Pojawiają się zarówno w kulturze wysokiej, jak i popkulturze, w poczytnych powieściach i naukowych opracowaniach, na protestach i w gabinetach psychologicznych. W prastarych boginiach odkrywamy archetypy kobiecości, dzięki którym możemy lepiej zrozumieć siebie, swoje instynkty i wybory oraz świadomiej kierować swoim życiem. To także ważna część herstorii, którą nam odebrano.
Historyczka sztuki Sonia Kisza, autorka bestsellerowej książki „Histeria sztuki” i od niedawna także felietonistka „Zwierciadła”, żeńską energię bogini dostała w pewnym sensie w spadku po babci, która w czasie Powstania Warszawskiego mieszkała w budynku na rogu Topiel i Tamki i była jedyną osobą z całej kamienicy, która przeżyła bombardowanie. – Podmuch wybuchu rzucił ją pod ogromny stół, który chronił przed sypiącym się gruzem. Jej siostra, szwagier i dwójka ich małych dzieci nie mieli tyle szczęścia. Wszyscy zginęli. Kiedy babcia wyszła z budynku – samotna, bosa, w podartym ubraniu, jakaś pani podeszła do niej, podarowała jej buty i wskazując na kapliczkę Matki Boskiej Częstochowskiej, powiedziała: „To ona cię uratowała”. Babcia do końca życia nie modliła się więc do Boga, tylko do Maryi, jedynej żeńskiej reprezentantki jakiegoś wyższego porządku w naszej kulturze, i zaraziła mnie tą fascynacją. Dość wcześnie, bo jeszcze będąc dzieckiem, obejrzałam film „Mgły Avalonu” na podstawie powieści Marion Zimmer Bradley, który opowiada legendę króla Artura z perspektywy kobiet. Pod koniec jest taka scena, w której jedna z bohaterek, członkini żeńskiego zakonu, opowiada, że ich bogini nigdy nie zniknęła, w czasach chrześcijaństwa po prostu transformowała. Kiedy padają te słowa, kamera pokazuje kapliczkę Matki Boskiej, co ma nam uświadomić, że to właśnie ona jest kontynuacją Wielkiej Matki w naszych czasach. Ale dopiero jako dorosła kobieta uświadomiłam sobie, że Maryja tak naprawdę jest tylko jednym fragmentem pradawnej bogini, tym życiodajnym, łagodnym, pokornym. Zabrano nam boginie śmierci, gniewu i seksualności. W naszej kulturze nie mamy dostępu do tych części Wielkiej Matki. Aby jej archetyp stał się całością, trzeba by zestawić Maryję z Ewą, ale problem polega na tym, że były one zawsze przedstawiane jako antyteza. Trudno więc, będąc kobietą, znaleźć w naszej kulturze jakąś swoją reprezentację w wyższym porządku.
Role i archetypy kobiece
Wychowywana w wierze katolickiej Paulina Młynarska jako 17-latka wyjechała do Paryża i znalazła się w otoczeniu kobiet, które dokonały rewolucji seksualnej. – To było środowisko bardzo silnie ateistyczne i lewicowe, więc duchowość, rozważania na temat Boga przestały mieć wtedy dla mnie znaczenie. Zaczytywałam się w ateistycznym Dawkinsie i Hitchensie. Dopiero kiedy jako dorosła osoba zainteresowałam się Jungiem, dotarło do mnie, że w wierze w gruncie rzeczy nie chodzi o żadną bozię, tylko o opowieść o nas, o naszej psyche, o zbiorowej świadomości tego, kim jesteśmy. I że bóstwa, jakkolwiek je rozumiemy, są tak naprawdę opowieścią o naszej pełni, jedności i kondycji ludzkiej, która w dawnych mitologiach jest rozbita na nieskończoną liczbę postaci, mających takie same cechy, zmagania i relacje, jak my. Pojęłam, że człowiek w nieskończoność opowiada sobie bajki na temat tego wyższego porządku po to, żeby się w nim przejrzeć, żeby podnieść to nasze ludzkie doświadczenie zwane cierpieniem do rangi czegoś wyższego, a przy okazji być może trochę uśmierzyć lęk przed śmiercią – mówi.
