1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. (Nie)równość genderowa. Płeć stała się sprawą polityczną

(Nie)równość genderowa. Płeć stała się sprawą polityczną

(Ilustracja: Marianna Sztyma)
(Ilustracja: Marianna Sztyma)
Wydaje się, że kobiety są dziś w innym miejscu niż ich babki, że osobom niebinarnym i transpłciowym żyje się prościej niż kiedyś. Czyżby? Wiele stereotypów wokół płci nadal ma się dobrze, a problemy transosób nie zniknęły, o czym mówi profesor nauk społecznych Barbara Józefik.

Tekst pochodzi ze „Zwierciadła” 4/2025

Mam poczucie, że płeć stała się sprawą polityczną, więc rozmowa na ten temat może być dość ryzykowna.

Rzeczywiście tak jest, co ma poważne konsekwencje dla osób, które borykają się z problemem dotyczącym tożsamości płciowej. Ich prywatne problemy nagle są interpretowane w kontekście politycznym, a to utrudnia rzeczową dyskusję, a w konsekwencji może mieć wpływ na rozstrzygnięcia prawne. Przypomnijmy, że w tym momencie osoby, które mogłyby przejść prostszą ścieżkę do formalnego dokonania korekty płci przypisanej przy urodzeniu, nie mogą na to liczyć, tylko muszą pozywać rodziców, bo w Polsce obowiązuje takie prawo, co dodatkowo komplikuje życie tych osób. W tym więc sensie klimat polityczny utrudnia zobaczenie złożoności zjawiska. Bo problem jest złożony – nie wszystko jeszcze wiemy, musimy mieć przestrzeń na przyglądanie się temu, co się w ostatnich latach dzieje w tym zakresie, jak rozumieć różnorodność i to, że problemy z tożsamością płciową są o wiele częściej zgłaszane niż kilka dekad temu.

Czytaj także: Jak wspierać dzieci w poszukiwaniu ich tożsamości seksualnej?

Pewne środowiska twierdzą, że kiedyś problemów z tożsamością płciową nie było. A zapewne były, tylko się ich nie ujawniało.

Zawsze były osoby, które nie identyfikowały się z płcią przypisaną im przy urodzeniu, ale ponieważ w kulturze zachodniej nie akceptowano odmienności, z zasady to ukrywały. W innych kulturach sankcjonuje się tak zwaną trzecią płeć, te osoby mają swoje miejsce w społeczności, na przykład w społeczeństwach polinezyjskich są to osoby określane jako fa’afafine, w niektórych kulturach azjatyckich: hidźra. I tak było od wieków. Kulturaeuropejska opisuje płeć binarnie, dychotomicznie, co wymusza dostosowanie się do wyobrażeń dotyczących męskości i kobiecości obowiązujących w danej kulturze. Pamiętajmy jednak, że jeśli weźmiemy pod uwagę nawet płeć biologiczną, istnieje całe spektrum płciowości.

Faktem jest dzisiaj wzrost liczby nastolatków zgłaszających problem z tożsamością płciową. Znamy tego przyczynę?

Myślę, że jesteśmy w procesie jej poznawania. Być może za jakiś czas będziemy mogli odpowiedzieć na to pytanie i określić, jaki procent młodych osób doświadcza trwałego poczucia dysforii płciowej, a w jakim dysforia wyraża kryzys okresu dojrzewania, bo często ten problem wtedy się zaczyna. Pojęcie dysforii w kategoriach diagnostycznych oznacza dyskomfort i cierpienie psychiczne związane z niespójnością pomiędzy płcią przypisaną przy urodzeniu a tożsamością płciową. Natomiast kryzys dojrzewania to okres w rozwoju, kiedy trzeba się w wielu sprawach określić: w sprawach zainteresowań, relacji z rodzicami, wyboru systemu wartości, przyszłej drogi życiowej.

A jak płeć wpływa dzisiaj na naszą – kobiet i mężczyzn – równość? Kobiety co prawda sięgają śmiało po wszystko, co dotychczas było zarezerwowane dla mężczyzn, ale nadal mniej zarabiają na tych samych stanowiskach.

