1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Godne wynagrodzenie – jak rozmawiać o pieniądzach z pozycji dorosłego, wyjaśnia psychoterapeuta Wojciech Eichelberger

Godne wynagrodzenie – jak rozmawiać o pieniądzach z pozycji dorosłego, wyjaśnia psychoterapeuta Wojciech Eichelberger

Wojciech Eichelberger (Fot. Inka Rosocha)
Wojciech Eichelberger (Fot. Inka Rosocha)
Czy to, ile zarabiamy, mówi dużo o ważności naszej pracy i nas samych? Czego nie warto robić za żadne pieniądze? I co to w ogóle znaczy godne wynagrodzenie – wyjaśnia psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Są szefowie, którzy oczekują wyjaśnienia, dlaczego chce się podwyżkę, na co nam te pieniądze. Remont mieszkania bywa dobrym argumentem.
Nasuwa się pytanie: czy w tej organizacji dostajemy pieniądze za pracę, czy kieszonkowe albo środki na swoje elementarne potrzeby. Szef, który chce wiedzieć, na co pracownikowi pieniądze, zachowuje się jak ojciec, który decyduje, czy nasze potrzeby są dość ważne i rozsądne. A więc czy podnieść nam „kieszonkowe”. To przykład na przenoszenie przez nas do pracy relacji zależności i podporządkowania, jakie mieliśmy z rodzicami. Kiedy zależy nam nadmiernie na uznaniu przełożonego, na jego opinii na nasz temat, na tym, aby nas lubił – często rezygnujemy ze sprawiania mu kłopotu oczekiwaniem godziwej zapłaty. Dla organizacji uwikłanie pracowników w przeniesioną z ich dzieciństwa relację jest dobre, bo mniej kosztują, a zarazem są zaangażowani. Ale dla pracownika to bardzo niebezpieczne. Pracuje wtedy często ponad siły, w wiecznym stresie, zabiegając o pochwały, zadowolenie i sympatię szefa.

Jak więc przygotować się do rozmowy o podwyżce i jak ją przeprowadzić, by była skuteczna?
Przede wszystkim trzeba rozmawiać z pozycji dorosłego, a nie dziecka, które się skarży, że ma za mało pieniędzy i prosi pracodawcę, by łaskawie dał trochę więcej. Nie należy więc podczas takiej rozmowy apelować do współczucia szefa ani ustawiać się w roli potrzebującej wsparcia ofiary czy biedactwa. Pomoże w tym unikanie zwrotów takich jak: „chcę”, „nie chcę”, „nie podoba mi się”, „muszę” lub „nie mam innego wyjścia”. Są one bowiem odbierane przez drugą stronę jako emocjonalne i niedojrzałe. Na przykład nadużywanie „muszę” jest traktowane jako brak odwagi, żeby wyrazić swoje stanowisko i swoje uczucia, oraz jako przejaw niezdolności do podjęcia własnej, odpowiedzialnej decyzji. Sugerujemy wtedy bowiem, że to wyłącznie obiektywne, zewnętrzne okoliczności zadecydowały o tym, że upominamy się o podwyżkę, a nie my sami.

No ale często tak właśnie jest! Powodem może być choćby inflacja, kiedy wszystko drożeje, a tylko pensja stoi w miejscu.
Ale inflacja dotyczy wszystkich: zarówno pracowników, jak i pracodawców. Najlepiej rozmawiać z pozycji kogoś, kto pracuje sumiennie, firma na tym zyskuje, więc podwyżka mu się należy. To, że chcemy więcej pieniędzy za swoją pracę, w większości przypadków nie wynika z inflacji czy innych okoliczności zewnętrznych, które sprawiają, że popadamy w biedę. Na ogół oczekujemy podwyżki, bo chcemy mieć nie tylko godny standard życia, ale i sprawiedliwe wynagrodzenie. Właściwym argumentem są wtedy nasze wyniki, kwalifikacje, zaangażowanie i wiedza o dochodach firmy. Wtedy będziemy rozmawiać z pozycji biorącego odpowiedzialność za swoje decyzje i za swoje życie dorosłego. A dorosły używa w rozmowie z szefem zwrotów takich jak: „uważam, że”, „uznaję”, „widzę to tak...”, „biorę odpowiedzialność za...”, „wybieram”, „decyduję”. Możemy też zasygnalizować –ale tylko wtedy, gdy jesteśmy naprawdę na to gotowi – że jeśli jakość naszej pracy nie zostanie doceniona, to zdecydujemy się na poszukanie innego pracodawcy.