Czy wobec tego zastanawianie się nad płcią absolutu ma jakikolwiek sens? – Z mojej perspektywy, jako kobiety, oczywiście ma, bo podobnie jak w przypadku feminatywów, chodzi o reprezentację. W starych, przedchrześcijańskich opowieściach, czy będzie to mitologia grecka, czy mitologia subkontynentu indyjskiego, sumeryjskie lub egipskie przepiękne opowieści – wszędzie pojawia się reprezentacja tego, co żeńskie, w wyższym porządku. To ważne, ponieważ kultura daje nam pewne wzorce, jeśli więc czegoś w niej nie ma, to my również tego w sobie nie widzimy – odpowiada Paulina. Ale podkreśla, że kiedy w swoich tekstach odwołuje się do różnych postaci boginicznych, nie ma to nic wspólnego z jakąkolwiek formą kultu, jest to pewna metaforyka, imaginarium, które stara się naświetlić, by kobiety mogły lepiej zrozumieć siebie i swoją historię.
Od niezgody na wykluczenie ze zdominowanej przez mężczyzn sfery duchowej i poczucia osamotnienia zaczęło się zainteresowanie mitycznymi boginiami u Eli Smoleńskiej, dziennikarki i wydawczyni m.in. kultowej już książki „Boginie w każdej kobiecie” Jean Shinody Bolen, która uświadomiła jej, że to nie my jesteśmy jak boginie, tylko one są takie jak my. To znaczy, że nie musimy aspirować do jakiegoś ideału z białego marmuru, tylko powinnyśmy szukać śladów archetypów w sobie, patrzeć, jak poszczególne boginie się w nas objawiają, co tak naprawdę wnoszą, czego nam brakuje i co z tym dalej robić. – Ten sposób myślenia o boginiach czy może raczej o archetypach kobiecości, uosabianych przez greckie boginie, nie ma nic wspólnego z duchowością, bliżej mu do psyche. Dzięki niemu lepiej zrozumiałam siebie, swoje instynkty, wybory, decyzje, motywacje, a przez to mogłam świadomiej kierować swoim życiem – mówi.
Czy zainteresowanie mitologicznymi boginiami to jednak nie pewna nisza? Czy współczesne kobiety mają jeszcze dostęp do tych archetypów, czyli pewnych wewnętrznych wzorców kierujących naszym zachowaniem? Pytam dr Martę Kotarbę-Zaczek, psychoterapeutkę i analityczkę jungowską. – Archetypy od zarania dziejów mają fundamentalne znaczenie dla ludzkiego doświadczenia. Patriarchat oczywiście od wieków narzuca pewne normy i role społeczne, ale to nie jest równoznaczne z tym, że kobiety są oderwane od swoich archetypowych korzeni i innego niż ten narzucony sposobu przeżywania siebie. Nawet w czasach, kiedy przypisywano nam zaledwie kilka ról: żony, matki czy ewentualnie zakonnicy, to kobiety różnie je realizowały. Zawsze pojawiały się też takie, które się nie godziły na ten narzucony porządek i zamieszkiwały gdzieś na obrzeżach jako zielarki czy szeptunki. Moim zdaniem nawet kultura, która jednak dosyć opresyjnie próbowała wyrugować żeńskość z naszego wspólnego doświadczania, nie jest w stanie wykorzenić z nas archetypowych energii. Oczywiście może próbować narzucać różne normy, role, budować rodzaj murów, ale nie może oderwać psychiki od archetypowego doświadczania. Kobiety w różnych kulturach i momentach historycznych zachowywały jednak swoją relację z aspektami prastarych bogiń i wyrażały to na wiele sposobów – tłumaczy.
Czytaj także: Bogini w każdej z nas – odkryj ją w sobie
Gdzie jest Matka?
