Każda odczuwana emocja ma swoją drugą stronę. Zupełnie jak moneta: awers i rewers. Z jednej strony radość, z drugiej ironia, poczucie winy – uległość, smutek – bezradność. No i złość – prawdziwa królowa kamuflażu, zwłaszcza w emocjonalnym repertuarze kobiet. My kobiety mamy prawo czuć lęk, ale złościć nam się po prostu nie wypada.
Agnieszka umówiła się na sesję z powodu zaostrzenia nerwicy lękowej.
– Biorę leki, a mimo to moje ciało somatyzuje – powiedziała, zapisując się a spotkanie.
Agnieszka jest pod opieką psychiatry od 17 roku życia. Jak stwierdziła, w jej rodzinie wszystkie kobiety chorowały na nerwicę.
– Kiedy byłam mała, moja mama czasami tygodniami nie wychodziła z domu, często wtedy leżała w łóżku, w zaciemnionym pokoju. Czasami w nocy, kiedy wstawałam do łazienki, słyszałam jej płacz. Mną i młodszym bratem zajmowała się wtedy babcia. Kiedy pytałam, co się stało mamie, odpowiadała, że wszystkie kobiety w naszej rodzinie na to chorują: „Ciebie, dziecko, też to nie ominie”. Bardzo się bałam tej „strasznej choroby” i gdy tylko zaczęłam mieć pierwsze objawy, poszłam do szkolnego psychologa. Psycholożka namówiła mamę, żeby zapisała mnie na wizytę do psychiatry.
– Pamiętasz jakie miałaś pierwsze objawy nerwicy i kiedy się pojawiły?
– Jasne. Pokłóciłam się z najlepszą przyjaciółką, nazwała moją matkę wariatką.
– To musiało być dla ciebie przykre.
– Chciałam jej przyłożyć, ale bardzo mi na niej zależało. Przyjaźniłyśmy się od przedszkola, często nocowałyśmy jedna u drugiej. Nigdy już z nikim nie czułam tak silnej więzi.
– Chciałaś jej przyłożyć, bo byłaś na nią zła?
– Jak mogłam się złościć na najlepszą przyjaciółkę?
No właśnie. To jedno zdanie uświadomiło mi, że tu nie lęk jest najważniejszy.
Całą noc po kłótni z przyjaciółką Agnieszka miała biegunkę. Przez tydzień nie chodziła do szkoły, ale kiedy w kolejnym wyszła rano z domu, tuż pod szkołą musiała zawrócić, bo brzuch znowu się odezwał. Leczenie objawowe pomagało na krótko. Dlatego postanowiła pójść do szkolnego psychologa, a później do psychiatry. Psychiatra, po rozmowie z matką Agnieszki, stwierdził nerwicę lękową i przepisał leki. Z krótkimi przerwami bierze je do dziś.
– Jakieś 3 lata temu mój lekarz, po kolejnej zmianie leków, skierował mnie do gastrologa. Stwierdził, że może mam IBS (zespół jelita drażliwego). Jeśli trzymam dietę to da się żyć, chociaż ostatnio nic już nie pomaga.
– Pokłóciłaś się z kimś ostatnio?
– Trudno to nazwać kłótnią. Miałam ostrą wymianę zdań z szefem. Wydawało mi się, że nie przejęłam się tym tak bardzo, ale całą noc biegałam do toalety.
– Tak jak wtedy po kłótni z przyjaciółką.
– Niezupełnie. Przyjaciółka mnie zawiodła. Szef… chyba trochę się go boję.
Po kolejnej burzliwej rozmowie z szefem, Agnieszka zaczęła mieć silne bóle głowy. Lekarz stwierdził, że to bóle napięciowe.
– Wytłumaczył mi, że moje ciało napięło się z lęku, jakby szykowało się do ucieczki.
– Albo do walki.
– Walki? Przecież ja z nim nie wygram. Jest protegowanym prezesa. Na dodatek to facet.
Pomyślałam, że w rodzinie Agi prawdopodobnie były kobiety naznaczone piętnem lęku i despotyczni mężczyźni, którzy demonstrowali swoją siłę za pomocą agresji. Doskonale znałam to doświadczenie.
Nasze emocje nigdy nie występują w pojedynkę. Są jak awers i rewers monety. Na zewnątrz pokazujemy te społecznie akceptowane. W przypadku kobiet złość jest taką emocją „na cenzurowanym”. Od dzieciństwa dostajemy komunikaty w tej sprawie. Te wszystkie: „złość piękności szkodzi”, czy „na osoby bliskie nie wolno się złościć”, „pokorne ciele dwie matki ssie” albo „jeśli będziesz się do mnie tak odzywać, mama przestanie cię kochać”.
Grzeczne dziewczynki się nie złoszczą, a te, które potrafią tupnąć, wrzasnąć czy huknąć pięścią w stół, to wariatki albo mają PMS. Trenowane w nieczuciu złości wcale nie przestajemy jej czuć, zamiast tego skrzętnie ją ukrywamy – upychamy jak gotującą się zupę w garnku pod pokrywką. Żeby zupa się nie wydostała z gara i nie zalała palników, upuszczamy ją po kropelce, najchętniej w postaci somatyzacji. A repertuar mamy całkiem spory: bruksizm, napięciowe bóle głowy, chrypa czy chore jelita.
Na zewnątrz ciche, zalęknione, a w ciele potężna energia wojowniczki, która domaga się uwolnienia. Jednak głowa mówi: nie wolno ci się złościć. Za to możesz do woli się smucić, bać czy czuć się winna.
W dzieciństwie uczymy się mapy rodzinnych emocji; szybko dowiadujemy się, które z nich są nagradzane, a których, za żadne skarby nie można ujawnić. W dorosłym życiu zamienione emocje mówią językiem naszego ciała. W przypadku złości naszą prawdziwą historię opowiadają napięte szczęki szyja i barki albo zaciśnięte gardło i pięści.
Złość to potężna energia, którą bardzo trudno zatrzymać. Niesie za sobą silne pobudzenie fizjologiczne, które często nas samych przeraża. Powstrzymywanie złości czy zatrzymywanie jej na etapie odczucia kosztuje nas mnóstwo energii.
Kobiety, które przychodzą do mnie z zablokowaną przez lata złością sprawiają wrażenie zrezygnowanych. Najczęściej mają na swoim koncie wiele uciążliwych dolegliwości psychosomatycznych, a za sobą lata leczenia z powodu depresji, nerwicy lękowej, bezsenności. Doskonale czuję ich cierpienie, ale praca z nimi jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Sama przez wiele lat własnej terapii uczyłam się przede wszystkim akceptować fakt, że pod moim lękiem ukrywały się potężne pokłady złości, niesione od pokoleń przez kobiety w moim rodzie.
Agnieszka nie pozwalała mi skonfrontować siebie ze złością. Opowiadała o kolejnym starciu z szefem, a ja stawiłam ją przed lustrem.
– Popatrz na swoje zaciśnięte zęby i pięści.
Agnieszka odwracała twarz.
– Tupnij nogą, walnij pięścią w stół – prosiłam, a ona się kuliła i mówiła, że jest jej zimno.
Na jedną z sesji, za zgodą Agnieszki, zaprosiłam fizjoterapeutkę, która pracuje z oddechem. Sesja miała charakter edukacyjny. Fizjoterapeutka m.in. pokazywała, w jaki sposób ciało oddycha w lęku, a w jaki w złości. Agnieszka nagrywała filmiki. Poprosiłam ją, żeby w domu poćwiczyła oddychanie w różnych stanach emocjonalnych.
Oddychanie w złości jest głębsze, bardziej intensywne i bardziej siłowe. Tempo oddechu jest szybsze. Czasami pojawia się dźwięk taki jak krzyk, syczenie, wzdychanie. Podczas oddychania w złości pojawia się napięcie w ciele – szczególnie w klatce piersiowej, brzuchu, ramionach i szyi – które sprawia, że oddech jest bardziej siłowy i nierównomierny. Oddech jest nakierunkowany na działanie, przez co wzorzec oddechowy jest bardziej dynamiczny.
W lęku oddychanie jest płytkie – napięcie w klatce piersiowej ogranicza zdolność do pełnego wdechu. Odechy są szybkie i urywane, bo ciało próbuje przygotować się do ucieczki. Brak pełnego wdechu prowadzi do nagromadzenia dwutlenku węgla w organizmie, co może pogłębiać uczucie paniki i duszności. W lęku oddychamy głownie górnymi partiami ciała – przy użyciu mięśni szyi i górnej części klatki piersiowej, co może nasilać napięcie w tych partiach ciała. Swobodę oddychania dodatkowo utrudnia napięcie całego ciała.
Na kolejną sesję Agnieszka spóźniła się 15 minut. Zapytała, czy nie jestem na nią zła. Odpowiedziałam, że to jej czas i po prostu będzie go miała o 15 minut mniej. To ją zezłościło.
– Myślałam, że każdemu się może zdarzyć.
– To prawda.
– Myślałam, że jestem dla ciebie ważna.
– To również prawda, ale po naszej sesji mam kolejnego pacjenta.
Czasami zdarza mi się przedłużać sesje, ale nie robię tego na etapie pracy ze złością. Złość jest emocją stojącą na straży naszych granic. Agnieszka testowała granice. Pokazałam jej, że spóźnienie nie złości mnie, ale nasza sesja ma granice czasowe.
Na kolejnych sesjach Agnieszka testowała siłę swojej złości, a właściwie to, czy jestem w stanie ją przyjąć. To był regres do czasów dzieciństwa. Wiedziałam, że w jej rodzicie były wyraźne komunikaty, że złość jest przeciwko relacji. Czasami przez całą sesję milczała, innym razem ignorowała moje pytania. Czasami mówiła: „To co mówisz jest głupie”.
Przyjmowałam jej złość; mówiłam, że ją czuję i widzę i że ma do niej prawo. Tłumaczyłam, że jej złość mnie nie zabija, ale na pewne zachowania, poprzez które ją wyraża, nie zgadzam się.
Pod koniec każdej sesji pytała, czy nie mam jej dość, czy na pewno się nie gniewam. Widziałam w niej małą dziewczynkę, która bardzo się bała, że przez swoją złość zniszczy naszą relację.
Czasami na sesjach odgrywałyśmy lęk i złość. Sporo było przy tym śmiechu. Agnieszka uczyła się na nowo swojego ciała przeżywającego różne emocje. Kiedy po raz pierwszy w złości uderzała pięściami w poduszkę była przerażona.
– Bałam się, że zrobię krzywdę?
– Sobie, mnie czy poduszce?
– Ta siła jest nie do opanowania.
– To prawda, w złości jest potężna siła, ale to ty decydujesz, do czego chcesz jej użyć.
Symptomy w jej ciele powoli się wyciszały.
Na jednej z ostatnich sesji zaproponowałam jej ćwiczenie z krzesłami. Poprosiłam, żeby na jednym nich usiadła, na drugim symbolicznie kolejno sadzała osoby, które ją zraniły. To była bardzo mocna i intensywna praca. Na krześle kolejno sadzała osoby, którym nigdy nie miała odwagi powiedzieć: „Stop, nie rób tego, ranisz mnie”. Na tym etapie pracy ze złością nie były to jeszcze osoby znaczące; jakaś niesympatyczna ekspedientka, kierowca, który zajechał jej drogę itp. Zapytałam, czy chciałaby posadzić na krześle swojego szefa.
– A wiesz, że odkąd przychodzę do ciebie on mnie bardziej śmieszy niż złości. Ostatnio nawet fajnie nam się rozmawiało.
Agnieszka wyszła z tego etapu terapii przede wszystkim z umiejętnością odróżniania złości od lęku i innych emocji. Czasami pisała mi w sms-ach: „Dziś naprawdę poczułam ostry wk…”. Wiedziała, że kiedy będzie gotowa do posadzenia na krześle najważniejszych osób, które nie dały jej przyzwolenia na czucie złości, może wrócić na terapię. Obydwie wiedziałyśmy, że bez tego również sobie poradzi.