Skąd presja, żeby wykazać się wiedzą na każdy temat, jakby taka idea była w ogóle możliwa? Ostatnio znajoma stwierdziła, że już boi się mówić, że lubi jeździć na rowerze, bo musi odpowiadać, jakie ma opony, siodełko i czy słucha podcastów o tematyce rowerowej. A ponieważ nie słucha, to czuje się mało kompetentna w temacie… lubienia jazdy na rowerze! – pisze w swoim pierwszym felietonie na naszych łamach psycholożka Urszula Sołtys-Para, namawiając, żebyśmy nie przejmowali się, że nie wiemy wszystkiego, i robili swoje.
Wiem, że nic nie wiem – tak mądrze powiedział Sokrates, a my doceniamy i kiwamy głowami. Mamy oswojone przekonanie, że „Najmądrzejszy jest ten, który wie, czego nie wie” i chyba mało kto śmie polemizować z tą opinią. Jeśli jednak chodzi o nas samych – nie jesteśmy już tacy skorzy do łaskawego akceptowania i doceniania własnej niewiedzy. Często czujemy zażenowanie, a nawet wstyd, gdy okazuje się, że czegoś nie znamy albo nie umiemy. W takich przypadkach – jako psychoterapeutka – znów mówię kolejnej osobie, że nie nauczymy się pływać, nie wchodząc do wody; nie nauczymy się smażyć naleśników, nie psując pierwszego; nie nauczymy się obcego języka, nie mówiąc z błędami; nie nauczymy się jeździć na łyżwach, jeśli nie opanujemy techniki upadania. A to wszystko wymaga początkowej konfrontacji z faktem, że o czymś nie mamy pojęcia, i podarowania sobie czasu na przyswojenie wiedzy lub nabycie umiejętności. Tak bardzo boimy się zacząć, boimy się próbować, bo nie wiemy, jak się coś robi.
Te wątki naprawdę często wybrzmiewają w rozmowach z pacjentami – z tymi bardzo wrażliwymi i z tymi, którzy stawiają sobie wysoko poprzeczkę. Dominuje w tym wszystkim tak zwany lęk przed porażką. Moim zdaniem słowo „porażka” samo w sobie jest porażką. Dlaczego łatwiej nam ogłaszać, że coś nam się nie udało, że przegraliśmy, niż mówić o nowych doświadczeniach, o rozwoju, o przypadkowych odkryciach?
Sama pamiętam, jak pobłądziłam raz na suwalskich szlakach. Kurczę, kiedyś byłam przewodnikiem beskidzkim, wydawałoby się, że automatycznie powinnam współpracować z mapami i szlakami turystycznymi, a tymczasem… zgubiłam się. Niby Suwalszczyzna to nie Beskidy, ale oznaczenia są jednak podobne. No więc pomyliłam drogi, ale dzięki temu trafiłam na takie krzewy malinowe, jakich od dzieciństwa nigdzie nie spotkałam. Może pamiętacie, jak to kiedyś w lasach rosły krzewy naprawdę malinowoczerwonych, soczystych i słodkich od słońca owoców? Żadne takie ogródkowe bladoróżowe i kwaskowate jak te sprzedawane obecnie na placach targowych w wielkich miastach. Tamte były zupełnie inne! Moje córki od razu dokonały przeformułowania, że wspaniale jest błądzić i gubić drogę. No bo gdyby nie to, nie trafilibyśmy przecież w słoneczne, odludne, rajskie miejsce.
To taka banalna sprawa, ale ile wspaniałych odkryć dokonanych zostało z przypadku, niemalże przez pomyłkę, zaczynając od klasycznego przykładu z Aleksandrem Flemingiem i bałaganem w jego laboratorium, co skończyło się odkryciem penicyliny. Drugi znany nam klasyk to Tomasz Edison, który podjął kilkaset prób wynalezienia żarówki, ale się nie zniechęcił. Jak wieść niesie – wszystkim tym, którzy naśmiewali się z jego wielu nieudanych eksperymentów, ripostował, że dzięki nim zna już kilkaset sposobów, w jaki nie należy tworzyć żarówki. To dopiero hart ducha i wytrwałość!
Krótkie stwierdzenie – nie wiem. Co za tym dalej idzie? Słyszę, jak kolejna osoba mówi, że poczułaby się głupia, gdyby miała się przyznać, że nie pamięta wydarzeń z historii współczesnej, nie potrafi wymienić wszystkich nazwisk polskich noblistów, nie zna nazwy stolicy Samoa i nie widziała ostatniego filmu Stevena Spielberga. Skąd presja, żeby wykazywać się wiedzą na każdy temat, jakby taka idea była w ogóle możliwa? Ostatnio znajoma powiedziała mi, że już boi się mówić, że lubi jeździć na rowerze, bo zaraz dostaje masę pytań specjalistycznych – jakie ma opony i jakie siodełko, z czego wykonany jest rower, buty i skarpetki, i czy słucha podcastów o tematyce rowerowej. A ponieważ nie słucha, to czuje się mało kompetentna w temacie… lubienia jazdy na rowerze!
Skąd w nas ten lęk przed oceną, dlaczego tak łatwo przychodzi nam uznanie, że jesteśmy głupi i niekompetentni? Czy wynika to z systemu oceniania w polskich szkołach, w których kolorem czerwonym namiętnie podkreśla się błędy i pomyłki? A może z wpływów Kościoła katolickiego, który do niedawna jeszcze miał nazbyt silny krytyczny wpływ na rozwój sumienia u dzieci i nastolatków, czego żniwa zbierają obecnie psychoterapeuci w gabinetach, rozmawiając z poranionymi dorosłymi? Skąd w nas tendencja do perfekcjonizmu, do nadmiarowego wymagania od siebie?
Tak trudno nam zaakceptować fakt, że czegoś nie wiemy, powiedzieć: „Nie wiem – opowiedz mi, proszę”. A wtedy przecież może wydarzyć się tyle dobra! Możemy – na przykład – sprawić komuś przyjemność, bo będzie mógł coś wytłumaczyć, podzielić się wiedzą, a my się ucieszymy i z ciekawych informacji, i z faktu, że ktoś miał frajdę. Inny możliwy scenariusz jest taki, że zareagujemy, mówiąc: „Nie wiem i mało mnie to w sumie obchodzi”, bo przecież i tak nie można wiedzieć wszystkiego, przejmować się wszystkim i za wszelką cenę dowiadywać się wszystkiego, co się da. Zamodelujemy tym samym dystans i – dzięki nam – innym być może puści trochę napięcie, że i oni nie zawsze wiedzą wszystko. Wszak niejednokrotnie inspirujemy się reakcjami innych osób, kiedy udziela się nam czyjaś postawa, czyż nie?
No i jeszcze jeden możliwy scenariusz sobie wyobrażam – że z ciekawością zdecydujemy się poszerzyć wiedzę i z ekscytacją powiemy: „Super, że jeszcze tego nie wiem, bo mogę się dowiedzieć”. Zdobywanie wiedzy może być przecież procesem radosnym!
Podczas XXII Światowego Kongresu Hipnozy Medycznej i Klinicznej, który odbył się w maju bieżącego roku w Krakowie, na wykładzie Julie H. Linden, psychoterapeutki amerykańskiej, padło pytanie: „Co wam się podoba w procesie starzenia się?” („What do you like about aging?”). Dziwne pytanie? Może. Ale zanim będziecie kontynuować czytanie, zatrzymajcie się na chwilkę, odetchnijcie i zastanówcie się: co jest dobrego w starzeniu się? Co daje nam szybki nurt upływającego czasu? Czego rok za rokiem zyskujemy więcej? Ciekawe, jakie będą wasze odczucia. W Krakowie jedną z częściej pojawiających się odpowiedzi – obok autonomii i niezależności finansowej – było: „Coraz mniej przejmuję się tym, co myślą o mnie inni”. No właśnie – czy coś wiem, czy nie wiem, to i tak robię swoje.
Czujmy się więc zachęcone i zachęceni do niewiedzenia i zadziwienia, do szukania, do przypatrywania się światu z różnych perspektyw – zarówno w kontekście samych siebie, jak i innych osób. Nieraz mamy, niestety, tendencję do szybkich ocen na temat świata i ludzi: „Jak on mógł tak zrobić?”, „Jak ona mogła tego nie wiedzieć?”, „Jak to mogło się stać?” – podczas gdy warto, zamiast osądzania, włączyć tryb zaciekawiania się i otwartości.
W przypadku „niewiedzenia” myślę sobie jeszcze o tym, jak często to właśnie wiedza nas zamyka, jak bardzo blokuje naszą kreatywność, podczas gdy niewiedza otwiera na działanie sił wyobraźni. Przypomina mi się zdanie przypisywane Albertowi Einsteinowi, że „Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy” oraz spostrzeżenie (podobno Einsteina, nie wiem tego na pewno, ale wypowiedź warta zacytowania) – „Gdy wiele osób myśli nad czymś trudnym, co zrobić, i dochodzi do wniosku, że się tego czegoś nie da zrobić, to pojawia się ktoś, kto nie wie, że się nie da, i właśnie on to robi”. Czyż nie piękne? A nie jest to inny portal, przez który można przenieść się na drogę poznawania świata i siebie? Poprzez twórcze działania i otwartość na skojarzenia? Aby było to możliwe, niezbędne jednak jest wyłączenie w sobie lęku przed oceną, a wiem, że to bardzo, bardzo trudne. Czujemy na sobie spojrzenia innych, podczas gdy tak naprawdę wszystko rozgrywa się w naszych głowach, bo większość ludzi skupiona jest na sobie i własnym lęku przed byciem ocenianym (tak, u innych rozgrywa się ten sam lękowy scenariusz).
Idąc jednak dalej za własnymi skojarzeniami, przypomnij sobie pewien krążący w Internecie tekst ze zdjęciem uroczego trzmiela. Zdjęcie opatrzone było komentarzem, że według praw aerodynamiki trzmiel nie powinien latać – szerokość jego skrzydełek jest zbyt mała, by utrzymać ciało owada w locie. Puenta jednak jest taka, że… sam trzmiel na szczęście o tym NIE WIE.
Życzę odwagi zarówno w przyznawaniu się do niewiedzy, jak i w budzeniu w sobie ciekawości i kreatywności, mimo lęku.
Urszula Sołtys-Para, psycholożka i psychoterapeutka ericksonowska. Prowadzi prywatną praktykę psychoterapeutyczną w Tychach – pracuje z osobami dorosłymi, parami i rodzinami. Autorka poradników dla rodziców i książki „Przebodźcowani. Szukając siebie w świecie nadmiaru”. Współautorka podcastu „Wspólne słowa”, w którym razem z Anną Dankowską popularyzuje wiedzę z zakresu psychologii, twojpsycholog.net.pl.