D.T.: Pytanie, czy z empatią można przesadzić.
B.B.: Jeżeli przejawem naszej empatii do dzieci będzie usunięcie wszystkich zagrożeń, które przed nimi stoją, wtedy przesadzimy.
D.T.: Da się ten proces jakoś zatrzymać lub go załagodzić?
B.B.: Wyobraźmy sobie społeczeństwo jako sieć punktów połączonych ze sobą elastycznymi taśmami. Ta sieć jest ogromna i cały czas się rusza. Kiedy naciągniemy taśmę w jednym miejscu, nie pozostanie to bez konsekwencji dla innych. Czyli jeżeli gdzieś zachodzi proces społeczny, to w innym miejscu może wystąpić drugi, zupełnie przeciwny. Współcześnie mamy do czynienia z procesem powiększania poziomu troski. Na początku tym naszym wynalazkiem – czyli empatią – objęliśmy rodzinę, potem szerzej i szerzej, aż w pewnych kręgach społecznych niektórzy chcą obejmować nią cały świat.
Z drugiej strony narasta pewien proces antyempatyczny. Na prawicy mamy gwiazdę – psychologa Jordana Petersona, który mówi, że życie jest cierpieniem, a my musimy wziąć je na bary i pokazać, że jesteśmy silni. To się pojawia jako antyteza. W tym sensie procesy nie mogą biec w nieskończoność, dlatego ta nasza empatia nie obejmie w końcu całego Układu Słonecznego.
D.T.: Bo mamy tę taśmę?
B.B.: Dokładnie. Inna część społeczeństwa pójdzie w drugą stronę. Natomiast jeśli zerwiemy ze sobą kontakt, na przykład ludzie o poglądach lewicowych nie będą potrafili choćby wysłuchać tego, co mówią tacy jak Jordan Peterson, wtedy zerwie się spójność społeczna. Sprzeczne procesy są elementami tej samej sieci, która wciąż jest pełna napięć, ale nie jest w naszym interesie, żeby ona się całkowicie porozrywała.
Na wielu amerykańskich uniwersytetach doszło dziś do powstania zjawiska hiperpoprawności politycznej. Pewnych rzeczy mówić tam nie można, by nie urazić czyichś uczuć. To są właśnie przypadki, w których ten proces tworzenia społecznej wrażliwości – właściwy zwłaszcza dla kultury wielkomiejskiej – doprowadza do dziwacznych sytuacji, w których zabrania się komuś o czymś mówić tylko dlatego, że to, co mówi, uraża czyjąś wrażliwość. Anegdotyczny stał się przykład, kiedy młodzież jednego z uniwersytetów odmówiła wysłuchania wykładu o przemocy w rodzinie. Nie chodziło o spotkanie z przemocowcem, tylko o merytoryczny wykład o tym zjawisku. I to jest absurd. Według mnie odpowiada za to właśnie ten proces społeczny, który dzieje się już od dobrych kilku stuleci i który w pewnych momentach osiąga takie ekstrema.
D.T.: Jak to, co się dzieje na uczelniach za oceanem, przekłada się na polskie życie akademickie?
B.B.: Jest to zjawisko raczej marginalne. W całym swoim życiu akademickim usłyszałem o jednym przypadku, kiedy studenci o poglądach bardzo lewicowych nie chcieli dopuścić do prelekcji osoby o poglądach bardzo prawicowych. Takie wydarzenia zostawiają oczywiście duży ślad w mediach, ale zdarzają się relatywnie rzadko. Pamiętajmy też, że uniwersytet jest miejscem eksperymentu. W związku z czym mogą się tam pojawić pewne błędy i nieporozumienia. Tylko że – na szczęście – uczelnie o wysokiej kulturze cywilizacyjnej i komunikacyjnej są oparte na debacie. Czyli za każdym razem możemy sobie wyjaśnić, dlaczego coś robimy albo czegoś nie robimy. Są rady, są narady, uniwersytet jest poddany kontroli społecznej. Nie przejmowałbym się tym, że tam się coś wykrzaczyło. Generalnie nic złego się na polskich uczelniach nie dzieje. To raczej rozsadniki społecznego dobra niż zła.
D.T.: Za to w mediach społecznościowych obserwujemy dziś totalną nieumiejętność sensownej wymiany zdań. Wydaje się, że wiele osób uprawia taki „komunikacyjny sejfetyzm”, przesadnie dbając o bezpieczeństwo idei własnej bańki.
B.B.: To pewien komunał, że bańki informacyjne są źródłem społecznej niestabilności. Media społecznościowe są także dostarczycielami irytacji, której bardzo potrzebujemy. Bo zarówno sympatia, jak i antypatia to mięśnie dla naszej psychiki. Jednocześnie nasz racjonalny, wyedukowany umysł mówi, że toksyczne spory są złe, w związku z czym nie powinniśmy zaglądać do Internetu. A jednak ciągle to robimy, ponieważ nasza psychika potrzebuje szarpaniny, walki, siniaków, emocji zwycięstwa i porażki. To wszystko gdzieś w nas siedzi i domaga się głosu.
D.T.: Mam poczucie, że wiele osób traktuje dziś słowa jak sztylety. Jakby ich waga była równoznaczna z fizyczną krzywdą.
B.B.: Wydaje się, że to współczesne przewrażliwienie co do pewnych słów wynika z tego, że część z nas chciałaby, żeby w ogóle nie było agresji językowej. Żebyśmy nie używali słów potencjalnie niebezpiecznych, a nasz język był ugodowy, sympatyczny, rozumiejący, nienaruszający granic. Generalnie to bardzo dobrze, bo każde używanie przemocy werbalnej destabilizuje przestrzeń w grupie. Jeżeli naszą motywacją jest chęć konstruowania lepszej przestrzeni życia i w związku z czym porządkujemy język, na przykład czyszcząc go z wulgaryzmów, to dobrze. Natomiast jeśli obawiamy się trudnych słów bądź zaczynamy poszerzać definicję pojęć groźnych lub obraźliwych z własnego lęku, to już zupełnie inna historia. Bo być może właśnie hodujemy w sobie niską odporność psychiczną.
D.T.: I jakie społeczeństwo dostaniemy w rezultacie?
Rozszczepione. Dlatego że tę wysoką wrażliwość niemal na pewno wyhodują w sobie wąskie elity, żyjące w dużym bezpieczeństwie społecznym i ekonomicznym. One zaczną się izolować, uciekać od reszty. Jeżeli będziemy działać na podstawie lęku, zawsze będziemy od siebie uciekać. A nasze zdrowie psychiczne jest proporcjonalne do naszej możliwości poruszania się w interakcjach społecznych. Oczywiście one są złożone, bo to są relacje rodzinne, przyjacielskie, ale też relacje z ludźmi, z którymi nie jesteśmy ani spokrewnieni, ani nie mamy więzów przyjacielskich, tylko na przykład pracujemy z nimi. Mamy te trzy zakresy społeczne, w każdych z nich jesteśmy usieciowieni. I musimy być w nich usieciowieni. Nie ma innego wyjścia. Nasza psychika tego potrzebuje.
D.T.: Sęk w tym, żeby nasza wrażliwość nas nie izolowała.
B.B.: Jeśli wrażliwość na język potencjalnie groźny bądź przemocowy powoduje, że zaczynam się wycofywać z którychś z tych stref, to jest źle. Jeżeli doświadczam przemocy w jednym kręgu społecznym, na przykład w pracy, wówczas powinienem zmienić pracę, ale nie mogę zrezygnować z pracy w ogóle. Podobnie jest w innych obszarach. Jeśli doświadczam czegoś nieprzyjemnego ze strony – powiedzmy – przyjaciół, to mogę zmienić zmienić krąg społeczny, ale nie mogę się wycofać z przyjaźni.
Jest taka scena w najnowszej odsłonie serii filmów „Mad Max”, kiedy Furiosa ucieka z piekła męskiej dominacji – ucieka aż na pustynię. Chce uciec jeszcze dalej, a Mad Max zatrzymuje ją i mówi: „Słuchaj, nie możesz jechać przed siebie, bo tam jest pustka. Możesz wrócić i zmienić świat, z którego pochodzisz”. Nie możemy w sobie hodować świata, w którym życie będzie bez trudności, i nie możemy uciekać od tych trudności. Przeciwnie, musimy ten świat zmieniać z punktu widzenia dobrego rozpoznania naszych potrzeb.
D.T.: Pomyślałam sobie, że do wszelakich zmian społecznych potrzebna jest odwaga. Że właśnie ona jest przeciwwagą lękowości.
B.B.: Odwaga, ale także rozsądek i szacunek. Po to, żeby się wzajemnie wysłuchać, a nie wykluczać z dyskusji. Potrzebujemy także pewnego emocjonalno-wrażliwościowego umiaru, żeby nasze decyzje dyskursywne nie opierały się na lękowości, tylko na rozumieniu. To są rzeczy, które wymagają ogromnego nakładu pracy intelektualnej, wymagają zaangażowania.
D.T.: I brzmią górnolotnie.
B.B.: To się przekłada na poziom naszej praktyki życia. Otóż należy sobie zadać pytania: Jakiej jakości są moje relacje społeczne? Ilu mam znajomych? Czy wystarczająco często się z nimi spotykam? Czy kiedy rozmawiamy, to uchylam się przed trudnymi tematami? Czy mam tematy tabu, których się boję?
D.T.: A jeśli się boję, to co?
B.B.: To znaczy, że mam problem i wtedy trzeba się nad sobą zastanowić. Paradoksem współczesności jest, że nowoczesne technologie oferują nam wiele prostych rozwiązań i – wydawałoby się – możemy coraz mniej myśleć. One podsuwają nam taki „narkotyk niemyślenia”: oddaj nam swoją uważność, oglądaj sobie fajne filmiki i odpoczywaj. To jest oszustwo tych czasów.
Bogdan Balicki – dr nauk humanistycznych, filozof komunikacji. Pracuje na Wydziale Zarządzania Politechniki Wrocławskiej. Autor książki „Radykalny konstruktywizm. Krótkie wprowadzenie”.