To brzmi jak ultimatum.
Ale nim nie jest. To jedynie stwierdzenie faktu i uczciwa informacja dla pracodawcy o stopniu naszej frustracji związanej z dotychczasowym niedocenieniem, a także o determinacji w działaniach na rzecz zmiany tego stanu rzeczy. I musimy być realnie przygotowani na to, że pracodawca powie: „W takiej sytuacji znajdę kogoś, kto nie ma takich oczekiwań finansowych”. Postawienie sprawy podwyżki na ostrzu noża nie może być blefem ani manipulacją. Trzeba mieć przygotowany spadochron i w perspektywie lądowisko, na którym można będzie bezpiecznie wylądować. W przeciwnym razie albo będziemy zmuszeni do wycofania się z decyzji rezygnacji z pracy , tracąc szacunek i wiarygodność w oczach pracodawcy, a także pracując dalej z poczuciem krzywdy, rozgoryczenia i bez motywacji, albo wylądujemy w czarnej dziurze finansowej, przy okazji naruszając poczucie bezpieczeństwa najbliższych ludzi.

Jeśli szef zdaje sobie sprawę z tego, że pracownik, któremu odmówił podwyżki, zacznie gorzej pracować, to może w końcu sam go zwolnić.
Menedżerowie i osoby zarządzające dużymi organizacjami o tym wiedzą. Nie znaczy to wcale, że są bardziej skłonni do podnoszenia pensji. Liczą na to, że zagrożony zwolnieniem pracownik nadal będzie pracował wydajnie. Szczególnie gdy wiedzą, że o lepiej płatną pracę nie będzie łatwo. Dlatego aby pracodawców dbających, skądinąd słusznie, o rozwój i bezpieczeństwo firmy, skłonić do podwyżek, warto zapewnić organizacyjne wsparcie jakichś grup nacisku czy związków i negocjować z pracodawcami w trybie tak zwanych sporów zbiorowych.

Jednostka nie ma szans?
Pojedynczy pracownik nie może zastrajkować. Gdy nie przyjdzie kilka dni do pracy lub będzie w trybie włoskiego strajku siedział bezczynnie za biurkiem, zostanie zwolniony dyscyplinarnie za niewykonywanie obowiązków, na które się z pracodawcą umówił. Ponieważ sytuacja na rynku pracy sprawia, że pozycja pracownika jest w tej chwili słabsza niż pracodawcy, to pracodawcy mogą sobie pozwalać na zwalnianie kłopotliwych pracowników, upominających się o godne wynagrodzanie. Dlatego czasami lepszym rozwiązaniem dla naszego sumienia i samopoczucia jest odejście z firmy, w której czujemy się niedocenieni i niegodnie traktowani.

Poczucia godności lepiej nie narażać na szwank, gdyż w perspektywie życia zapłacimy za to demoralizacją, autoagresją, depresją, uzależnieniami, destrukcją zdrowia i związków z bliskimi ludźmi. Z tych samych powodów za żadne pieniądze nie wolno sprzedawać swojego poczucia godności i przyzwoitości w firmach czy organizacjach, które w naszym odczuciu zachowują się nieetycznie i niegodnie, czyli w imię swoich egoistycznych, krótkowzrocznych interesów szkodzą ludziom i psują świat.