Na pewno druga fala feminizmu na świecie, a w Polsce zmiany po II wojnie światowej, dały bardzo mocny impuls emancypacyjny; odtąd, przynajmniej teoretycznie, kobiety mają możliwość wyboru własnego losu. W praktyce nie zawsze tak się dzieje, ale w założeniach kobiety mają wolność wyboru. Są ciekawe świata, chcą się rozwijać, co widać na studiach podyplomowych, gdzie jest ich dużo więcej niż mężczyzn. Kobiety mają większy apetyt na życie.

Jakby chciały wynagrodzić nierówności swoim babkom i prababkom. Część mężczyzn odbiera to jako zagrażające.

Kobiety odkrywają swoje możliwości i zarazem podważają to, co w kulturze patriarchalnej tworzyło dla nich ograniczenia. I w tym sensie to jest zachwianie równowagi trwającej przez stulecia, w której prawo, obyczaje, organizacja życia społecznego bardziej chroniły potrzeby mężczyzn. Obecna narracja kobiet – krytyka patriarchalnej kultury, opisywanie nierówności, niesprawiedliwości w różnych zakresach – tworzy dla mężczyzn trudną sytuację. Gdy rozmawiamy o kwestiach genderowych w trakcie zajęć na szkoleniach psychoterapeutycznych, to mężczyźni mówią, że mają poczucie, że są atakowani, że im się przypisuje winę. Bardzo trudno jest więc identyfikować opresję w taki sposób, żeby druga strona nie czuła się personalnie atakowana, tylko żeby widziała, że to jest efekt układu społecznego.

Współcześni mężczyźni chyba już rozumieją bunt kobiet przeciwko patriarchatowi.

Mam wrażenie, że mężczyźni prezentują różne postawy. Część z nich zgadza się z tym, że była nierówność, i chce zmienić swoje funkcjonowanie w rodzinie, ale nie tylko. Realizują koncepcję nowego, zaangażowanego ojcostwa, dzielą urlopy tacierzyńskie z partnerkami. Chcą też dzielić z nimi odpowiedzialność finansową, bo to też bardzo duży ciężar, a tradycyjnie to oni odpowiadali za tę stronę rodzinnego życia. Okazuje się, że dzielenie odpowiedzialności może być też dla nich atrakcyjne.

Inni mężczyźni są w tym procesie zagubieni, mają poczucie utraty, podważania męskości. Dla nich opisywanie nierównej pozycji jest przeżywane jako kwestionowanie tego, co uważają za jądro męskości. Nie chcą rezygnować z tradycyjnego układu w rodzinie. Chociaż warto dodać, że tradycyjne funkcjonowanie nie zawsze przynosiło im pożytek, na przykład nie pozwalało im rozpoznawać swoich trudności. Polegało na przymusie okazywania siły, na nieumiejętności identyfikowania swoich emocji i zaniedbywaniu relacji. Oni więc też ponoszą koszty tego wzorca, na przykład późno rozpoznają symptomy chorób, co wiąże się z konstruktem siły, a nie z troszczeniem się o siebie. Myślę więc, że gdyby zmiany nie byłyby przeżywane jako zagrożenie, tylko jako szansa, to tak naprawdę byłoby to z korzyścią dla obu stron.

Kobiety wpadają w pułapkę: idąc w karierę, cierpią, bo mają poczucie, że zaniedbują rodzinę. Idąc w macierzyństwo, cierpią, bo chcą robić karierę.

Myślę, że jesteśmy w pułapce. Trudno pogodzić jedno i drugie, szczególnie w pewnych fazach życia. Zwłaszcza że kobiety ze względów biologicznych mają krótszy czas na realizację pragnienia posiadania potomstwa. To rodzi duże napięcie związane z tym, że te dwie potrzeby nie są łatwe do połączenia. One dadzą się połączyć, jeżeli kobieta ma partnera, który jest gotów zaangażować się w życie rodziny i w wychowanie dzieci, jeśli dzieci rodzą się zdrowe. Sprzyjają temu rozwiązania prawne, na przykład urlopy tacierzyńskie, nieprzecenione jest wsparcie instytucjonalne państwa i partnerstwo w parze. Kiedyś uważano, że tylko matka może opiekować się małym dzieckiem, teraz w opiekę włączają się ojcowie, to oni kąpią, przewijają, karmią niemowlę, uczestniczą w szkole rodzenia. I to wspaniała zmiana w stosunku do czasów, gdy światy młodej matki i ojca były podzielone. Choć nadal ciężar opieki nad dziećmi spoczywa głównie na kobietach.

Cechą naszych czasów jest to, że kobiety mają możliwość wyboru i z niej korzystają, także w ten sposób, że nie chcą mieć dzieci. To chyba jedna z tych ewidentnie nowych zmian. Pozytywnych?

Oczywiście, pod warunkiem, że mają poczucie wyboru tego, co chciały. Bo bywa, że to częściowo wynika z wyboru, a częściowo z tego, że coś się nie udało, że czekały i było za późno na dziecko. I tu widać różnicę między płciami – mężczyźni mogą zostać ojcami w każdym wieku, a kobieta tylko do pewnego wieku. To tworzy w nas ogromny stres, jak pomieścić się pomiędzy tymi wariantami dróg, które mamy do wyboru. Bo jak wybierzemy jedną, to często trudno równolegle realizować inną.

Konstrukt gender w pewnych środowiskach jest takim chłopcem do bicia, obwinianym o to, że uwzględnia cechy płci wygenerowane przez kulturę i społeczeństwo, w tym wychowanie.

Według tych środowisk różnimy się tylko biologicznie. W gruncie rzeczy perspektywa genderowa mówi, że mamy różne wzorce męskości i kobiecości. Tożsamość społeczno-kulturowa oznacza, że zawsze rozwijamy się w jakimś środowisku, że zawsze są przekazy rodzinne, którymi nasiąkamy, one są różne w różnych rodzinach, kultura też nie jest jednorodna. Czyli że nawet wychowując się w tej samej kulturze, możemy mieć różne wzorce kobiecości. Bo jeżeli w rodzinie przez pokolenia decydowały kobiety, z różnych względów to one były bardziej przedsiębiorcze – będą stanowiły inny wzorzec roli kobiecej niż w rodzinie, gdzie to mężczyzna zakładał biznes, a kobieta prowadziła dom i nie miała swoich pieniędzy.

Z jednej więc strony mamy stereotypy kulturowe, a z drugiej doświadczenia transgeneracyjne, z jeszcze innej – wyobrażenia, co to znaczy prawdziwa kobiecość, prawdziwa męskość, a w praktyce wzory są różnorodne. To jak z tym stereotypem, że każdy mężczyzna jest zawsze odpowiedzialny, przedsiębiorczy, silny. Tymczasem są mężczyźni delikatni, wrażliwi, którym nie jest łatwo poodejmować decyzje, więc podejmuje je kobieta albo wypracowują je razem. Zatem stereotypowe obrazy płci mają się średnio do tego, jak różne jest rozumienie i praktykowanie męskości i kobiecości. I właściwie o tym mówi koncepcja gender – że każdy musi określić swoją tożsamość, uwzględniając oczywiście też swoją biologię.

Tymczasem gender oskarżany jest o to, że zaprzecza różnicom biologicznym płci.

Myślę, że źle rozumiane jest słowo „równość”, które zakłada polityka gender. Bo czymś innym jest sam konstrukt gender rozumiany jako tożsamość, którą każdy musi określić, czyli co wybiera, jaką ma mieć ekspresję swojej płci, a czym innym jest polityka gender, która zakłada równość płci wobec prawa, edukacji, możliwości rozwoju, opieki medycznej. W różnych krajach jest z tym różnie, na przykład do niedawna w Arabii Saudyjskiej kobiety nie mogły mieć prawa jazdy, nie mogły same iść do lekarza, być może nawet nadal tak jest, to dobry przykład ilustrujący nierówność genderową. Różnice biologiczne między płciami są, nikt tego nie kwestionuje, ale z różnic nie może wynikać to, że nie ma równości wobec prawa, na przykład, że dziewczęta nie mogą studiować albo że badania nad skutecznością leków będą dostosowane do fizjologii męskiego ciała i nie będą uwzględniały fizjologii ciała kobiecego, co, jak wiemy, przekłada się na efekty leczenia.

Kobiety ponoć mają mniejsze mózgi, co rzekomo dowodzi tego, że kobieca biologia stoi na przeszkodzie równości między płciami. Co by pani odpowiedziała na takie dictum?

Po pierwsze jesteśmy na początku badań nad różnicami w budowie mózgu i jego funkcjonowaniu u obu płci, sprawa na pewno jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Tak formułowane opinie chyba jednak bardziej niż prawdę wyrażają podejście mizoginistyczne, deprecjonujące kobiety, co było obecne w kulturze od starożytności, a nawet wcześniej, kiedy przedstawiano kobiety jako źródło grzechu.