Większość archeolożek i archeologów zgadza się, że pierwsze cywilizacje mogły być matriarchalne. Wskazują na to liczne artefakty związane z kultem Wielkiej Matki. Jak podaje w swojej książce Sonia Kisza, pierwsze przedstawienia kobiecych sromów pochodzą sprzed 30 tysięcy lat przed Chrystusem, kult matek nie miał granic geograficznych – obejmował Europę i Azję, a Wielka Matka nosiła przeróżne imiona: „Królowa Nieba, Pani Wysokiego Miejsca, Niebiańska Przewodniczka, Władczyni Niebios. Liczne boginie ze starożytnej Mezopotamii i Egiptu odgrywały kluczowe role w procesie powstawania świata. A ich wizerunki w postaci rzeźb i malowideł znajdujemy w najróżniejszych zakątkach Europy, Azji i Afryki. Pozostałości po matriarchacie widać także w greckiej mitologii w postaci Amazonek, czyli wojowniczek, które zajmowały dość duże tereny wokół Morza Czarnego i Egejskiego, a nawet w północnej Azji Mniejszej. Choć dziś popkultura sprowadziła je do roli seksownych mistrzyń walki, zachowało się wiele artefaktów i źródeł historycznych, które wskazują, że Amazonki istniały naprawdę – niewykluczone, że były kapłankami bogiń, które uciekły przed najeźdźcami i osiadły w Efezie” – czytamy. A co się stało z samą Wielką Matką, którą wyparły religie patriarchalne? – Została rozczłonkowana na mniejsze boginie, których władza też była w związku z tym umniejszona, a z czasem zaczęto przypisywać im różne, niekoniecznie pozytywne cechy, zniekształcać ich historie, właściwości i moce. W taki sposób czarny PR został zrobiony m.in. bogini Kali, której najbliżej do Wielkiej Matki, ponieważ jest patronką zarówno narodzin, jak i śmierci – wyjaśnia Ela Smoleńska. I podkreśla, że z kobiecego punktu widzenia odzyskiwanie tej prawdziwej mitologii i przywracanie właściwej rangi słowu „bogini” jest niezwykle ważne. Przedstawianie kobiecych archetypów pod postaciami bogiń pozwala nam uwolnić się od stereotypów, kostiumów i masek, w które ubrała nas kultura patriarchalna.
O tym, jak bardzo figury bogiń pomagają kobietom zrozumieć siebie, mówi także Marta Kotarba-Zaczek, która w swojej pracy terapeutycznej posługuje się nieco zmodyfikowanym modelem czterech form strukturalnych kobiecej psyche, stworzonym przez Toni Wolff, szwajcarską analityczkę i bliską współpracowniczkę Carla Gustawa Junga. Wolff rozciąga kobiecą psyche pomiędzy dwiema osiami – relacyjną i nierelacyjną, co jest niezwykle ważne, bo kobiety są społecznie i kulturowo definiowane głównie przez relacyjność i oceniane przez to, jakimi są matkami i czy mają partnera. To nas wikła, męczy i oddala od nas samych. – Kobiety mają potencjał zarówno do wchodzenia w relacje międzyludzkie, jak również do włączania się w świat idei, nauki, sztuki czy techniki. Żyjąc zgodnie z dominującą formą strukturalną, możemy zbliżać się do głębszego rozumienia swoich potrzeb i pragnień zarówno osobistych, jak i zawodowych. Według modelu Wolff na osi relacyjnej znajdują się formy nazwane przez nią Matką i Heterą, a na osi nierelacyjnej mamy Amazonkę i Prorokinię. Każda z nich nasycona jest archetypową energią i stanowi klucz do zrozumienia głębszych warstw psychiki. Te cztery odwieczne kobiety żyją w wewnętrznym krajobrazie każdej z nas i mają tam swoje miejsce, szepczą do nas, snują swoje opowieści o tym, kim tak naprawdę jesteśmy, opowiadają o autentycznej mocy, niewinności, miłości, pokoju czy radości. Z mojego doświadczenia pracy z kobietami wynika jednak, że wybrane przez analityczkę nazwy form psychicznych, przez to, że same w sobie są mocno nacechowane semantycznie, natychmiast uruchamiały u kobiet jakiś filtr, określony sposób przeżywania tych kategorii. Chciałam oderwać je od takich skojarzeń. W miejsce Matki podstawiłam więc Demeter, tam gdzie u Wolff jest Hetera, w moim schemacie jest Kalipso. Amazonkę zastąpiłam Hippolitą, a Prorokinię – Hekate. Kiedy rozmawiałam z kobietami o boginiach, pokazując ich historię, złożoność relacji, w które wchodziły, ich często bardzo ludzkie rozterki i emocje – łatwiej było im się zbliżać do tych form i ich w sobie doświadczać, a także zrozumieć, że wszystkie cztery jednocześnie działają w naszej psychice, bo nie jest tak, że tylko jedna z nich nas prowadzi i jest obecna, a pozostałe odrzucamy. Formy strukturalne są pewnymi możliwościami, mimo że na co dzień nie korzystamy z nich w równym stopniu – mówi Marta Kotarba-Zaczek.
James Doyle Penrose „Freya i naszyjnik” (1890). (Fot. Bridgeman Art/Photopower)
Odwieczne problemy
Mitom zarzuca się, że epatują przemocą, mnóstwo w nich nieszczęść, dramatów, cierpienia. – Ale to wszystko jest przecież o kondycji ludzkiej – zauważa Paulina Młynarska. I dodaje, że ta krwistość mitów może być doskonałym antidotum na współczesne newage’owe pudrowanie rzeczywistości. – Zbiera mi się na mdłości, kiedy słucham tych wszystkich joginek-boginek, które głoszą totalne szczęście, mówią o pozytywnych wibracjach, przekonują, że nikogo nie wolno oceniać i zachęcają do przyjmowania z uśmiechem wszystkiego, co los nam daje. Żadna prawdziwa duchowość taka nie jest, wręcz przeciwnie, ma ona pomóc nam radzić sobie z tym, co straszne, bo wszyscy lecimy samolotem, który na pewno się rozbije, a więc nasza historia od poczęcia jest tragiczna. A jednak musimy żyć, choć czasami jest to bardzo trudne, pełne potwornego, irracjonalnego cierpienia, które spada na nas znienacka, bo wbrew tym wszystkim modnym teraz teoriom o manifestowaniu myśli i marzeń, nie przyciągamy do siebie wszystkiego, co nam się przydarza, pewne rzeczy po prostu się dzieją. Nikt, kto jest w tej chwili w Strefie Gazy małym dzieckiem, nie przyciągnął tego do siebie. To nieszczęście się tej osobie przydarzyło. I może sobie ona manifestować, ile wlezie, na przykład wakacje w Cannes, tylko problem polega na tym, że jest teraz w Chan Junus i walą w nią bomby. Prawdziwa duchowość jest człowiekowi potrzebna, żeby sobie poradzić z potwornym konfliktem związanym z tym, że całe nasze życie jest zawsze w cieniu jakiejś tragedii – mówi Paulina Młynarska.
Weźmy choćby mitologiczną Meduzę, która dziś urasta do symbolu kobiecego gniewu, niesprawiedliwej kary, kobiety uciszanej za to, że doświadczyła przemocy. Jej historia rezonuje z wieloma innymi, prawdziwymi. Meduza, niegdyś piękna kapłanka Ateny, którą gwałci Posejdon. Atena jednak, zamiast ukarać sprawcę, zmienia piękne włosy swojej kapłanki w ohydne węże. Od tej pory Meduza sieje postrach, a jej spojrzenie zamienia ludzi w kamień. Potworzycę zabija podstępem Perseusz, używając swojej tarczy jako lustra, co idealnie pokazuje patriarchalną perspektywę, która normalizuje gwałt i karze za niego ofiarę, jak podkreśla w swojej książce Sonia Kisza. Badaczki feministyczne zwracają też uwagę na relację między Ateną a Meduzą. W niektórych interpretacjach pojawia się bowiem hipoteza, że bogini przemieniła skrzywdzoną kapłankę z zazdrości o jej piękne włosy, co spłyca relację między kobietami i może świadczyć o tym, że mit został przetrawiony przez patriarchalną kulturę grecko-rzymską.
Paulina Młynarska patrzy na to z innej perspektywy i przypomina, że ta bogini miała na swoim koncie więcej podobnych gestów. – Kiedy Atena, czczona jako bogini mądrości i wojny, ukochana córka Zeusa, wynalazczyni i kobieta totalnego sukcesu, dowiaduje się, że kompletnie jej niezagrażająca Arachne powiedziała, że może umiałaby tkać lepiej niż ona – wpada w taki szał, że zamienia Arachne w pająka. Czyli ktoś, kto ma wszystko i jest czczony jako bogini mądrości, jednocześnie jest małostkowy i mściwy. A zatem każdy, nawet bogini, ma w sobie niskie instynkty, nad którymi czasami nie panuje. Ta opowieść przynosi ulgę, ponieważ pokazuje, że to, co na górze, jest także na dole. Bogini Atena taka jest i ty też taka jesteś. Jakaż to ulga dla naszego poczucia uprawnienia do życia! Nie muszę być cierpiącą Pietą pozbawioną odruchu buntu. W mitologiach jest wszystko to, co odebrała nam kultura patriarchatu, która seksualność oraz wszystkie ludzkie popędy starych bogiń umieściła w wiedźmie, czyli w tym, co prześladowano, chciano zniszczyć, zniweczyć. A jednocześnie dokładnie te same cechy i silne namiętności przypisano męskiemu Bogu, który mógł być zazdrosny, ciskać pioruny, wysyłać zarazy, karać, odwracać się od ludzkości, spuszczać na nią rozmaite kataklizmy, a mimo to mieliśmy go kochać. Dlatego sięgnięcie po historię bogiń daje ulgę, bo to opowieść o naszej, kobiecej psyche. Nie znaczy, że te archetypy starych bogiń mówią nam: „Kultywuj swoje złe cechy”. One nam mówią: „Tacy jesteśmy, przejrzyj się we mnie”. Stare mity, które są pełne cierpienia, nie umoralniają, one nam nas opowiadają. Poza tym mitologia przynosi również mnóstwo odpowiedzi. Na przykład podstawową odpowiedź na pytanie: „Czy ze mną jest wszystko w porządku, kiedy jestem wkurwiona i zła?” – mówi Paulina Młynarska.
Zła jak kobieta
Gniew i jego boginie pojawiają się w wierzeniach ludowych wielu kultur. „Słowianie mieli Marzannę, Mokosz, Dziewannę, w Indiach znajdziemy Kali. U Greków zwykle były to potworzyce: Echidna, Hydra, Erynie, Gorgony, chimera, Scylla, Charybda lub szukające zemsty boginie” – wymienia Sonia Kisza w swojej książce. Tymczasem w świecie nowożytnym dokonała się jakaś niesamowita wolta i nagle gniew stał się jedną z najsilniej piętnowanych przez społeczeństwo emocji kobiety. I choć w opowieściach biblijnych nie brakuje kobiet z krwi i kości, walczących o życie swoje lub swoich bliskich, jak Estera, Jael czy Judyta, trudno dopatrzyć się ich prawdziwego gniewu. – Żadna z nich nie zesłała na ludzi potopu, plagi czy choćby małej klęski – mówi Sonia i w swojej książce pokazuje konsekwencje. „Totalnie wyparty kobiecy gniew sprawia, że się go boimy, trywializujemy go, chowamy albo wyśmiewamy. Nazywamy go histerią, a za jego źródło uważamy zbytnią emocjonalność. I nigdy nie uznajemy jego zasadności”. – Doskonale widzę także u siebie – przyznaje. – Cały czas jest we mnie silna potrzeba łagodzenia sporów. Podobnie jak miliony Polek nie stoję teraz pod sejmem i nie krzyczę: „Wypierdalać z referendum!”. A przecież mimo obietnic nic się nie zmieniło w kwestii praw aborcyjnych. Łagodzenie sporów jest niezwykle ważnym aspektem budowania społeczności, ale zupełnie nie sprawdza się w czasach, kiedy jesteśmy ogołacane ze swoich podstawowych praw. Ta wyuczona bezradność sprawia, że można nas ugotować, jak żaby – mówi. I dodaje, że współczesne Polki powinny szukać inspiracji w historii bogini Kali. – Jest nam teraz bardzo potrzebna taka silna energia, choć mam świadomość, że Kali może nieco przerażać – żeby uratować świat, zabija demony, obcinając im głowę. A żeby nie mogły się odrodzić, wypija ich krew, która w pewnym momencie wywołuje u niej atak totalnego, destrukcyjnego szału. I wtedy jej mąż Siwa kładzie się pod jej stopami w geście poddaństwa, który wytrąca Kali z szału. I to jest coś, czego bardzo teraz potrzebujemy. Potrzebujemy zobaczyć ten aspekt kobiecości i męskości z zupełnie innej strony, bo w naszej kulturze zawsze to kobieta wcześniej czy później ulega – mówi Sonia.
Paulina Młynarska przyznaje, że widziała tańczącą Kali w czasie czarnych protestów. Doprowadzała do szału bardzo wiele osób, które nie potrafiły sobie poradzić z tą kobiecą złością i silnymi emocjami. – Problem jednak polega na tym, że tego sprzeciwu wobec patriarchatu i różnych dziwnych zasad, w które nas wciska, nie da się sztucznie w sobie wzbudzić wyłącznie z pomocą mitologii, bo to jest model funkcjonowania utrwalony przez pokolenia – zauważa Paulina. – Wiele kobiet wciąż jeszcze traktuje swoje pieniądze jako coś, co należy do rodziny i często nie dbają o swoją przyszłość. Ale z drugiej strony są inne, które uważają, że im się należy bycie utrzymywanymi i zrzucają wszystko na swoich partnerów. To jest całe spektrum różnych toksycznych zachowań, wynikających z dawnego porządku, które nikomu nie służą. Wciąż mamy bardzo niezdrowy stosunek do pieniędzy, ale też do seksu i śmierci. Mitologie oczywiście dużo o tym opowiadają, ale ja bym sobie życzyła, żeby pewnych rzeczy po prostu zaczęto uczyć w szkołach. A przy okazji także tego, co sobą reprezentują boginie. A reprezentują moc twórczą, dzielność, waleczność, seksualność. To wszystko tam jest. Sama podczas swoich warsztatów jogi bardzo dużo pracuję na opowieściach. Opowiadam o mitologii hinduistycznej, na której bazuje ta filozofia, ale też odwołuję się do greckiej, która jest nam najbliższa kulturowo. A wtedy wiele osób w wieku 40 czy 50 lat przyznaje z zaskoczeniem: „Jasna cholera, jakie to jest ciekawe!”. Wcześniej w tym biegu codzienności nie mieli czasu na czytanie różnych mitologii, dlatego te historie powinny być w szkole, żebyśmy mieli je głęboko wdrukowane i w dorosłym życiu mogli się w nich przejrzeć.
Masz wszystko
Na liście lektur szkolnych znajduje się wprawdzie mitologia Jana Parandowskiego, ale kiedy pytam swoje rozmówczynie, czy to dobra droga, by na nowo odkryć antyczne boginie, Ela Smoleńska zaprzecza. – To mitologia napisana przez mężczyznę dla mężczyzn. Wystarczy spojrzeć na to, co zrobiono w niej z postacią Hery, mitologicznej żony Zeusa, najważniejszego z bogów i króla Olimpu. Odarto ją z całej mocy i wciśnięto w stereotyp żony hetery, złośliwej, zazdrosnej, gderliwej. A przecież to bardzo potężny archetyp królowej. Jeśli więc czytać mitologię Parandowskiego, to tylko krytycznie i po to, by zobaczyć, jak pradawne boginie są ranione i deprecjonowane – mówi. Paulina Młynarska się z nią zgadza. I przywołuje opowieść o bogince zwanej Baubo, która jest ucieleśnieniem czystej seksualności, uwielbia opowiadać rubaszne żarty, mówi pochwą, a patrzy sutkami. Kiedy Demeter jest już kompletnie załamana tym, że nie może odnaleźć swojej córki Persefony, świat zamiera, bo z powodu dramatu bogini plonów, ziemia przestaje rodzić, nagle pojawia się Baubo, która skacze, pląsa, opowiada świńskie dowcipy i w końcu Demeter wybucha śmiechem. W ten sposób Baubo przywraca ją do życia, a dzięki temu rozkwita także cały świat przyrody. To jest piękna opowieść o tym, że nasze ciało, nasza seksualność, ale też wszystko to, co jest beztroskie, śmieszne, cielesne – trzyma nas przy życiu. W mitologii Parandowskiego wątek Baubo się jednak nie pojawia. Dowiadujemy się o niej dopiero z opracowań akademickich. Na szczęście dużo kobiet wzięło się do mitów, dekonstruuje je i opowiada na nowo, jak Madeline Miller w „Kirke” czy Magdalena Knedler w „Pani Labiryntu” lub autorki pracy zbiorowej „Ziarno granatu. Mitologia według kobiet”. Ale bez wątpienia jedną z najciekawszych książek związanych z tą tematyką jest „Biegnąca z wilkami” Clarissy Pinkoli Estés. – Problem polega jednak na tym, że dla osób niezapoznanych z koncepcją archetypów Junga ta lektura może być męcząca i niezrozumiała – zauważa Paulina Młynarska. – Sama na początku tak ją odbierałam, dlatego uważam, że warto byłoby dodać do niej wstęp tłumaczący podstawy analizy jungowskiej. Pięknie wyjaśniają je Kasia Miller i Tatiana Cichocka w książce „Bajki rozebrane”. Chodzi o to, by nie czytać tych opowieści jeden do jednego, ponieważ stare, powszechnie znane baśnie, które przywołuje Pinkola Estés opowiadają o naszej psychice. Jeżeli czytam opowieść o brzydkim kaczątku, to muszę mieć świadomość, że każdy bohater tej historii reprezentuje jakiś kawałek mnie. Łatwiej to zrozumieć na baśniach niż na mitach, ale w obu przypadkach analiza wygląda tak samo. Jestem zatem Demeter i Persefoną, Hadesem i Zeusem, bogiem i boginią. Składamy się z różnych pierwiastków, które można rozbić na odrębne postaci. W każdej z nas czasami odzywa się Hera, a czasami Afrodyta, bo wszystkie mamy w sobie te aspekty.
Zdaniem psycholożki Marty Niedźwieckiej świadomość tego może być niesamowicie wyzwalająca. W jednym z odcinków podcastu „O zmierzchu”, nawiązującego do antycznych bogiń, mówi: „Macie w sobie wszystko. W środku jest potencjał macierzyństwa, nawet jeśli nie ma w was pragnienia urodzenia dziecka, bo ta energia może się przejawiać w opiece nad zwierzętami, roślinami, walką o czystą planetę albo lokalnym aktywizmem. Macie w sobie tryb wojowniczki i wszystkie możliwe jakości, które są potrzebne do tego, żeby mieć pełną zintegrowaną psychiczność. Niektóre działają lepiej, bo były wzmacniane, bo dostawałyście za to gratyfikację. Inne zostały zepchnięte, bo nie były akceptowane albo społecznie doceniane. W środku jest jednak wszystko, co potrzebne do przetrwania. Nie muszę więc być idealna, wystarczy, że będę w miarę optymalną, nienapiętą wersją siebie. Nie muszę się pytać, co zrobić, by być dobrą matką czy partnerką, nie muszę widzieć siebie jako istoty zdefektowanej, zmuszonej do nieprawdopodobnego wysiłku samodoskonalenia. Jeżeli uwierzysz w tę koncepcję, w to, że masz w sobie wszystko, do czego od dawna usilnie dążysz, to cały ruch zaczniesz kierować do środka, a nie na zewnątrz, a to wzmacnia autonomię i samosterowność. Orientowanie się na siebie jest o wiele bardziej opłacalne niż orientowanie się na zewnętrzne mapy doskonałości i ideału”.
Całą tę wiedzę od wieków przynosi nam Hekate, o której opowiada Paulina Młynarska. – Ta bogini o trzech twarzach: dziewczynki, młodej kobiety i staruszki, podobnie jak hinduska Kali, nie boi się negatywnych emocji, potrafi tworzyć i niszczyć; kojarzona jest ze śmiercią, księżycem, z miejscami pochówków i rozdrożami. Zawsze towarzyszy jej pies, reprezentujący nasz kontakt z instynktem, z tym, co organiczne i co podpowiada nam ziemia, po której stąpamy. Do jej atrybutów należą również zioła, pochodnia i wąż, symbolizujący siłę życiową, oraz sznur, który trzyma w ręku. I to jest bardzo ciekawe, bo jedna z pierwszych historii, którą słyszymy, kiedy zaczynamy praktykować jogę, mówi, że możesz widzieć na drodze węża i być przerażona, ale kiedy podejdziesz bliżej, okaże się, to sznur. To pokazuje, jak świadomość wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości. Twój mózg, to, co wiesz, o czym myślisz – determinuje to, jak widzisz rzeczywistość, dlatego medytuj i ćwicz, żeby postrzegać ją jak najbardziej czysto, bez tych wszystkich uwarunkowań. A kiedy staniesz na życiowym rozstaju i nie będziesz wiedziała, którą z dróg wybrać, pamiętaj, że jest tam z tobą Hekate, która mówi: „Masz do dyspozycji swój entuzjazm i ciekawość dziecka, energię oraz sprawczość dorosłej i mądrość staruchy. Masz siłę życiową i jasność widzenia. Potrafisz odróżnić węża od sznurka leżącego na ziemi, masz swój intelekt (pochodnia) i swój instynkt (pies). I masz zioła, którymi możesz się ewentualnie podleczyć, jak coś pójdzie nie tak. Kombinuj. Gdziekolwiek pójdziesz, będziesz mieć przy sobie swoje zasoby, korzystaj z nich i nie bój się tak bardzo. Nawet jak wpakujesz się na drogę wyjątkowo trudną i wyboistą, posiadasz wszystkie narzędzia do tego, by ją pokonać”.