Domyślam się, że mała jest szansa, że ten felieton będą czytali wspólnie dziadkowie i wnukowie czy babcie i wnuczki, ale jeśli przeczyta go ktoś, kto ma i rodzica, i dziecko, to może przyjrzy się ich relacjom i sprawdzi, czy można by coś tu jeszcze udoskonalić – pisze prof. Bogdan de Barbaro.
Za moich czasów... Gdy byłem dzieckiem, zdarzało mi się słyszeć od swojej babci opowieści zaczynające się od tych słów i dobrze wiedziałem, że dalszy ciąg będzie krytykowaniem tego, co teraz. Było to wiele, wiele lat temu, a owe „babcine czasy” to był początek XX wieku, ale powstawało we mnie wówczas dziwne wrażenie, że tamten świat to kraina nie tylko dziwna, ale też w pewnym sensie niemądra. Bo na przykład nie było ani radia, ani telefonu. (Lotów kosmicznych i telewizji nie było także za moich dziecięcych czasów, więc tym argumentem nie dysponowałem).
Jeśli tamten świat był tak inny, że przez wnuka trudny do przyjęcia właśnie przez swoją inność, to co dopiero mogłyby powiedzieć dziś moje wnuki, gdybym zaczął swoje anegdoty od frazy „za moich czasów”.
A jednak...
A jednak można sobie wyobrazić, że opowieści z dawnych czasów mogą się dobrze wpisywać w rozwój małego dziecka, a nawet – co jeszcze dziwniejsze – w rozwój nastolatka. Zanim jednak opiszę, jakie to opowieści babć lub dziadków mogłyby się przydać dzisiejszym wnukom, warto zastanowić się nad sprawą bardziej ogólną: co się dzieje między tymi pokoleniami.
Pierwsze, co się narzuca w sposób oczywisty, to fakt, że świat młodości obecnych babć i dziadków jest kompletnie inny od tego dzisiejszego. Dla wielu seniorek i seniorów jest to po prostu świat trudny i groźny. Te wszystkie apki, tiktoki, lajki, instagramy, fejsbuki, folołersi, rolki – są przestrzenią wykluczającą, bo niezrozumiałą. Tymczasem dla dziecka to coś nieomal naturalnego.
W dodatku świat dzisiejszy ma powody, by w swej zarozumiałości uważać, że jest lepszy. Bo medycyna dokonała olbrzymiego skoku, możliwości komunikacji między ludźmi są znakomite, a granice między większością państw europejskich otwarte. Jednak dla sześćdziesięcio- czy siedemdziesięcioparolatka ten postęp może nie być odczuwalny. Bo medycyna nie usuwa bólu przemijania i samotności, korzystanie ze smartfona bywa skomplikowane, a podróżowanie po obcych krajach też nie jest takie łatwe, jak to malują.
W tej sytuacji jedną z bardziej niebezpiecznych pułapek w rozmowie między pokoleniem starszym a młodszym jest swego rodzaju kryptorywalizacja na zasadzie „moje lepsze”. Ze strony młodszego pokolenia to prosta droga do ageizmu alienującego osoby starsze. Z kolei starsi mogą próbować na to odpowiadać frazą „za moich czasów...” albo w wersji połajankowej (wobec czasów), albo pouczankowej (wobec wnuka czy wnuczki). I w ten sposób szanse na ewentualne wzajemne otwarcie juniora na seniora i vice versa zbliżają się do zera.
Druga pułapka, która czyha na dialog ponadpokoleniowy, to włączanie się dziadków w naturalne skądinąd spory między dziećmi a ich rodzicami. Zdarza się, że dziadek czy babcia mają ochotę występować w roli arbitrów w tych sporach, a bywa też, że starają się zbudować przymierze z wnukiem czy wnuczką w kontrze do drugiego rodzica (zwykle ojca). Ta wersja tworzenia „przymierza ponadpokoleniowego” jest tym bardziej niebezpieczna, że może przynieść wiele szkód w relacji rodzic – dziecko. Przykładowy scenariusz takiego tańca rodzinnego może wyglądać następująco: babcia daje wnukowi wprost lub pośrednio do zrozumienia, że jej zięć, a zarazem jego tatuś, jest zbyt surowy dla kochanego wnuczka. I zdarza się jej, że tą swoją obserwacją podzieli się także ze swoją córką, z którą jest silnie związana.
Niepokoje pojawiające się w sercu babci mogą bowiem mieć swoje ważne źródło w niedokończonym procesie separacyjnym. A matka silnie złączona ze swoją matką tworzą diadę, która może prowadzić do emocjonalnego odrzucania ojca przez dziecko. Powstaje bowiem swoisty taniec polaryzacyjny: im bardziej matka jest opiekuńcza i wybaczająca, tym bardziej ojciec poczuwa się do wprowadzania dyscypliny. A cicha rola babci będzie polegała w tym wypadku na cementowaniu sojuszu w składzie babcia – mama – wnuk, zaś po drugiej stronie potężniejącego muru rodzinnego będzie ów srogi mężczyzna, coraz bardziej krytykowany, coraz bardziej alienowany i alienujący się. Nie trzeba dodawać, że takie sprzężenie nie wróży dobrze tej rodzinie. Tę opowieść przytoczyłem jako ilustrację sytuacji, w której bliskość wnuka lub wnuczki z babcią albo dziadkiem może być w swoich skutkach destruktywna.
Ale skoro nie jest zadaniem dziadków uczestniczyć w grach rodzinnych z cyklu „on/ona jest nie OK” i nie mają sensu przemówienia z cyklu „za moich czasów...”, to jak mogą uczestniczyć w życiu wnuków i wnuczek? Sądzę, że są co najmniej dwa obszary, które budują dobrą i sensowną dla obu stron wspólnotę.
Pierwszy to ZABAWA. Powinna ona być dostosowana do możliwości werbalnych i potrzeb emocjonalnych wynikających z wieku zarówno babci lub dziadka, jak i wnuka czy wnuczki. Czasem dziadek ma ochotę umknąć z tego rodzaju aktywności mocą argumentu „za stary jestem na takie zabawy”, na co figlarny wnuczek może odpowiedzieć: „ta zabawa cię odmłodzi, a wtedy będziesz w sam raz pasował do tej zabawy”. Kiedy indziej to wnuczka może nudzić propozycja wiekowego seniora, a wówczas warto przekazać inicjatywę wnukowi sugestią: „w takim razie znajdź taką zabawę, żeby nam obojgu chciało się w niej uczestniczyć. Nie wierzę, żeby nie było takiej możliwości.” W tej sprawie obustronnie niezbędna jest konkretna umiejętność – chodzi o dostrojenie. A więc takie odnalezienie się w diadzie, które będzie obojgu odpowiadało. Za szukaniem takiej wersji przemawia ważna okoliczność: umiejętność dostrojenia jest cechą uniwersalnie potrzebną. Nie ma ona oznaczać banalnego konformizmu, oportunizmu czy uległości, ale wyzwaniem jest właśnie swego rodzaju wspólne poszukiwanie tego tonu, tego obszaru, tej sytuacji, które byłyby dobre dla obu stron.
Drugi obszar, na którym warto budować ponadpokoleniową wspólnotę, to WSPOMNIENIA. Odświeżająca odmiana od pogadanek zaczynających się od frazy „za moich czasów...” z jedną zasadniczą różnicą: istotą tej rozmowy nie będzie pouczanie, nie będzie narzekanie na współczesność ani wykazywanie, że dawniej było dobrze, a teraz jest źle. Tu z kolei słowem kluczem będzie zaciekawienie.
Zatem: czy potrafisz babciu, dziadku coś ze swojej przeszłości tak opisać, żeby tym wnuka czy wnuczkę zaintrygować, zadziwić? Czy potrafisz przytoczyć takie wspomnienie, które nie będzie zawierało krytyki tego, co złe, ale uwypukli to, co dobre, a ponadczasowe? Może opowiedz o miłości? O swoich fascynacjach? Może o swoich przygodach, które dobrze się skończyły? Albo o jakichś ludziach, od których przyszło dobro?
Na zakończenie ponownie wrócę do ważnej kwestii: dlaczego warto zadbać o tę relację? Otóż jest kilka powodów. Z perspektywy dziadków i babć spotkanie z wnukiem czy wnuczką jest okazją do tego, by z przykrego poczucia przemijania przenieść się do czegoś, co nie bez odrobiny patosu można by określić jako miłosne spotkanie z kimś o dwa pokolenia młodszym. Które może się okazać naturalnie odmładzające, oczywiście pod warunkiem że będzie wymianą myśli i uczuć, a nie kazaniem. Ale jest i drugi, nie mniej ważny powód.
Otóż prasa codzienna i fachowa dostarcza nam alarmujących informacji na temat zdrowia psychicznego nastolatków. Psychoterapeuci zauważają, że wśród licznych przyczyn tego stanu rzeczy w czołówce znajduje się kryzys więzi rodzinnych. Aż się prosi, by lukę czasową, kiedy to rodzice zajęci są pracą zawodową, zapełnili inni bliscy. I żeby zamiast sztucznych zabijanek z komputera czy smartfona dziecko miało możliwość spotkania kogoś, kto i kogo kocha.
Ściganie się ze światem komputerowym nie jest łatwe, ale za seniorami przemawiają dwa argumenty: uczucia i bezpośredniość, a więc brak pośrednictwa martwego ekranu. Efektem będzie osłabienie samotności u młodego człowieka, zaciekawienie światem ludzkim, w opozycji do pokusy zanurzenia się w ponowoczesnym świecie, gdzie wszystko można, a niczego się nie musi.
Sam jako psychoterapeuta często obserwuję, że kiedy pytam pacjenta o osoby z jego rodziny, ten ze zdziwieniem zauważa, że nic
albo prawie nic nie wie o swojej babci czy dziadku. I dodaje „Bardzo żałuję, bo chyba oni mieli ciekawe życie”.
I to byłby dodatkowy argument za docenianiem ponadpokoleniowych relacji. Zwłaszcza że wielu pacjentów wspomina babcie i dziadków jako osoby czułe. Często wręcz jako jedyne źródło miłości zaznanej w dzieciństwie. Bo trzeba przyznać, że seniorzy mają ten przywilej, że już nie muszą wychowywać, strofować i pouczać. Mogą relację ze swoimi wnukami opierać na dawaniu i braniu miłości. A przy okazji juniorzy mogą pomagać im w zrozumieniu cyberświata, dzięki czemu poczują się pomocni i potrzebni. I w ten sposób można realizować bezcenną międzypokoleniową wymianę miłości.
Bogdan de Barbaro, psychiatra, psychoterapeuta, superwizor psychoterapii i terapii rodzin. W latach 2016–2019 był kierownikiem Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego – Collegium Medicum. Współpracuje z Fundacją Rozwoju Terapii Rodzin „Na Szlaku”.