Czyli stwierdzenie: „różnimy się” jest prawdziwe, tylko czasem trudno wyrokować, czy pewne różnice to konsekwencja biologii, czy kultury.

Tak, bo nie mamy wystarczającej liczby badań na ten temat. Jeżeli przez stulecia kobiety zajmowały się dziećmi, to być może ich umiejętność czytania emocji dziecka jest większa z racji epigenetyki. A z drugiej strony w terapii obserwujemy, że czasem to mężczyzna jest bardziej czuły i empatyczny niż kobieta. Szukanie więc wszędzie dychotomii, przypisywanie jednoznacznych cech każdej z płci, prowadzi na manowce. Pytanie, czemu służy propagowanie opinii, że jedna płeć jest mądrzejsza, a druga głupsza. Może temu, żeby nią zarządzać. Ważne, aby z perspektywy pary rozpoznać, co każde z partnerów może włożyć do związku. To powinno mieć większe znaczenie, bo jednak tradycyjnie z byciem mężczyzną lub kobietą łączyło się wartościowanie, na przykład bardziej ceniło się urodzenie chłopca niż dziewczynki.

W niektórych środowiskach nadal tak jest.

To pokazuje pomniejszanie znaczenia kobiet. Kiedyś wydawało mi się, że będzie coraz więcej otwartości i akceptacji różnorodności, teraz obserwujemy w różnych środowiskach konserwatywny zwrot. Ten zwrot ma aspekty, które są zrozumiałe, jak podkreślanie ważności rodziny, ale trudno zaakceptować mizoginistyczny wydźwięk niektórych haseł, na przykład, że rolą kobiety jest podporządkowanie się, ograniczenie jej aktywności do przestrzeni domowej, za czym idzie kwestionowanie jej praw.

O ile wiadomo, jaka jest motywacja mężczyzn głoszących te hasła, o tyle dziwi postawa kobiet, które im hołdują.

Często kobiety przyłączające się do ataków na prawa kobiet funkcjonują w rolach tradycyjnie identyfikowanych jako męskie – są polityczkami, dużo pracują, a głoszą, że kobiety powinny zostać w domu. Być może są takim listkiem figowym dla mężczyzn z ich środowiska. Ale jest to zapewne bardziej złożona kwestia.

Niektóre młode kobiety chcą być utrzymywane przez męża. Może jest tak, że jeżeli doświadczamy jakiegoś rodzaju ograniczenia, to chcemy się z niego wyzwolić, a jeśli się już wyzwalamy i otwiera się spektrum możliwości wyboru, to nie wiemy, co wybrać. Pojawia się też odpowiedzialność za ten wybór. I nie ma gwarancji, że droga, którą wybierzemy, będzie najbardziej korzystna. Zastanawiamy się więc: to może trzeba się wycofać.

Mamy – myślę tu o kondycji ludzkiej – tendencję do mitologizowania przeszłości, czyli myślenia, że kiedyś było lepiej. A jak się przyjrzymy wnikliwiej, to widzimy, że na przykład istniała przemoc, ale nikt tego nie nazywał przemocą, więc wydaje się, że żyło się lepiej. Stąd pragnienie cofania się do tego, co było.

Większość z nas będzie upominała się o swoje prawa, także dla swoich córek.

Zgadzam się. Dobrze, żeby kobiety były świadome konsekwencji swoich wyborów, swoich praw, równości płci. Ważna jest refleksja, że wybór oznacza odpowiedzialność, że obie płcie stają przed wyborem i odpowiedzialnością, co może być wyzwaniem. Ale z drugiej strony – jeśli dokonujemy wyboru, to można powiedzieć, że piszemy scenariusz swojego życia. Czyli jesteśmy autorkami tego procesu, do którego zapraszamy inne osoby, w którym możemy potem dokonywać zmian, ale który piszemy same. To na pewno jest bardziej atrakcyjne od sytuacji, kiedy scenariusz naszego życia tworzy za nas ktoś inny.

Barbara Józefik profesorka, psycholożka kliniczna, psychoterapeutka, autorka i współautorka ponad 140 publikacji, w tym książki „Gender w gabinecie. Rozmowy o ciele, płci i relacjach”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze