Jak rozpoznać, czy nadszedł kres miłości i dlaczego to tak bardzo boli? Z Katarzyną Chustecką, psychoterapeutką pracującą metodą psychologii zorientowanej na proces, o tym, jak się pogodzić z rozstaniem, rozmawia Aleksandra Malinowska.
Dlaczego rozstanie tak boli i jest takie trudne?
Kiedy relacja dwojga ludzi ukonstytuuje się i zaczynamy mówić o sobie „my”, to nie jesteśmy już A i B, ani sumą A + B. Stanowimy odrębną całość, zupełnie nową jakość. Związek dwojga ludzi jest jak istota. To byt. Dlatego rozstanie staje się utratą cząstki ciała, oderwaniem kawałka ziemi z terytorium, które powstało, gdy byliśmy razem. Jak śmierć czegoś, czego nigdy już nie będzie. Tego wszystkiego, co mogłoby się wydarzyć tylko pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy właśnie się rozstają.
Byliśmy ze sobą, stanowiliśmy jedność, a teraz chcemy się rozejść. Dlaczego tak się dzieje?
Najczęściej chodzi o niespełnione świetliste sny na temat związku. O wszystkie nasze nadzieje, pragnienia, potrzeby związane z tym, co miało się pomiędzy nami wydarzyć, a się nie wydarzyło. W pewnym momencie przychodzi świadomość, że nasze marzenia się nie zrealizują, nie z tym mężczyzną, nie z tą kobietą.
I właśnie wtedy przechodzimy na stronę mrocznych snów?
Tak. Zanim dojdzie do rozstania, poruszamy się na granicy dwóch przestrzeni: krainy świetlistych i mrocznych snów. Po ciemnej stronie dotykamy niezaspokojenia, wątpliwości, utraty złudzeń. Czasem, gdy ta druga osoba zrobi jakiś gest – zaprosi nas na koncert, poda kawę, wyjedziemy gdzieś razem – wyciąga nas z mroku. Jest lepiej, na chwilę. Nadal jednak znajdujemy się na huśtawce nastrojów i za jakiś czas znów obudzimy się na drugim biegunie. Ale rozstanie nie jest jeszcze przesądzone, czujemy raczej, że nie możemy być ani razem, ani osobno. Ważna jest świadomość tych snów, utraconych marzeń, tego, co nami tak targa. Kiedy myślimy sobie: „Już z nim nie wytrzymam! Mam ochotę spakować go i wystawić mu walizki za drzwi!” – pójdźmy dalej za tym wyobrażeniem, pomyślmy, jakby to było, co czulibyśmy w momencie, kiedy te walizki zostałyby wystawione, a nasz partner zniknął z naszego świata. Możemy wtedy usłyszeć swój własny głos: „O, nie, nie, nie. Tworzymy przecież taką fajną rodzinę, są dzieciaki, tyle ciągle nas łączy”. Kiedy jednak przechylimy się mocniej w stronę mroku, może okazać się, że tym, co nas czeka, jest rozstanie.
W jaki sposób to sobie uświadamiamy, jak zyskujemy pewność?
Czujemy, że w tym związku nie wydarzy się już nic, co będzie karmić naszą duszę. Gdzieś tam w głębi siebie wiemy, że jedyne, co można zrobić, to wyjść z tej relacji i ją zakończyć. Bo wiadomo już, że ten mężczyzna nie będzie ze mną dzielić pasji, nie będziemy razem niczego tworzyć. Nie mamy już wspólnych planów, nie założymy rodziny. A o tym właśnie śniłam, tego chciałam. Po prostu: to nie on. A może być tak, że ja już kocham kogoś innego i z nim chcę zdobywać nasz Everest, czymkolwiek byłby. Albo mieć fajny seks czy dzieci. To są właśnie świetliste sny i namawiam gorąco, by zabrać je ze sobą do drugiego związku, jeśli taki się zdarzy. Dopilnować, by podobna sytuacja nie miała miejsca w kolejnej relacji. Żeby w następny związek wejść, szukając tego czegoś. Warto powiedzieć sobie na przykład: „Oczekuję, by mężczyzna był czuły, imponował mi, a także otwierał słoiki, kiedy go o to poproszę, i wymyślał fajne miejsca, w które mnie zabierze, aby mi sprawić przyjemność”. Nie jest wcale łatwo tak śmiało i wprost powiedzieć o swoich pragnieniach i oczekiwaniach. Dobrze jest też wiedzieć, jaka wartość za nimi stoi, co jest dla nas naprawdę ważne.
A jeśli trapi mnie niepewność: może nie czas na rozstanie, może jeszcze popracować nad nami...
Kiedy para jest bezradna, to wówczas często nie wie, czy się rozstać, czy nie. Konflikty stają się tak zapiekłe, że już naprawdę nie wiadomo, o co chodzi. Bywa i tak, że wkrada się między nas obojętność. W takiej chwili może pomóc powrót do początku związku, do tych niezwykłych wydarzeń, przygód, do historii, która nas połączyła. Czyli do mitu relacji, która jest jakby wzorcem związku.
Powrót do mitu, by przypomnieć sobie, co chcieliśmy razem robić, po co tak naprawdę się zeszliśmy?
Nad mitem para pracuje wspólnie, szuka swego snu, bada, w jakim miejscu jest obecnie, co takiego istniało na początku, a teraz tego brak. Może poczucia humoru, może ciszy albo właśnie aktywności, wspólnego działania. Ludzie przypominają sobie, czego pragną, kim dla siebie są, co na początku ich w sobie fascynowało. Jak to odnaleźć? Jak wrócić do pierwszej fascynacji? Czasem wystarczy pojechać w miejsce, w którym związek się zaczął. Tam musi być siła, która ich połączyła. Ona może uzdrawiać. Dotykamy wówczas wymiaru, który tworzy tę relację i jest poza sprawczością terapeuty i tych dwojga ludzi. Czasem jednak nie chcemy tej energii szukać, wydaje się nam, że jej już nie ma, że jesteśmy w innej energii. Ciekawe, w jakiej? Za czym, za kim się oglądamy? Co nas woła i ciągnie? To może być coś, czego brakuje w relacji.
Powiedzmy, że oglądam się za fajnym ciałem. Rzadko kiedy chodzi o wygląd, ale jeśli nawet, to ciało, „za którym się oglądam”, musi coś w sobie mieć. Czy jakiś rodzaj seksualności? Może w moim obecnym związku brakuje tej właśnie uwodzącej jakości? Może oboje mamy mniejszy lub większy opór, by siebie uwodzić, by pokazywać swoje „fajne ciało”?
Jest też drugie rozwiązanie. Czasem to drugie ciało woła nas głośniej, silniej pociąga. I idziemy za nim. Ważne jest też przed czym uciekamy. Bo może przed naszym wewnętrznym ograniczeniem, progiem, którego nie jesteśmy w stanie przekroczyć w starym związku. A ponieważ próg jest nasz, należy się spodziewać, że pojawi się znów i być może kolejny raz przed nim uciekniemy. W coś nowego i nowego. Może to być nasz lęk przed zależnością, czułością odrzuceniem. Jeśli tak, w kolejnym związku możemy potknąć się w tym samym miejscu.
A jeśli nie chodzi o próg? Nowe ciało nas bardziej pociąga i już?
To sytuacja, kiedy mamy do czynienia z odkochaniem. Tak się naprawdę zdarza. I założę się, że chodzi tu o coś znacznie więcej niż ciało – raczej o to, jaka ta nowa osoba jest.
Dlaczego się odkochujemy?
Trudno powiedzieć. Coś się zmieniło, mit się dopełnił. Może zadanie, dla którego się związaliśmy, zostało wykonane i żadna nowa jakość się nie pojawiła. Niezbadane są ścieżki duszy. Ludzie są różni. Powinniśmy być monogamiczni, ale nie każdy taki jest. Zweryfikowano, że nawet nie wszystkie bociany wiążą się na całe życie, szpaki jeszcze podobno. Z ludźmi jest tak, że jeden ma prościutką ścieżkę i na niej jeden związek. Dusza wtedy kwitnie, nikt nie jest ofiarą, nie poświęca się ani nie trzyma drugiego jak pijany słupa, bo ma niską samoocenę. A inni suną przez życie zygzakiem. Trzeba sobie powiedzieć, że widocznie taka jestem.
Do tego, by zrozumieć, jak pogodzić się z rozstaniem, jest potrzebna akceptacja zmiany.
Tak. I to nie znaczy, że obędzie się bez łez, trudności, wszystkich tych reakcji, które są związane z żałobą po rozstaniu.
Rozstanie zawsze związane jest z przeżyciem żałoby?
To rzeczywiście jest żałoba i trzeba ją przeżyć.
Czas samotności i rozpaczy jest konieczny, by pogodzić się z rozstaniem?
Nie lubię uogólnień. Jednak twierdzę, że trzeba znaleźć na te przeżycia miejsce. Nawet społecznie istnieje przestrzeń na żałobę po rozstaniu. Ludzie rozumieją, że coś takiego się przydarza. Jeśli nie jesteś dość silna, by podołać codzienności, pewnie potrzebujesz odsunąć się na jakiś czas. Zaufaj swojej słabości, wypłacz się, wyzłość. Myślę, że żałoba jest potrzebna, by iść dalej. Warto pozwolić sobie na ujawnienie uczuć, zwłaszcza jeżeli w związku są dzieci, bo to pomaga im poradzić sobie z trudnymi uczuciami. Nie ma sensu ukrywać bólu i płakać gdzieś po kątach. Żałoba to moment słabości i ciszy, który często następuje po okresie burzy i konfliktów, towarzyszących rozstawaniu czy rozwodowi. Gdy to wszystko się działo, żyliśmy w napięciu, które nas mocno mobilizowało. Nasza słabsza część nie mogła się ujawnić. Teraz jest czas, by dać jej dojść do głosu, usunąć się na bok i zająć się sobą.
Depresja?
Tak, może się pojawić, szczególnie wtedy, gdy to ta druga strona postanowiła odejść. To bolesne doświadczenie, trudny czas, kiedy naprawdę możemy potrzebować pomocy.
A jeśli to ja odchodzę?
Jest jaśniej, łatwiej, bo zapewne idziesz już w jakimś kierunku.
A jednak może pojawić się uporczywe poczucie winy.
Tak, bo na przykład rozstajemy się, mimo że mamy dzieci. To też wymaga przeżycia, wypłakania się, wygadania. Wcale nie jest łatwo powiedzieć: „Serce nie sługa, było super, kiedy byliśmy razem, ale już nie jest. Byłeś cudowny, ale mnie już od dawna z tobą nie ma”.
Rozstanie ma posmak porażki. Czasem nawet wydaje się, że to koniec świata. Jak poradzić sobie z rozstaniem?
Jeżeli ktoś postrzega rozstanie jak koniec świata, to znaczy, że nie ma swojego świata. I że teraz powinien go zbudować. Rozstanie zawsze jest porażką, to nieprawdopodobny stres, ale skoro do niego dochodzi, to widocznie tak miało się stać. Wielką ulgą jest oddać trochę odpowiedzialności losowi. Nie za dużo, trochę – wtedy łatwiej się pogodzić z tym, co się stało. Bo jeśli robiłam co mogłam, pracowałam nad sobą, związkiem, jego mitem, a rozstaję się, to pewnie jednak muszę uwolnić się od starego, po to, by mogło wydarzyć się coś nowego. Przestać dłubać i próbować stać w miejscu, w którym już nic nie urośnie. Na rozstanie można spojrzeć jak na katastrofę, a na katastrofę – jak na twórczy akt. Może właśnie mieliśmy się rozstać i to z hukiem? Może potrzebna mi była taka życiowa burza?
Po burzy jest rześkie powietrze.
Można odetchnąć. Co mi się przydarzy, jak zacznę oddychać tym powietrzem? Gdzieś jest kolejny początek. Czasami wygląda strasznie, bo nie wiadomo, co jest dalej. Nie wszystko da się jednak przewidzieć. Ale to właśnie jest niesamowicie piękne. Tajemnicze.