Ilustracja Paweł Jońca Ilustracja Paweł Jońca

Usłyszałam od menedżera pewnej organizacji, że ten pracownik nie ma co prosić o podniesienie stawki, bo praca to jego życiowa misja, a więc i tak z niej nie zrezygnuje.
To częsty przejaw przemocy ekonomicznej, wykorzystywany do obniżenia kosztów, jakie ponoszą firmy, organizacje lub państwo, zatrudniając wykwalifikowanych, ofiarnych, misyjnie motywowanych pracowników w tych dziedzinach gospodarki i usług, które są najważniejsze dla dobrostanu obywateli. Mam na myśli: edukację, ochronę wód i przyrody, ekologiczne rolnictwo, opiekę zdrowotną, kulturę, sztukę, bezpieczeństwo czy ratownictwo. Tam z reguły pracują ludzie, którzy potrzebują pracy spełniającej ich potrzebę sensu, ważności i przydatności, a zarazem angażującej ich najistotniejsze predyspozycje i talenty. Ale gdy domagają się od swojego pracodawcy godnego wynagrodzenia, to okazuje się, że ważność, niezbędność, sensowność ich pracy i wielka odpowiedzialność z tym związana jest traktowana przez pracodawcę – czyli w tym przypadku państwo – jako bezkosztowa premia do ich pensji.

Odmawianie ludziom godnego wynagrodzenia dlatego, że ich praca jest społecznie wysoce użyteczna, to pokrętna racjonalizacja, która ma uzasadnić niesprawiedliwość. W tle tej racjonalizacji można się doszukać ukrytego założenia, że ludzi wykonujących pracę niedostarczającą wartości dodanej w postaci poczucia sensu, misji i etycznej nieskazitelności trzeba wynagradzać dodatkowo za frustrujące uczestnictwo w wyścigu szczurów, a nierzadko także za wypieranie ze świadomości konfliktu sumienia.

Szefowie tłumaczą się obniżaniem kosztów pracy.
System nastawiony na obniżanie kosztów pracy demoralizuje nas wszystkich. Cała gospodarka wymaga tego, żeby zwiększać zyski. Naczelny nakaz moralny liberalnego kapitalizmu brzmi: zarabiaj i kupuj. Ta jednostronność prowadzi, niestety, do demoralizacji nawet zawodów misyjnych. Na przykład lekarze nie mają warunków, aby poświęcać pacjentom tyle czasu, uwagi i wiedzy, ile potrzeba, by pracować w zgodzie z ich misją i przysięgą, czyli przynajmniej nie szkodzić. 10 minut na jednego pacjenta w przychodni nie pozwala go nawet właściwie zdiagnozować.

Godząc się na takie zasady, zarabiamy więcej?
Jak już mówiłem, żadna podwyżka nie powinna skłaniać nas do pracy, która jest w konflikcie z naszym sumieniem. Zagraża to bowiem psychicznej integralności, która jest fundamentalnym warunkiem zdrowia. Sumienie ma się dobrze, gdy wybieramy, działamy i zachowujemy się w zgodzie z tym, co odczuwamy głęboko w naszym brzuchu, sercu i umyśle i co uznajemy za najcenniejsze, najważniejsze i słuszne. Jeśli więc na przykład uznajemy niekrzywdzenie innych (nie czyń bliźniemu tego, co tobie niemiłe) za wyraz i nakaz naszego sumienia, to potrzebujemy uwzględniać ten wewnętrzny głos przy podejmowaniu decyzji dotyczących innych ludzi.

A jeśli nie posłuchamy tego głosu?
Prędzej czy później zaczniemy cierpieć nie tylko egzystencjalnie czy duchowo, lecz również fizycznie. Możemy odczuwać niespecyficzne, niedające się zdiagnozować i niepoddające się leczeniu bóle, niepokoje, koszmary senne, bezsenność lub niezrozumiałego pochodzenia choroby autoagresywne (reumatyczne, czy chroniczne zaburzenia układu pokarmowego). Tego typu objawy mogą być wyrazem wypartych ze świadomości wyrzutów sumienia. Co więcej, pojawić się może wtedy tendencja do dalszego demoralizowania się. Bo kiedy raz lub dwa przełamiemy opór sumienia, to uruchamia się często mechanizm podobny do złamania abstynencji w uzależnieniach. Tracimy zdolność do decydowania o sobie.

