„Pracownik wysłał dziś trzy maile i skończył pracę” - to zdanie brzmi jak koszmar pracodawcy. A co jeśli właśnie tak powinien wyglądać typowy poniedziałek? TikTokerka i edukatorka Marisa Jo stosuje zasadę „bare minimum Mondays” i wykonuje w poniedziałki tylko najpilniejsze zadania. Twierdzi, że pomaga jej to być produktywną w resztę dni tygodnia.
Większość z nas zna to uczucie. Ucisk w żołądku w niedzielne popołudnie na myśl: „jutro praca”. Ta sama myśl towarzyszyła Marisie Jo, tiktokerce i blogerce. Jak mówiła:
- Wiedziałam, że w poniedziałek obudzę się zalękniona, że już mam zaległości. To uczucie rosło z każdym kolejnym dniem tygodnia.
Dziewczyna opracowała kontrowersyjną metodę, która pomaga jej zarządzać tym stresem - nazwała ją „bare minimum Mondays” (czyli „poniedziałki po linii najmniejszego oporu”).
- Bardzo starałam się przezwyciężyć uczucie wypalenia, ale to, oczywiście, nie działało - wyznała Marisa Jo w rozmowie z CNBC Make It. Twórczyni, zmęczona uczuciem paniki w poniedziałkowy poranek, od zeszłego roku wprowadziła nieoczywiste rozwiązanie - robi w poniedziałek tylko to, co jest absolutnie konieczne, a samą pracę rozpoczyna kilka godzin później niż w inne dni.
- Odkąd dałam sobie przyzwolenie na zrobienie najmniejszej dawki pracy w poniedziałki - poczułam wielką ulgę. Porzuciłam myśl, że moja wartość jest zdefiniowana tym, ile potrafię zrobić w jak najkrótszym czasie. Dzięki temu zmieniłam swoje nastawienie, presja złagodniała, a moja ogólnotygodniowa produktywność wzrosła - powiedziała Jo.
Marisa Jo ukuła i wprowadziła termin „bare minimum Monday” na TikToku, a jej filmiki opatrzone tym hasztagiem miały ponad 2.2 miliona wyświetleń.
Ostatnie badanie przeprowadzone przez LinkedIn i Headspace wykazało, że niemal 75% pracujących Amerykanów i Amerykanów doświadcza tzw. „Sunday scaries”, czyli ataków lęku na myśl o nadchodzącym tygodniu już w niedzielne popołudnia. Nie posiadamy polskich danych, ale jest doza prawdy w stwierdzeniu, że w każdą niedzielę nieuchronnie nadchodzi moment, w którym przestaje ona być po prostu dniem wolnym, a zaczyna być „dniem przed poniedziałkiem.”
- Mamy bardzo dużo pracy i bardzo dużo spotkań, którymi zapchane są nasze kalendarze, czasem wiele tygodni do przodu. To potrafi zestresować nawet w dni wolne. Powinniśmy więc zwracać większą uwagę na komfort psychiczny naszych pracowników, nie zaś naciskać na to, żeby już o 9 rano w poniedziałek działali na najwyższych obrotach - zauważa Andrew Hunter, specjalista ds. rozwoju kariery i współzałożyciel wyszukiwarki internetowej Adzuna w rozmowie z CNBC Make It. - Popularność trendu „bare minimum Mondays” mówi o tym, jak ważne jest by nasi pracownicy wybierali czas i porę na najlepszą intensywność pracy. Dzięki temu zmniejszy się stres z nią związany. Zmniejsza to też potencjał wypalenia.
Jak filozofia „minimalnych poniedziałków” pomaga w walce z wypaleniem? I czy to strategia odpowiednia dla wszystkich?
Czytaj także: Jak poradzić sobie z letnim spadkiem produktywności w pracy? 5 skutecznych sposobów
Jak wygląda „poniedziałek na najniższych obrotach”?
- Pierwsze godziny poranka są „wolne od pracy i telefonu” i służą przygotowaniu do nadchodzącego tygodnia. Kończę rzeczy, których nie zrobiłam w weekend, wypoczywam, trenuję, robię zakupy - słowem zajmuję się tym, czym czuję, że powinnam się zająć - wylicza Jo Marisa.
Później przechodzi do pracy, angażując się w nią na trzy godziny, wykonując niecierpiące zwłoki zadania, które muszą zostać wykonane tego dnia.
- Zawsze upewniam się, że zadania, które są pilne czy wyjątkowo ważne są wypełnione - zastrzega. - Wszystko inne czeka zwykle do wtorku, chyba, że uda mi się nabrać niezbędnej energii wcześniej.
Kto z nas nie wykonywał tylko najpilniejszych zadań w poniedziałki, zostawiając resztę na dni z lepszą motywacją, niech pierwszy rzuci kamieniem... Jest to jednak odważne, że blogerka mówi się o tym ze swobodą i publicznie - zwykle trzymamy nasze pozapracowe zajęcia w godzinach pracy w tajemnicy lub wstydzimy się tego, że nie jesteśmy w stanie intensywnie działać już o 9:15.
Chociaż „minimalne poniedziałki” poniosły się echem na wielu platformach społecznościowych, Marisa Jo zauważa, że jest wielu jego krytyków:
- Określenie 'minimalne' ma złą sławę i jest zwykle kojarzone z robieniem czegoś po łebkach. Jednak jego prawdziwa definicja to: „najmniejsza ilość tego, co uchodzi”. Krytycy zapominają, że „minimum” to nadal wystarczająca ilość - przekonuje.
Psycholożka pracy Natalie Baumgartner zauważa w tym samym artykule, że łatwo jest popaść w złość na pracowników, którzy odkładają zadania na później i przypisywać im złe intencje. Jednocześniej twierdzi, że koncept ten powinien zwrócić naszą uwagę na potrzebę wprowadzenia zmian w samym postrzeganiu pracy:
- Rozumiem, że niektórzy mogą to interpretować jako lenistwo lub pobłażanie sobie, ale jeśli nie pozwolimy ludziom stworzyć własnej równowagi między pracą a wypoczynkiem, nie osiągniemy kompromisu - wyjaśnia w artykule.
Trudno nie zauważyć oczywistych zagrożeń - że pracownicy już zawsze będą niewiele robić w poniedziałki.
- Źle rozumiane „bare minimum Mondays” mogą być sprowadzone do tego, że przesunie się stresory na wtorek, a ilość pracy skumuluje się. Może mieć to efekt odwrotny i poskutkować jeszcze większym stresem. Zamiast uspokoić, zwiększy lęki związane z pracą - tłumaczy dr Baumgartner.
Amy Zimmerman, zarządzająca zasobami ludzkimi w Relay Payments, podziela ten pogląd:
- Jeśli ktoś regularnie zwleka wykonywaniem obowiązków, bardzo łatwo rozciąga „bare minimum Monday” na „bare minimum everyday” - przestrzega.
Trudno nie przyznać im racji.
Eksperci CNBC Make It zauważyli, że poniedziałki z minimalną ilością zadań źle wpłynąć na atmosferę w firmie.
- Jeśli podejmiesz decyzję, że nie prowadzisz spotkań lub projektów w poniedziałki i nie dzielisz się tym z zespołem, łatwo zabrać podejrzeń o nieczystych intencjach - podkreślają.
Warto też pamiętać, że nie każdy rodzaj pracy pozwala na branie na siebie minimalnej ilości zobowiązań na początku tygodnia. Może być tak, że przez twoje „minimalne poniedziałki”, ktoś ma je „maksymalnie” pracowite, bo poza swoimi zajęciami musi wykonać także twoje.
O tym, jak takie zjawisko wpływa to na atmosferę w zespole, nie trzeba nawet wspominać.
Czytaj także: Praca super, tylko ci ludzie! Podpowiadamy, jak postępować z trudnymi współpracownikami
Chociaż szansa na to, że idea „poniedziałków po linii najmniejszego oporu” zostanie szeroko przyjęta w firmach jest raczej niewielka, psycholożka CNBC Make It zauważa, że sam koncept może tak naprawdę przynosić pracodawcom zyski:
- Główne przesłanie jest bardzo dobre - musimy dbać dobrostan naszych pracowników. „Bare minimum Mondays” to ciekawy pomysł, który można wziąć po uwagę - podkreśla w artykule dr Baumgartner.
Są firmy, które dostrzegły, że pokładanie zaufania w tym, że pracownik poprawnie wykona swoje zadania sprawia, że klimat w zespole jest zdrowszy, a motywacja wysoka:
- Nie trzeba wybierać - można nie przyzwalać na odpuszczanie zobowiązań, ale jednocześnie pozwalać na większą swobodę w czasie ich wykonania - przekonują na koniec rozmówcy.
Jak to osiągnąć - takiego planu nie opisano. Ale my zastanawiamy się, jak po lekturze tego tekstu potoczy się wasz dzisiejszy poniedziałek?
Źródło: 'You’ve probably had the Sunday scaries. To beat them, consider ‘bare minimum Mondays’, '
https://www.cnbc.com/2023/04/18/bare-minimum-monday-how-it-works-and-what-experts-think-.html [dostęp: 31.08.2024]