Choć dobrostan psychiczny w pracy to nośny temat, wszyscy przerzucają się nim jak gorącym ziemniakiem. Pracownik narzeka, że szef zarzuca go dodatkowymi projektami i nie daje obiecanej podwyżki, bo mu się budżet nie spina. A ten w odpowiedzi proponuje karnet na siłownię i owocowe środy. Jak to zmienić – zastanawia się psycholożka Anna Jarzębska
Czy my w ogóle myślimy o tym, czy się dobrze czujemy w pracy?
Ludzie przez lata pracujący w stresie nie czują siebie – swoich emocji, ciała. Znam osoby, które od lat chodzą do pracy z bólem kręgosłupa i bawią się w unikanie problemu, mówiąc że „samo przejdzie”. A dobrostan zaczyna się od samoświadomości, najpierw tej fizycznej, czyli odpowiedzi sobie na pytanie, na ile zdaję sobie sprawę z tego, jak „dotyka mnie” życie. Nie mniej ważna jest świadomość emocjonalna, czyli co czuję w związku z moją pracą – satysfakcjonuje mnie, a może nudzi. Ludzie często nie umieją nazwać tego, co się z nimi dzieje. Nie czują, co rozsadza ich od środka – czy to jest złość, a może smutek bądź lęk. Nie czują, czy to przykładowo jest rozczarowanie sobą, czy pracą.
Nie czują albo boją się poczuć, bo przecież w pracy jakoś muszę dać radę.
Kiedy bowiem dojdę do tego, o co naprawdę mi chodzi, wtedy przyjdzie czas na podjęcie decyzji, co z tym zrobić – a łatwiej zakrywać oczy i udawać, że nie ma problemu. Unikam tematów, które są dla mnie trudne, bobym musiała na przykład być dla siebie cierpliwa i życzliwa, a nie potrafię, nie czuję, że na to zasłużyłam.
Możemy powiedzieć, że dobrostan to poczucie, jak mam się w tym świecie, w tym przypadku w związku z moją pracą?
To przede wszystkim dokopanie się do tego refleksyjnego kawałka w sobie na temat siebie i świata. Dobrostan jest o tym, że wbrew firmowej kulturze poganiania i kultowi efektywności daję sobie owe dwie minuty odpoczynku pomiędzy spotkaniami, a nie lecę na autopilocie na następne.
Doskonale wiem, co to znaczy, kiedy praca jest ważniejsza ode mnie. Miewam podobny dylemat, kiedy na przykład gorzej się czuję i muszę podjąć decyzję, czy jechać do pracy, bo pacjenci mnie potrzebują, czy zadbać o siebie i tego dnia zrobić sobie wolne.
Takich wyborów każdy z nas podejmuje mnóstwo i jeśli nie dotrę do tego STOP w sobie, to będę jak robot. Pracowałam jako HR-owiec, więc wiem, że jest wiele organizacji, które lubią zatrudniać „żołnierzy”, czyli osoby nie za bardzo dociekliwe, w miarę ciche, samoobsługowe motywacyjnie, punktualne i niedyskutujące z szefem. W wielu firmach często nie liczy się jednostka, tylko zespół, który istnieje po to, aby realizować cele.
Temat dobrostanu jest na topie, ale – wiem to z własnego doświadczenia – w wielu firmach chodzi o to, żeby pracownik był zdrowy i nie brał zwolnień, a nie o to, żeby miał dobre samopoczucie fizyczne i psychiczne w pracy.
Życie firmowe zazwyczaj od 9 do 17 toczy się na spotkaniach i tzw. callach, a pracę bieżącą i projektową pracownik ma zrobić po nich. Z tego powodu nie ma ani siły, ani czasu na wizytę kontrolną u lekarza, aktywność sportową czy rozwijanie swoich pasji, więc o dobrostanie fizycznym możemy zapomnieć. Kiedy zapytałam moją klientkę, czy już zrobiła badania, o których rozmawiałyśmy, okazało się, że je dwa razy odwołała, bo miała ważne zebrania. Dodała, że czuje, że jej szef tego oczekuje. To kiedy ma znaleźć czas, żeby zająć się swoim zdrowiem? Podczas urlopu? Nawiasem mówiąc, moi klienci opowiadają, że przed wakacjami pracują na dwa etaty, aby podgonić pracę, a po powrocie nadganiają to, co im się nawarstwiło podczas nieobecności. Jeśli podczas dni wolnych przez cały czas myślisz o tym: „Jak oni tam sobie radzą beze mnie?”, to jakość odpoczynku znacząco się obniża.
Jak zadbać o swój dobrostan, kiedy ciało alarmuje, na przykład bólem żołądka, migrenami, częstymi przeziębieniami albo huśtawkami emocjonalnymi, że to, co dzieje się w pracy, nie jest dla mnie dobre?
Miałam taki moment w karierze, kiedy wiedziałam, że w poniedziałek rano nie wstanę do pracy. W niedzielę pojechałam do lekarza i zgodnie z prawdą powiedziałam, że boli mnie wszystko – głowa, żołądek, mięśnie ... Pamiętam, że go wystraszyłam, bo usłyszałam wtedy: „Proszę pani, ale my tu leczymy tylko doraźnie…”. Zapamiętam to na całe życie. Wystraszyłam też samą siebie, że nie w porę zajęłam się sobą i czekałam do chwili, aż niemal nie byłam w stanie wstać z łóżka. Jest jedna mądra droga – kiedy już to zauważymy, musimy zaakceptować ten stan i się sobą zaopiekować, nawet jeśli nie do końca godzimy się na to, co nam „się przytrafiło”.
Ujemny dobrostan to prosta droga do wypalenia zawodowego albo poważnej choroby somatycznej.
Wypalenie zawodowe jest jednostką chorobową. Niektórzy pracodawcy, żeby jej zapobiegać, w godzinach pracy oferują zajęcia z jogi, masaż, konsultację z psychologiem. To dobre propozycje, ale tylko dla tych, którzy naprawdę mają siłę i odwagę, aby z nich skorzystać, bo się nie boją, że szef pomyśli, że się obijają, zamiast pracować. Ja nie miałam śmiałości pójść do mojego pracodawcy i porozmawiać o tym, w jakim jestem stanie i jak możemy temu zaradzić.
Co może zrobić pracownik, który czuje, że lubi swoją pracę, wkłada w nią mnóstwo energii, ale ma coraz więcej obowiązków, przez co czuje się coraz bardziej zmęczony i zaczyna chorować? Idzie do swojego pracodawcy i co dalej?
Na przykład mówi: „Mam już 120 proc. etatu w etacie, a ty mi dajesz nowy projekt, który zajmie mi kolejne 25 proc.”. Obecnie pracuję z klientką nad takim problemem. Ustaliłyśmy, że musi przygotować się do rozmowy z szefem, który ma analityczny umysł. Rozpisuje więc wszystkie zlecone projekty, żeby mieć argumenty do negocjacji.
Ile pracownik musi mieć w sobie determinacji, żeby coś takiego zrobić! Szefowie są szkoleni z delegowania obowiązków, ale nie ze sprawdzania, czy pracownik w nich nie tonie. Zauważają to dopiero po fakcie. Rozmowa z osobą, która cię nie widzi i nie reaguje na sygnały, które wysyłasz już od jakiegoś czasu, nie buduje w tobie zaufania. Raczej nie pomoże ci znaleźć rozwiązania, tylko pójdzie „jak rekin za krwią”.
Pracownik, postanawiający zadbać o swój dobrostan, dobrze przygotowany do rozmowy, idzie do szefa i…
Zaczynamy na twardo – z przygotowanymi argumentami, a jednocześnie z pozycji obserwatora przyglądamy się, na czym naszemu szefowi zależy. Po co on wrzuca nam kolejny projekt? Co jest jego priorytetem? W jakiej jest sytuacji?
Klientka, o której wspomniałam, usłyszała od szefa, że przecież ma kilka projektów zaczętych: „Ten się robi, tamten się robi”. Założył, że projekty w toku jakby same się wykonują. Poradziłam jej, żeby mu dokładnie wyjaśniła, jakim nakładem jej pracy i czasu one się „robią”. Szefowie naprawdę czasami nie wiedzą, czym każdego dnia zajmują się ich podwładni. Potrzebna jest odwaga, żeby o tym powiedzieć i stanąć za sobą. Nie warto robić tego przeciwko pracodawcy, a we wspólnym interesie – swoim i szefa.
Ważne jest też nie być siłaczką, której już jest ciężko, ale jeszcze coś dodatkowego na siebie bierze. Warto na bieżąco sprawdzać, jak się czuję – co mogę zrobić, a czego już nie zrobię, bo już mam za dużo obowiązków i jestem zmęczona.
Dodałabym jeszcze pytanie: czego potrzebuję w tej sytuacji? Bo skoro moje argumenty nie odniosły pożądanego rezultatu, wszystkie kroki, które zrobiłam w celu obronienia siebie, nie przyniosły efektów, to może czas zacząć szukać nowej pracy. Pod warunkiem, że nie jestem na etapie wypalenia zawodowego, bo zmiana pracy w tych okolicznościach jest jak przejście do nowej firmy z grypą. W takiej sytuacji warto wziąć na przykład trzy tygodnie wolnego, żeby wyskoczyć z tego pędzącego pendolino i wejść do nowej organizacji z zupełnie innym podejściem.
I nie zakładać z góry, że w nowym miejscu muszę się wykazać i dać z siebie wszystko – albo i więcej.
Nie wchodzić do nowej firmy na kolanach; docenić swój zestaw kompetencji, który nowy pracodawca kupuje w procesie rekrutacji. Mam takie poczucie, że pokolenie od trzydziestki wzwyż dostało w spadku „polski etos pracy”. Sama od zawsze słyszałam, że swojego szefa i pracę trzeba szanować.
Czytaj też: Związek z pracoholikiem. Co robić gdy partner lub mąż traktuje pracę jak przykrywkę dla problemów?
Kolejna sytuacja – pracownik uważa, że pensja, którą dostaje, jest nieadekwatna do nakładu pracy, a szef mówi, że nie ma budżetu na podwyżki.
Zaczęłabym od przeanalizowania, na jakiej podstawie uważa, że pensja jest za niska. Może ta osoba wzięła wysoki kredyt i teraz nie starcza jej pieniędzy? Jakie są jej oczekiwania w porównaniu do stawek rynkowych? Może trzeba podnieść swoje kwalifikacje albo rzeczywiście zmienić pracę na lepiej płatną? Pracownicy czekają na roczne premie i liczą, że będą one adekwatne do ich zaangażowania w pracę. Tymczasem w firmach międzynarodowych wskaźnik ich wysokości często uzależniony jest od globalnych zysków firmy i premia może się mieć nijak do nakładu pracy.
Dlatego warto uświadomić sobie, że jeśli moją główną motywacją są pieniądze – co jest w porządku – to ile czasu i zaangażowania jestem w stanie zainwestować, żeby otrzymać wynagrodzenie, które jest realne w tej konkretnej firmie.
Dobrze też uświadomić sobie, na co w pracy mamy wpływ. Jedna z moich klientek długo nie mogła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Na początku uważała, że na wszystko, potem – że na nic. Finalnie ustaliłyśmy, że ma wpływ na dobór współpracowników, feedback na temat ich pracy, terminy oddania swoich części projektu i wiele innych. Wcale nie wszystko zależy od pracodawcy. A troska o dobrostan to również stałe budowanie swojej sprawczości oraz umiejętność zauważenia i przedstawiania własnych dokonań, celebrowanie ich.
Dobrostan w pracy to nasza sprawa, sami potrzebujemy się o niego zatroszczyć, czasami nawet ryzykując zmianę pracy. Pracodawcy często robią pozorne ruchy, bo liczy się zysk firmy, a nie dobro jednostki. Tymczasem owocowe środy i karnet do siłowni to za mało, żeby cały swój czas i całą energię złożyć na ołtarzu firmy.
Menedżerowie nadal często nie są przygotowani do rozmów z pracownikami na tematy dotyczące ich emocji czy nastrojów panujących w działach. Przed nami jeszcze dużo do zrobienia w tych sprawach, chociaż czas pandemii bardzo „przeszkolił” polską kadrę kierowniczą.
Relacja z pracodawcą jest jak małżeństwo – obydwie strony coś dają po to, by dostać coś w zamian. Wniosek – dawaj świadomie, to znaczy tyle, ile chcesz dać i ile masz do dania, bo jeśli dajesz nadmiarowo, to wcale nie oznacza, że dostaniesz tyle samo.
Anna Jarzębska, psycholożka, mentorka kariery, coach ICC, eksmenedżerka HR. Wspiera ludzi swoją wiedzą i doświadczeniem w spełnianiu ich celów zawodowych; annajarzebska.pl.