Czy w przekonaniu „wszechświat mi sprzyja” może być coś złego? Nie, jeśli wynika ono z wykształconej w dzieciństwie wewnętrznej siły. Kiedy jednak jest zewnętrznie zasugerowanym sloganem, może nas na całe lata uwięzić w magicznej wierze w jakąś ułudę – ostrzega psychiatra i psychoterapeuta dr hab. Sławomir Murawiec.
Optymizm i przekonanie ludzi, że świat im sprzyja, zawsze mi imponuje, ponieważ sama należę raczej do tej grupy, dla której szklanka jest do połowy pusta. I często się zastanawiam, co stoi za tym, że niektórzy, wbrew okolicznościom i przeciwnościom, potrafią wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze. Skąd czerpią taką pozytywną energię?
Na użytek tej rozmowy dokonałbym podziału na optymizm i huraoptymizm. Ten pierwszy wynika z zakorzenionego w sobie wewnętrznego przekonania, że świat jest względnie przewidywalny i jestem w stanie poradzić sobie z jego wyzwaniami. Tę postawę można wywodzić od wykształconego w dzieciństwie bezpiecznego stylu przywiązania, treści przekazanych przez rodziców i zdrowego poczucia własnej wartości. Takie nastawienie faktycznie jest niesłychanie wspierające i może stanowić wewnętrzną siłę do pokonywania różnych trudności.
Czym innym jest natomiast, według mnie, zewnętrznie zasugerowany huraoptymizm i zapełnianie własnego poczucia niepewności zewnętrznymi źródłami magicznych zapewnień, że będzie dobrze. To, jak mogą one determinować nasze życie, doskonale wyjaśnia szczególnie dla mnie ważna teoria działania umysłu i mózgu jako narządu modelowania rzeczywistości, która łączy się z nazwiskiem Karla Fristona. Uczestniczyłem w tym roku z kongresie neuropsychoanalizy i dostrzegam, jak bardzo ta teoria stała się istotna czy wręcz obowiązująca w wyjaśnianiu zjawisk psychicznych na poziomie łączącym biologiczny mózg i psychologiczny umysł. W skrócie – mówi ona o tym, że w toku życia uczymy się modeli objaśniających nam świat innych ludzi i własne działania. Są to modele przewidywania, modele predykcji co do aktualnego stanu rzeczy i przyszłości. Kiedy już mamy model siebie i rzeczywistości, to żyjemy głównie w jego obrębie, bardziej niż w realnej rzeczywistości. Można powiedzieć, że na co dzień korzystamy z autopilota zaprogramowanego tak, jak nam się ukształtowało wcześniej w głowach. Kiedy pojawia się jakaś sytuacja, to reagujemy tak naprawdę na podstawie wewnętrznych modeli przewidywania świata, a nie na to, jaka ta sytuacja „naprawdę” jest. Po prostu każde wydarzenie wywołuje gotowy model jego rozumienia i gotowy schemat postępowania, który decyduje o tym, co mówimy, jak się czujemy, jak będziemy postępować. Pstryk i włącza się autopilot.
Współcześnie dostajemy mnóstwo zewnętrznych przekazów, które mówią nam: będzie dobrze, wszechświat ci sprzyja, możesz osiągnąć wszystko. Jest więc chyba zapotrzebowanie społeczne na taki huraoptymizm?
Nasz model rzeczywistości może być oparty na wczesnych doświadczeniach, które dostarczają pewnych przekonań co do siebie, swoich możliwości, siły, sprawstwa, radzenia sobie. Jeśli te modele rzeczywistości są niewystarczające, niezbyt funkcjonalne, deficytowe, niedojrzałe, zaczyna się poszukiwanie innych, dających upragnioną pewność. Człowiek próbuje znaleźć model rzeczywistości, który wyjaśni mu świat.
Tymczasem od strony świata zewnętrznego trwa wyścig, kto zdoła zapewnić taki model rzeczywistości, który ludzie przyjmą. Czyli jest dostępna, a czasami narzucana, cała paleta idei. One aż proszą: „Wchłoń mnie, uznaj mnie za obowiązującą, ja ci najlepiej wyjaśnię świat. Postępuj według tego, co oferuję, a obiecuję, że będzie dobrze, uporasz się ze swoimi problemami, lękami, niepewnościami, będziesz wszystko wiedział”. W obecnym świecie wyraźnie dominuje zagubienie, niemożność znalezienia jakiegoś oparcia czy wytycznych na życie. Ta niepewność wywołuje lęk, bo nie wiadomo, co robić. A jak już powiedziałem, mózg działa na zasadzie tworzenia modeli rzeczywistości, a więc ich desperacko potrzebuje. W związku z tym różnego rodzaju przekazy społeczne, psychologiczne, ale też reklamowe czy polityczne oferują nam różne ułudy i w jakiś sposób mają zabezpieczać nasze samopoczucie. Padają na podatny grunt, trafiają w głęboką potrzebę uśmierzania lęku, redukowania tego, co jest trudne do zniesienia, czyli niejasności, jak żyć. Pozwalają nam uzyskać psychologiczne poczucie wyjaśnienia świata, co niesamowicie uspokaja. Stąd ich popularność.
Ludzie z pokolenia moich dziadków często niepowodzenia czy przykrości kwitują stwierdzeniem „takie jest życie”. Mam wrażenie, że więcej w nich akceptacji, pogodzenia się z rzeczywistością. Może to się zyskuje z wiekiem?
Ich model rzeczywistości jest inny. Wyrastali w odmiennych czasach, w związku z tym informacje o sobie i o tym, jaki jest świat, które zostały wprowadzone do ich modeli przewidywania, były kompletnie odmienne od dostępnych obecnie. Jeśli mają inny model predykcyjny, to postępują i doświadczają świata według innego autopilota. Tę samą sytuację będą widzieli zupełnie inaczej niż współcześnie kształtowane osoby. W związku z tym są zorientowani na przetrwanie.
Współczesny świat wmawia nam, że cały czas powinniśmy żyć w komforcie, czuć się dobrze, a jeśli nie, to znaczy, że coś z nami nie tak. A przecież ludzie przez całe stulecia jakoś sobie radzili z różnymi katastrofami bez takich narzędzi i hartowali swojego ducha. Może było im łatwiej, bo według mnie dawniej ten świat był jednak bardziej poukładany. Łatwiej było mieć funkcjonalny model rzeczywistości, nawet jeśli zewnętrzne warunki było dramatycznie trudniejsze. Świat nie był lepszy czy bardziej przyjazny do życia, ale struktury społeczne były silniejsze i istniał jakiś model rzeczywistości oparty na wspieraniu się, aby przeżyć. W tej chwili natomiast mamy bardzo dużo alternatywnych modeli i nie bardzo wiemy, jaką drogę wybrać, a nie ma nam kto w tym pomóc, bo w ciągu ostatnich 50 lat świat zmienił się tak bardzo, że doświadczenie starszych pokoleń nie przystaje do naszej rzeczywistości.
Ale czasem myślę, że może te wiecznie uśmiechnięte osoby, przekonane o tym, że świat im sprzyja, faktycznie mają po prostu dobre, łaskawe życie? Tak rzeczywiście jest?
Możemy kształtować huraoptymizm oparty na modelach rzeczywistości dostarczanych nam przez różne idee. I teraz jest pytanie, na ile te modele są trafne i zbliżone do tego, jak „naprawdę” funkcjonują reguły świata i psychologiczne mechanizmy innych ludzi, z którymi mamy kontakt, a na ile oddalają nas od tych elementów. Dodatkowo ważne jest zauważanie, czy te same modele rzeczywistości stosujemy do samych siebie i do innych osób. Łatwo w obliczu cudzych nieszczęść tryskać huraoptymizmem i zapewniać, że wszystko będzie dobrze, ale warto wtedy przyjrzeć się rozmówcy i zadać sobie pytanie, czy równie świetlane zasady odnosi on do samego siebie.
A co się dzieje, kiedy taki zewnętrznie zasugerowany huraoptymizm zderza się w końcu z rzeczywistością i okazuje się, że choć czasami los nam sprzyja, bywa i tak, że życie układa się zupełnie nie po naszej myśli?
Myślenie magiczne czy wręcz czasami psychotyczne do pewnego momentu może nam pomagać, tylko cały czas towarzyszy mu zagrożenie konfrontacji z rzeczywistością, która, jak pokazuje historia świata, nie zawsze jest sprzyjająca. Kiedy wyrwani boleśnie z tej naiwnej huraoptymistycznej bańki nagle sobie to uświadamiamy, następuje oczywiście ogromne rozczarowanie, złość i czasowe odwrócenie się od tego, w co dotychczas się wierzyło.
Miałem w terapii pacjentkę psychotyczną, która wierzyła, że jeżeli będzie się codziennie modlić, to jej dziecko zawsze będzie zdrowe. W momencie, kiedy malec się przeziębił, co jest zwykłym zdarzeniem w życiu dzieci, u tej kobiety nastąpił potężny kryzys, bo cała jej magiczna wiara się załamała.
I co wtedy? Czy to rozczarowanie zaowocowało otrzeźwieniem?
Na jakiś czas obraziła się na Boga, ale później zaczęła szukać innych sposobów na „zaczarowanie” rzeczywistości.
Z tym otrzeźwieniem nie jest wcale tak łatwo, bo kiedy zewsząd jesteśmy karmieni przekonaniem, że życie ma być przyjemne i beztroskie, trudno nam zaakceptować fakt, że rzeczywistość bywa pełna lęku, niekiedy pustki albo braku, które właśnie są pokrywane tymi różnymi naszymi aktywnościami. Dlatego cały czas szukamy utwierdzenia w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. A tych teorii, które mają zapewnić wieczne szczęście, jest obecnie mnóstwo, dlatego mogą nam one zabrać kawał życia, bo wyzwolenie wymaga przebudzenia. Kiedy wbijemy sobie do głowy jakąś wizję przedstawiającą określony obraz świata, to wszystko wydaje się takie realne, że często dopiero po kilku latach jesteśmy to w stanie zweryfikować. Wtedy z kolei może pojawić się poczucie straty, świadomość tego, że mogliśmy tym życiem czy różnymi relacjami inaczej pokierować. I zaczynamy rozpaczliwie szukać innej ścieżki, która może być równie zwodnicza i oparta na kolejnej ułudzie.
Nasz mózg potrzebuje jednak jakichś modeli rzeczywistości, potrzebuje uspokojenia, przynależności. Mamy olbrzymie potrzeby psychologiczne, które w tej chwili są słabo zaspokajane w relacjach bezpośrednich, osobistych. Wiele osób boryka się z samotnością albo, nawet żyjąc wśród ludzi, ma poczucie osamotnienia, dlatego ciągle próbujemy to życie czymś wypełnić.
To, o czym pan mówi, przypomina mi moją babcię, która traciła majątek w aptekach i ciągle twierdziła, że znalazła wreszcie zbawienny środek na swoje bolączki. A potem były kolejne i kolejne równie zbawienne remedia, które nie działały, ale nie sposób było babci w tych poszukiwaniach zatrzymać.
To jest doskonały przykład, z tym że teraz nie szukamy tych cudownych rozwiązań w aptekach, a głównie w świecie różnych idei, ofert psychologiczno-rozwojowych. Kolejne teorie, warsztaty, festiwale, poradniki, wszystko wydaje się zbawienne, uwalniające od problemów, niepokoju i bólu egzystencjalnego. Trudno nam wyzwolić umysł od tego wszystkiego i zobaczyć daną sytuację, świat i samego siebie, tak jak jest. A nawet jeżeli to się udaje w momentach, kiedy życie w miarę dobrze się układa, to gdy zaczyna dziać się źle, odruchowo wpadamy w utarte ścieżki i znów rozpaczliwie szukamy jakiegoś koła ratunkowego, dokonujemy przeglądu ofert, które zapewnią nam spokój.
Właśnie na tych naszych potrzebach bazują m.in. wszystkie reklamy przekonujące, że jakaś rzecz jest kluczem do szczęścia. Jeśli kupisz nasz produkt, to będziesz szczęśliwy, otoczony przyjaciółmi, będziesz miał fajną rodzinę. Racjonalnie myśląc, wiemy, że to tak nie działa, ale problem polega na tym, że większość decyzji podejmujemy jednak pod wpływem emocji.
Natomiast przytoczona przeze mnie teoria umysłu jako narządu przewidywania pokazuje, jak znakomitym narzędziem jest psychoterapia. Psychoterapeuta, jeśli spełnia swoją funkcję, może być wykrywaczem tych niezbyt pasujących do rzeczywistości modeli, które mamy w umysłach. Przychodzimy na terapię i mówimy: mój świat wygląda tak i tak, i rzutujemy ten nasz model na terapeutę. A terapeuta może powiedzieć: „Stop, powinieneś uaktualnić swój model, bo ten, który masz, nie pasuje do naszego spotkania, do aktualnego czasu, do bardziej dorosłych sposobów rozumienia świata i relacji między ludźmi”. W takim ujęciu terapia opiera się na wykryciu modelu przewidywania, jaki ma dana osoba, następnie pokazaniu tego, że nie przystaje on do obecnego czasu i sytuacji, a potem uaktualnieniu go – na model bardziej adaptacyjny.
Odnoszę wrażenie, że współcześnie jesteśmy tak atakowani różnego typu modelami i wizjami świata, że wszyscy mamy chyba jakieś zaburzenia poznawcze.
Pewnie tak. Jesteśmy zatopieni w świecie, który został na tyle wykreowany, że zaczęliśmy wierzyć, że on naprawdę tak wygląda. Można powiedzieć, że kultowy Matrix stał się rzeczywistością. Dlatego jednym z najtrudniejszych i jednocześnie najważniejszych zadań, które stoją przed człowiekiem, jest wyzbycie się tych wszystkich miraży, które nas atakują i oferują łatwe rozwiązania.
Sławomir Murawiec, dr hab. n. med., specjalista psychiatra, psychoterapeuta. Główny ekspert ds. psychiatrii Akademii Zdrowia Psychicznego „Harmonia”.