Tracimy wolność wyboru, kiedy łamiemy sumienie?
Jeśli pozwoliliśmy się choćby raz zdemoralizować pieniędzmi czy szantażem, to może być nam bardzo trudno wycofać się z takich sytuacji i nie brnąć w nie dalej. Nie jest łatwo przyznać się przed innymi do wykroczeń przeciwko własnemu sumieniu, poczuciu godności i przyzwoitości. Pojawia się więc silna pokusa, by ukrywać to, co zrobiliśmy, zaprzeczać faktom i uciekać przed konsekwencjami, co oczywiście sprzyja dalszej demoralizacji.

Współczesna kultura wspiera proces demoralizacji?
Odpowiada za to powszechna filozofia maksymalizowania zysku. W jej ramach pensje pracowników nazywa się i księguje jako koszt. A im większe koszty, tym mniejszy zysk. To błąd w myśleniu i w systemie wartości nazywać pracę ludzi „kosztem”. Szczególnie tam, gdzie pracujemy w roli pomocowej czy edukacyjnej, w bezpośrednim kontakcie z potrzebującymi. Tam ludzkie cechy i kompetencje pracownika, wzorzec, jakim jest on dla innych – są szczególnie istotne. Nikt rozsądny nie chce przecież, żeby w imię obniżenia kosztów systemu edukacji, nauczycieli zastąpiły w szkołach komputery i sztuczna inteligencja.

Kiedy więc warto dla swojego sumienia i zdrowia zrezygnować z podwyżki, zwiększenia dochodów?
Wtedy gdy we własnym autonomicznym odczuciu i rozumieniu osiągnęliśmy wystarczająco godny i wygodny materialny poziom życia. Wtedy gdy nie ma w nas zgody na to, by poświęcić nasze bezcenne życie zarabianiu i kupowaniu, ściganiu się w niekończącym się wyścigu szczurów, by mieć więcej i jeszcze więcej. Gdy rozumiemy, że lepsze jest wrogiem dobrego. Gdy przeczuwamy, że nasze szczęście zależy przede wszystkim od naszej wewnętrznej harmonii, spokoju i kochającego, współczującego serca. Gdy dotrze do nas, że wychowywanie własnych dzieci jest pracą i odpowiedzialnością, które musimy wykonać osobiście i nikt nas w tym nie zastąpi.

Zastąpi płatna opieka, a my w tym czasie dużo zarobimy, żeby dzieci wszystko miały.
Dziś nawet zatrudnieni przez państwo pracownicy misyjni, związani z edukacją i wychowaniem, zaniedbują swoje dzieci, by zajmować się dziećmi innych zapracowanych rodziców, bo inaczej nie zarobią na godziwe życie. Rosną więc kolejne pokolenia, które uczymy, że najważniejsze są: kasa, szpan i komfort. Pokolenia o niskim poczuciu bezpieczeństwa i własnej wartości, nieufające więziom międzyludzkim ani nieumiejące ich budować. W dodatku tak wychowani ludzie nie chcą mieć dzieci, a jeśli je mają, to nie wchodzą w rolę rodzicielską. To groźny, bardzo negatywny proces, z którego każdy powinien zdać sobie sprawę i dokonywać takich świadomych wyborów, by przynajmniej w obszarze własnej odpowiedzialności i wpływu mu przeciwdziałać.

Wojciech Eichelberger psycholog, psychoterapeuta i trener, autor wielu książek, współtwórca Instytutu Psychoimmunologii (ipsi.pl) oraz portalu PositiveLife (positivelife.pl)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze