśniach poprzecznie prążkowanych, nie jest jeszcze na tyle dyskomfortowy, żeby konieczne było przerwanie terapii.
Gorzej, jeśli oddziałuje na układ autonomiczno-endokrynny i jest rozładowywany w mięśniach gładkich – wtedy pacjent może odczuwać nudności, bóle żołądka, a nawet wymiotować.
Jest jeszcze jeden sposób, w jaki organizm radzi sobie z lękiem: to zakłócenia percepcyjno-poznawcze w obrębie schematów przywspółczulnego układu nerwowego. Mogą się one objawiać dekoncentracją uwagi, zaburzeniami słuchu, zamglonym lub tunelowym widzeniem. Jeśli natrafiamy na takie symptomy, trzeba niezwłocznie zająć się regulacją lęku – żeby zmniejszyć cierpienie. Badania pokazują, że regulowanie lęku i rozmowa na jego temat obniżają jego poziom oraz redukują hiperaktywność w ciele.
Z jakimi oporami trzeba się wówczas mierzyć?
Obroną może być projekcja woli: pacjent mówi, że nie wie, po co przyszedł na terapię, bo przysłał go psychiatra.
Żebyśmy mogli pracować, trzeba zdezaktywować ten mechanizm projekcji. Już pytanie, czego on sam chce, budzi konkretne emocje, bo zapraszam go do zajęcia się sobą, podzielenia się swoimi uczuciami i do bliższego kontaktu ze mną. Odżywają wówczas nieświadome uczucia z dawnych czasów, kiedy ten ktoś chciał się nimi podzielić i został zraniony. Wtedy na poziomie neurobiologicznym uruchamia się lęk, który jest odpowiedzią na poczucie wewnętrznie odczuwanego zagrożenia, jakie budzą te uczucia. Obroną jest na przykład taka wypowiedź: „Wy, terapeuci, lubicie się grzebać w dzieciństwie i w jakichś uczuciach. Nie po to tu przyszedłem, proszę pani, jestem menedżerem, mam 300 osób pod sobą i ja się takimi rzeczami nie zajmuję”. Taka osoba stosuje wobec siebie silnie karzący mechanizm, ma wdrukowany komunikat: „Nie zasługuję na leczenie, na to, żeby mnie ktoś dobrze potraktował”, bo nawykowo sama siebie zazwyczaj traktuje w surowy, ignorujący sposób. Pod depresją często kryje się nieświadoma autoagresja w postaci samokrytyki – wtedy samokrzywdzące myśli obniżają nastrój. Podczas terapii pacjent krok po kroku uczy się zauważać związek między wysokim poziomem lęku a sięganiem po niezdrowe mechanizmy obronne.
Dlaczego to musi dziać się tak powoli?
Ponieważ za każdym razem, gdy dochodzimy do granicy tolerancji lęku, musimy przerywać proces. Powyżej tego progu praca nie jest możliwa, chociażby dlatego, że przez zakłócenia percepcyjno-poznawcze pacjent nie jest w stanie być ze mną w kontakcie. Żeby znowu poczuł się bezpiecznie, trzeba obniżyć poziom lęku.
Czy fakt, że to lęk obniża odporność, może powodować błędne koło? Osoba poważnie chora, odczuwając z tego powodu lęk, może wpaść w depresję, ale też ktoś cierpiący na depresję z objawami lęku może zacząć chorować na poziomie fizycznym…
Tak, to może działać jak błędne koło. O tym, że wysoki poziom lęku zakłóca funkcjonowanie układu odpornościowego, wiemy z badań Jaya Schulkina medycznego mechanizmu wpływu lęku (allostasis). Dlatego właśnie warto badać własne sposoby rozładowywania lęku, aby nauczyć się regulować go w zdrowy sposób. Przez 15 lat pracy w szpitalu onkologicznym obserwowałam, że lęk towarzyszący osobom w chorobie nowotworowej objawia się depresyjnymi nastrojami. Kiedy przez dłuższy czas czujemy się przygnębieni, smutni, zalęknieni, zaczynamy też częściej łapać infekcje i somatyzować.
Przy temacie wpływu nastroju na zdrowie chciałabym podkreślić, że swego rodzaju terror pozytywnego myślenia propagowany przez niektóre nurty psychoterapeutyczne czy rozwojowe może być skuteczny zaledwie w przypadku kilkunastu procent populacji pacjentów onkologicznych. Nie są to metody odpowiednie dla wszystkich. Dobrze reagują na nie osoby reprezentujące ducha walki jako styl radzenia sobie z chorobą, które potrzebują aktywności w działaniu i sprawczości w chorobie. Inne mogą czuć, że zawodzą siebie, rodzinę, lekarza, bo mieli myśleć pozytywnie, a mają depresję. Zdarza się, że afirmacje pogłębiają samotność i poczucie, że jest się niewystarczającym, bo coś się robi źle. Mogą trywializować uczucia, ukazywać je w nieprawdziwym świetle, a to właśnie dotarcie do nich może przynieść uzdrowienie.
Badania wykazują, że w powstawaniu nowotworu bierze udział około kilkudziesięciu tysięcy różnych czynników skutkujących uszkodzeniem wielu genów krytycznych dla funkcjonowania komórki – czynniki psychologiczne i wpływ stanu psychicznego na zdrowie są jednym z nich. Od ponad 30 lat obserwuję przebieg kongresu American Society of Clinical Oncology (Amerykańskie Towarzystwo Onkologii Klinicznej), który corocznie odbywa się w Chicago z udziałem dziesiątków tysięcy specjalistów. Przywożą oni najnowsze doniesienia naukowe i prezentują osiągnięcia kliniczne i badawcze z różnych ośrodków na świecie. Dotychczas nie wykazano bezpośredniego wpływu uszkodzeń psychologicznych na powstawanie nowotworów, jednakże wykazano wpływ i współudział czynników psychicznych na funkcje układu odpornościowego, którego uszkodzenie jest współodpowiedzialne za powstawanie nowotworów. Zatem przekonanie chorego, że na przykład przez brak pozytywnego myślenia przyczynił się do powstania nowotworu, często dodatkowo pogłębia obwinianie i atakowanie siebie. Tymczasem depresja może być okazją do przyjrzenia się, jak lepiej traktować siebie, by nie cierpieć tak bardzo. Żeby wyjść z tego błędnego koła, musimy rozpoznać nieświadome uczucia ukryte pod lękiem, które spowodowały objawy depresyjne. Poczuć je, a nie uciekać od nich przy pomocy afirmacji czy innego sposobu narzucanego przez wspomniany tzw. terror pozytywnego myślenia.
Justyna Pronobis-Szczylik, psycholożka kliniczna, certyfikowana psychoterapeutka, psychoonkolożka. Prowadzi długo- i krótkoterminową psychoterapię w nurcie psychodynamicznym ISTDP, skutecznym m.in. w terapii stanów lękowych, depresyjnych oraz zaburzeń psychosomatycznych.